Kilka słów o blogu + regulamin

Blog przedstawia moją wersję wydarzeń w anime Shaman King ("Król Szamanów") poczynając od trzeciej rundy.

Obecnie blog uznać można za zakończony. Oficjalne zakończenie ma miejsce w rozdziale 37. Pozostałe uznać można za dodatkowe. Nie mają one większego wpływu na fabułę.

piątek, 5 lipca 2013

39. "Co się ukrywa za zamkniętymi drzwiami?"

Witam wszystkich w.. pochmurny, burzowy, aczkolwiek nadal wakacyjny dzień! Mam nadzieję, że Ci, którzy nadal są w wieku szkolnym otrzymali swoje wymarzone świadectwa :) 
Dzisiaj krótko, nie martwcie się :D  Obiecałam, że wyrobię się przed wyjazdem do Włoch i udało się ^^. Uprzedzam z góry, że nie będzie mnie do 14 lipca i raczej będę nieosiągalna :) Byłoby miło, gdybym po powrocie zastała trochę komentarzy.. Nawet krótkich. Chcę po prostu wiedzieć, czy są jeszcze osoby, dla których warto pisać :) 
Co do samego rozdziału, pisany był pod wpływem lawendowego pyłu z kuwety xD Ci, którzy mnie znają wiedzą dobrze, co to oznacza :D 
Dedykacja dla Natishy i Kasumi (której, tak na marginesie, ogromnie dziękuję za tytuł :D) Mam nadzieję, że nie zawiodę Was w.. wiadomej kwestii ^^
Na koniec obrazki z Tamao... i kimś jeszcze :D


EDIT (25.10.2014): Ten rozdział nie jest już oficjalną kontynuacją bloga, który zakończył się wraz z 37 rozdziałem.

39. "Co się ukrywa za zamkniętymi drzwiami?"


