Kilka słów o blogu + regulamin

Blog przedstawia moją wersję wydarzeń w anime Shaman King ("Król Szamanów") poczynając od trzeciej rundy.

Obecnie blog uznać można za zakończony. Oficjalne zakończenie ma miejsce w rozdziale 37. Pozostałe uznać można za dodatkowe. Nie mają one większego wpływu na fabułę.

piątek, 2 sierpnia 2013

40. Miłostki na szlacheckim dworze

Witajcie :)
Tak, wiem.. Tytuł jak z kiepskiej komedii romantycznej... Ale... w sumie, ten rozdział nie zasługuje na nic więcej. Źle mi się go pisało, czekał długo na powrót weny i się chyba nie doczekał... Chociaż zdaję sobie sprawę, że i tak nie napisałabym nic ciekawszego... 
Zgodnie z zamówieniami, na koniec obrazki z Horo Horo i Damuko. Wszystkich, którzy nie wiedzą, kim jest ta urocza dziewuszka, zapraszam do przeczytania mangi :)
Chcę jeszcze tylko podziękować za dwadzieścia tysięcy wejść :D Jesteście kochani!

EDIT (25.10.2014): Ten rozdział nie jest już oficjalną kontynuacją bloga, który zakończył się wraz z 37 rozdziałem.

