Kilka słów o blogu + regulamin

Blog przedstawia moją wersję wydarzeń w anime Shaman King ("Król Szamanów") poczynając od trzeciej rundy.

Obecnie blog uznać można za zakończony. Oficjalne zakończenie ma miejsce w rozdziale 37. Pozostałe uznać można za dodatkowe. Nie mają one większego wpływu na fabułę.

poniedziałek, 9 września 2013

Pierwsze urodziny bloga! + Oneshot

Witam!
Dziś jest dla mnie szczególna data, gdyż dokładnie rok temu, 9.09.2012 roku na tym blogu pojawiła się pierwsza notka! Tak, "My Asakura Twins" kończy dzisiaj roczek :D

Chciałabym więc bardzo podziękować wszystkim, którzy byli ze mną przez ten rok. Dzięki blogowi poznałam mnóstwo wspaniałych osób, znalazłam tyle powodów do radości, że nawet nie zliczę :D

W szczególności chciałabym podziękować:
Kasumi - za ten cały rok (no, prawie ^^), za nasze rozmowy na gg, za okna, M-okno, S1 i S2, niszczenie psychiki bohaterom, "kilka", "xoxo" oraz wiele innych :D Dziękuję za wkręcenie mnie w świat DA i odliczanie do filmu ^^ Nie wierzę, że tyle ze mną wytrzymałaś ;)
Spokoyoh - za to, że Twoje blogi wkręciły mnie w fandom SK, za kartkę z Japonii, za rozmowy o kotach i za wszystkie komentarze, które czytam z bananem na ustach :D Dziękuję pani! :P
Yochi'emu - za bezsensowne rozmowy, pomoc przy nauce na konkurs oraz wkręcenie mnie w nieco inne gatunki muzyczne :D 
Raionowi - za Spis, szablony i to, że jakoś wytrzymujesz moją krytykę :D Wiem, że bywam męcząca :)
Natishy - chociaż teraz nie rozmawiamy tyle, co kiedyś, dziękuję za kotlety, rozdwojenie jaźni, psyderfila, płonący Bałtyk i ten trollujący plik o lekturach :D
Reyline - za nasze bezsensowne opowiadanie i dzwonienie tylko po to, by się pozachwycać Magnusem :D
Neko-chan - za pomoc w pisaniu oraz zarażenie mnie piosenką "Wspomnienie" :)
A także: Ao Mori, Elmice, Mai Asakurze, YunieSK, Zanie, Lioness, Kocineczce, Natce, Anonimce Tenshi, Kini-san, Wężowej Damie, Kyakka, Akane, Farze Makute, Iruchi Narze i wszystkim, którzy zostawili u mnie swój ślad w postaci komentarza :D Jesteście cudowni!

I dla tych właśnie osób powstał ten oneshot ^^ Nie jest to nic specjalnego, trochę naciągana historia.. Ale mam nadzieję, że się spodoba :)

Jeszcze raz, bardzo Wam dziękuję!





Księżniczka Meene i siedmiu szamanów 


                Świetlica w Domu Kultury była dosyć sporym pomieszczeniem o ścianach ozdobionych dziecięcymi rysunkami i wyklejankami oraz bardziej zaawansowanymi obrazami, stworzonymi przez miejscowych, młodocianych artystów. Znajdowało się w niej sporo stolików o kolorowych blatach, przy których stały żółte i zielone pufy, a także pusta przestrzeń, gdzie na podłodze umieszczono coś w rodzaju wielkiej gry planszowej, gdzie pionkami byli sami zawodnicy.
                W tej chwili wszystkie obecne tam dzieci bawiły się tam z dwiema opiekunkami, które mogły mieć nie więcej niż dwadzieścia lat. Wszystkie? Cóż, prawie. Jedna dziewczynka, na oko dziesięcioletnia, siedziała sama pod ścianą i rysowała coś w zeszycie. Co chwila jednak wyrywała kartkę z niezadowoloną miną, zwijała ją w kulkę i rzucała przed siebie.
                Jeden z takich papierków trafił przypadkiem w nogę pewnego starszego pana, który czekał na świetlicy, aż jego dwaj wnukowie skończą zajęcia z kendo*. Zainteresowany, schylił się, podniósł pogiętą kartkę i wyprostował ją. Nie było tam nic szczególnego, tylko kilka linii i skreśleń, prawdopodobnie początek nieudanego rysunku jakiegoś kwiatka. W rogu strony znajdował się jednak bardzo realistyczny obrazek średniowiecznego zamku.
- Czy coś jest nie tak? – spytał spokojnie Sōichirō Akimori, przykucając obok siedzącej na podłodze dziewczynki. Ta powoli podniosła na niego wzrok zaczerwienionych oczu.
- N-nie, wszystko w p-porządku wychlipało dziecko, tym bardziej utwierdzając staruszka w jego przekonaniu.
- Przecież widzę odparł mężczyzna, siadając obok. Co to za rysunki?
        Mała Japonka przez chwilę wahała się, czy pokazać rozmówcy swój zeszyt. W końcu jednak zrezygnowana wyciągnęła notatnik, aby starszy pan mógł się mu przyjrzeć.
- Pan jest dziadkiem Daikiego i Daichiego, prawda? spytała cicho, a kiedy pan Akimori skinął głową w odpowiedzi, wskazała na kilka obrazów olejnych, wiszących po drugiej stronie sali. Wszystkie przedstawiały kwiaty wiśni i wykonane zostały z wyjątkową dbałością o szczegóły. - Widzi pan te obrazy? Narysowała je moja siostra A ja Nie potrafię
- Ale widzę, że masz inne talenty powiedział szybko starszy pan, zanim w oczach dziewczynki pojawiły się kolejne łzy. Jak ci na imię?
- T-Tsurumi Rumi - odpowiedziała brunetka, przyciskając swój zeszyt do piersi.
- Widzę, że jesteś tu sama. Nie chcesz bawić się z innymi dziećmi?
- Nie mam ochoty, Akimori-san… - powiedziała dziewczynka, odwracając wzrok w stronę grających, gdzie jeden chłopiec rzucał właśnie dużą, pluszową kostką do gry.
- Wiesz, skoro lubisz zamki, to interesują cię też pewnie księżniczki. Znasz bajkę o Królewnie Śnieżce? – spytał pan Sōichirō. Kiedy Rumi skinęła głową, dziadek zaproponował: - Co byś powiedziała na nieco inną wersję tej historii…?
        Dziewczynka zamieniła się w słuch.