Pogoda była wręcz absurdalnie ładna. Ognisty szaman szedł sobie wzdłuż strumyczka, w całości wypełnionego krystalicznie przejrzystą wodą o lekko różowym zabarwieniu. Puchate, białe króliczki kicały sobie po łączce, bawiąc się z tęczowymi motylkami. Niebo przecinała cudowna tęcza, nieprzysłonięta nawet jedną chmurką.
           Yoh, który spacerował obok zdawał się nie zauważać nic dziwnego w tym, że jest ubrany w długą, białą togę, przewiązaną w pasie złotym sznurkiem. Rozglądał się dokoła z szerokim uśmiechem na ustach i podjadał jabłkowe chipsy z koszyka, który jakimś magicznym sposobem pojawił się w jego rękach. Hao zatrzymał się i spojrzał w dół. Miał na sobie dziwny kostium, przypominający ubiór rzymskiego legionisty. Trzymał też krótki, obosieczny miecz, identyczny jak te, których obrazki można spotkać w podręcznikach do historii. Zaraz, jaką on miał nazwę? Gladius, tak gladius. A tak właściwie, to dlaczego się nad tym zastanawiał? Nie powinno go raczej interesować dziwne, niepokojąco tęczowe otoczenie? 
           Jak na zawołanie, z drzewa obok sfrunęła wrona i usiadła chłopakowi na ramieniu. Ten, chciał ją zrzucić, lecz pazury trzymały się go mocno, wbijając w skórę. Długowłosy zauważył, że po jego ręce spływa stróżka krwi. On jednak nie poczuł żadnego bólu. Zdumiony tym odkryciem, przeniósł wzrok na brata, jednak ten zdawał się zupełnie nic nie zauważać.
           Tymczasem ptak zakrakał głośno i zamachał skrzydłami, uderzając Hao parokrotnie w twarz.
- Ej, przestań! Złaź ze mnie! – mruknął wściekle ognisty szaman, próbując strząsnąć wredne stworzenie.
- Nie, dopóki mnie nie pocałujesz – zaskrzeczał ptak dziwnie ludzkim głosem.
           Zanim Asakura zdołał pomyśleć nad dziwnym znaczeniem słów wrony, został otoczony przez najróżniejsze zwierzęta: puchate króliczki, które nagle nabrały dziwnie przerażającego wyglądu, wiewiórki o pazurach ostrych jak brzytwa, a także mnóstwo ptaków i owadów, które latały wokół niego skandując:
- Hao! Wybierz mnie, kocham cię!
           Chłopak był otoczony. Rozejrzał się w poszukiwaniu drogi ucieczki. Chciał zawołać brata, jednak ten zniknął mu z oczu. Tymczasem stworzenia zbliżały się do niego, przybierając coraz bardziej ludzkie kształty, które młody książę znał już bardzo dobrze. Fanki.
- Z-zostawcie mnie! – krzyknął, jednak jego głos zanikł wśród pisków fanek, które wciąż powtarzały jego imię…
- Hao!
- Hao, kocham cię!
- Hao, obudź się!
- Uwielbiamy cię!
- Hao, idioto, wstawaj!
           Ostatni głos należał do Yoh. Starszy z braci otworzył zaspane oczy i powoli podniósł się na rękach. Rozejrzał się z zaciekawieniem, z początku nie rozpoznając pomieszczenia, w którym się znalazł.
           Była to duża komnata królewska, której ściany wyłożono zdobionymi jasnymi panelami o złotych, roślinnych ornamentach. Między płaskorzeźby, stanowiące imitacje kolumn, wkomponowano obrazy, przedstawiające walki szamańskie oraz krajobrazy z najróżniejszych stron świata. Plafon, czyli sufit ozdobiony sztukaterią i freskami, wyglądał niemalże jak niebo. Kimkolwiek był artysta, który go wykonał, musiał dobrze znać się na swojej sztuce. Pomimo nietypowego sklepienia, całe pomieszczenie utrzymano w aranżacji bieli, czerwieni i złota.
           Hao leżał na wielkim łożu z baldachimem, a nad nim pochylał się brat, jak zwykle z nieodłącznym uśmiechem na ustach. Zdawał się jednak zupełnie nie pasować do królewskiego wystroju pomieszczenia. Miał na sobie zwykłą, białą koszulkę i ulubione oliwkowe spodnie. Głowę zdobiły oczywiście pomarańczowe słuchawki.
- W końcu raczyłeś się obudzić! Już się bałem, że będę musiał sprowadzić Annę! – zaśmiał się Yoh, jednak zaraz potem na jego twarzy pojawiła się troska. – Czy stało się coś złego? Krzyczałeś przez sen…
- Nic się nie stało – odburknął Hao, wygrzebując się z satynowej pościeli. – Po prostu zły sen.
- O czym? – dopytywał się jego bliźniak.
- O niczym…
- No powiedz… - Aby dodać swojej wypowiedzi bardziej błagalnego tonu, właściciel pomarańczowych słuchawek specjalnie przeciągał samogłoski.
- Nie.
- Tak!
- Nie!
- Tak!
- Ni… Zostaw mnie!
           Po trzecim z kolei zaprzeczeniu, młodszy z braci nie wytrzymał i rzucił się na Hao, jeszcze bardziej niszcząc jego, i tak już rozczochraną, fryzurę. Męczył biednego śpiocha przez kilka minut, aż w końcu ten położył się na plecach z rękami w górze w geście kapitulacji.