40. Miłostki na szlacheckim dworze

I znowu pukanie do drzwi. Który to już raz? Pięćdziesiąty?
- Kolejne dokumenty do podpisania, wasza książęca mość. – Głos Karima rozległ się po wielkiej komnacie służącej za biuro. Yoh, który słyszał takie zdania niemalże bez przerwy od kilku godzin, miał ochotę cisnąć w Indianina gęsim piórem, albo najlepiej ciężkim, kryształowym kałamarzem. Tak, ten Yoh, ten wiecznie wyluzowany szaman, po prostu tracił nad sobą panowanie. Kto by się mu jednak dziwił?
           Od samego rana siedział w tej wypełnionej przepychem sali i podpisywał najróżniejsze dokumenty, które znosili mu członkowie Patch Tribe. Dotyczyły one różnych spraw: od kronik turniejowych, które należało wypełnić, aż po kartki i zdjęcia, które przesyłali fani, prosząc o autograf. Z początku chłopak starał się robić dobrą minę do złej gry, udając, że nie słyszy, jak jego przyjaciele wygłupiają się na zewnątrz. Jednak, kiedy stosik papierzysk na biurku przekroczył metr wysokości, zaczął się powoli załamywać.
- Dziękuję, Karimie… - wycedził przez zęby, usiłując przywołać na twarz swój zwykły uśmiech. O dziwo, nie przychodziło mu to zbyt łatwo. – Nie wiesz przypadkiem, co się dzieje z moim niewydarzonym braciszkiem? Miał mi pomóc…
- Nie widziałem księcia Hao od rana, wasza wysokość – odpowiedział właściciel restauracji, udając, że nie usłyszał epitetu, którym Asakura obdarzył swojego bliźniaka. Skłonił się lekko i wyszedł z pomieszczenia.
           Gdy tylko drzwi się za nim zamknęły, Yoh padł twarzą na biurko, łkając żałośnie:
- Ja już nie chcę… Mamo, ratuj…
- Pomógłbym ci, ale nie mam prawa do podpisywania królewskich dekretów. - Obok niego pojawił się Amidamaru.
           Młody szaman chyba po raz setny przeklął się w myślach za to, że zgodził się zająć dokumentami. Trzeba jednak przyznać, że Silva trochę przesadził mówiąc, że „to tylko kilka papierków”. Kilka papierków! Już sobie popamięta te kilka papierków!
- Nie chcę cię poganiać, Yoh, ale pamiętasz, że jeśli nie skończysz tego do południa, to Anna zada ci pięć razy większy trening?
           Właściciel pomarańczowych słuchawek jęknął po raz kolejny, przypominając sobie swoją poranną rozmowę z narzeczoną, która dała mu jasno do zrozumienia, że nie interesuje jej, czy Turniej się skończył, bo on i tak ma dalej trenować, by nie spaść z formy i nauczyć się kontrolować swoją nową moc. Tylko przybycie Silvy z dokumentami pozwoliło Asakurze wymigać się od ćwiczeń. Wtedy, Yoh miał ochotę ucałować członka Rady. Teraz jednak myślał sobie, że chyba lepiej byłoby biegać na zewnątrz niż kisić się w tej wielkiej, wypełnionej złotem i srebrem, komnacie, gdzie przepych wydawał się wręcz przytłaczający.
           Już chyba po raz trzeci tego dnia, Yoh upadł twarzą na biurko ze zrezygnowania. W przeciwieństwie jednak do dwóch poprzednich, w ten zostało włożone dużo więcej siły. Blat zadrżał lekko, a sterta papierów zwaliła się prosto na głowę szatyna, zakrywając go niemal całkowicie.
           W tym momencie, do sali bezceremonialnie wszedł Hao. Z początku musiał mieć wrażenie, że zastał pomieszczenie pustym, gdyż włosy brata były ledwo widoczne spomiędzy papierzysk.
- No, no, no! Nieładnie to tak leniuchować w pracy! – zawołał ognisty szaman z wrednym uśmiechem. Kiedy tylko bliźniak usłyszał jego głos, podniósł gwałtownie głowę, wynurzając się spod dokumentów, niczym potwór z jeziora Loch Ness; wstał; a następnie zbliżył się do długowłosego z żądzą mordu w oczach.
           Na krótki moment Hao zawahał się. Nie pamiętał, kiedy ostatnim razem jego braciszek wyglądał tak, jakby chciał go uderzyć. Pozory jednak mylą. Wściekłość w mgnieniu oka wyparowała z wielbiciela cheeseburgerów, a ten tylko przytulił się do władcy płomieni.
- Hao… Błagam, zabierz mnie stąd… Ja już nie chcę…
           Zaskoczony ognisty szaman tylko pogłaskał go po głowie. Zaraz potem odsunął się od niego z zagadkowym uśmiechem.
- Yoh, Yoh, Yoh… Zapomniałeś już, jaką masz teraz moc?
           W tym momencie jedno z wielkich okien komnaty otworzyło się gwałtownie w wyniku porywistego wiatru. Powiew sprawił, że wszystkie papiery z biurka poleciały prosto do kominka. W tej samej chwili na palenisku pojawił się płomień, który od razu zabrał się za dokumenty, spalając je doszczętnie.
- Ups, co za pech – powiedział Hao, starając się brzmieć naturalnie.
- Jesteś wielki! – zawołał Yoh, a na jego twarzy po raz pierwszy od rana pojawił się prawdziwy, niewymuszony uśmiech. Dopiero w tym momencie młody Asakura zdał sobie sprawę z dość niecodziennego ubioru brata.
           Długowłosy miał bowiem na sobie ciemne jeansy oraz białą koszulę na którą zarzucił czarną marynarkę. Było to trochę dziwne, gdyż zwykle ograniczał się do zwykłej, jasnej koszuli, rozpiętej do połowy. 
- Coś się tak wystroił? – spytał młodszy z bliźniaków ze znaczącym uśmieszkiem.
- Wiesz, idę na spacer z Anabelle… - Na twarzy władcy płomieni pojawił się lekki rumieniec. - Zobaczymy, jak zareagują fanki…
           Wielbiciel cheeseburgerów tylko westchnął. Niezbyt podobał mu się pomysł z udawaniem związku. Nie był też zbyt zadowolony, że Hao zabronił mu komukolwiek o tym mówić. To miała być tajemnica, którą znają tylko oni dwaj oraz członkinie dawnej „The oak leaf team”.
- Rób co chcesz. Znasz moje zdanie na ten temat.
           Po tych słowach, Yoh opuścił komnatę, zostawiając brata z dość sporym mentlikiem w głowie.

