Kilka słów o blogu + regulamin

Blog przedstawia moją wersję wydarzeń w anime Shaman King ("Król Szamanów") poczynając od trzeciej rundy.

Obecnie blog uznać można za zakończony. Oficjalne zakończenie ma miejsce w rozdziale 37. Pozostałe uznać można za dodatkowe. Nie mają one większego wpływu na fabułę.

czwartek, 17 października 2013

42. Siostry i bracia

Dobry wieczór.
Tak, wiem - godzina bardzo zacna. Ale nieważne.
Zazwyczaj w tym miejscu piszę jakieś niezbyt ważne rzeczy. Tym razem chciałabym opowiedzieć pewną historię, którą usłyszałam kilka dni temu ^^
Otóż dwadzieścia lat temu pewnym chodnikiem, który nazywa się zwyczajowo Czarnym Chodnikiem (zawsze było tam bardzo ciemno), szła pewna kobieta. Miała ona przy sobie stalową bańkę do noszenia mleka.Był wieczór, w pobliżu nie było nikogo. W pewnym momencie kobieta zobaczyła, że biegnie w jej stronę jakiś mężczyzna. Przestraszona, w nagłym odruchu uderzyła go z całej siły bańką w twarz. Dopiero później dowiedziała się, że mężczyzna ten wcale nie chciał jej zaatakować. On... po prostu spieszył się na pociąg. Niestety, nie dość, że się spóźnił to jeszcze wylądował w szpitalu bez zębów. 
Wiem, pewnie zbyt interesujące to nie było, ale chciałam się z kims tym podzielić :)
A teraz już co do rozdziału... Wypalam się. Zdecydowanie się wypalam, a przynajmniej w przypadku tego bloga. Wierzcie mi, przez ostatni miesiąc rozważałam, czy go nie zawiesić i nie skupić się na Two Souls Asakura. W końcu jednak się przełamałam, ale nie wiem, czy to była dobra decyzja... Sami oceńcie.
Dedykacja dla wszystkich osób, które dopatrzą się tu Easter Egg'ów :D A jest ich naprawdę sporo!

EDIT (25.10.2014): Ten rozdział nie jest już oficjalną kontynuacją bloga, który zakończył się wraz z 37 rozdziałem.

42. Siostry i bracia


To była jedna z komnat, do których nie miał prawa wejść nikt poza książętami. A nawet gdyby wszedł, to automatycznie zostałby wyrzucony z powrotem na korytarz. Nazywano ją różnie – świątynią, salą rozmów – jednak bliźniacy zwykle mówili o niej po prostu jako o Komnacie Króla Duchów.