***


Za siedmioma górami, za siedmioma lasami, za siedmioma dolinami znajdowała się piękna kraina X-Landia, królestwo bezwzględnej królowej Jeanne.
                Była to srebrnowłosa dziewczyna o ślicznej twarzyczce i okrutnym sercu. Wszystkich, którzy nie zgadzali się z jej rządami, karała torturami lub śmiercią, a swe złe uczynki tłumaczyła tylko jednym zdaniem: „Nie robię tego, bo tak chcę, tak trzeba w imię pokoju”. Tak więc w imię pokoju ginęli zwykli wieśniacy, którzy zalegali z podatkiem na kilka dni, biczowano żebrzące pod pałacem głodne dzieci oraz okaleczano urzędników, którzy nie popierali polityki prowadzonej przez Jeanne.
                Niezwykle trudno było wywnioskować, skąd u tego dziecka o twarzy anioła pojawiły się tak krwawe zwyczaje. Jej opiekunką była bowiem starsza kuzynka, którą wszyscy kochali za dobro i miłość, które zdawała się wokół siebie rozsiewać. Nazywała się ona Meene i znana była z tego, że nigdy nikomu nie odmawiała pomocy i niejednokrotnie wstawiała się za ludźmi u swojej podopiecznej.
                Pewnego dnia, kiedy Meene spacerowała po ogrodzie ze swoim najlepszym przyjacielem Johnem, Jeanne udała się do niewielkiej świątyni, która mieściła się w najwyższej wieży. Sprawdziła dokładnie, czy nikt jej nie śledził, po czym odsłoniła czerwoną kotarę, zawieszoną pod ścianą. Za nim znajdowała się potężna rama, a w niej obraz przedstawiający jaśniejący, bladoniebieski wir, wznoszący się z ziemi wysoko do nieba. Srebrnowłosa stanęła dokładnie naprzeciw, po czym delikatnie dotknęła płótna opuszkami palców, pytając:
- Królu Duchów powiedz przecie, kto jest najpiękniejszy w świecie?
- Piękna jesteś jak gwiazdy na niebie, lecz twa kuzynka piękniejsza od ciebie – odpowiedział Król Duchów.
                Jeanne otworzyła szeroko oczy ze zdumienia i wściekłości. Uderzyła pięścią w obraz, krzycząc:
- Co ty mówisz!? Nikt nie jest piękniejszy ode mnie! A już z pewnością nie ta szkarada!
                Zdenerwowana królowa szybko zasunęła zasłonę i zbiegła na dół po schodach, krzycząc po drodze:
- Marco! Marco, gdzież ty jesteś!? Masz mi tu natychmiast znaleźć jakiegoś myśliwego!

***


                Meene przyjaźniła się z Johnem odkąd tylko sięgała pamięcią. Znali się jeszcze jako dzieci i spotykali, kiedy tylko mieli taką możliwość. Niestety, od kilku lat okazji do wspólnego spędzania czasu było coraz mniej, John nie był bowiem zwykłym arystokratą, a synem króla sąsiedniego państwa i od pewnego czasu przygotowywał się do objęcia tronu.
                Tym razem miał do wykonania jakąś misję dyplomatyczną i w czasie czekania na audiencję u Jeanne nie mógł nie skorzystać z możliwości spotkania się z przyjaciółką. Oboje spacerowali właśnie wzdłuż alei różanej, kiedy do ich uszu doszło czyjeś wołanie:
- Wasza książęca mość! Królowa jest gotowa do spotkania! – To był Marco, ślepo oddany sługa srebrnowłosej tyranki. Meene nie przepadała za nim, gdyż jego natura dorównywała władczyni pod względem okrucieństwa, a on sam zdawał się czerpać przyjemność z krzywdzenia innych na jej rozkaz, wpatrzony w swoją panią jak w obrazek.
                John skłonił się mu uprzejmie, po czym ujął dłoń towarzyszki i złożył na niej delikatny pocałunek. Nie było to nic dziwnego, gdyż w jego kraju mężczyźni zawsze witali się i żegnali w ten sposób z kobietami.
- Mam nadzieję, że spotkamy się jeszcze przed moim wyjazdem – powiedział przyszły król, po czym odszedł wraz z posłańcem.
                Meene zaś udała się w kierunku jednej z altan, początkowo odprowadzając przyjaciela wzrokiem. Nie dotarła jednak daleko, gdy tuż przednią pojawił się Silva – jeden z królewskich myśliwych, odpowiedzialnych za dostarczanie dziczyzny na pałacowe uczty. Dziewczyna znała go jedynie z widzenia i nigdy wcześniej nie miała okazji z nim rozmawiać.
- Księżniczko, musisz pójść ze mną – powiedział mężczyzna ponaglającym tonem. Po jego postawie widać było, że dokądś się spieszył.
- Gdzie? – spytała ostrożnie. Jednak w tym momencie Silva zarzucił jej worek na głowę i chwycił ją za ramiona. Mimo, że dziewczyna wyrywała się i krzyczała, silne ramiona mężczyzny przytrzymywały ją, a gruby materiał tłumił jej głos.

***


                Gdy wreszcie Silva zdjął jej worek z głowy, znajdowali się w lesie, prawdopodobnie kilka mil od zamku. Gęste korony drzew niemalże całkowicie uniemożliwiały dostęp światła, jednak pośród mroku dało się dojrzeć zarys niewielkiej chatki, ozdobionej tajemniczymi symbolami.
- Powiem szczerze. Jeanne kazała mi pozbawić cię życia – szepnął myśliwy, wciąż trzymając księżniczkę za ramiona. Meene zaniemówiła. Co prawda domyślała się, że Jeanne za nią nie przepada, jednak nie sądziła, że królowa może posunąć się aż do tego.
- Ale… - wyjąkała blondynka, czując wewnętrzny niepokój. Kątem oka dostrzegła duży sztylet, zatknięty za pasek stojącego przed nią mężczyzny.
- Ale ja nie chcę tego robić – przerwał jej Silva, rozglądając się. – Jednak tutaj nie jesteś już bezpieczna. Jeanne ma wielu szpiegów. Prędzej czy później dowie się, że żyjesz.
- To co mam w takim razie zrobić? – spytała księżniczka, czując jak chwilowy ucisk w żołądku nieco ustępuje.
- Chodź. – Myśliwy chwycił Meene za rękę, jednak tym razem nie był to tak mocny uścisk jak wcześniej.
                Zabrał ją do chatki, którą dziewczyna zauważyła już wcześniej. Ledwo co stanęli przy wejściu, a otworzyły się drzwi i pojawiła się w nich starsza kobieta w nieco dziwnym stroju, przyozdobionym czarno-białymi emblematami i piórami.
- Pani Goldva – Silva skłonił się nisko. – Czy mogłaby nam pani pomóc?