♥♥♥

Anno 1740

- Dziwna sprawa z tym pałacem, nie? – powiedziała Anabelle, przyglądając się napisowi, wyrytemu nad głównym wejściem. – Zaczęto go budować w osiemnastym wieku, po czym, kiedy go ukończono, Król Duchów sprawił, że zniknął…
- Też do końca tego nie rozumiem. Jakby nie mógł go najnormalniej w świecie zostawić w spokoju… - powiedział Hao, który był, delikatnie mówiąc, zszokowany, kiedy po raz pierwszy członkowie Patch Tribe powiedzieli im, że zamieszkają w zamku. Wcale nie uśmiechało im się to całe królewskie życie, jednak nie mieli za bardzo wyboru. „Trzeba było nie wygrywać” – powiedział wtedy Radim, a ognisty szaman miał za to ochotę złamać jego rzeźbiony mikrofon na pół.
- No nic, idziemy? – zapytała dziewczyna, delikatnie, aczkolwiek stanowczo, ciągnąc przyjaciela za rękaw marynarki.
- Co? Och, jasne – uśmiechnął się Hao, po czym razem ze zwiadowczynią udali się w stronę centrum Patch.
           Mimo, że do zniknięcia miasteczka pozostało tylko pięć dni, na ulicach wciąż można było spotkać mnóstwo szamanów. Wszyscy zdawali się korzystać z festynu, który trwał nieprzerwanie od czasu koronacji. Kolejki po jabłka w karmelu czy hot-dogi, miewały nawet kilkanaście metrów długości.
           Anabelle w duchu dziękowała instynktowi, który nakazał jej założyć płaszcz z kapturem. Nie lubiła przebywać w centrum uwagi, a teraz prawie wszyscy odprowadzali ją zaciekawionym spojrzeniem.
           Na Hao, rzecz jasna, od razu rzuciły się fanki. Piszczały i skandowały jego imię, tak jakby myślały, że może im to pomóc w zdobyciu jego serca.
- Hao, zostaniesz moim chłopakiem? – zapytała jedna z dziewcząt, której udało się podejść wystarczająco blisko. Na oko mogła mieć nie więcej niż trzynaście lat. Jej długie, blond włosy, ufarbowane na końcówkach na neonoworóżowy kolor, były ozdobione niezliczoną ilością błyszczących spinek i kokardek.
- Przykro mi, jednak już mam dziewczynę – powiedział książę z pewnym siebie uśmiechem. Wszystkie fanki nagle ucichły. Mogło się zdawać, że ktoś rzucił na nie zaklęcie zamrożenia.
           Tymczasem Asakura, niezatrzymywany przez nikogo, podszedł do stojącej z boku Nowozelandki i chwycił ją za rękę. Ta, z początku zaskoczona, przysunęła się bliżej niego, nadal jednak nie pozbywając się kaptura.
           Sekundy mijały, a fanki wciąż stały bez ruchu, niczym figury woskowe. Tymczasem, Hao i Anabelle odwrócili się i oddalili spokojnym krokiem. Kiedy mieli już pewność, że żadna z dziewcząt ich nie usłyszy, wybuchli głośnym śmiechem.
- Widziałaś ich miny?
- Tak, to było świetne! Albo ta blondyneczka, która pytała, czy będziesz jej chłopakiem! – Szatynka nie mogła powstrzymać chichotu na wspomnienie zszokowanej twarzy fanki.
           Nadal trzęsąc się ze śmiechu, przeszli dalej wzdłuż ulicy, ściągając na siebie spojrzenia zaciekawionych przechodniów. Udało im się uspokoić dopiero po kilkunastu minutach, kiedy to ktoś nagle wpadł na Anabelle, omal nie strącając jej z nóg.
- Chiedo scusa! Mi dispiace…(wł. Przepraszam, przykro mi) - zaczęła się szybko tłumaczyć mała, ciemnooka dziewczynka. Na oko mogła mieć jakieś sześć-siedem lat. Jej kruczoczarne włosy były związane w dwa warkocze, ozdobione dodatkowo pomarańczowymi kokardkami. W rączkach trzymała jakąś niebieską książeczkę, ściskając ją niczym najdroższy skarb.
- Non fa niente (wł. Nic nie szkodzi)– odpowiedział Hao, przerywając potok słów dziecka. Anabelle spojrzała na towarzysza zaskoczona.
