Wiecie, jaki dziś dzień..? No pewnie, że wiecie :D Wszyscy wiemy, że dziś są urodziny naszych kochanych bliźniaków!! Wszystkiego naj, chłopcy! <3 To już 28 lat! *szok* No dobra, dla mnie zawsze pozostaną 14 latkami :)
Na tę okazję musiałam oczywiście coś stworzyć :) A konkretnie dwa cosie. O tym drugim na końcu :) Teraz już, bez większych wstępów, zapraszam na oneshota :)
Dodam tylko, że chciałabym zadedykować go mojej siostrze.. Karolino, chociaż nigdy cię nie poznałam, wierzę, że nade mną czuwasz :)
Nowy członek rodziny
Drzwi niewielkiego domku
zatrzasnęły się z hukiem, po czym dało się słyszeć czyjeś szybkie kroki na
skrzypiącej podłodze. Pan Sōichirō Akimori, uniósł głowę znad gazety, by
spojrzeć na wchodzącego do salonu wnuka.
- Konichiwa, Daichi – przywitał go z uśmiechem. Chłopczyk jednak
nie odpowiedział, tylko usiadł na tatami i oparł głowę o niewysoki stolik,
uderzając o niego małą piąstką.
Staruszek
spojrzał na niego z naganą.
- Kiedy ktoś się z tobą wita, wypadałoby odpowiedzieć.
- Konichiwa, ojii-san… - mruknął ośmiolatek.
- Widzę, że jesteś dziś w złym humorze, czy coś się stało?
Maluch nie
odpowiedział od razu. Zdawało się, jakby wahał się, czy wyjawić, co go trapi. W
końcu spytał tylko:
- Czy rodzeństwo zawsze sprawia takie problemy?
- Czyżbyś pokłócił się z Daikim?
- Daiki jest baka! – zawołał Daichi i skrzyżował ręce w geście
zdenerwowania.
- Co takiego zrobił tym razem?
- Podoba się wszystkim dziewczynom w szkole! Uważa, że jest
przystojniejszy!
- Przecież jesteście bliźniakami… - Dziadek nie do końca zrozumiał
zachowanie wnuków. „Ech, te dzisiejsze dzieci… Niełatwo je zrozumieć…” –
pomyślał.
Tymczasem
chłopiec kontynuował:
- Wszyscy lubią go bardziej niż mnie! Nawet mama jemu pierwszemu
powiedziała, że będzie mieć dzidziusia!
Pan Akimori
odłożył gazetę, wstał i podszedł do zbulwersowanego dziecka. Usiadł obok i
położył swoją pomarszczoną dłoń na małej rączce chłopca.
- Takie kłótnie w rodzeństwie się zdarzają, ale przecież nie
chciałbyś nie mieć brata, prawda?
Daichi zastanowił
się przez chwilę nad pytaniem dziadka, a następnie powiedział, już pewnym
głosem:
- Szczerze mówiąc, wolałbym, żeby go nie było. Nie musiałbym się
niczym dzielić, no i ludzie wreszcie by mnie doceniali!
Staruszek
zasmucił się bardzo, słysząc te słowa. Zamknął na chwilę oczy, po czym
uśmiechnął się delikatnie.
- Wiesz, wydaje mi się, że naprawdę wcale tak nie myślisz. Pozwól,
że opowiem ci pewną historię. Historię dwóch braci, którzy, tak samo jak ty,
woleli, aby ich bliźniak tak naprawdę wcale nie istniał…
Chłopcu
zaświeciły się oczy z zainteresowania. Uwielbiał, gdy dziadek opowiadał mu
bajki, bo wtedy czuł się jak jeden z bohaterów, problemy znikały i odchodziły w
niepamięć. Zwykle, opowieści dotyczyły chłopaka o imieniu Yoh, w którego rolę
Daichi potrafił się wczuć najlepiej. Rozsiadł się więc wygodnie i oparł o ramię
staruszka. Ten zaś zaczął snuć swoją historię.
Kolejny dzień w Patch Village zapowiadał się słonecznie i zdawał
się niczym nie wyróżniać spośród innych. Jak zawsze o dwunastej rozegrała się
walka na stadionie, którą przyszła obejrzeć większość obecnych w wiosce
szamanów. Przyznać trzeba, że właściwie poza oglądaniem pojedynków i
trenowaniem, w niewielkiej miejscowości nie było za wiele do roboty…
Pewien dobrze ci znany młody szaman o charakterystycznych
brązowych włosach, przyozdobionych pomarańczowymi słuchawkami, wykonywał
właśnie trzydzieste czwarte okrążenie niewielkiej miejscowości. Biegnąc w
rytmie swojej ulubionej piosenki nawet nie zwracał uwagi, dokąd niosą go nogi.
Słuchając rocka czasem zupełnie zatracał się we własnych myślach. Tak było i
tym razem. Duchem znajdował się właśnie w pokoju wypełnionym cheeseburgerami,
gdy nagle poczuł, że na kogoś wpada.