***


                „To szaleństwo” – pomyślała Meene, widząc przed sobą tylko ramę wypełnioną jakimś dziwnym, biało-złotym światłem. Zaraz potem zamknęła oczy i powoli zrobiła krok do przodu. Poczuła lekkie łaskotanie, jakby przechodziła przez kurtynę z piór. I wtem…
                Przywitały ją dziwne dźwięki, jakich nigdy wcześniej nie słyszała. Coś jakby warkot, brzęczenie, dzwonienie i rozmowy mnóstwa ludzi, pomieszane ze sobą i pogłośnione kilkukrotnie. Otworzyła oczy. To, co zobaczyła, przeraziło ją jeszcze bardziej.             
                Dookoła niej wznosiły się niezwykle wysokie, srebrne budowle, które wyglądały jak stworzone ze szkła. Na większości z nich znajdowały się dziwne napisy ze świecącej, wielokolorowej substancji. Obok nich migały jakieś obrazy, zmieniając się co chwila. Spojrzała niżej. Oprócz mnóstwa ludzi, ubranych w jakieś dziwne, obcisłe, kolorowe stroje, widziała też coś w rodzaju metalowych, płaskich karet, które poruszały się bez pomocy koni. Tego było dla księżniczki za dużo.
                „Gdzie ja jestem? Co to za miejsce?” – pytała się w duchu dziewczyna, z nerwów ściskając w rękach materiał swojej długiej sukni.
                Nikt z przechodzących obok ludzi nawet nie zwrócił na nią uwagi. W końcu, dziewczyna zdecydowała się zapytać kogoś o miejsce, w którym się znalazła. Obok niej przechodził akurat młody, ciemnowłosy chłopak, którego włosy zdobiła jakiś dziwna, pomarańczowa opaska, wykonana z nieznanego Meene materiału.
- Przepraszam, czy mogłabym się dowiedzieć, gdzie jestem? – spytała grzecznie. Nastolatek odwrócił się i spojrzał na nią z uśmiechem.
- W tej chwili w dzielnicy Shinjuku w Tokio – odparł chłopak. Księżniczka zauważyła, że nad jego głową unosiła się dziwna, jasnoniebieska kulka z dużymi oczami, które patrzyły na nią z zaciekawieniem.
- T-Tokio? – spytała zdumiona. Nigdy wcześniej nie słyszała tej nazwy. – A czy daleko stąd do X-Landii?
                Tym razem do chłopak wydawał się zdezorientowany. Jednak tuż po chwili na jego twarz powrócił uśmiech, a on sam potarł ręką tył głowy i zmrużył oczy.
- Nie jesteś stąd, prawda? – Bardziej stwierdził niż zapytał. – Jak się nazywasz?
- Jestem księżniczka Meene, kuzynka i opiekunka Jeanne, królowej X-Landii. – Meene wygłosiła standardową formułkę. Oczywiście, gdyby chciała, mogłaby popisać się wieloma imionami i przydomkami, a także powiadomić, iż jest druga po Jeanne w kolejce do tronu, jednak czuła, że nie było to w tym momencie ważne.
- Chciałbym jej wierzyć… Ale jest jakaś… inna. Zupełnie nie z tego świata – powiedziało dziwne latające stworzenie, nagle zmieniając się w potężnego mężczyznę o długich, jasnofioletowych włosach oraz nietypowym stroju, przypominającym nieco zbroję.
- To, że nie wiem, gdzie jestem, nie znaczy od razu, że jestem inna! – oburzyła się Meene. Szatyn i jego  towarzysz otworzyli szeroko oczy ze zdumienia.
- Ty go widzisz? – spytał nastolatek z niedowierzaniem.
- Trudno go nie zauważyć. Jakby nie patrzeć, ma chyba z siedem stóp wzrostu! – odparła dziewczyna. Słysząc to, chłopak i jego przyjaciel zaśmiali się szczerze.
- Widzisz, Amidamaru? Twoje włosy dodają ci wzrostu mniej więcej o jedną stopę – powiedział szatyn. – Widzę, że chyba się zgubiłaś. Może pójdziesz z nami i w domu opowiesz o sobie coś więcej? – zwrócił się do dziewczyny. - Postaramy się pomóc.
                Księżniczka poczuła nagle wielką wdzięczność do tego niewysokiego młodzieńca. W porównaniu do innych ludzi, którzy mijali ją bez rzucenia choćby najmniejszego spojrzenia, ten zaoferował jej pomoc.
- Dziękuję. – Uśmiechnęła się.
- Nie ma sprawy. A tak w ogóle, nazywam się Yoh Asakura.

***

- Tak więc to są Ren, Choco, Manta, Lyserg, Horo i Hao, mój brat bliźniak. – Yoh przedstawił nowo poznanej swoich przyjaciół, pokazując kolejno na każdego. – A to księżniczka Meene z X-Landii.
                Szóstka chłopaków zmierzyła blondynkę uważnym spojrzeniem. Już na pierwszy rzut oka dało się wyczuć różnice w ich charakterze. Pierwszy wyglądał na typowego gbura: jego oczy były zimne, a twarz aż nad wyraz poważna. Drugi uśmiechnął się do niej, prawdopodobnie próbując przybrać uwodzicielską postawę, co, tak na marginesie, nie najlepiej mu wyszło. Trzeci miał niewiarygodnie niski wzrost, a w rękach trzymał książkę, która mogła ważyć chyba tyle samo co on. Na okładce Meene dostrzegła napis „Mantopedia”. Czwarty uśmiechał się przyjaźnie, jednak w jego wyglądzie było coś tajemniczego, co mogło mieć związek z niewielkim kryształkiem, który chłopak trzymał na sznurku. Piąty zdawał się być zupełnie wyluzowany i niedbale opierał się o jakiś dziwny, podłużny przedmiot o zaokrąglonych końcach. Ostatni zaś wyglądał niemalże identycznie jak Yoh, nie licząc dłuższych włosów, jednak jego mina zdawała się mówić „Wiem więcej niż ci się wydaje”. Co ciekawe, część chłopaków miała nietypowe kolory włosów: fioletowy, zielony lub niebieski.
- Kolejny zbłąkany szaman, Yoh? – spytał z ironią nastolatek o fryzurze ułożonej w nietypowy czub na głowie.
- Szaman? – zdziwiła się księżniczka.
- Szczerze mówiąc, nie wiem czy jest szamanką, ale widzi duchy – wyjaśnił Asakura.
- To może opowie nam coś więcej o sobie? – zaproponował zielonowłosy. Jak on miał na imię? Ach tak, Lyserg.
- W porządku. Jak już wiecie, nazywam się Meene i jestem…