- Znasz hiszpański? – spytała.
- Akurat to jest włoski – zaśmiał się chłopak. – Nie powiem, że znam bardzo dobrze… Tylko kilka podstawowych zwrotów – dodał, po czym pochylił się nieco i spytał o coś brunetkę, która nadal stała przed nimi i wpatrywała się w młodego księcia z uwielbieniem. Odpowiedziała mu szybko, przy okazji pokazując trzymaną książeczkę.
           Na okładce znajdował się krajobraz Patch Village z Królem Duchów w tle. Złote litery układały się w napis:
Turniej Szamanów: album kolekcjonerski
           Hao po raz kolejny zadał dziewczynce pytanie, a ta, zadowolona z możliwości rozmawiania z kimś w ojczystym języku, zaczęła szybko tłumaczyć, przy okazji przewracając kolejne kartki książeczki, na których znajdowały się informacje o Turnieju, Członkach Rady, znanych obiektach w Patch oraz zawodnikach. Prawie przy każdym opisie wklejono naklejkę z daną postacią lub miejscem.
           Nowozelandce przypomniało się, jak w dzieciństwie posiadała podobny album na naklejki z Disney’a. Pamiętała jeszcze radość, jaką sprawiało jej wymienianie się obrazkami z innymi. „Ech, do dziś nie zdobyłam Królewny Śnieżki…” – pomyślała z goryczą.
           Tymczasem, jej towarzysz nadal słuchał, jak dziecko opowiada o swojej kolekcji. Okazał się być bardzo dobrym rozmówcą. Albo rzeczywiście interesowało go zbieranie nalepek, albo posiadał niebywałe zdolności aktorskie. Co jakiś czas zadawał pytania, a także mówił coś śmiesznego (a przynajmniej tak dało się wnioskować z reakcji dziewczynki). Wtem, rozmowę przerwało przybycie jakiejś wysokiej kobiety o identycznych oczach jak mała Włoszka.
- Lucia! Basta! (wł. Lucia! Dość!)
           Dziewczynka aż podskoczyła. Najwidoczniej była to jej matka. Nie czekając na nic, mała podbiegła do rodzicielki, szczebiocząc coś po włosku.
- Przepraszam za nią, wasza wysokość – powiedziała kobieta, głaszcząc córkę po głowie. – Czasami buzia jej się nie zamyka.
- Nic się nie stało – odparł ognisty szaman. – Bardzo miło nam się rozmawiało.
- Peccato, che lei deve già andare via... A presto! (wł. Szkoda, że musi pan już iść. Do zobaczenia!) – Lucia pomachała mu rączką, po czym pozwoliła matce wziąć się na ręce. Zaraz potem obie odeszły w swoją stronę.
           Tymczasem Anabelle i jej towarzysz spojrzeli po sobie i ruszyli dalej, niezatrzymywani przez nikogo. Starali się prowadzić normalną rozmowę, jednak obojgu coś nie pasowało. Czuli na sobie czyjś wzrok i nie chodziło tu bynajmniej o zainteresowanych przechodniów. Ktoś ich śledził. X-laws? Niemożliwe, oni wyjechali z Patch już pierwszego dnia, nieżegnani przez nikogo. Ktoś z Rady? Nie, przecież gdyby potrzebowali pomocy księcia, nie ukrywaliby się.
- Też to czujesz, Hao? – spytała dziewczyna, wykorzystując zwiadowczą zdolność rozglądania się bez znaczniejszego poruszania głową. Uścisk dłoni chłopaka, w której znajdowała się jej własna, stał się mocniejszy.
- Tak – odparł krótko, zdając się na reishi. Nic jednak nie usłyszał. Nie dało się też wyczuć konkretnej aury szamańskiej, gdyż w okolicy było ich zbyt wiele. To tak jakby szukać butelki z trucizną pośród pięćdziesięciu flakoników z wodą. Wszystkie wyglądają tak samo, lecz tylko jedna potrafi zabić. A o tym dowiadujesz się zwykle po fakcie.
           Mimo wyczucia w pobliżu czyjejś obecności, ani na moment nie zwolnili. Nie mogli dać po sobie poznać, że zdają sobie sprawę z zagrożenia. O ile w ogóle było to jakieś zagrożenie.