- Ha! Wygrałem! – Yoh ukląkł na poduszce obok brata z dłońmi wciąż przygotowanymi do dalszych „tortur”. - To co ci się śniło?
- Tęczowa polanka, białe króliczki, ty w stroju greckich bóstw… - zaczął wyliczać Hao.
- Ja? I to uważasz za zły sen? – zapytał jego brat z udawaną złością.
- Wiesz, potem zostawiłeś mnie samego na pastwę królików, wiewiórek i wron, które zamieniły się w moje fanki!
- Ech… Mówiłem ci, żebyś ściął włosy, bo wtedy cię nie rozpoznają, ale ty się nie zgodziłeś…
           Hao zmierzył brata morderczym wzrokiem. Mimo, że leżał rozwalony na łóżku, a jego włosy wyglądały gorzej niż po przejściu tornada, sprawiał dość groźne wrażenie. Oczywiście jego bliźniak wcale się tym nie przejął.
- Już omawialiśmy tę kwestię – powiedział beznamiętnym tonem władca płomieni.
- Wiem, wiem… Ja chcę tylko pomóc… - Yoh zrobił skruszoną minkę, która wystarczyła, by gniew brata zupełnie wyparował.
           W tym momencie rozległo się pukanie do drzwi. Krótkowłosy wyskoczył z łóżka jak oparzony, a jego brat zakrył się kołdrą aż pod samą brodę, jedną ręką wygładzając fryzurę.
- Proszę… - powiedział niepewnie, kiedy uznał, że już nic więcej nie poradzi na stylizację „Made by Yoh”.
           Do pokoju przez wielkie drzwi wsunęła się drobna postać o długich, czarnych włosach i typowo indiańskim stroju z wizerunkiem kosmity na piersi. Jej wysokie, jasne buty, ozdobione frędzelkami zdawały się nie wydawać żadnych dźwięków na podłodze pokrytej czerwoną wykładziną.
- Rutherford? – zdziwił się Yoh. – Co cię tu sprowadza?
           W czasie kilku ostatnich dni, bliźniacy mieli naprawdę sporo na głowie. Musieli zaznajomić się ze wszystkimi kwestiami odnośnie rządzenia, a także nauczyć się funkcjonować w ogromnym pałacu, który dla nich zbudowano. Kilku członków rady, w tym właśnie mała wielbicielka kosmosu, mieli za zadanie opiekować się królewską rezydencją, a także przekazywać książętom wieści z Patch.
- P-pani Anna szuka w-waszej wysokości… - wyjąkała dziewczyna, czerwieniąc się jak piwonia. Mimo, że była o dwa lata starsza od bliźniaków, jej drobna postura sprawiała, że wyglądała niemalże jak rówieśniczka Tamao.
- Zgaduję, że chodzi tu raczej o mnie? – zagadnął wesoło Yoh. Hao zakopał się głębiej w pościeli.
- T-tak, wasza…
- Hej, przecież mówiliśmy już, żebyś mówiła do nas po imieniu – przerwał jej właściciel pomarańczowych słuchawek. Brunetka uśmiechnęła się nieśmiało.
- O-oczywiście… Yoh… – Imię chłopaka wypowiedziała bardzo cicho, ale zawsze to jakiś początek. Asakura zbliżył się trochę do niej, zatrzymując się mniej więcej w połowie pomieszczenia.
- Gdzie teraz jest Anna? – spytał.
- W jadalni, razem z przyjaciółmi wasz… - Urwała, gdy książę pogroził jej żartobliwie palcem – …z waszymi przyjaciółmi – poprawiła się szybko. – Obiad zaraz będzie gotowy.
- Obiad?! – Hao odezwał się pierwszy raz od przyjścia brunetki. Dziewczyna aż podskoczyła. Prawdopodobnie zapomniała o obecności drugiego Asakury w, bądź co bądź, jego własnej komnacie.
- Tak, Hao. Obiad. Posiłek, który spożywa się między śniadaniem, a deserem – wytłumaczył spokojnie Yoh. – Nie wiem, czy wiesz, ale jest pierwsza po południu.
           Ognisty szaman wydawał się, delikatnie mówiąc, zaskoczony. Kołdra wypadła mu z rąk, odsłaniając umięśniony tors, na który chłopak miał zarzuconą białą koszulę z delikatnego, prześwitującego materiału. Na ten widok Rutherford spłoniła się jeszcze bardziej i szybko odwróciła wzrok.
- Przekażesz Annie, że zaraz zejdziemy? – poprosił krótkowłosy, a członkini Rady gorliwie pokiwała głową i niemalże wybiegła przez wielkie drzwi, w ostatniej chwili powstrzymując je przed głośnym trzaśnięciem. Wyglądała na bardzo zadowoloną, że ma powód do wyjścia.
- Zrobiłem coś nie tak? – spytał zdumiony Hao.
-  Nie. Wystarczy, że jesteś – zaśmiał się jego brat. – A Rutherford jest zakłopotana, bo od pewnego czasu… ekhem… przyjaźni się z Tallimem.
- Przyjaźni…? – Hao nie dał się tak łatwo zbić z tropu. – Ty plotkarzu!
           Yoh nic na to nie odpowiedział, tylko pokazał bliźniakowi język i pobiegł do drzwi. W progu odwrócił się jeszcze i zawołał:
- Za dwie minuty widzimy się na obiedzie!