***


                Księżniczka opowiedziała siedmiu szamanom całą swoją historię, starając się nie pomijać żadnych szczegółów. Ci, słuchali z uwagą, a kiedy skończyła zadawali jeszcze wiele pytań.
- Czyli mówisz, że teraz nie masz się gdzie podziać? – spytał Hao z wyraźnym współczuciem.
- Niestety nie. Nie mogę wrócić do domu, a tutaj jest tak… dziwnie…
- I serio nigdy wcześniej nie słyszałaś o snowboardzie? – Horo zdawał się bardziej przejmować, że ktoś może nie znać jego ukochanego sportu niż tym, że właśnie trafił tu z zupełnie obcego wymiaru, gdzie nadal trwa średniowiecze.
- Nie… - odparła zmieszana dziewczyna. Zaczynała czuć się nieco dziwnie. Tyle nowych nazw, miejsc, osób… W dodatku nie miała kompletnie nic poza jedną sukienką, zniszczoną przez przedzieranie się przez las, oraz złotym łańcuszkiem, który podarował jej John podczas ich ostatniego spotkania. Na myśl o przyjacielu, w kącikach oczu Meene pojawiły się łzy. Zdała sobie sprawę, że prawdopodobnie nigdy go już nie zobaczy.
- Hej, co jest? – spytał z troską Yoh, przesiadając się bliżej księżniczki.
- N-nic… Po prostu nie mam pojęcia, co dalej… - odparła cicho, chowając twarz w dłoniach.
                Asakura wymienił porozumiewawcze spojrzenia z szóstką przyjaciół.
- Wiesz… - zaczął powoli. – Jeżeli chcesz, możesz z nami zostać. Mogłabyś na przykład przygotowywać nam obiady jak wrócimy ze szkoły… - Chłopak wyglądał na niezbyt pewnego swoich słów, obawiając się, czy w ten sposób nie ubliży jakoś godności księżniczki. Jednak ta podniosła na niego wdzięczny wzrok.
- Mogę gotować, sprzątać, szyć i co jeszcze będziecie chcieli… Dziękuję…

***


                W ten oto sposób Meene zamieszkała wraz z siedmioma szamanami. Dzięki krótkiemu szkoleniu u chłopaków, mogła codziennie przygotowywać im posiłki i sprzątać, nawet za pomocą odkurzacza. W ten sposób minęły jej dwa tygodnie w zupełnie obcym świecie. Powoli zaczynała zapoznawać się z kulturą dwudziestego pierwszego wieku, chociaż wciąż spotykały ją jakieś niespodzianki. Manta przez ponad godzinę musiał jej tłumaczyć, na jakiej zasadzie działają komórki i telewizor, nie wspominając już o Internecie.
                Księżniczka zaprzyjaźniła się też z chłopakami i, pomimo początkowych oporów, udało jej się nawet zyskać pewną sympatię ze strony Rena. Lecz, chociaż czuła się w Tokio bardzo dobrze, jej sercu nadal towarzyszyła pewna nostalgia. Tęskniła też za swoimi znajomymi z X-Landii, a w szczególności za Johnem. Zastanawiała się, co mógł teraz robić i czy zainteresował się jej zniknięciem. Nie miała jednak pojęcia, że jej przyjaciel znajdował się właśnie w bardzo niekomfortowej sytuacji…

***


M-małżeństwo? – John z niedowierzaniem słuchał słów ojca, który właśnie oznajmił mu, że znalazł dla niego kandydatkę na żonę.
- Wiesz o tym równie dobrze, jak ja. Połączenie naszego królestwa z X-Landią przyniesie wiele korzyści dla obu stron. A przecież tamtejsza królowa jest niewiele młodsza od ciebie…
- Ojcze! Ona ma tylko trzynaście lat, a ja dwadzieścia! W dodatku… to jest przecież Jeanne!
- Młodsze od niej wychodzą za mąż. A ten ślub…
- Nie ożenię się z nią! – krzyknął młodzieniec, przerywając ojcu. Ten spojrzał na syna z naganą w oczach.
- Niby dlaczego nie?
- Bo kocham Meene! – John dopiero po chwili zorientował się, co powiedział. Zanim król zdołał coś na to odrzec, młodzieniec wybiegł z komnaty, trzaskając za sobą drzwiami.

***


                Tej nocy, pierwszy raz od dwóch tygodni, Jeanne wspinała się po schodach na najwyższą wieżę. Od czasu zniknięcia Meene, jej życie stało się o wiele prostsze. Chociaż dotychczas i tak nigdy nie słuchała swojej kuzynki, teraz czuła przyjemną wolność. Świadomość, że nie musi więcej oglądać opiekunki sprawiała, że dziewczynka miała ochotę tańczyć z radości.
                Oczywiście, kiedy ktoś pytał o zaginioną księżniczkę, małą królowa musiała udawać, że nie ma pojęcia, dokąd mogła pójść oraz że bardzo się o nią martwi. W głębi duszy jednak każda taka odpowiedź sprawiała jej niemałą satysfakcję ze zwycięstwa. Do tego jeszcze król sąsiedniej krainy zapytał ją, czy nie zostałaby żoną jego syna! A przecież był to John, ten przystojny książę!  
                Kiedy w końcu Jeanne dotarła na samą górę i otworzyła drzwi, poczuła dziwny gniew. Nie rozmawiała z Królem Duchów od dnia, kiedy to powiedział jej on, że nie jest najpiękniejsza na świecie. Przygotowana na utarczkę słowną, szybkim ruchem odsunęła kotarę i położyła dłoń na płótnie, mówiąc:
- Królu Duchów powiedz przecie, kto jest najpiękniejszy w świecie?
- Piękna jesteś jak gwiazdy na niebie, lecz twa kuzynka piękniejsza od ciebie. – Król Duchów wypowiedział słowa, których królowa obawiała się najbardziej.
- Co to za bzdury?! – zdenerwowała się. – Przecież ona nie żyje!
- Myśliwego serce ma dobre zamiary, przypomnij sobie królowo, że są i inne wymiary – powiedział melancholijnym głosem Król Duchów.
- Co!? Gdzie jest teraz Meene!? – wrzasnęła srebrnowłosa, niemalże przedziurawiając płótno paznokciami.
- Gdy się twa kuzynka do Tokio dostała, z siedmioma szamanami w domku zamieszkała.
- Jak się tam dostać!? – Czerwone oczy królowej zdawały się płonąć z wściekłości.
- Szamanka stara swą siedzibę ma głęboko w lesie, stamtąd przez portal do Tokio cię przeniesie.
- Gdzie konkretniej!? – Pojęcie „las” było najwyraźniej zbyt ogólne dla albinoski.
- Za dużo pytań na raz! – Król Duchów również zaczął tracić nad sobą panowanie. - Wiesz, ile problemów jest z wymyślaniem rymów do każdej odpowiedzi!? Zapytaj myśliwego, nie mnie! – Po tych słowach, płótno pękło, a bladoniebieski wir zniknął, tak jakby nigdy go tam nie było.
                Jeanne nie pytała o nic więcej. Rzuciła się w stronę wyjścia, po czym zbiegła w dół po schodach, przy okazji potrącając kilku służących na korytarzu. Zatrzymała się dopiero w swojej garderobie, gdzie akurat trafiła na Marco, który czyścił jej suknię.
- Przynieś mi koszyk jabłek, natychmiast! – rozkazała. Blondyn skinął uniżenie głową i, widząc, że jego pani ewidentnie się spieszy, pobiegł spełnić zachciankę.
                Tymczasem, srebrnowłosa zajęła się zupełną zmianą własnego wyglądu.