- Anabelle… - szepnął ognisty szaman, przyspieszając nieco i stając twarzą do Nowozelandki. – Nie podoba mi się to. Przytul się do mnie, tak, żeby wyglądało to naturalnie. Dzięki temu będę mógł zobaczyć, czy ktoś nas śledzi.
           Dziewczyna od razu zrozumiała, o co chodzi. W jej profesji działanie niepostrzeżenie miało zawsze kluczowe znaczenie. Śmiejąc się cicho i okręcając jeden z brązowych loków wokół palca, zbliżyła się do szatyna, pozwalając mu oprzeć głowę na swoim ramieniu. Głupio było jej to przyznać, ale obejmowanie władcy płomieni okazało się naprawdę przyjemne. Czuła się przy nim bezpiecznie. Kiedyś nawet nie myślała, że mogłaby zaprzyjaźnić się z chłopakiem. No, nie licząc może jej ducha stróża.
           Tymczasem, Hao ostrożnie spoglądał na ulicę przed sobą. Starając się, by nie wyglądało to nienaturalnie, przeleciał wzrokiem od budynków po prawej do wąskiej uliczki z lewej. Nie zauważył jednak nikogo dziwnego poza grupką dziewcząt… Aż za dobrze mu znanych.
- Fanki – szepnął, a w jego głosie dało się wyczuć wahanie.- Nie zdziwiłbym się, gdyby sprawdzały, czy nasza…eee… randka to podstęp.
           Zwiadowczyni odsunęła się i chwyciła dłoń chłopaka. Z daleka wyglądałoby to po prostu jak typowy gest zakochanej pary. Jednak jej oczy, ledwie widoczne w cieniu kaptura, ani na moment nie traciły czujności.
- Myślisz, że są na tyle inteligentne? – spytała z powątpiewaniem.
- Nie wiem – odparł chłopak, ustawiając się ponownie obok towarzyszki. – Wiem tylko tyle, że nie poprzestaną na tym. Jeżeli istnieje jakakolwiek szansa, wykorzystają ją.
- Aż tak wierzysz w swój urok osobisty…? – W tonie Nowozelandki dało się wyczuć rozbawienie. Długowłosy nie odpowiedział, jednak na jego twarzy pojawił się rumieniec. Szatynka zaśmiała się w duchu, po czym pociągnęła przyjaciela do przodu. – Nie wiem, jak ty, ale zaczynam się robić trochę zmęczona. Może cię to zdziwi, jednak spacerujemy od dwóch godzin.
           „Dwóch godzin!?” – Hao nie mógł wyjść ze zdziwienia. Wcale nie czuł upływu czasu. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że słońce zaczęło się już dawno chylić ku zachodowi, a niebo przybierało coraz ciemniejszą barwę.  Na szczęście, pałac znajdował się niedaleko. W trakcie przechadzki zatoczyli dość spore koło i już stąd widać było wysoką wieżę zamku, w której mieściła się biblioteka.
           Doszli do złotego ogrodzenia rezydencji w zadziwiająco krótkim czasie. Mimo to, ani na moment nie pozbyli się wrażenia, że ktoś ich obserwuje. Zatrzymali się na chwilę przed bramą, a Hao kątem oka dostrzegł, że grupka jego wielbicielek wciąż znajduje się w podobnej odległości, co przedtem. Teraz miał już pewność, że chcą go sprawdzić. Chcą się dowiedzieć, czy rzeczywiście chodzi z Anabelle. Jedynym sposobem, aby tego dowieść było…
           Stanął jak sparaliżowany. Z szeroko otwartymi oczami patrzył, jak dziewczyna wyciąga rękę, by nacisnąć zdobioną klamkę. W mgnieniu oka podjął decyzję i chwycił ją za nadgarstek, delikatnie odwracając w swoją stronę. Zaskoczona szatynka podniosła na niego spojrzenie swoich dużych, ciemnozielonych oczu.
- One na nas patrzą – powiedział niemalże bezgłośnie. – Wciąż nie wierzą. Potrzebują dowodu.
- Dowodu? – zdziwiła się dziewczyna. – Jakiego?
           W tym momencie, ognisty szaman chwycił jedną dłonią kaptur jej płaszcza, odrzucając go do tyłu. Drugą zaś położył na jej policzku i nachylił się, aby złożyć na jej ustach delikatny pocałunek.