♥♥♥

           Królewska jadalnia była jedną z największych sal w pałacu. Jej ściany, podobnie jak w innych pomieszczeniach, wyłożono jasnymi, zdobionymi panelami. W odróżnieniu jednak od sypialni, w wolnych przestrzeniach zamiast obrazów zawieszono lustra, optycznie nadając komnacie większych rozmiarów. W centralnym punkcie stał oczywiście podłużny stół, przy którym mogłoby spokojnie zasiadać nawet kilkadziesiąt osób. Jego nogi i rama wykonane były z ciemnego drewna, natomiast blat z pięknego, misternie zdobionego szkła.
           W chwili, kiedy zdyszany Hao wpadł do pomieszczenia, mniej więcej jedną trzecią miejsc zajmowali jego przyjaciele i rodzina. Przed nimi stało mnóstwo waz i półmisków z najróżniejszymi potrawami. Z tych, które jako pierwsze rzuciły się ognistemu szamanowi w oczy, można było wyróżnić łososia w jakimś jasnym sosie, sushi, gęsty gulasz z papryką oraz risotto z czymś, co chłopakowi przypominało maleńkie ośmiorniczki. Długowłosy przysiągł sobie solennie, że będzie się od owego półmiska trzymał z daleka. Słyszał, co prawda, że owoce morza są bardzo smaczne, jednak nie potrafił wyobrazić sobie dotyku maleńkich macek w gardle.
           Z początku wydawało się, że nikt nie zwrócił uwagi na jego przybycie. Ci, którzy siedzieli najbliżej drzwi, zaledwie odwrócili głowy. Każdy był jednak zajęty swoimi sprawami. Ren i Horo jak zwykle dręczyli biednego Choco, który próbował być zabawny, porównując jeżowce w sosie do fryzury Chińczyka. Jun dyskutowała z Anną na temat wydania płyty z programem treningowym. Ryu i Manta zastanawiali się nad składnikami jednego z dań. Faust, jak to on, wpatrywał się w Elizę, nie interesując się specjalnie tym, że na jego talerzu ktoś położył ślimaki ze szpinakiem, a on sam zjadał je łącznie ze skorupkami. Pirika nakłaniała Tamao do noszenia spódnic. John szeptał coś Meene do ucha, tak że na jej policzkach pojawił się uroczy rumieniec. Keiko, Mikihisa oraz dziadkowie z lekkim powątpiewaniem spoglądali na stos cheeseburgerów, który ich młodszy wnuk nałożył sobie na talerz, kiedy Anna nie patrzyła. Natalie z irytacją spoglądała, jak Cassie, oparta głową o ramię Lyserga, czyta jakąś książkę, a Anglik uśmiecha się lekko, trzymając jej dłoń. Nigdzie jednak nie było widać Anabelle.
           Hao aż sam się zdziwił, że zauważył brak dziewczyny. Jakby nie patrzeć, miał przed sobą jakieś dwadzieścia osób. Wzruszył jednak ramionami i udał się w stronę miejsca obok brata. Ten wydawał się czymś bardzo zaaferowany.
- Hao! Mam sposób na twoje fanki! – zawołał, gdy tylko ognisty szaman usadowił się na swoim tronie.
- Jaki? – W sercu długowłosego wzrosła nadzieja.
- Cóż, mógłbyś się za kogoś przebrać. Myślałem na przykład o strażaku. Wiesz, jakbyś miał na sobie maskę gazową to nikt by cię nie rozpoznał! – oznajmił jego bliźniak.
-To co to za sposób? – Hao zachowywał się, jakby zupełnie nie usłyszał ostatniej wypowiedzi brata.
- Znajdź sobie dziewczynę – mruknął Yoh, całkowicie tracąc zainteresowanie problemami brata. Jak ten nie chce słuchać jego genialnych pomysłów, niech radzi sobie sam.
- Proszę…? – Hao aż podskoczył. – Ja?
- A widzisz tu jakichś innych piromanów z tabunem fanek na karku?
- No… nie. Ale… ja? – spytał ognisty szaman, popijając sok z kryształowego kieliszka.
- A co? Nie interesują cię dziewczyny? – Ton młodszego z braci był tak poważny, że Hao aż zakrztusił się napojem. Przez chwilę nie potrafił złapać oddechu i dopiero mocne uderzenie w plecy przez Ryu nieco mu pomogło.
- Interesują, jasne, że interesują! – zawołał szybko, kątem oka sprawdzając, czy wypowiedzi jego bliźniaka nie usłyszała rodzina lub któraś z dziewcząt.
- Więc…?
- No, ale nie interesuje mnie żadna konkretna…