***


                Od wyjścia chłopaków do szkoły minęły już jakieś dwie godziny. Meene, ubrana w długą spódnicę i prostą bluzkę (nadal nie mogła się przyzwyczaić do spodni), kończyła właśnie wycierać kurze, kiedy ktoś zadzwonił do drzwi.
                „Czyżby to była Anna, o której opowiadał ostatnio Yoh?” – zastanawiała się dziewczyna. Tego samego ranka Asakura uprzedził ją, że jego narzeczona ma wieczorem wrócić z Izumo, gdzie odwiedzała swoją mentorkę. Jednak była dopiero dziesiąta, niemożliwe, żeby była to ona.
                Zaintrygowana księżniczka podeszła do okna i zerknęła przez nie na ganek. Stała tam jakaś niewysoka postać w łachmanach, podobnych do tych, które nosili najbiedniejsi wieśniacy w jej dawnym świecie. Spod wypłowiałego czepca wystawało trochę siwych włosów, a w dłoni przybyszki znajdował się wiklinowy koszyk, pełen smakowicie wyglądających jabłek.
                Nieco mniej onieśmielona, blondynka otworzyła drzwi. Żebraczka podniosła na nią wzrok zmrużonych oczu. Jej twarz była tak brudna, że nie dało się nawet dojrzeć rysów twarzy.
- Witaj kruszynko – powiedziała kobieta chrapliwym głosem. – Może zechciałabyś poczęstować się pysznymi jabłuszkami od biednej staruszki?
- Dzień dobry… Chętnie bym to zrobiła, jednak nie mogę wpuszczać nikogo do domu… - odpowiedziała Meene.
- Nie musisz mnie wpuszczać. Jestem stara, mam w domu cały sad i nikogo, kto chciałby skosztować moich jabłek. Proszę, weź jedno i spraw mi chociaż tę radość…            
                Coś w oczach przybyszki nie pozwoliło księżniczce odmówić. Powoli sięgnęła ręką do koszyka i wybrała najczerwieńszy owoc. Jego skórka błyszczała w świetle słońca, a kształt był niemalże nadnaturalnie idealny.
- No dalej, skosztuj – zachęciła staruszka. – Może będziesz chciała wziąć więcej?
                Blondynka wzruszyła ramionami. Co złego mogłoby się stać? Podniosła jabłko do ust i ugryzła je. Ostatnim, co poczuła przed pogrążeniem się w ciemność, był pyszny, słodko-kwaśny smak soczystego owocu.

***


                Tego samego popołudnia, siódemka szamanów wracała wykończona ze szkoły. Pięć kartkówek i dwa sprawdziany jednego dnia potrafiły skutecznie wyczerpać zasoby siły nawet najpilniejszych uczniów. Jedynym, o czym teraz marzyli, był gorący obiad przygotowany przez Meene i drzemka w cieniu drzew w ogrodzie.
                Nic więc dziwnego, że chłopcy byli zaskoczeni, widząc drzwi wejściowe otwarte, a w progu leżącą bez życia księżniczkę.
- Meene! – krzyknął Horo, upadając na kolana obok blondynki. Przyłożył dwa palce do tętnicy na jej szyi, jednak nie wyczuł żadnego pulsu.
- Czy ona…? – zaczął przerażony Manta, jednak nie potrafił wymówić tego jakże strasznego słowa.
- Obawiam się, że nie żyje… - powiedział Lyserg, czując jak łzy napływają mu do oczu. Mimo, że znali Meene tak krótko, pokochali ją prawie jak starszą siostrę.
- Nie! To nie może być prawda! – krzyknął Yoh, zaciskając pięści. Nagle, poczuł na swoim ramieniu czyjąś dłoń, prawdopodobnie Hao.
- Co nie może być prawdą? – Usłyszał tuż nad uchem głos Anny. Odwrócił się szybko, spodziewając się zobaczyć wściekłe oblicze narzeczonej. Jednak jej oczy były łagodne, a twarz dziwnie smutna.
- To nieco dłuższa historia…

***


Mogę uwierzyć we wszystko, co mówicie – powiedziała Kyoyama po wysłuchaniu całej historii. – Jednak jedna rzecz się tutaj nie zgadza. – Po tych słowach, podeszła do martwej Meene, którą chłopcy tymczasowo ułożyli na tatami. – Ona nie jest martwa, lecz zaklęta.
                Słysząc to, cała siódemka ożywiła się, podnosząc głowy.
- J-jak to zaklęta? – zdziwił się Horo. – Przecież sam sprawdzałem…
- Jako medium potrafię to wyczuć. Jej serce nie pracuje, jednak dusza nie opuściła ciała. Spytajcie duchów z tego domu, na pewno widziały, co się stało  – Słowa Anny zaskoczyły chłopaków.
- Czy… jest jakiś sposób, by ją odczarować? – spytał Choco z nadzieją. Ku zaskoczeniu szamanów, itako pokiwała potakująco głową.
- To bardzo możliwe. Jednak musielibyśmy się przenieść do krainy, z której pochodzi wasza księżniczka.
- Jak mamy to niby zrobić? – zapytał kpiąco Ren. Zamiast blondynki odpowiedział mu jednak Hao.
- Od czego są przecież portale?