♥♥♥
          
           Jak co wieczór, z kuchni pałacowej wydobywały się nieziemskie zapachy, które mąciły w głowach wszystkim obecnym w promieniu kilkudziesięciu metrów. Ryu, z pomocą kilku wynajętych kucharzy, przyrządzał właśnie homara w sosie pomidorowym. Możliwości, jakie dawały zamkowe zapasy, były wręcz nieograniczone. Owoce morza, przyprawy, warzywa ze wszystkich stron świata… Nie dało się znaleźć składnika, który nie znajdowałby się w spiżarniach. Piątka pomocników również znała się na swoim fachu. Potrafili szatkować i kroić w zastraszającym tempie. Tamao, która odwiedziła kolegę przy pracy, nie mogła wyjść z podziwu. W rękach Gabriela, młodego kuchcika, tasak zdawał się poruszać z prędkością światła, a Jenny, specjalistka od sosów, potrafiła jedną ręką odmierzać składniki, a drugą kroić w kostkę marchewki, w tym samym czasie rozmawiając z Ryu o motocyklach. 
           Zack, mistrz cukiernictwa, wyciągał właśnie z pieca piątą blachę swoich słynnych ciasteczek cynamonowych. Był w trakcie posypywania ich specjalnie dobraną mieszanką tajemniczych przypraw, gdy do kuchni jak strzała wpadł Choco, uciekając przed wściekłym Renem.
- To był twój ostatni żart, McDonnel! – krzyknął Chińczyk, przeskakując zręcznie nad kuchennym blatem. Jego guan-dao jarzyło się złotym blaskiem.
           Amerykanin wydał z siebie tylko nieartykułowany dźwięk i wskoczył pod stół, na którym Ryu właśnie męczył się z żywym homarem. Nagłe poruszenie sprawiło, że skorupiak upadł na podłogę, kierując się od razu w stronę zaskoczonego komika. Ten, bardziej obawiając się szczypiec niż wściekłego Tao, wyleciał jak oparzony i wskoczył fioletowowłosemu na ręce.
           Tymczasem zwierzę, które miało być tego dnia podane na kolację, wpełzło dokładnie pod lodówkę, odmawiając wyjścia. Kiedy motocyklista włożył rękę w szparę, skończyło się dla niego to mocnym uszczypnięciem w palec. Brunet aż podskoczył, omal nie uderzając głową o sufit.
- Co tu się dzieje?! – Do pomieszczenia nagle wpadła Anna. Tuż za nią pojawił się Yoh, najwidoczniej nieco zaskoczony zastałym widokiem. Pięciu wynajętych kucharzy natychmiast ustawiło się w szeregu, Ryu machał zranionym palcem jak oszalały, Tamao wyglądała nieśmiało zza pieca, a Ren wciąż trzymał na rękach wystraszonego Choco.
- A mnie to nikt nie zaprosi do zabawy! – Horo, który wbiegł tuż po Asakurze, skrzyżował ręce niezadowolony.
- Nic takiego, pani Anno… - wyjąkał Gabriel, salutując.
- Wasza piątka – Kyoyama zwróciła się do wynajętych kucharzy – niech kontynuuje pracę. Ryu, kolacja ma być gotowa za dwadzieścia minut! I nie przyjmuję żadnych sprzeciwów. Zaś pozostali… - W jej głosie zabrzmiała groźna nuta. – Żebyście się nie nudzili, posprzątacie wszystkie łazienki w pałacu.
- Tak jest, pani Anno! – zawołali wszyscy chórem, bez narzekania zabierając się za swoje zajęcia. Wiedzieli, że i tak nie miałoby to żadnego sensu, a mogło jedynie zwiększyć gniew przyszłej Księżnej Szamanów.
           Tymczasem, sama para książęca powróciła do jadalni i przysiadła na krańcu stołu. Dotychczas, choć może się to wydać dziwne, oboje byli zajęci wkładaniem zdjęć do albumu. W trakcie całego turnieju uzbierało się ich naprawdę sporo, a blondynka postanowiła wykorzystać przywileje swojego stanowiska i wydrukować je za darmo w Patch.