-
Przepraszam, nie… - zaczął Yoh, gdy nagle zdał sobie sprawę, z kim się zderzył.
- Na
przyszłość patrz, jak biegniesz – mruknął niezadowolony Hao, otrzepując nieco
pelerynę.
- Taak… Zapamiętam,
żeby uważać na przechodzących piromanów =.=
Długowłosy zmarszczył brwi i
popatrzył na brata wzrokiem pełnym nienawiści. Młody Asakura bez problemu
wytrzymał to spojrzenie.
- Gdyby nie
to, że jesteś mi potrzebny, już dawno byłaby z ciebie garstka popiołu. Chicchee
na… (jap. Taki słaby…)
- A do
czegóż to niby jestem ci potrzebny? – zakpił słuchawkowy.
- Nie twój
interes. I pomyśleć, że tak słaby szaman jest moim bliźniakiem… - ostatnie słowo
władca płomieni wypowiedział niczym obelgę. Zaraz potem zrobił kilka kroków w
prawo i zniknął w otoczce z ognia. Yoh stał jeszcze przez chwilę z zaciśniętymi
pięściami, lecz zaraz potem poprawił słuchawki i wrócił do treningu, pragnąc
zapomnieć o tym jakże nieprzyjemnym incydencie.
Tę krótką wymianę zdań obserwował z
daleka Mikhisa, stojący na dachu jednego z domów (Drzew w Patch jak na
lekarstwo, więc trzeba sobie jakoś radzić, nie?). Westchnął tylko patrząc na
nienawidzących się synów. I jak niby teraz ma o TYM powiedzieć? Jednak
zatajanie prawdy tym bardziej nie jest dobrym wyjściem… Odprowadzał wzrokiem
biegnącego syna do momentu, aż ten zniknął za jakimś zakrętem. Powie mu. Musi
powiedzieć.
- Ciekaw tylko jestem, jak zareagujesz…
- Zareaguje? Na co? –
spytał Daichi.
- Nie tak szybko, mago
(jap. wnuk).Zaraz wszystkiego się dowiesz…
Jeszcze tylko sto metrów. Wydawało
się, że już nie pociągnie zbyt długo. Ciężko dysząc, robił ostatnie kroki,
które dzieliły go od niewielkiego domku, gdzie czekała na niego szklanka
chłodnego soku i chwila relaksu przed kolacją. Wtem, tuż przed nim
zmaterializował się wysoki mężczyzna o długich brązowych włosach spiętych w
kitkę, noszący charakterystyczną maskę na twarzy.
- Tata?
- Witaj
Yoh.
- Co tutaj
robisz? Wydawało mi się, że miałeś być w Izumo…
- I byłem. Jednak…
Uznaliśmy z matką, że powinieneś coś wiedzieć. – Mikihisa wypowiedział to
śmiertelnie poważnym tonem.
- Tak…? – w
głosie chłopaka dało się wyczuć niepokój. Jakby nie patrzeć, ostatnimi czasy
wieści, które niosła mu rodzina, nie były zbyt pomyślne.
- Chodź ze
mną – odparł tylko ojciec, po czym chwycił syna za rękę i teleportował się z
nim na jakąś niewielką polankę. – Nie chcieliśmy ci tego mówić wcześniej, ze
wzglądu na twoje przygotowania do turnieju, ale uznaliśmy, że jednak musisz
wiedzieć. Twoja matka…
- Tak? Co z
nią? – wielbiciel cheeseburgerów wystraszył się już na dobre.
- Twoja
matka jest w ósmym miesiącu ciąży.
Młody Asakura zaniemówił. Pewnie
gdyby w tej chwili coś popijał, wyplułby całą zawartość ust na koszulę Mikiego.
Spoglądał na tatę, jakby się spodziewał, że ten zaraz krzyknie „Prima
Aprilis!”. Jednak nic takiego się nie działo.
- Tak Yoh.
Będziecie mieli siostrę.
- My…? Masz
na myśli Hao i mnie?
Mężczyzna skinął głową. Ta chwila
była dla niego bardzo trudna. Wiedział, że jego syn może mieć mu za złe, że nie
powiedział nic wcześniej.
- On… wie?
- Nie. Nie sądzę, żeby wiedział. W każdym razie twojej matce zależy
bardzo, żeby tu przyjechać. Mówiłem, że to zły pomysł, ale ona nie chce
słuchać. Jeszcze dzisiaj wracam do Izumo. Przybędziemy prawdopodobnie za
tydzień – dodał jeszcze ojciec, po czym odwrócił twarz w kierunku słońca. Zaraz
potem teleportował się, zostawiając syna samego z natłokiem myśli.