Pomieszczenie nie posiadało zbyt wielkich rozmiarów – prawdę mówiąc, było naprawdę małe. Mieścił się tu bowiem tylko portal do wymiaru Króla Duchów. Zazwyczaj Asakurowie mogli się z nim kontaktować na przykład myślowo, jednak w sprawach najwyższej wagi – a rozsypane po świecie odłamki Gwiazdy Zniszczenia na pewno do takich należały – wypadało zjawić się osobiście. 
Rozmawiali z Królem już od ponad godziny. Udało im się dowiedzieć, że jako pierwszy czeka ich wyjazd do Węgier, a konkretnie na tereny parku narodowego Hortobagy, gdzie na trawiastych terenach puszty zaczęły się dziać bardzo dziwne rzeczy. 
- Gwiazda Zniszczenia niesie ze sobą złe moce, potężniejsze nawet od moich. – Poważny głos Króla Duchów brzmiał niezwykle dziwnie, kiedy mówił o swoich słabościach. – Obawiam się, że samą siłą nie uda wam się pokonać jej dzieci.
- Dzieci? – spytał Hao, zaskoczony.
- Mam na myśli istoty, które zrodziły się w wyniku jej uderzenia w Ziemię. Wiedz, Hao, że Gwiazda Zniszczenia to nie jakiś tam meteoryt, który każdy może zobaczyć. Nie, to po prostu olbrzymia kula nadnaturalnie potężnej energii, której jedynym celem jest zniszczenie wszystkiego, co znacie i kochacie. 
- Czuję się jak w jakiejś grze komputerowej… - powiedział Yoh, tak jakby wielka odpowiedzialność, jaka na nich spadła, nie robiła na nim żadnego wrażenia. – Mamy trasę do przejścia, a na końcu czeka nas boss, z którym musimy walczyć.
O ile to możliwe, Król Duchów wydawał się zażenowany.
- To nie jest zabawa, Yoh. Skoro zdecydowaliście się na podzielenie mocą, będziecie musieli współpracować ze sobą w każdej sprawie. Pojedynczo jesteście tylko szamanami o dość dużej mocy. Dopiero razem będziecie mogli działać tak, jak na Króla Szamanów przystało. 
Bracia spojrzeli po sobie, po czym przenieśli wzrok z powrotem na wznoszący się przed nimi biało-niebieski wir. Oczywiście, że zdawali sobie sprawę z powagi misji. I dobrze wiedzieli, że będą musieli współpracować.
- Asakurowie, niech żadne niepotrzebne myśli was nie rozpraszają, bo to może się skończyć tragicznie nie tylko dla waszej dwójki, ale i dla całego świata.
- Przecież to oczywiste. – Yoh uśmiechnął się lekko, jednak w jego postawie widać było pewność, która cechować może tylko prawdziwego Króla Szamanów. – Nie po to zdecydowaliśmy się na dzielenie mocą, by teraz nie podołać obowiązkom. A skoro jesteśmy razem, co może pójść nie tak?