           Podniosła właśnie fotografię przedstawiającą walkę Yoh i Rena, jeszcze z pierwszej rundy. Od tego czasu minął niemalże rok. Nigdy by nie przypuszczała, że w ciągu tych kilku miesięcy mogłoby wydarzyć się tak wiele. Kiedy przyjechała do Tokio, jej stosunki z Asakurą nie były tak bliskie jak teraz. On… był wtedy zupełnie innym szamanem. Dopiero zaczynał swoją współpracę z Amidamaru, jego jedynym prawdziwym przyjacielem był Manta… Wtedy dopiero zaczął się naprawdę uśmiechać… Potem poznał Horo, Rena, Ryu, Fausta, Lyserga, Choco… oraz Hao.
           Niesamowite, ile się zmieniło. Ilu wrogów stało się dla nich przyjaciółmi. Jeszcze kilkanaście tygodni temu, nikt by chyba nie pomyślał, że będą siedzieć z członkami X-laws oraz Wielkim i Groźnym Hao Asakurą przy jednym stole…
- Mogę włożyć to zdjęcie, Anno? – spytał Yoh, delikatnie wyjmując obrazek z ręki narzeczonej. Ta szybko wyrwała się z zamyślenia, spoglądając na siedzącego obok chłopaka.
- Jasne, bierz… - odparła szybko, chwytając kolejną fotografię. Niemalże od razu na jej policzkach pojawił się rumieniec. Ten moment… Lubiła go wspominać, chociaż zawsze miała wtedy poczucie winy.
           Obrazek przedstawiał ich dwoje, tuż po walce Hao i Yoh, kiedy to ognisty szaman został zabrany przez X-laws. Wtedy jeszcze nikt nie wiedział o więzi, która nawiązała się między bliźniakami. Wszyscy cieszyli się z remisu, gratulując młodemu Asakurze, jednak jemu wcale nie było wesoło. Mimo to, pocałował ją wtedy… I właśnie ten moment został uwieczniony na zdjęciu.
- Tyle od tego czasu się wydarzyło, prawda? – zagadnął książę, spoglądając na zdjęcie w rękach dziewczyny.
- Prawda… Uratowałeś Hao, pokonaliście drużynę Euro, dotarliście do finału… I wygraliście.
- Mam nadzieję, że cię nie zawiodłem – powiedział nagle Asakura, a w jego głosie dało się wyczuć napięcie. – Wiem, że chciałaś być królową szamanów, a w tym wypadku będziesz księżną…
- Yoh – przerwała mu blondynka. Na moment zapanowała cisza, kiedy wpatrywali się w swoje czarne tęczówki. – Ja… Wiem, że ci tego nie mówiłam, jednak… Jestem z ciebie naprawdę bardzo dumna. Tylko prawdziwy władca byłby gotów targować się o najbliższych z samym Królem Duchów. I… ten tytuł w zupełności mi wystarczy… O ile tylko zechcesz mnie nim obdarować.
           Szatyn spojrzał na narzeczoną zaskoczony. Dotychczas Anna nie wspominała zbyt wiele o ich małżeństwie, które od dawna było dla nich czymś oczywistym. A teraz… Czy uważała, że przez to, iż został księciem, mógłby chcieć znaleźć inną dziewczynę?
- Anno… Wiesz przecież, że dla mnie nie istnieje żadna inna oprócz ciebie – w tym momencie położył delikatnie dłoń na jej policzku. – Kochałem cię, odkąd poznaliśmy się w Osorezan i kocham nadal. I nigdy tego nie zmienię. – Ostatnie zdanie wypowiedział szeptem, a jego twarz znajdowała się tylko kilka centymetrów od twarzy blondynki. Nagle, w jego dłoni pojawiła się czerwona róża. – Tak więc, Anno… Czy uczynisz mi ten zaszczyt i zostaniesz moją królową? Bo dla mnie zawsze nią będziesz, niezależnie od pozycji.
- T-tak… - odpowiedziała dziewczyna niemal bezgłośnie. Nie trzeba było już więcej słów, kiedy oboje złączyli się w miłosnym uścisku.
          