           Krótkowłosy tylko westchnął. Jego brat ewidentnie nie chce, żeby mu pomóc. Odwrócił się ponownie w stronę swojego talerza, chcąc powrócić do cheeseburgerów, kiedy zobaczył przed sobą tylko czyste naczynie z karteczką „Masz spalić te kalorie w brzuszkach do północy. Jeśli tego nie zrobisz, nadrabiasz w okrążeniach przez najbliższe dwa miesiące. Ucałowania od Anny”. Chłopakowi aż zjeżyły się włosy na karku. Kiedy jednak przeczytał liścik jeszcze raz, na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech. Jego ukochana jak zwykle zaskakiwała. Szkoda, że Hao nie mógł tego poczuć na własnej skórze…
           Tymczasem długowłosy niemrawo grzebał w swoim spaghetti, zastanawiając się nad propozycją brata. Miałby znaleźć sobie dziewczynę…? Jego wzrok powędrował od Fausta wpatrującego się z uwielbieniem w Elizę, przez Johna i Meene, ze śmiechem organizujących zawody w układaniu zwierzątek z jedzenia (Meene powbijała koreczki do bułki, tworząc jeżyka, a John wykorzystał kiełbaski do ułożenia ośmiorniczki), Yoh, wciąż zarumienionego po przeczytaniu liściku od Anny, aż do Lyserga, który plótł Cassie warkoczyki. Wszyscy wyglądali na tak szczęśliwych… I nikt się ich nie czepiał…
           W tym momencie drzwi wejściowe rozchyliły się na całą szerokość, a do jadalni wpadła Anabelle. Jej szarozielony płaszcz powiewał za nią niczym skrzydła motyla. Kiedy się zatrzymała, kaptur opadł jej aż na oczy. Dziewczyna zdjęła go niecierpliwym gestem, odsłaniając burzę długich, brązowych loków.
- Przepraszam za spóźnienie, ale miałam drobne starcie z kucharzem – wyjaśniła z rozbrajającą miną. Łuk, który miała przewieszony przez ramię, nadal był otoczony zieloną poświatą z foryoku.
- Coś zrobiłaś biednemu Karimowi? – spytał Yoh z udawanym strachem.
- Nic specjalnego… Nauczyłam go tylko jak się przyrządza kawę z miodem. – W tonie dziewczyny słychać było pewną zadziorną nutę. Zielone oczy Nowozelandki błysnęły łobuzersko.
           Zaraz potem dziewczyna wzruszyła ramionami i z szerokim uśmiechem udała się na swoje miejsce pomiędzy Natalie a Faustem. Nieświadomie Hao odprowadzał ją wzrokiem. Myślami jednak wciąż był przy pomyśle brata.
           „A gdyby tak…? Właściwie, co szkodzi zapytać…” – pomyślał, po czym wstał i nieśmiało podszedł do szatynki, która nakładała sobie właśnie na talerz potrawkę z kurczaka. Kiedy zauważyła, że ktoś nad nią stoi, odwróciła głowę, niechcący smagając Natalie włosami po twarzy.
- Ej! – oburzyła się blondynka. – Mogłabyś je chociaż spiąć!
- Przepraszam, Nat… Ale wiesz, że nigdy ich nie zepnę. – Ton zielonookiej łudząco przypominał Hao, kiedy tłumaczył bratu, co sądzi o ścinaniu włosów.
- Phi! – Angielka odwróciła się od przyjaciółki i uniosła wysoko głowę informując „Mam focha na cały świat”. Anabelle nie przejęła się tym zbytnio i wzruszyła tylko ramionami. Zaraz potem odwróciła się znów w stronę Hao.
- Podać Ci coś? Może szaszłyki? – spytała z rozbrajającym uśmiechem.
- Eee… Nie, dzięki… Ja tylko… - zaczął się jąkać długowłosy. To dziwne, przecież nigdy mu się to nie zdarzało! W końcu panna Wilson prowadziła jego treningi zamiast Anny…
- Tylko co…? – dopytywała się dziewczyna.
- Nic specjalnego… Przyszłabyś do mojego pokoju po obiedzie? Mam… pewną sprawę… – Hao postanowił improwizować. Prawdopodobnie łatwiej będzie im się dogadać bez obecności tych wszystkich świadków.
           Szatynka wzruszyła ramionami i tylko pokiwała głową z uśmiechem.
- To… Do zobaczenia – powiedział ognisty szaman i szybko oddalił się od stołu. Po drodze Yoh rzucił mu zagadkowe spojrzenie.
- Co ten wariat znowu kombinuje…? – spytał sam siebie właściciel pomarańczowych słuchawek. Nie doczekał się jednak żadnej odpowiedzi.