♥♥♥

Trzydzieści pięć siedem – oznajmiła Cassie, spoglądając na termometr. – A to oznacza, że nadal jesteś chora i nie pozwolę ci jechać. 
Anabelle, która czuła się już znacznie lepiej niż poprzedniego dnia, zaczęła gwałtownie protestować, wyskakując spod kołdry.  
 - Ale to tylko lekkie osłabienie! 
- Osłabienie, które może się ponownie zamienić w gorączkę, jeśli nie wrócisz zaraz do łóżka – skwitowała rozmowę Cassie.
Na chwilę między dwiema przyjaciółkami zapadła nieprzyjemna cisza. Młodsza schowała się z powrotem pod grubym kocem, ze znużeniem spoglądając na swój dzwonek wyroczni, na który przyszła jakaś wiadomość. W momencie jej humor uległ pogorszeniu. Zdenerwowana, rzuciła elektroniczne urządzonko na podłogę. Nietypowe zachowanie dziewczyny nie uszło uwadze Belgijki. 
- Co się stało? 
Zwiadowczyni nie odpowiedziała, zagrzebując się jeszcze bardziej pod kołdrą z kaczego puchu i unikając wzroku przyjaciółki. Ta, czując, że nie otrzyma odpowiedzi, schyliła się po leżący na ziemi przedmiot. Trudno wyobrazić sobie jej minę, kiedy ujrzała na ekranie cały ciąg wyzwisk w najróżniejszych językach, których nie ośmielę się tu przytoczyć. Jedynym, o czym warto wspomnieć było to, że tego typu wiadomości otrzymano o wiele więcej. A wszystkie podobnej treści – obrażające Anabelle i każące jej odczepić się od Hao. 
- Teraz już rozumiesz, dlaczego chcę stąd odejść… - Cassandra usłyszała przytłumiony głos Nowozelandki, dochodzący spod kołdry. 
- Ann… To wszystko są fanki Hao? Ile to już trwa? – Panna Brooks naprawdę przejęła się problemem przyjaciółki.
- Zaczęło się już przedwczoraj, zaraz po naszej… udawanej randce – odpowiedziała zielonooka, siadając. Nie wyglądała na bardzo smutną, raczej na zdenerwowaną i dotkniętą. Kto by się jednak dziwił? Po takiej gamie wyzwisk we wszystkich możliwych językach świata? 
- Dlaczego… Dlaczego nic wcześniej nie mówiłaś?
- Nie chciałam was martwić. Sama sobie z tym poradzę – odparła Ann, wzruszając ramionami. 
Cassie nie wiedziała, co robić. Z jednej strony choroba nadal trzymała się jej towarzyszki, ale z drugiej… Czuła, że nie może zostawić Anabelle w Patch, skoro w okolicy było tak wiele wrogich jej osób. Nie chodziło nawet o szkody, które ktoś mógłby jej zadać fizycznie, ale przede wszystkim o psychikę dziewczyny.
Co prawda, ze względu na to, że wioska szamańska i tak miała wkrótce zniknąć, Nowozelandka miała już zamówiony bilet na samolot. Odlatywał on jednak dopiero za kilka dni, a to oznaczało, że panna Wilson zostałaby sama. Wyjazd na pierwszą z misji miał się bowiem odbyć jeszcze tego wieczora. 
- Ann… Powiedz mi, co czujesz do Hao?
Zwiadowczyni otworzyła szeroko oczy ze zdumienia, nie spodziewając się takiego pytania. Zaraz potem spuściła wzrok, patrząc na swoje dłonie, wyróżniające się bladością na tle haftowanej złotą nicią pościeli. Co miała powiedzieć? Była wściekła na ognistego szamana za to, co zrobił. Jednak nienawidziła przede wszystkim tego, że gdy byli razem, kiedy się przytulili albo wtedy, gdy ją pocałował, jej oddech przyspieszał, a na twarzy pojawiał się delikatny, prawie niewidoczny rumieniec. Nigdy wcześniej nie miała chłopaka, ciężko więc było jej zrozumieć całą tę sytuację. 
- Ja… Nie wiem. – Reasumując, bilans jej stosunków z Hao wychodził na zero.
Cassie westchnęła. Co tu z taką zrobić? Żałowała, że wcześniej nie wybiła Ann z głowy tej całej szopki z udawaniem związku. A przecież nawet ich przyjaciele nie mieli pojęcia, że to nie na poważnie.
- No dobrze, polecisz razem z nami. Ale w takim razie idę do Fausta po jakiś napar, który postawi cię na nogi. I masz go wypić, jasne? Nawet gdyby była to krew skowronków zmieszana z herbatą earl grey.
Nadzieja (i lekkie obrzydzenie) błysnęły w oczach Anabelle.
- Wypiję… Dziękuję, Cassie. Jesteś kochana.
♥♥♥