Minęło kilka dni. Czas przyjazdu
rodziców zbliżał się nieubłaganie. Dotychczas młody Asakura nikomu nie
powiedział o rozmowie z Mikihisą. Sam nie potrafił przyjąć tego do wiadomości…
„Najpierw dowiaduję się, że mam brata
bliźniaka, a zaledwie kilka tygodni później ojciec mówi mi o siostrze…”
Mimo wszystko Yoh
zdawał się mieć pewne wyrzuty sumienia. Poprzedniego dnia widział przez okno w
restauracji Karima Hao, idącego ze swoją drużyną. Wyglądał tak… normalnie.
Gdyby nie fakt, że był najpotężniejszym szamanem świata i największym wrogiem
ludzkości, można by go nazwać po prostu zwykłym nastolatkiem, który rozmawia
sobie z kolegami. „Jak to możliwe?! On
jest moim największym wrogiem! Dlaczego więc czuję to lekkie ukłucie w sercu…?”
Nie miał pojęcia, dlaczego nagle widok bliźniaka stał się dla niego
czymś…innym niż dotychczas…
Dla większości byłoby to największą
głupotą, jaką może zrobić szaman. Dla pozostałych, czymś nietypowym, a zarazem
wielce intrygującym.
Było późne popołudnie. W obozowisku „Drużyny Gwiazdy” nie było
nikogo poza samym ognistym szamanem. Długowłosy siedział przy ognisku i
wpatrywał się w trzaskające płomienie, pozornie nie zwracając uwagi na
otaczający go świat.
Yoh zbliżał się powoli do
swojego celu. Gdy był jakieś niecałe dwadzieścia metrów od pierwszych namiotów,
zauważył sylwetkę brata. Będąc tak blisko, niedawna odwaga słuchawkowego
zaczęła jakby gdzieś się ulatniać. Wiedział jednak, że za późno, aby się
wycofać. Zrobił jeszcze kilka kroków, gdy usłyszał głos:
- Czego tu
szukasz? – zapytał Hao, odwracając się nagle i zakładając ręce na piersi.
Patrzył dokładnie w ciemne oczy bliźniaka, a jego spojrzenie zdawało się
przewiercać duszę na wylot.
- Ja…Przyszedłem
tu… Uznałem, że…
- Wykrztuś
to wreszcie, zanim stracę cierpliwość!
- Uważam,
że powinieneś coś wiedzieć… - odpowiedział pewniej narzeczony Anny, podchodząc
nieco bliżej.
- Co
takiego powinienem wiedzieć według twojej opinii? – ton długowłosego stanowczo
nie wskazywał, że ma ochotę na rozmowy. Mimo tego Yoh kontynuował:
- Wiem, że
stosunki między nami są, jakie są… Ale niezależnie od tego byłeś, jesteś i
pozostaniesz moim bratem, członkiem naszej rodziny…
- Taa…
Rodziny… I co takiego niby mam o tej rodzinie wiedzieć?
- Będziemy
mieli siostrę. I tyle – powiedział szybko młodszy Asakura i już miał odwrócić
się i pójść, gdy zatrzymała go ręka bliźniaka.
- Siostrę…?
– powtórzył z niedowierzaniem Hao, na co krótkowłosy tylko przytaknął. – I
mówisz o tym… MNIE? Dlaczego? Nie boisz się…?
- Mówię ci
o tym, bo jak już powiedziałem, jesteś członkiem rodziny i masz prawo wiedzieć.
Nie znaczy to jednak, że moje zdanie na twój temat się zmieniło – wyjaśnił
wielbiciel cheeseburgerów, wyrywając dłoń z uścisku Hao, po czym opuścił nieco
głowę i ruszył w drogę powrotną, rzucając jeszcze krótkie „na razie”. Mimo, że
tego nie widział, pozostawił władcę płomieni w lekkim szoku. „Kto by pomyślał…?” – zapytał się po
chwili Hao, który bezwiednie stał nadal w tym samym miejscu i spoglądał w
punkt, gdzie po raz ostatni widział młodszego brata.
- Naprawdę
to wszystko było niezbędne? – zapytał nieco rozpaczliwie Mikihisa, ledwo
widoczny zza wielkiego stosu toreb i walizek, w które zaopatrzyła go Keiko.
- Tak –
oświadczyła ciemnowłosa, uśmiechając się uroczo, po czym zapukała do drzwi
niewielkiego domku. Kilkanaście sekund później drzwi otworzyły się, a w progu
stanął uśmiechnięty Yoh.
- Mamo!
Tato! – zawołał i przytulił mocno rodziców.
W duchu jednak był nieco zaskoczony.
Mimo, iż wiedział, że Keiko nosi w sobie dziecko, widok matki z dużym brzuchem
był dla niego zupełną nowością. „A więc
to prawda.” – pomyślał, odbierając od ojca kilka toreb. Ledwo to zrobił, a
u jego boku pojawili się inni członkowie naszej wesołej gromadki, którzy zaledwie godzinę wcześniej
dowiedzieli się o prawdziwym powodzie odwiedzin.