♥♥♥

           Po szybko zjedzonym obiedzie, Anabelle udała się wzdłuż bogato zdobionego korytarza w kierunku apartamentów książęcych. Nadal chciało jej się śmiać z ludzi, który najnormalniej w świecie zaczęli mówić do Yoh i Hao „wasza wysokość”. Dobrze wiedziała, że bliźniacy nie przepadali za tym określeniem i wcale nie chcieli być traktowani po królewsku. Niestety, bycie władcą ma też swoje wady…
           Panna Wilson rozejrzała się. Ściany w korytarzu różniły się od tych w jadalni czy  sali balowej. W przeciwieństwie do nich, nie posiadały złotych ornamentów, a panele, które je pokrywały, miały kolor ciepłej, pastelowej zieleni. Zdobienia, podobnie jak i sufit, wykonano tu z ciemnego drewna. Dzięki myśliwskim trofeom, których pochodzenia dziewczyna wolała się nie domyślać, miejsce to przywoływało na myśl las.
           Nawet nie zdając sobie z tego sprawy, zwiadowczyni zaczęła nucić jedną ze swoich ulubionych piosenek. Miała bardzo ładny i czysty głos, jednak do tej pory nie chciała występować na scenie. Śpiewała, lecz tylko przy rodzinie, na przykład na grillach czy przyjęciach. Westchnęła. Turniej Szamanów był dla niej niesamowitą przygodą. Poznała tylu wspaniałych przyjaciół, wśród nich znaleźli się nawet sami książęta. Spędziła mnóstwo czasu z Cassie i Natalie, które znała tak naprawdę od niecałego roku. Patrząc na nie mogłaby się wydawać, że ich przyjaźń trwa od wieków.
           Mimo to tęskniła za domem. Za mamą, która co wieczór wracała do domu przynosząc najniezwyklejsze rośliny z uczelni, gdzie pracowała… Za ojcem, dla którego archeologia była czymś więcej niż tylko pracą… Za duchami średniowiecznych  postaci, które zawsze opowiadały jej niezwykłe historie o zamkach i rycerzach… Za dziadkiem, od którego dziewczyna zaraziła się miłością do strzelania z łuku… Jedynym, czego jej zdecydowanie nie brakowało, była szkoła. Mimo, że miała tam wielu znajomych, nikogo nie potrafiła nazwać przyjacielem.
           Zatopiona we własnych myślach, nie zauważyła nawet, kiedy znalazła się przed drzwiami do apartamentów Hao i Yoh. Na początku obaj władcy otrzymali całe skrzydło pałacowe dla siebie, jednak uznali, że w zupełności wystarczą im dwie sypialnie, łazienka i niewielki salonik. Członkowie Rady Szamanów, odpowiedzialni za rezydencję, nie byli z tego powodu zbyt szczęśliwi, uważając, że uwłacza to godności zajmowanego przez Asakurów stanowiska. Oczywiście bliźniacy wcale się tym nie przejęli.
           Anabelle uniosła rękę, by zapukać, kiedy nagle w drzwiach tuż przed nią wyrósł Hao.
- Hej, nie strasz! – zawołała ze śmiechem. Chłopak nic na to nie odpowiedział, tylko odsunął się w przejściu i niczym lokaj wpuścił szatynkę do środka. Kątem oka dziewczyna dostrzegła, że starszy z braci rozejrzał się uważnie po korytarzu zanim zamknął pomieszczenie. Na klucz.
           Pannie Wilson od razu przyszły do głowy sceny z książek, które pożyczała od Cassie. Zwykle, kiedy ktoś zamykał tam drzwi na klucz, okazywał się być wrogiem głównego bohatera. Jednak, w przeciwieństwie do czarnych charakterów w powieściach, na twarzy Hao znajdował się zwykły, może nawet lekko zakłopotany uśmiech.
- Po co takie środki ostrożności? – spytała Anabelle, starając się brzmieć naturalnie. „Głupia!” – zganiła się w myślach. – „Uważasz się za bohaterkę książki? Przecież to tylko Hao!”. Mimo to nie mogła się powstrzymać, by nie zapytać: – Chyba nie chcesz…?
- Nie! – Szatyn przerwał jej, zanim zdążyła powiedzieć coś więcej. – Ja po prostu… Wiesz, to sprawa osobista…
           Nowozelandka aż przekrzywiła głowę ze zdziwienia. Hao zachowywał się… dziwnie. Dlaczego akurat z nią chciał porozmawiać o osobistych kwestiach? Czy nie miał od tego Yoh, Manty… Któregokolwiek z przyjaciół?
- To znaczy?
- Usiądź proszę.  – Hao wskazał na dwa fotele pod oknem, pomiędzy którymi stał stolik z charakterystyczną wazą potpourri. Spod pokrywki naczynia wydzielał się przyjemny, lawendowy zapach.
           Kiedy szatynka spełniła prośbę, chłopak usadowił się obok. Nic nie mówiąc, spojrzał przez okno na pustynię. Anabelle przez chwilę poczuła się jak zwykła ozdoba. Chłopak zdawał się zupełnie ją ignorować!
- Ekhem… To o co chodzi? – spytała, a w jej tonie słychać było zniecierpliwienie. Najpierw Hao zamyka ją na klucz, przyprawiając o gęsią skórkę, a teraz najnormalniej w świecie nie zwraca na nią uwagi? Tak być nie może!
- Widzisz je? – Książę odpowiedział pytaniem na pytanie.
           Zwiadowczyni zerknęła przez okno, próbując odgadnąć, co miał na myśli jej rozmówca. Nie było to zbyt trudne. Pod pałacykiem zebrał się cały tłum dziewcząt od dziesięciu lat wzwyż, z transparentami, czapkami i najróżniejszymi innymi przedmiotami z wizerunkiem młodego władcy. Teraz, kiedy dziewczyna bardziej się skupiła, potrafiła usłyszeć stłumione skandowanie fanek: „Hao, wyjdź do nas! Hao, wyjdź do nas!”. Nie potrafiła powstrzymać uśmiechu.
- Widzę. Trudno przeoczyć – odparła wesoło.
- Nie dają mi spokoju… Nawet teraz dostałem chyba z dwadzieścia laurek… I nawet śpiewającego misia… - Ognisty szaman wskazał na stosik różowych kartek pod jedną ze ścian. Na szafce obok stało też coś, co wyglądało na resztki po maskotce.
- Cóż, skoro Yoh jest zajęty, pozostałeś tylko ty. Nic dziwnego, że uwzięły się na ciebie.
           W tym momencie Hao odwrócił wzrok od okna i spojrzał prosto w zielone oczy towarzyszki. W jego spojrzeniu było coś... nietypowego. Tak jakby błagał ją bez użycia słów. Anabelle przez chwilę żałowała, że zamiast niej nie ma tu Yoh. On na pewno zrozumiałby, co oznacza to spojrzenie.
- Wiesz… Właśnie o to mi chodzi… Yoh ma dziewczynę i fanki nie wchodzą mu na głowę…  - powiedział powoli, a widząc zdziwiony wzrok przyjaciółki, wyjaśnił: - Bo to jasne, że ma fanki. Jakby nie patrzeć jest tak samo przystojny jak ja. No, prawie. Podobno długie włosy mają swój niepowtarzalny urok… - Mówiąc to, Hao odgarnął kilka kosmyków z twarzy niczym aktorki w filmach.
           Szatynka nie miała pojęcia, co na to odpowiedzieć. Trudno było zaprzeczyć, a zarazem głupio zabrzmiałaby mówiąc, że absolutnie się z nim zgadza. Tak to mogłyby się zachować dziewczęta, które stały na zewnątrz i wykrzykiwały imię ognistego szamana. A ona nie miała zamiaru się do nich upodabniać.
- Wracając jednak do sedna sprawy… Wydaje mi się, że fanki przestałyby mnie tak atakować, gdyby wiedziały, że już kogoś mam… I tak sobie pomyślałem… - Na twarzy chłopaka pojawił się lekki rumieniec. - Anabelle, zgodziłabyś się udawać moją dziewczynę?
          