Pałac Króla Szamanów posiadał przepiękne wnętrza, jednak warto wspomnieć też o jego wyglądzie zewnętrznym. Utrzymany w stylu późnobarokowym, o ciemnożółtych ścianach z białymi emblematami. Wybudowany symetrycznie, posiadał dwie wieże, które pełniły bardziej funkcję ozdobną niż użyteczną. W oczy rzucała się też ogromna ilość wielkich okien. „Tym, którzy zajmowali się ich myciem, powinni zdecydowanie potroić pensję” – pomyślał kiedyś Hao, gdy po raz pierwszy ujrzał budowlę, która miała zostać ich nowym domem.
Na placu przed pałacem ustawiła się cała grupa szamanów, którzy wyruszali na Węgry, by zmierzyć się ze złowrogą mocą Gwiazdy Zniszczenia. „Oddział”, jak roboczo nazwano naszą gromadkę, składał się z czternastu osób. Po długich przemyśleniach, z wyjazdu zrezygnowały Jun i Pirika, tłumacząc się ważnymi sprawami rodzinnymi. Tamao również zdecydowała się nie jechać, gdyż wznawiała swój trening u mistrza Yohmei. Jej decyzja spotkała się z dużym zawodem ze strony Horo Horo, który nie omieszkał jej o tym powiedzieć. Poza nimi, do drużyny nie dołączyli także John i Meene, który mieli w planach wylot do Anglii, aby spotkać się z rodziną Denbata w jego rodzinnym Oxfordzie. 
Do gromadki dołączył jednak Michael, brat Cassie, który niemalże od razu zdobył przyjaźń naszych szamanów. Jedyną osobą, która wciąż odnosiła się do bruneta wrogo był Ren, wciąż mający nadzieję na możliwość sprawdzenia umiejętności szamana z Belgii. Tao miał do niego urazę z kilku powodów. Przede wszystkim nie podobał mu się duch stróż chłopaka. Zwykła wiewiórka nie może przecież być równie silna, co wielki, chiński wojownik! Drugim powodem był wzrost i wygląd młodzieńca. Kiedy Michael po raz pierwszy przedstawił się przyjaciołom, wszystkie dziewczęta wpatrywały się z uwielbieniem w wysokiego, przystojnego, młodego mężczyznę o pięknych, morskich oczach i kruczoczarnych, nieco rozczochranych włosach, który swoim zachowaniem i postawą przypominał średniowiecznego rycerza. Jedną z najbardziej nim oczarowanych była Pirika, co dodatkowo wzmocniło niechęć Rena. Tak, mimo, że nastolatek nie przyznawał się do tego nawet przed samym sobą, był po prostu piekielnie zazdrosny.
- Wasza wysokość, zgodnie z umową skontaktowaliśmy się z szamanami z okolic Hortobagy. Będą na was czekać – oznajmił Silva, zwracając się do Yoh. Ten podziękował skinieniem głowy, czując w brzuchu przyjemne łaskotanie, nieodłącznie związane z nową przygodą.
Spojrzał na brata, który siedział na murku i z nieco nieobecnym wzrokiem wpatrywał się w gromadkę przyjaciół, którzy ładowali swoje torby na wózki bagażowe. Wyglądał na zamyślonego, a to zdecydowanie nie spodobało się młodszemu Asakurze, który dużo bardziej wolałby widzieć go wygłupiającego się razem z resztą.
- Co się dzieje? – spytał, siadając obok. Bliźniak jakby otrząsnął się ze snu. Przybrał nieco zakłopotany wyraz twarzy, jakby właściciel pomarańczowych słuchawek nakrył go na czymś wstydliwym.
- Nic, zbieramy się wreszcie? – Hao odpowiedział pytaniem na pytanie, zeskakując z murku i kierując się do pozostałych. Yoh wzruszył ramionami i poszedł za nim z lekkim uśmiechem. W pewnym momencie przyspieszył, by znaleźć się jak najbliżej ognistego szamana. 
- Patrzyłeś na nią, wiem o tym – szepnął bratu do ucha młodszy Asakura. Zanim ten zdołał cokolwiek powiedzieć, bliźniak znalazł się już poza jego zasięgiem, śmiejąc się z kolejnego suchara Choco. Tak, nie ma to jak wsparcie…