***


                Kraina, w której się znaleźli, przypominała scenerię z baśni. Na horyzoncie widać było siedem gór, trochę wcześniej wielkie połacie pól i pastwisk oraz las, przecięty szeroką rzeką. Zaledwie kilkaset metrów od miejsca, do którego przeniósł ich portal, znajdowało się niewielkie miasteczko, a za nim dumnie wznosił się pałac, zbudowany z śnieżnobiałego kamienia, o czterech strzelistych wieżach, które wieńczyły chorągwie z czerwonym znakiem „X”.
                Nagle, tuż przed nimi przebiegł jakiś ciemnowłosy mężczyzna. Zanim szamani zdali sobie sprawę z niezwykłości tego zdarzenia, ujrzeli cały oddział strażników, który gonił bruneta z wysoko podniesionymi mieczami.
- Silva! Nakazuję ci stanąć w imieniu królowej! – krzyknął jeden z żołnierzy. Wszyscy, co do jednego mieli na sobie kolczugi z narzuconą na nie jasną tuniką, oznaczoną tym samym znakiem, co flagi na pałacu.
- Silva? – Imię mężczyzny zabrzmiało dla Hao jakoś dziwnie znajomo. – Hej, a to nie ten myśliwy, który wysłał do nas Meene?
- Łapać go! – krzyknął Horo i cała siódemka ruszyła w pogoń za uciekającym.
                Pościg nie trwał długo i po wysłaniu w stronę żołnierzy kilku kul z foryoku, szamanom udało się dogonić myśliwego. Ten, widząc co ta gromadka zrobiła z osobistym oddziałem królowej, nie stawiał żadnego oporu, kiedy pociągnęli do ze sobą w jedną ze ślepych uliczek miasteczka.
                Ren nie miał zamiaru się z nim patyczkować. Wyciągnął swoje guan-dao i przystawił je brunetowi do gardła.
- Mów, co wiesz o zniknięciu królewny Meene!

***


                Jeanne była właśnie w trakcie zmywania z twarzy brudu, który pozwolił jej wcielić się w postać staruszki, kiedy do jej komnaty wpadł zdyszany Marco.
- Wasza wysokość! Przed chwilą otrzymałem informację, że w wiosce pojawiła się grupa siedmiu dziwnie ubranych nastolatków, którzy pokonali twój oddział żołnierzy bez żadnego problemu! Mają przy sobie dziwną broń, która otoczona jest dziwnym światłem!
                Słysząc to, srebrnowłosa odwróciła się szybko, ukazując do połowy wyczyszczoną twarz, w której czerwone oczy jarzyły się niczym dwa rubiny.
- Natychmiast rozkaż wszystkim dostępnym wojskom, żeby pochwyciły tę siódemkę i przyprowadziły do mnie! – rozkazała. Marco zasalutował i pobiegł wypełnić zadanie.
                Tymczasem królowa podeszła do niewielkiego sekretarzyka i otworzyła jedną z jego szufladek. Upewniając się, że nikt jej nie widzi, ostrożnie podważyła dno za pomocą ledwo widocznego sznureczka i wyciągnęła ze środka niewielki woreczek pełen dziwnej, sypkiej substancji.
- Nie ujdzie im to na sucho… Nikt nie ma prawa krzyżować moich planów! W imię pokoju!

***


                Kiedy tylko siedmiu szamanów zakończyło rozmowę z Silvą, myśliwy uciekł od nich z prędkością światła, mówiąc coś o zamieszkaniu na stałe w głębi lasu.
- Nie dowiedzieliśmy się nic ciekawego, poza tym, że staruszka, o której mówiły duchy z naszego domu, rzeczywiście korzystała z portalu w tej krainie – mruknął Horo, niezadowolony z małej ilości informacji, które udało im się wyciągnąć z bruneta.
- Mam dziwne wrażenie, że ta żebraczka i królowa Jeanne to jedna i ta sama osoba – powiedział Lyserg, a kiedy wszyscy spojrzeli na niego zdumieni, wyjaśnił – Mam wrażenie, że kiedyś już słyszałem taką historię…
                Chłopcy wzruszyli ramionami. Ich przyjaciel czytał tyle książek, że nie było w jego słowach nic dziwnego.
- W sumie, nic by się nie stało, gdybyśmy złożyli królowej przyjacielską wizytę… - powiedział Hao z złowróżbnym uśmiechem.
                Powoli, cała siódemka wyszła ze ślepej uliczki i ruszyła wzdłuż jednej z głównych ulic miasteczka. Przyciągnęli od razu wiele ciekawskich spojrzeń przechodniów, dla których nowoczesna stroje i nietypowe bronie musiały być czymś bardzo niezwykłym. Starając się ignorować ich spojrzenia, chłopcy szli w stronę górującego nad domami zamku. Słońce, które znajdowało się teraz dokładnie za pałacem, zdawało się tworzyć wokół budowli świetlistą aureolę.
                W pewnym momencie zza jednego z zakrętów wyszła kolejna grupa żołnierzy.
- Hej, a może poprosimy, żeby oni nas zaprowadzili do Jeanne?  Byłoby szybciej… - zaproponował Yoh. W tym jednak momencie jeden ze zbrojnych, który odłączył się od grupy, przystawił ostrze swojego miecza do gardła Asakury.
- Cała wasza siódemka ma się z nami udać do pałacu. Królowa Jeanne chce się z wami zobaczyć.
                Ledwo co to wypowiedział, a cała grupa została otoczona przez zbrojnych.
- W sumie, i tak idziemy w tamtym kierunku…  - westchnął Hao.

***


                John nie pamiętał, kiedy ostatnim razem podróżował konno z taką prędkością. Odległość, której przebycie zajmowało mu zwykle około pół dnia, pokonał w niecałe trzy godziny.
                Z miejsca, w którym obecnie się znajdował, widział już wyraźnie cztery wieże pałacu X-Law, siedziby królowej X-Landii. Jednak nie dla bezwzględnej albinoski książę znalazł się w tym, a nie innym miejscu. Pragnął dotrzeć do Meene, powiedzieć jej w końcu, co czuje. Chociaż tyle chciał zrobić, zanim odejdzie na zawsze. Bo to było już postanowione. Woli zrezygnować z objęcia tronu niż poślubić tę małą jędzę.
                Jego kary koń wyraźnie odczuwał zmęczenie. Widać to było po jego coraz to bardziej nierównym kroku oraz potknięciach, które zdarzały się mu coraz częściej. Niechętnie, John pociągnął za lejce, nakazując zwierzęciu zwolnić do truchtu.  Wierzchowiec z ulgą przyjął tę zmianę i nawet przekręcił głowę, by zarżeć cicho, jakby w uznaniu dla swojego jeźdźca.
                Niestety, dokładnie w tym momencie na drodze pojawiła się jakaś postać. John w ostatniej chwili zatrzymał konia, który aż stanął dęba, wierzgając przednimi kopytami w powietrzu.
- Ostrożnie! – zawołał książę, uspokajając wierzchowca. – Nie można tak wybiegać komuś prosto pod kopyta!
- Przepraszam, wasza wysokość – powiedział wysoki, ciemnowłosy mężczyzna w stroju myśliwego.
- Skąd wiesz, kim jestem? – spytał następca tronu podejrzliwym tonem.
- Jesteś księciem, przyjacielem księżniczki Meene. Wiem to, bo… - Tutaj Silva urwał. Miał wyjawić, że obserwował spacerującą parę zanim porwał królewnę? – Ja…
                Jeździec zeskoczył z konia i zbliżył się do bruneta, wyciągając zza pasa szablę.
- Coś ty za jeden? Mów natychmiast wszystko, co wiesz!
                Silva przełknął ślinę. Miał tego dnia wyjątkowego pecha…