♥♥♥
          
         W jednej z pałacowych komnat, na niewysokich fotelach siedziały dwie dziewczyny. Pierwsza z nich, niewysoka blondynka, ze znudzeniem opowiadała coś swojej, lekko zbulwersowanej, ciemnowłosej towarzyszce.
- …i po tym, jak już ją pocałował, wrócili oboje do pałacu. Rozstali się na korytarzu, a kiedy on już poszedł, to Anabelle gdzieś pobiegła. Nie szłam już za nią, no bo po co?
         Cassandra tylko westchnęła, krzyżując ręce na piersi.
- Temu, że ich śledziłaś, to się nawet nie dziwię… Nie wiesz jednak, dokąd pobiegła Ann? – W jej głosie dało się wyczuć troskę o przyjaciółkę. Takie zachowanie nie było podobne do Nowozelandki.
- A co mnie to obchodzi? – Niebieskooka wzruszyła ramionami. – Jak chce to niech sobie ucieka z płaczem… Sama sobie tego piwa nawarzyła.
- Z płaczem? – spytała zaskoczona Belgijka. Ta cała sytuacja zaczynała jej się coraz mniej podobać.
- Noo… Tak. Znaczy, tak mi się wydawało… Poleciała gdzieś w kierunku tylnego wyjścia, ale nie wiem, gdzie jest teraz.
         Szatynka nagle wstała, omal nie przewracając małego stoliczka, na którym stała cała sterta jej książek. Spojrzała na towarzyszkę z nietypowym wyrazem twarzy, po czym pociągnęła ją za rękę, zmuszając do wstania.
- Ej!? Co ty robisz!? – oburzyła się Natalie.
- Musimy ją znaleźć. Znasz ją, czasami potrafi zrobić coś naprawdę głupiego.
         Panna Russo mruknęła coś pod nosem, wyrywając się koleżance.
- Ja tam nigdzie nie idę.
- Idziesz, Nat! Ann to w końcu twoja przyjaciółka!
         I, nie czekając już na odpowiedź, Cassandra pociągnęła zdenerwowaną Natalie w stronę drzwi, przy okazji wołając jeszcze do chimery-swojego ducha stróża:

- Church! Wiesz, co masz robić.


Nie będę się wypowiadać... Przedstawiam zestaw obrazków z Horo Horo i Damuko: