Kilka słów o blogu + regulamin

Blog przedstawia moją wersję wydarzeń w anime Shaman King ("Król Szamanów") poczynając od trzeciej rundy.

Obecnie blog uznać można za zakończony. Oficjalne zakończenie ma miejsce w rozdziale 37. Pozostałe uznać można za dodatkowe. Nie mają one większego wpływu na fabułę.

poniedziałek, 31 grudnia 2012

27. Sprawy się komplikują...


Ohayo!

Co tam u Was? Mam nadzieję, że wszystko gra ^^ Zdajecie sobie sprawę, że została nam już tylko jedna godzina 2012 roku?? Ale to przeleciało... Cóż, dla mnie był to raczej pomyślny czas. Jedyne czego sobie życzę to to, aby 2013 rok był równie dobry, albo i jeszcze lepszy  ^^. 2012 rok była dla mnie rokiem powrotu do SK, rokiem, w którym założyłam bloga i poznałam wielu wspaniałych ludzi.
Dlatego ten rozdział dedykuję wszystkim, których poznałam dzięki temu blogowi :D. A specjalną dedykację , dotyczącą już konkretnie tego rozdziału mam dla  Ashity, czyli Sherlocka Holmesa w żeńskim wydaniu ^^ Myślę, że ten rozdział będzie odpowiedzią na Twoje pytania :D
A Wam wszystkim chciałabym życzyć, aby 2013 rok był dla Was najlepszym okresem w  całym dotychczasowym życiu, abyście go zawsze mile wspominali. Życzę aby wszystkie matury i egzaminy poszły Wam jak najlepiej. Dużo szczęścia i niech funga fufu będzie z Wami :D
Ach, i póki jeszcze mam okazję - chciałabym w imieniu swoim, Natishy oraz Kasumi zaprosić na naszego wspólnego bloga shaman-king-tv.blogspot.com gdzie opisujemy nasze życie w... nieco innej wersji :D Rzecz jasna nie zabraknie tam też bliźniaków...
Will: I mnie! *zaciesz*
Tak, Will... Ciebie też....


27. Sprawy się komplikują...



Patch Village, 93 dzień  Turnieju Szamanów

Pogoda: słonecznie
Najbliższa walka kogoś z drużyny: brak informacji
        
         Ech… Yoh spędza coraz więcej czasu z Aku, a do domu wraca właściwie tylko po to, by się przespać. Wychodzi wcześnie, czasem koło piątej rano, więc ciężko się z nim porozumieć. Z tego, co mi wiadomo, to większość czasu spędza na trenowaniu, tak jak kiedyś, jednak… zmienił się…
         Oprócz tego nadal nie mamy zbyt wielu informacji o tej drużynie „Euro”. Wiemy tylko, że jest to siedmioosobowa grupa, która nie ma oporów przed poważnym skrzywdzeniem, albo i zabiciem przeciwnika. Wczoraj podobno walkę miała drużyna „€2” i mówią w wiosce, że są równie potężni. Ale nie wiem, kto był ich przeciwnikiem. Wszyscy jednak są zgodni, że ci Europejczycy przypominają X-laws. Ren powiedział, że bez problemu mógłby ich pokonać w pojedynkę, ale to akurat u niego normalne. Zdaje się, że jedyną osobą, która mogłaby ich w ten sposób zwyciężyć jest Hao… Chociaż i tego nie byłbym taki pewien.
         Martwię się o niego. I chyba nie tylko ja… Ostatnio prawie wcale się nie odzywa. Gdy nie ma żadnych ćwiczeń do wykonania, idzie w jakieś odosobnione miejsce i rozmyśla. Mam wrażenie, że nie jest z nim dobrze. Zupełnie, jakby wypadł z rzeczywistości. Prawie wcale się nie uśmiecha, a nawet, gdy to robi, nie ma w jego oczach tych dawnych ogników.
         Nie wiem dokładnie, o co chodzi, ale Anna wyznaczyła Hao i Renowi jakieś zadanie tej nocy. Muszę się czegoś więcej dowiedzieć. A na razie miejmy nadzieję, że wszystko się jakoś ułoży…
            Manta