***


                Sala, do której zaprowadzono naszych szamanów była ogromna, cała w bieli i złocie. Jedynym kolorowym akcentem był tu czerwony znak „X” na gobelinie, zawieszonym nad majestatycznym tronem. Na podwyższeniu obok stała dziewczynka, która mogła mieć mniej więcej dwanaście lat. Jej długie, srebrne włosy układały się za jej plecami jak welon, a oczy o niezwykłym rubinowym odcieniu lśniły jak dwa kamienie szlachetne. Królowa Jeanne wcale nie wyglądała na tak okrutną i bezwzględną, jak w opisach Meene. Właściwie to mogłaby sprawiać wrażenie zwyczajnego dziecka, zagubionego wśród przepychu ogromnej komnaty, gdyby nie wyraz twarzy, niewyrażający żadnych pozytywnych emocji.
- Kim jesteście? – spytała dziewczynka niesamowicie delikatnym, a zarazem stanowczym głosem, przyzwyczajonym do wydawania rozkazów.
- Wasza wysokość, jesteśmy szamanami z Tokio – odpowiedział Choco, kłaniając się nisko. – Nawet do nas doszły słuchy o twej niezwykłej urodzie.
                Pozostali popatrzyli na niego zaskoczeni. Ten ciemnoskóry chłopak nigdy wcześniej się tak nie zachowywał.
                Na dźwięk słowa „Tokio”, Jeanne drgnęła. Rzuciła okiem na strażników, przygotowanych w każdej chwili do walki.
- Dowiedziałam się, że zaatakowaliście jeden z moich oddziałów. Za ten czyn ponosi się karę śmierci. Nikt nie ma prawa podnosić ręki na żołnierzy X-Landii.
- Pragnęlibyśmy dodać, że ci żołnierze… - zaczął Horo, jednak srebrnowłosa nie dała mu dojść do słowa. Jej głos brzmiał niezwykle potężnie, spotęgowany przez echo.
- Dosyć! Cała siódemka zostanie wtrącona do więzienia, a jutro odbędzie się wasza egzekucja! Straże!
                Na rozkaz królowej, szamanów otoczyło chyba kilkudziesięciu uzbrojonych mężczyzn. Wszyscy mieli w rękach lance, skierowane ostrzem w stronę chłopaków.
- Tylko jedno pytanie, wasza wysokość – powiedział Hao, dziwnie spokojnym tonem. – Dlaczego my mamy odpowiadać śmiercią za atak na żołnierzy, który dla żadnego nie skończył się gorzej niż kilkom poparzeniami, kiedy ty, królowa tej krainy, bezkarnie podnosisz rękę na członka swojej najbliższej rodziny?
                Słysząc te słowa, Jeanne zaniemówiła. Nie wiedząc do końca, co robi, cofnęła się nieco w tył, a jej głos zadrżał, gdy zawołała do żołnierzy:
- N-nie słuchajcie ich! Oni k-kłamią!
                Jednak gwardziści nie byli tak naiwni, jak mogłoby się wydawać. Coś w tonie królowej nie pozwalało im uwierzyć w jej wersję zdarzeń.
                Nagle otworzyły się główne drzwi do komnaty, a w nich stanął jakiś jasnowłosy młodzieniec z szablą w ręku. Za nim, ze skruszoną miną stał nie kto inny, a myśliwy, Silva.
- Jeanne! Ten człowiek powiedział mi, co zrobiłaś! To ty kazałaś porwać i zabić Meene! Niezależnie od twojej pozycji, w testamencie twego ojca pisało wyraźnie, że nie masz władzy nad swoją kuzynką! A to oznacza, że należy ci się kara śmierci, bo nikt nie ma prawa podważać testamentu swojego poprzednika!
- Książę John! – krzyknął któryś z żołnierzy, a cały oddział skłonił się młodzieńcowi. Najwidoczniej ten młodzieniec miał w pałacu większy autorytet niż sama królowa.
                Sama Jeanne stała na podium koło tronu i z niedowierzaniem wpatrywała się w postać w wejściu.
- John… Ja zrobiłam to dla nas! – krzyknęła ze łzami w oczach. – Ona zawsze stała między nami! Zawsze była piękniejsza, milsza, wszyscy kochali ją bardziej niż mnie!
- Bo ją było za co kochać! – Książę także podniósł głos. – W przeciwieństwie do ciebie!
                To było dla królowej za dużo. Dziewczyna sięgnęła do kieszeni i wyciągnęła z niej niewielki woreczek. Zanim ktokolwiek zdołał ją powstrzymać, wyrzuciła całą jego zawartość na zewnątrz.
                Całe pomieszczenie nagle wypełnił gęsty, czarny dym, który przyprawił wszystkich o kaszel i szczypanie oczu. Siódemka szamanów oraz otaczający ich żołnierze, próbowali coś zobaczyć, jednak bezskutecznie.
                Ciemna mgła opadła dopiero po jakiejś minucie. Szamani spodziewali się ujrzeć pobojowisko, albo chociaż powalonych na ziemię żołnierzy, jednak nic takiego nie zobaczyli. Wszyscy stali na swoich starych miejscach, za wyjątkiem Jeanne, która leżała bezwładnie z szeroko otwartymi ze zdumienia oczami w ramionach… Marco. Na środku jej sukni znajdowała się czerwona plama, a z jej piersi wystawał krótki sztylet.
- Robiłem dla ciebie to wszystko, byśmy byli szczęśliwi… - powiedział blondyn, ze smutkiem spoglądając na martwe ciało dziewczynki. - Mówiłaś, że pokochasz mnie, jeżeli pomogę ci pozbyć się Meene… A ty tylko mnie wykorzystałaś. Wykorzystałaś wszystkich… Przebrałaś się za staruszkę i otrułaś swoją kuzynkę… Nie zasługiwałaś, by być królową tej krainy.
                Wszyscy spoglądali na tę dwójkę w szoku. Nawet szamani z Tokio słyszeli o wiernym słudze Jeanne, Marco… A teraz, niemalże na ich oczach zabił on swoją ukochaną panią.
- Możecie mnie ukarać – powiedział blondyn, odkładając ciało delikatnie na ziemię. – Nie mam zamiaru się bronić. Już i tak wszystko mi jedno.