♥♥♥

Mimo, że Hao proponował podwózkę na Duchu Ognia, oddział zdecydował się jednak skorzystać z luksusowych samolotów Tao Airlines, które jakimś cudem potrafiły bez problemu wylądować na piaszczystych obrzeżach Patch. Nie dość, że posiadały wysoką klasę to jeszcze dzięki uprzejmości rodziny Rena nie trzeba było za nie płacić. Co prawda, władca płomieni miał nieco inne zdanie w kwestii komfortu. Perspektywa przebywania przez kilka godzin w zamkniętej, latającej puszcze zdecydowanie nie napawała go radością. Dla niego nic nie mogło zastąpić powiewu wiatru we włosach i wolności, jaką czuło się podczas przemierzania przestworzy na grzbiecie czerwonego potwora.
Lecieli teraz nad Atlantykiem i większość pasażerów albo spała albo przeglądała wyłożone na stolikach czasopisma. Samoloty Tao Airlines były tak skonstruowane, że ich wielkość można by porównać z salą konferencyjną. Większość szamanów usadowiła się teraz z przodu, gdyż stewardesa włączyła jakiś film. Jedynie parę osób nie skorzystało z okazji obejrzenia przygód „Jasia Fasoli”.
- Bonjour, ty jesteś Lyserg, czyż nie? – Zielonowłosy uniósł wzrok znad swojej powieści detektywistycznej, zauważając pochylającego się nad nim Michaela. - Mogę się przysiąść?
Anglik skinął głową, nieco zaskoczony. Wcześniej brunet zajmował miejsce obok dziewcząt z dawnej „The Oak Leaf Team”, które teraz spały, oparte jedna o drugą. Co takiego mogło sprowadzać ciemnowłosego młodzieńca do ostatniego rzędu siedzeń? 
Na początku, Brooks nie dał mu odpowiedzi na to pytanie. Siedział tylko i spoglądał przez niewielkie okno na przesuwające się pod nimi puchate chmury. Niezwykłym uczuciem było spoglądanie na obłoki z zupełnie innej strony. Kto wie, możliwe, że pod nimi właśnie padał deszcz lub grad?
Diethel chciał wrócić do lektury powieści, która opowiadała historię tajemniczego morderstwa hrabiego i hrabiny Bellechase, jednak nie potrafił się skupić. Im więcej uwagi przykładał do wpatrywania się w litery, tym mniej rozumiał z całego tekstu. Były nawet momenty, kiedy musiał przeczytać dane słowo kilka razy, by zrozumieć jego znaczenie. Zdenerwowany, zamknął książkę i odłożył ją do swojej torby, która leżała na fotelu obok.
- Słuchaj… - zaczął nagle Michael, nadal nie spuszczając wzroku z okna. Wiewiórka, która siedziała na jego ramieniu, przeniosła się teraz na kolana młodzieńca i tam zwinęła się w kłębek. – Co jest między tobą a Cassie?
Detektyw zamarł. Rzucił krótkie spojrzenie na sąsiada, który wciąż obserwował błękitne niebo za szybą.
- Wiesz… Przyjaźnimy się… - odpowiedział w końcu piętnastolatek. Brunet natychmiast odwrócił się w jego stronę, jednak po przyjaznym uśmiechu nie było nawet śladu. 
- Przyjaźnicie się? – spytał oschle, unosząc jedną brew. – Wiesz, wydaje mi się, że dla Cassie to coś więcej niż przyjaźń. 
- Ja… To znaczy… - Lyserg zaczął się jąkać. Na jego policzkach pojawił się lekki rumieniec, a chłopak spuścił głowę, speszony.
- Posłuchaj, młody. – Młodzieniec chwycił Diethla za przód koszuli i przyciągnął bliżej do siebie, zmuszając, by chłopak spojrzał mu w oczy. – Wiem, że dla niej to naprawdę coś poważnego. Oczywiście, ona może się pomylić, ale ty nie. Lubię cię. Wydajesz się w porządku, zdecydowanie wolę, by spotykała się z tobą niż z kimkolwiek innym, jednak wiedz, że jeśli w jakikolwiek sposób skrzywdzisz moją małą siostrzyczkę, będziesz mieć ze mną do czynienia. I nie licz na litość.
Po tych słowach, Michael rozluźnił uścisk i wstał, wracając na swoje poprzednie miejsce. Lyserg opadł na siedzenie, starając się uspokoić oddech i przyspieszone bicie serca. 
W tym momencie na jego kolanie usiadła wiewiórka. Zwierzątko przekrzywiło łepek, popiszczało przez chwilę, jakby powtarzało groźbę, po czym odwróciło się i uciekło w ślad za swoim szamanem. Przez chwilę Anglik patrzył na oddalającego się rudzielca. Sam do końca nie wiedział, co tak właściwie się przed chwilą stało. 
- Przecież ja ją kocham… - szepnął tylko, opierając się i zamykając oczy. Potrzebował snu. Koniecznie. Tyle emocji na raz zdecydowanie mu nie służy.


Zgodnie z życzeniem, obrazki z bliźniakami :)
A kto potem? ;)