♥♥♥
            To była wyjątkowo ciemna noc. Dwie postacie w specjalnie na tę okazję ubranych czarnych strojach cicho zbliżały się do celu. Pierwsza z nich, z charakterystycznym czubem na głowie, wyglądała na lekko znudzoną. Druga, o długich włosach, wyjątkowo spiętych w kucyk, zdawała się całą swoją uwagę skupiać tylko na jednym – a mianowicie na z każdą chwilą zwiększających się sylwetkach siedmiu osób oraz wygasającym ognisku między nimi.
         Sześciu członków drużyny Euro spało sobie w najlepsze i tylko jeden z nich, przywódca, trzymał wartę. O dziwo jednak, ta straż nie wyglądała tak jak normalna straż wyglądać powinna. Mężczyzna zamiast obserwować teren wokół ogniska, siedział tuż przy zboczu z lornetką i przyglądał się czemuś - lub komuś – w Patch.
- Hej, Ren – szepnął Hao, najciszej jak się tylko da. – Sądzę, że lepiej będzie zbliżyć się od strony tamtych krzaków – to mówiąc wskazał na sporą grupę wyschniętego zielska, które znajdowało się dokładnie za plecami Antonio oraz jego śpiących towarzyszy.
- Niech będzie – zgodził się Tao i obaj ostrożnie ruszyli w nowo obranym kierunku.
         Zatrzymali się w niewielkiej dziurze, bardzo korzystnej dla szpiegujących. Od obserwowanych dzieliła ich ściana poplątanych gałęzi i liści, przez którą jednak można było dobrze widzieć, co dzieje się w obozie. Usadowili się tam i czekali.
„Gdzie jest ten głupi dzieciak?!” – Hao usłyszał nagle myśli Włocha. Najwidoczniej brunet nie potrafił lub też po prostu nie dbał o blokowanie swojego umysłu. „Przecież on zawsze o tej porze siedział na dachu! Czyżby kłopoty z bratem sprawiły, że nawet tego już nie robi…?”  To było już dla ognistego szamana nie lada zaskoczeniem. Czy to możliwe, że celem obserwacji członka drużyny „€1” był on sam? Pessimo opuścił lornetkę i usiadł po turecku, przy wygasającym płomyku. Długowłosy miał właśnie zamiar poinformować Rena o swoim nietypowym odkryciu, gdy wtem…