Po przywitaniach i kolacji, na którą Ryu przygotował swoje najwiękze specjały, wszyscy siedzieli w największym pomieszczeniu i dyskutowali nad imieniem dla
małej, jeszcze nienarodzonej dziewczynki.
- Może
Reiko? Podobnie do pani Keiko – zaproponowała Jun.
- A co by
państwo powiedzieli na Mayumi? – spytał Ryu.
- To ładne
imię, lecz jeśli już, zastanawialiśmy się nad Megumi – powiedział Mikihisa.
- Jednak mi
się to imię nie podoba – wtrąciła matka bliźniaków.
- A Fujiko?
Albo Naoko?
- Cóż… -
zaczął Mikihisa, jednak niedane mu było skończyć.
W tym momencie wszyscy usłyszeli głośny huk, dochodzący z
miasteczka. Ren, Pirika i Horo podbiegli do okna, by sprawdzić, co się stało.
Nie ujrzeli jednak zbyt wiele, bo widoczność została ograniczona do kilku
metrów przez piach, który wzbił się w powietrze.
- Co to
jest na wszystkie duchy świata?! – zdenerwował się Chińczyk. Nikt jednak nie
potrafił odpowiedzieć na jego pytanie.
W tym momencie, cała gromadka
usłyszała głośny trzask, tak jakby ktoś wyłamał drzwi z zawiasów. Ledwie jednak
o tym pomyśleli, a do ich mieszkania wpadło kilku członków X-laws z Marco na
czele. Wszyscy mieli na oczach dziwne, jasnoniebieskie gogle.
- Tu jest,
brać go! – zakrzyknął przywódca, na co trzech jego towarzyszy ruszyło w stronę
Yoh z niebezpiecznym błyskiem w oczach.
Jak jeden mąż, nasi szamani
utworzyli kontrole ducha. Mikihisa podprowadził żonę pod ścianę, gotowy w razie
czego bronić jej własnym ciałem.
Porf Griffith, który znajdował się
najbliżej młodego Asakury, zaśmiał się szyderczo i, zanim ktokolwiek zdołał
zareagować, rzucił na ziemię coś w rodzaju małej bomby. Ta, gdy tylko dotknęła
podłoża, zaczęła wydzielać gęsty ciemnozielony gaz, który zupełnie oślepił
naszych szamanów oraz utrudnił zorientowanie się w sytuacji również duchom.
Młodzi wojownicy próbowali walczyć,
jednak załzawione oczy i brak wsparcia ze strony stróżów, były dla nich
ogromnym problemem. X-laws, przygotowani na to, co miało się zdarzyć, szybko
poradzili sobie ze swoim zadaniem, po czym natychmiast się ulotnili.
Gaz opadł kilka minut później.
Wszyscy, którzy znajdowali się wówczas w mieszkaniu „Drużyny Asakury”, ocierali
piekące oczy, próbując dowiedzieć się, co tak naprawdę się wydarzyło. Pierwszy z otępienia wybudził się Faust.
- Yoh zniknął!
- Ale jak to zniknął? Ojii-san!
- Cierpliwości, Daichi… Pośpiech jest zaprzeczeniem prędkości, a
więc nie spieszmy się…
Kiedy otworzył oczy, po jego
policzku spłynęło kilka łez, starających się jakoś złagodzić nieprzyjemne
pieczenie. Chciał wytrzeć je dłonią, jednak zdał sobie sprawę, że nie może.
Jego ręce, a również i nogi, były związane grubym, mocnym sznurem. Zaczął się
wiercić, lecz bezskutecznie. Więzy wykonano bardzo starannie.
Rozejrzał się. Znajdował się w
skalnej wnęce, przed sobą widział tylko bezkresną pustynię. Próbował
przypomnieć sobie, jak się tu znalazł, jednak nie potrafił. Ostatnie, co
pamiętał, to zielony gaz i silny ból skroni.
- Co to za
miejsce…? – spytał sam siebie, zastanawiając się, jaka odległość dzieli go od
Patch. O dziwo, otrzymał odpowiedź.
- Jedna z
jaskiń w ścianie wąwozu. Jeżeli cię to interesuje, dokładnie cztery kilometry
na północ od miasteczka – usłyszał głos Chrisa Venstara, który pojawił się w wejściu,
zasłaniając chłopakowi słońce.
- Czego ode
mnie chcecie? Nic wam przecież nie zrobiłem!
-
Potrzebujemy przynęty, która sprowadzi do nas Hao Asakurę.
Yoh nie zadawał
już więcej pytań. Przygarbił się tylko, zdając sobie sprawę, że jego życie, chcąc
nie chcąc, zależy teraz od jego brata lub woli tych psycholi.
- Zrymowałeś! – zaśmiał się chłopczyk.
- Przypadkiem. – Dziadek odpowiedział mu uśmiechem.
- Keiko! Po
raz ostatni ci mówię, opanuj się! – zawołał błagalnym tonem ciemnowłosy mężczyzna, próbując
zagrodzić żonie drogę.
- Zostaw
mnie, Mikihisa! Wiem, że to niebezpieczne, ale nie pozwolę, by ktoś bezkarnie
odbierał mi dziecko! Starczy, że zabrali już jednego syna!
Brunetka była bardzo pewna siebie.
Gdy tylko otrząsnęła się z chwilowej niemocy, spowodowanej dziwnym gazem, od
razu oznajmiła, że idzie szukać Yoh. Oczywiście, nikt nie chciał jej na to
pozwolić, ze względu na bezpieczeństwo ciąży. Niestety, kiedy przedstawiciel
rodu Asakurów się na coś uprze, nie ma już odwrotu.
- No, to prawda! Pamiętam tę historię, kiedy Yoh uparł się, że zje
pięćdziesiąt cheeseburgerów… I zjadł! – Wyszczerzył się chłopiec.
- Nie przerywaj mi, dobrze? – poprosił łagodnie dziadek. Daichi
zrobił skruszoną minkę.
- Gomen, ojii-san…
Zbliżał się wieczór, kiedy
do miejsca uwięzienia młodego Asakury przyszedł Marco. Miał w ręce dziwną sieć,
połyskującą srebrem. Nim związany nastolatek zdołał zareagować, przywódca
X-laws zarzucił na niego owy przedmiot, który w mgnieniu oka zmienił się w coś
w rodzaju klatki. Więzy rozpłynęły się.
- Pora
nakarmić Kemono… - powiedział blondyn z błyskiem w oku, po czym, za pomocą
foryoku, zmusił srebrne więzienie do przemieszczenia się.
Szli tak przez jakiś czas, aż
dotarli nad głębokie urwisko. Z dna unosił się dziwny, niepokojący dym. Tuż przy
krawędzi stało dwóch członków X-laws, którzy mieli obok siebie wielki kosz
mięsa. Yoh spoglądał z zaciekawieniem, jak mężczyźni wrzucają kilkukilogramowy
płat w przepaść. Na początku nic się nie działo, jednak zaraz potem rozległ się
przeraźliwy ryk.
- Kemono
jest bestią, ożywioną przez naszą drogą Jeanne – wyjaśnił Marco. – Ma
nadzwyczajne zdolności, lecz żywi się głównie mięsem krokodyli. Preferuje też ludzkie, gdyż ono dodaje mu energii i nadaje skórze elastyczności..
Asakura przełknął ślinę. Zdał sobie
sprawę, że jego życie naprawdę spoczywa teraz w rękach Hao. Tymczasem podeszła
do niego sama Iron Maiden Jeanne.
- Witaj,
bracie Hao Asakury – powiedziała swoim melodyjnym, usypiającym głosem.
- Yyy..
cześć… - mruknął chłopak.
Dziewczyna obdarzyła go jednym ze
swoich bajecznych, nieobecnych uśmiechów, a następnie, używając foryoku,
umieściła klatkę nad przepaścią. Włosy Yoh aż uniosły się w górę, kiedy bestia
wydała wściekły ryk, tworząc przy tym ogromnie silny podmuch. Pomimo swojego
wiecznego opanowania, szatyn poczuł gęsią skórkę.
Mijały minuty, a nic konkretnego się
nie działo. Zniecierpliwiony Marco zerknął na zegarek. Młodszy z bliźniaków
wisiał nad przepaścią już prawie pół godziny.
- Jeżeli
Hao nie pojawi się w ciągu pięciu minut, nakarmimy Kemono tym chłopakiem.
Zdecydowanie zbyt długo musieliśmy czekać.
Wielbiciel cheeseburgerów poczuł, że
klatka zaczyna się niebezpiecznie obniżać. Jego włosy uniosły się nieco, a
źrenice rozszerzyły ze strachu. Potwór ponownie zaryczał.
I w tej chwili, w powietrzu pojawiła
się kula z płomieni, z której po jakichś trzech sekundach wyłonił się Duch
Ognia.
- To Hao! –
krzyknął Chris Venstar, jednak to były ostatnie słowa, które wypowiedział w
życiu. Ledwo co wymówił imię długowłosego, pochłonęły go płomienie.
- Owszem,
ja – odpowiedział starszy Asakura znużonym głosem. – Naprawdę musicie uciekać
się do tak banalnych sposobów, żeby mnie złapać? Chicchee na…
-
Odszczekaj to! – wrzasnął Marco, a klatka z Yoh zaczęła się powoli rozpływać.
Chłopak szybko przesunął się bliżej krat, by nie spaść w ziejącą czernią
otchłań, na dnie której czekała głodna bestia.
W tej chwili, w stronę ognistego
szamana poleciało kilka smug światła z pistoletów X-laws. Duch chłopaka wzniósł
się kilkanaście metrów wyżej, aby uniknąć ataków.
Tymczasem, młodszy z bliźniaków
próbował utrzymać się na maleńkim kawałku podłoża, który pozostał z jego dawnego
więzienia. Przeklął w duchu, że Amidamaru nie potrafi latać. Zresztą, i tak nie
miał przy sobie nawet Harusame, by utworzyć kontrolę ducha… Czuł się tak
strasznie bezbronny…
Minęło kilka sekund, po których
klatka całkowicie zniknęła. Yoh zaczął spadać z coraz większą prędkością. „A
więc przyjdzie mi skończyć życie w żołądku jakiejś bestii od X-laws…” –
pomyślał z niejaką goryczą.
Wtedy usłyszał znajomy głos:
- Yoh! Nie!
- Mama…? –
Młody Asakura nie mógł zrozumieć, skąd Keiko się tam wzięła.
Nie dane mu było jednak zbyt długo
się nad tym zastanawiać, bo nagle poczuł, że ląduje na czymś twardym. Rozejrzał
się niepewnie, po jakimś czasie zdając sobie dopiero sprawę, że znajduje się na
ramieniu Ducha Ognia.
- Dzięki,
Hao… - szepnął.
- Że też
taki słaby szaman musi posiadać cząstkę mojej duszy… - mruknął niezadowolony
Hao.
- Wiesz,
nie byłoby mnie tutaj, gdyby nie ty!
- Zamknij
się, na Króla Duchów! Wiesz, o ile prostsze byłoby moje życie, gdybyś nie
istniał?!
Wtem, ku zdumieniu długowłosego, Yoh
skoczył w jego stronę, przewracając brata na plecy. Ich kłótnię przerwał bowiem
złoty promień, skierowany wprost na ognistego szamana. Narzeczony Anny uratował
go w ostatniej chwili, jednak atak musnął nieco włosy wielbiciela
cheeseburgerów, przypalając końcówki.
- Jeanne
włączyła się do walki! – zawołał młodszy z bliźniaków.
Starszy nie odpowiedział, zaskoczony
tym, co właśnie się wydarzyło. Jakby nie patrzeć, brat uratował mu przed chwilą
życie.
Keiko biegła przodem, kilka metrów
za nią podążała reszta ekipy. Mimo, że kobieta była w ciąży, pozostałym ciężko
było ją dogonić. Brunetka zdawała się biec na wyczucie, tak jakby prowadził ją
jakiś szósty, matczyny zmysł.
Sylwetki X-laws zobaczyli już
wcześniej, jednak dopiero teraz ujrzeli wiszącą nad przepaścią klatkę.
Przyspieszyli jeszcze. Kiedy znajdowali się może sto metrów od urwiska, pojawił
się Hao. Widok płomieni, jakby znikąd powstających w powietrzu, robił niemałe
wrażenie.
Keiko poczuła jakiś dziwny ucisk w
sercu. Normalny człowiek powiedziałby, że to może być związane z ciążą lub też
z długotrwałym biegiem. Ona jednak wiedziała, że wpływ na to ma obecność drugiego syna, którego miała zobaczyć pierwszy raz od dnia narodzin bliźniaków.
Niezależnie, co mówili ludzie, ona nie potrafiła nie kochać swojego dziecka.
W tym momencie, zauważyła, że
klatka, w której zamknięto Yoh, rozpłynęła się. Na widok spadającego z ogromnej
wysokości syna, nie potrafiła się powstrzymać, by nie krzyknąć:
- Yoh! Nie!
Podbiegła aż do samej krawędzi
przepaści, ku wielkiemu zdumieniu X-laws. Marco, który stał najbliżej,
krzyknął:
- Jeśli
pani ceni życie swoje i dziecka, radziłbym się odsunąć!
Ona jednak go nie słuchała. Jak
sparaliżowana patrzyła na syna, który wylądował właśnie na ramieniu Ducha
Ognia.
- Niech się
pani odsunie! – wrzasnął ponownie blondyn, jednak kobieta znów go zignorowała.
Przywódca X-laws chciał ją chyba
odepchnąć, jednak w tej chwili między nimi pojawił się promień, wydobywający
się z żelaznego „mieszkanka” Jeanne. Przez ułamek sekundy, Keiko bała się, że
atak trafił w cel. Odetchnęła, gdy zobaczyła swoich synów całych i zdrowych.
- Keiko! –
usłyszała krzyk Mikihisy. – Uciekaj stamtąd!
Rozejrzała się. Zdała sobie sprawę,
że w promieniu pięćdziesięciu metrów nie ma nikogo oprócz Jeanne. W jej stronę biegł
Mikihisa.
W tym momencie jednak, drzwi
żelaznej komnaty otworzyły się na całą szerokość, a z wnętrza wypłynęła ogromna
smuga oślepiającego, białego światła.
Keiko poczuła, że jej ciało robi się
dziwnie lekkie, a obraz przed oczami zaczyna się zamazywać. Z przerażeniem
stwierdziła, że z każdą chwilą jej ciało staje się coraz bardziej
przezroczyste. Po chwili nie widziała już nic poza nieprzeniknioną czernią.