♥♥♥

- I ty się zgodziłaś!? – Głos Natalie odbił się echem po ścianach komnaty, którą dzieliły członkinie dawnej „The Oak Leaf Team”. W odróżnieniu od innych, jej ściany zostały pomalowane na bladoniebieski kolor, a ornamenty wykonano ze srebra.
- No… Wiesz…
- Jak możesz być taka głupia!? – krzyknęła blondynka, o mały włos nie strącając ręką porcelanowej figurki z szafki.
           Anabelle, która siedziała na łóżku jak skarcona uczennica, aż się wzdrygnęła. Nie spodziewała się tak… wybuchowej reakcji przyjaciółki. Kiedy skończyła opowiadać o spotkaniu z Hao, miała wrażenie, że zamiast najlepszej koleżanki ma obok siebie tykającą bombę, która może w każdej chwili wybuchnąć. I to chyba właśnie się stało.
- Wiesz, Nat chce powiedzieć, że… - zaczęła Cassie, która do tej pory nie odzywała się ani słowem.
- Że on tylko cię wykorzysta! – dokończyła za nią Angielka. Przeszła szybko z jednego końca pokoju w drugi, nie przestając gestykulować. Zatrzymała się przy niewysokim stoliku, na którym stało ozdobne lusterko w ramce.
- Chciałam powiedzieć „musisz uważać”, ale w sumie na jedno wychodzi… - Humor Cassie zdecydowanie się pogorszył. Nie lubiła kłótni, które niestety dość często wybuchały między jej dwiema towarzyszkami. Zawsze pełniła w nich funkcję mediatora. Co prawda, zwykle kończyły się równie szybko, jak zaczynały, ale tym razem nie wyglądało to na codzienną, niegroźną sprzeczkę.
- Przecież wiem… - powiedziała cicho Anabelle. - Ale nie wypadało mi odmówić… Wiecie przecież, przez co on teraz przechodzi…
- Niech sam sobie z tym radzi! – Blondynka uderzyła pięścią w stolik, aż podskoczyły stojące na nim przedmioty. - Jest, jakby nie patrzeć, najpotężniejszym szamanem! – Natalie nie rezygnowała z podniesionego głosu.
- Na równi z Yoh. – Poprawianie przyjaciółki było w przypadku Nowozelandki czymś tak oczywistym, że już sama nie zwracała na to uwagi.
- I co z tego?! Najpotężniejszy to najpotężniejszy! Zdajesz sobie sprawę z tego, ile czasu będziesz teraz z nim spędzać?!
- Sporo… Wiem o tym…
- Całe dnie! Będziesz musiała z nim chodzić na te wszystkie nudne rady i spotkania… Bo inaczej ludzie nie uwierzą, że jesteście razem. A pomyślałaś może o nas? O mnie!? – Krzycząca dziewczyna podbiegła do zwiadowczyni i chwyciła ją za ramiona, potrząsając nią. – Cassie też teraz ciągle nie ma, bo się spotyka z tym swoim zielonowłosym detektywem od siedmiu boleści…
- Nat, nie musisz obrażać Lyserga – powiedziała Belgijka stanowczym, aczkolwiek nadal spokojnym tonem. – To, że się z nim czasami spotykam, nie oznacza, że przestałaś być moją przyjaciółką.
           Panna Russo odkaszlnęła, jednak zabrzmiało to mniej więcej jak „Taa… Czasami…”.
- Nat, wiesz przecież, że to tylko tymczasowe… - Zwiadowczyni próbowała załagodzić gniew przyjaciółki, jednak bezskutecznie. Nat już usiadła przy toaletce i ruchami pełnymi urażonej godności zaczęła poprawiać sobie fryzurę, co, tak na marginesie, było w jej przypadku dosyć nietypowe.
           Zrezygnowana Anabelle westchnęła i położyła się w ubraniu na łóżku, wpatrując się nieobecnym wzrokiem w sufit.

           Cassandra tylko westchnęła. Zdała sobie sprawę, że właśnie zaczęły się dla jej przyjaciółek „ciche dni”. Już miała wziąć z powrotem swoją książkę, którą odłożyła, gdy przyszła zwiadowczyni, jednak w tym momencie jej telefon oznajmił, że otrzymała sms’a. Już pierwsze słowa wiadomości od Lyserga sprawiły, że na jej policzkach pojawił się lekki rumieniec. 


Taak, tym razem dość dużo o związkach :D Zakładam też, że jestem jedyną szamanką, która zeswatała ze sobą Rutherford i Thallima xD Jednak na swoją obronę dodam, że są między nimi tylko 3 lata różnicy, w przeciwieństwie do Nichroma, który jest od Rutherford o 7 lat młodszy!

Sorry, nie mogłam się powstrzymać xD











Do zobaczenia w następnej notce :D