***


Krainy z baśni rządzą się własnymi prawami – powiedział do siebie Lyserg, spoglądając przez okno na dwoje młodych ludzi, trzymających się za ręce w ogrodzie. Wysoki mężczyzna spoglądał na ukochaną z miłością, a ta odwzajemniała to spojrzenie z lekkim rumieńcem na twarzy.
                Kiedy żołnierze pochwycili Marco i zajęli się ciałem martwej królowej, John podszedł do siedmiu szamanów i zapytał ich, co się dzieje z Meene. Ci opowiedzieli mu wszystko, co zdarzyło się od czasu jej przybycia do Tokio, łącznie z wizytą Jeanne w przebraniu staruszki oraz skutkami zjedzenia przez księżniczkę zatrutego jabłka. Kiedy królewicz usłyszał, co stało się z jego ukochaną, zupełnie się załamał i poprosił chłopaków, czy mógłby przynajmniej raz ją jeszcze zobaczyć.
                Po powrocie do Tokio, zastali Annę czuwającą nad martwym ciałem jasnowłosej spadkobierczyni tronu. Nie mieli pojęcia, co dalej. Nie udało im się poznać składu trucizny ani też dowiedzieć się, czy istnieje jakakolwiek odtrutka. Obawiali się, że Meene już na zawsze pozostanie w tym dziwnym stanie pół-śmierci.
                Wtedy John przysiadł na tatami i delikatnie ujął dłoń ukochanej, szepcząc coś do niej. Zaraz potem, z łzami w oczach złożył na jej ustach pożegnalny pocałunek.
                W tym momencie jednak zdarzyło się coś nieoczekiwanego. Blondynka zamrugała i otworzyła oczy, rozglądając się nieprzytomnie, zupełnie jakby po prostu obudziła się z długiego snu. Widząc nad sobą twarz Johna, uśmiechnęła się i zarzuciła mu ręce na szyję.
                Radości nie było końca. Szamani świętowali cały dzień, chcąc uczcić powrót Meene do świata żywych, a także zaręczyny królewskiej pary, które wydawały się czymś tak oczywistym, że aż śmiesznym.
                Na pytanie, co teraz stanie się z X-Landią, John odpowiedział z uśmiechem:
- Meene była druga po Jeanne w kolejce do tronu, ja wkrótce zostanę królem w swojej krainie. Wydaje mi się, że czeka nas wspaniała przyszłość.
                Teraz był już wieczór, dwoje zakochanych wyszło na zewnątrz, po raz ostatni spojrzeć na światła neonów i przejeżdżające samochody, zanim powrócą do swojego świata.
- Będziesz za nią tęsknił, co? – Lyserg usłyszał głos Yoh, który stanął obok i odgarnął nieco zasłonkę w oknie.
- Wszyscy będziemy – odparł zielonowłosy, uśmiechając się smutno.
- Tak, to prawda – zgodził się z nim Hao, który zatrzymał się obok brata. – Ale nawet jak oni odejdą, ja nie mam zamiaru gotować!
- Hej, ja też nie!  - zawołał na to młodszy z Asakurów, czochrając bliźniakowi włosy.
- Ani ja! – Do rozmowy włączył się Horo.
- Na mnie nie liczcie!
- Jak ja coś ugotuję, to…
                Cała gromadka zaczęła się kłócić, ustalając, kto ma najgorsze umiejętności kucharskie. Dopiero głos pewnej blondynki sprowadził ich do pionu.
- Nieważne, jakie macie umiejętności kulinarne! Kolacja ma być za pół godziny!
- Tak jest, pani Anno! – odpowiedzieli chórem szamani.

***


                Pan Akimori skończył swoją opowieść akurat, gdy do pomieszczenia weszli jego wnukowie. Daiki i Daichi, nadal w czarnych kimonach do kendo, z zaciekawieniem spojrzeli na dziewczynkę, towarzyszącą ich dziadkowi.
- Ohayo, Rumi – przywitał się młodszy z braci, uśmiechając się szeroko. – Widzę, że zaprzyjaźniłaś się z naszym dziadkiem.
- Ohayo, Daichi – odpowiedziała brunetka, wstając z ziemi. - Wasz dziadek opowiedział mi bajkę.
        Starszy z braci spojrzał zaskoczony na pana Sōichirō.
- Naprawdę?  Ja myślałem…
- Co takiego? – zainteresował się staruszek.
- Nic, nic… Nieważne – odparł chłopiec, odwracając wzrok. – I jak? Podobało ci się, Rumi?
- Bardzo! – zawołała dziewczynka z uśmiechem. – Arigatou gozaimasu, Akimori-san! – podziękowała, jednak w tym momencie zauważyła wysoką dziewczynę wchodzącą do świetlicy. – To moja siostra, muszę już iść. Jeszcze raz dziękuję!
        I już jej nie było. Tymczasem Daiki spojrzał na dziadka z wyrzutem.
- Myślałem, że opowiadasz bajki tylko nam. – W jego twarzy widać było niezadowolenie.
- Zwykle tak, ale tym razem musiałem zrobić wyjątek – odpowiedział spokojnie staruszek. – Jednak, jeżeli tak bardzo cię to martwi, mogę powtórzyć dla was tę historię. Co powiecie na to, byśmy poszli teraz na lody?
- Tak! – zawołali chórem chłopcy, a starszy z nich zupełnie zapomniał o swoim złym humorze. Mimo wszystko, nie ma to jak dobre lody czekoladowe!
- To biegnijcie się przebrać, a potem pójdziemy – oznajmił dziadek, a jego wnukowie tylko skinęli mu głowami i szybko ruszyli w stronę szatni. Kiedy zniknęli za drzwiami, do pana Akimori podeszła Rumi.
- Zapomniałabym… To dla pana. – Dziewczynka szybko wsunęła staruszkowi w dłoń jakąś kartkę i pobiegła w stronę siostry. Kiedy pan Sōichirō rozłożył ją, ujrzał rysunek, który mała tworzyła przez cały czas trwania opowieści. Przedstawiał on wszystkich bohaterów opowiadania. Widać tu było talent małej artystki. Może i nie była dobra w rysowaniu kwiatów, za to ludzie wychodzili jej świetnie.
        Staruszek uśmiechnął się do siebie i schował prezent do kieszeni marynarki, czekając na powrót wnuków.


* Kendo – japońska sztuka walki bambusowym mieczem, wywodząca się z szermierki samurajów. Więcej informacji znajdziecie tutaj^