- Co?! Dziadku, nie mów, że mama Yoh nie żyje! Przecież ona będzie
mieć dzidziusia, jak moja mama!
- Spokojnie, Daichi… - uśmiechnął się dziadek. – Daj mi dokończyć…
- Gomen, ojii-san. Mów dalej!
Yoh rozejrzał się dokoła.
Znaleźli się z Hao w jakiejś ogromnej jaskini z czerwonej skały, wysokiej na
dobre pięćdziesiąt metrów. Ze sklepienia zwisały ostre stalaktyty, jak gdyby
grożąc, że spadną na obecnych w grocie niczym śmiercionośny deszcz. Ponad
połowę Sali wypełniała przepaść. Chłopak wolał nawet nie sprawdzać co jest na
dnie.
Spojrzał na brata, który stał obok.
O dziwo, ognisty szaman sprawiał wrażenie przerażonego. Dopiero po kilku
sekundach, wielbiciel cheeseburgerów zrozumiał, dlaczego. Na ziemi, kilka
metrów od nich leżała Keiko. Uniosła się nieco na rękach, spoglądając na
otaczającą ją przestrzeń.
- Mama? –
Krótkowłosy podbiegł do rodzicielki, pomagając jej wstać. – Skąd się tu
wzięłaś? Jak się czujesz?
- W
porządku, dziecku raczej nic się nie stało. – Brunetka pogładziła dłonią swój
spory brzuszek.
- Co to za
miejsce? – chciał się dowiedzieć młodszy Asakura, nie zwracając się do nikogo
konkretnie.
-
Przedsionek piekła – oznajmił od razu ognisty szaman. – Byłem tu już dwa razy.
Na te słowa, oczy pozostałej dwójki
rozszerzyły się. Bezwiednie, Keiko chwyciła syna za rękę.
- Jest stąd
jakieś wyjście? – spytał niepewnie Yoh.
- Jest – odparł
krótko Hao. – Jednak… - tu zawahał się, po czym pokazał dłonią najpierw w górę,
potem na przepaść. – Jedna dusza tam, jedna dusza tu.
Krótkowłosy poczuł gęsią skórkę. Hao
na pewno będzie chciał poświęcić Keiko, aby wrócić na górę.
Władca płomieni przeszedł kilka razy
wzdłuż krawędzi przepaści, jakby długo się nad czymś namyślając. W końcu rzekł:
- Yoh,
posiadasz część mojej duszy, co uniemożliwia mi reinkarnację. Mam pełne prawo
cię nienawidzić. Keiko, to ty urodziłaś bliźnięta, więc i ciebie mam prawo
nienawidzić. Jednak nie nienawidzę tego dziecka… Kiedy Yoh powiedział mi o
siostrze… Zrozumiałem, że pomimo wszystko traktuje mnie jak rodzinę… Keiko, ty
masz w sobie teraz tak jakby dwie dusze, swoją i dziecka. Dlatego zostaniemy tu
z Yoh, a ty się ratuj…
Młodszy z bliźniaków przytaknął.
Zdał sobie sprawę, że to najlepsze wyjście. Nie mogą pozwolić, by zginęło
niewinne dziecko.
- Nie, nie
mogę wam na to pozwolić…! – Brunetka poczuła, że po policzkach spływają jej
łzy.
- To
najlepsze wyjście… Mamo… - Ostatnie słowo chłopak wypowiedział niemalże
szeptem.
Kobieta nie potrafiła dłużej
wytrzymać, podbiegła i przytuliła mocno swoich synów. Czuła niesamowite
cierpienie, ale też ogromną dumę. Poczuła niewysłowione szczęście, kiedy obaj
jej synowie mocno się do niej przytulili.
- Mamo,
kiedy my wskoczymy, będziesz miała tylko pięć sekund, by wkroczyć do portalu.
Nie oglądaj się, tylko wchodź, bo wszystko pójdzie na marne.
Kobieta przytaknęła, wciąż mając
oczy pełne łez. Ech, gdyby wszystko potoczyło się inaczej… Miałaby dwóch
cudownych synów, o jakich nie śmiałaby nawet marzyć.
Hao i Yoh po raz ostatni uśmiechnęli
się do matki, po czym odwrócili się i ramię w ramię podeszli aż do skraju
przepaści. Yoh delikatnie chwycił bliźniaka za rękę.
- Hao, ja…
- zaczął niepewnie krótkowłosy. – Pamiętasz jak mówiłem, że moje życie byłoby
łatwiejsze bez ciebie…? I jak mówiłem, że wolałbym, żebyś nie istniał?
Przepraszam, to nie była prawda…
- Ja też
cię przepraszam… Naprawdę… I dziękuję za uratowanie mi życia.
- Ja tobie
też. Gdyby nie ty, skończyłbym w żołądku bestii…Hao… Jestem dumny, że jesteś
moim bratem. Może to dziwnie zabrzmi, ale kocham cię bracie…
- Też cię
kocham, Yoh.
Zaraz potem zamknęli oczy i wykonali
jeszcze jeden krok do przodu, wciąż trzymając się za ręce.
Keiko spoglądała jak z dna otchłani
wystrzeliły krwistoczerwone płomienie, sięgające aż do samego sklepienia.
Pojawiły się na nich twarze bliźniaków. Z łzami smutku i dumy, brunetka
wskoczyła w jasnobłękitny portal, który pojawił się obok niej.
- Kocham
was, chłopcy…
Daichi otarł łzę,
która spłynęła mu po policzku, po czym spojrzał z wyrzutem na dziadka.
- Nie mówiłeś, że to taka smutna historia!
- Nie skończyłem jeszcze,
mago…
Promienie zachodzącego słońca po raz
ostatni oświetliły twarz brunetki. Jej oczy były podkrążone po wielu
nieprzespanych nocach. Na policzkach, jak zresztą od dłuższego czasu, widać
było ślady po łzach.
- Tak
bardzo chciałabym was teraz przytulić… - szepnęła.
- Nie martw
się mamo. – Uśmiechnął się Hao. – My zawsze tu będziemy.
W tym momencie, Yoh szturchnął brata
w żebra, kładąc palec na ustach i pokazując na maleńką dziewczynkę, która
zaczęła sennie mrużyć oczka. Keiko uśmiechnęła się lekko, w głębi duszy
ogromnie dumna z synów. Wstała i po cichu opuściła pokój, przez w szparę w
drzwiach obserwując jeszcze, jak jej synowie ustawiają się po obu stronach
rzeźbionego łóżeczka.
I tak, mała Hoshi zasnęła, nie
wiedząc jeszcze, że ma dwóch najwspanialszych stróżów na świecie…
- Hoshi? A to przypadkiem nie znaczy „gwiazda”? – spytał chłopiec.
- Owszem. – Uśmiechnął się do niego dziadek.
W tym momencie
dało się słyszeć czyjeś kroki w korytarzu. Po chwili do pomieszczenia wszedł
chłopiec, wyglądający identycznie jak Daichi.
- Ojii-san, wiesz może… - zaczął, lecz urwał, widząc brata. – Och,
cześć…
- Nii-san! – zawołał siedzący brunet i wstał, by zaraz potem
rzucić się bliźniakowi na szyję. – Przepraszam, za to, co powiedziałem. Nie
mogłem sobie wymarzyć fajniejszego brata.
Daiki sprawiał
wrażenie zaskoczonego. Nie odepchnął jednak Daichi’ego, tylko również mocno się
do niego przytulił. Po kilku chwilach zawołał, z niejaką pretensją:
- Ojii-san, znowu opowiedziałeś Daichi’emu bajkę, nie czekając na
mnie!
- Przepraszam, mago. Ale jestem pewien, że brat sam chętnie ci ją
powtórzy.
Na potwierdzenie
słów dziadka, młodszy z chłopców pokiwał gorliwie główką.
- Opowiem ci ją! Jest świetna, chociaż trochę smutna… No, ale już
chyba wiem, jakie imię zaproponować dla naszej siostrzyczki!
- Serio? Jakie?
- Hoshi. Ładne, prawda?
- Podoba mi się. – Uśmiechnął się Daiki. – To chodźmy może do
kuchni, opowiesz tę historię również mamie!
Starszy z
chłopców skłonił się dziadkowi i wybiegł z pokoju. Młodszy podszedł jeszcze do
pana Akimori, po czym dał mu buziaka w policzek.
- Arigatou za piękną bajkę. Opowiesz nam coś jutro?
- Z wielką chęcią, Daichi. A teraz zmykaj już, bo brat zje ci
wszystkie ciasteczka!
Brunet
wyszczerzył ząbki, po czym dołączył do bliźniaka, wołając po drodze:
- Daiki! Jak ruszysz te z marcepanem, to pożałujesz!
Sōichirō sięgnął
ponownie po swoją gazetę. Po chwili, zaśmiał się pod nosem, słysząc wołanie
młodszego z wnuków:
- Daiki!!! Ty wstrętny pożeraczu ciastek!
W ten oto sposób dobrnęliśmy do końca :) Mam nadzieję, że mnie nie zabijecie..
I liczę także, że przypadli Wam do gustu bliźniacy Akimori, gdyż... tak, teraz mogę to oficjalnie ogłosić...
Będą oni moimi asystentami na nowym blogu, którego prequelem było to właśnie opowiadanko :) Spokojnie, nie będę pisać o siostrze braci Asakura :)
Krótko mówiąc, zapraszam na
A teraz kilka obrazków urodzinowych :) Zamówienia będą wypełnione w następnych rozdziałach :)
Do zobaczenia w następnej notce i niech moc Asakurów będzie z Wami!