Ciemność. Otacza go ze wszystkich stron. W powietrzu czuć smród stęchlizny i rozkładu. I nagle wśród wszechobecnej czerni pojawia się maleńki płomyk zapałki. Ta zaś, podpala pochodnię, która rzuca światło na bardzo stare, zniszczone ściany, a gdzieniegdzie na wnęki, w których leżą od ponad dwóch tysięcy lat zmarli przodkowie. Czuć przytłaczającą atmosferę śmierci. Ma się wrażenie, że niezadowoleni z zakłócania wiecznego spokoju ludzie powstaną. Okropne, straszne miejsce, do którego nikt o zdrowych zmysłach się nie zapuszcza. Katakumby. Ich najniższa kondygnacja, gdzie nie dotarli jeszcze żadni naukowcy. Gdzie przeżyć może tylko silny szaman.
Mężczyzna, czując się znacznie lepiej w świetle, odetchnął z ulgą. Jako eks-archeolog nie boi się zbytnio wszechobecnych rozkładających się ciał. Nie, bardziej przeraża go perspektywa spotkania się z tym, czego szukał od wielu lat, do czego zbliżał się z każdym dniem, a czego zarazem bał się jak najgorszej zarazy.
Przyspieszył. Jego zmysły szamańskie podpowiadały mu, że tym razem się nie pomylił. Tutaj wreszcie znajdzie to, czego szukał. Echo jego kroków odbijało się od ścian. Im szybciej szedł, tym bardziej dźwięki nakładały się na siebie. W końcu zaczął biec, czując, że naprawdę jest już blisko. Teraz echo odbijało się od wszystkich ścian, podłogi, sufitu tworząc kakofonię. On jednak nie zwracał na to uwagi. Nie mógł. Bo jego cel był już tak blisko…
Nagle poczuł silny powiew. Jego pochodnia zgasła, a wokół ponownie zapanowały ciemności. Mimo iż dla normalnego człowieka takie coś pod ziemią byłoby niemożliwe, on wiedział, co to znaczy. Czując coraz silniejsze parcie powietrza, musiał nieco zwolnić. Jednak nie zatrzymał się. Po kilkunastu metrach wiatr ustał. Zupełnie jakby nigdy go nie było. Kolejnych kilka kroków, tym razem bez przeszkód. Przytłaczająca ciemność i uczucie, że nie wiesz, co może znajdować się obok z pewnością nie były dobrymi towarzyszami podróży. Nie było tu nawet jego ducha stróża. Prawdopodobnie został za ścianą powietrza. A więc musi dojść tam sam, bez jakiegokolwiek towarzysza. Zdawać by się mogło, że każdy straciłby wszelką nadzieję. Jednak on wiedział, że za długo już czekał, aby dać się stłamsić. Wtem, gdzieś daleko przed nim, pojawiło się delikatne światło. Ponownie zaczął biec. To, czego szukał od tak dawna… To, o czym marzył odkąd usłyszał legendę opowiedzianą mu przez dziadka w wieku pięciu lat… Nareszcie go znalazł… Biegł najszybciej jak się dało. Momentami czuł na twarzy oraz rękach i nogach uderzenia jakichś korzeni, zwisających z sufitu lub wyrastających ze ścian. A może były to ręce…? Nie było czasu się nad tym zastanawiać. Jasny punkt zbliżał się coraz bardziej, a mężczyzna mógł już zobaczyć zarys swoich dłoni w bijącym od niego świetle.
Zatrzymał się. Nareszcie. Odnalazł go. Tuż przed nim, na niewielkim kamiennym podeście, rzeźbionym w jakieś tajemnicze znaki i symbole leżał ON. Niesamowity zielono-biało-czerwony kryształ, świecący własnym światłem mocniej niż cokolwiek innego.
- Pierwszy z siedmiu… - szepnął do siebie brunet przyglądając się niesamowitemu znalezisku. Zaraz potem ostrożnie wyciągnął dłoń i chwycił artefakt.
         Nagle zewsząd rozległ się głos:
- TY, KTÓRY PRZYBYŁEŚ NA TO ŚWIĘTE MIEJSCE! UDOWODNIŁEŚ, ŻE JESTEŚ CZYSTEJ KRWI POTOMKIEM MIESZKAJĄCYCH TU W STAROŻYTNOŚCI LUDÓW. WEŹ TEN KRYSZTAŁ I UŻYJ GO WŁAŚCIWIE!
         Gdy tylko wybrzmiało ostatnie słowo, kamień w dłoni mężczyzny rozbłysnął oślepiającym światłem, zmuszając bruneta do zamknięcia oczu. Gdy je otworzył po kilku sekundach, zdał sobie sprawę, że znajduje się w wąskim przejściu między dwiema kolumnami. Słońce świeciło mu prosto w twarz, więc musiał przymrużyć oczy. W pewnym momencie usłyszał jakiś dziecięcy głos:
- Mamusiu! Popatrz! Tam w ruinach jest jakiś pan!
         Potem dało się tylko słyszeć jakieś niewyraźne stwierdzenie owej „mamusi” odnośnie „tych nierozsądnych turystów”. Ale nic nie było ważne. Liczył się tylko szlachetny kamień, ukryty głęboko w torbie ciemnowłosego mężczyzny…
         Nagle słychać jakiś szelst. Zaraz?! Przecież…

- Kto tu jest!? – odezwał się Antonio, rozglądając się gwałtownie w poszukiwaniu źródła owego dźwięku.
         Ren,  martwiąc się nieco o Hao, który w pewnej chwili zdawał się zupełnie oderwać od rzeczywistości, próbował go jakoś ocucić, przypadkowo zaczepiając o gałąź. Teraz zastygł bez ruchu. Dopiero, gdy miał pewność, że Włoch uznał szelest za przypadek, ostrożnie zmienił pozycję.
- Co jest, Hao…? – spytał, prawie bezgłośnie.
- Czekaj – długowłosy dał mu znak dłonią, by ten mu nie przeszkadzał. Zaraz potem zamknął oczy i skupił się.

         A co było potem…? Potem zaczęły się podróże… Najpierw do Hiszpanii, gdzie poznał Fernando i razem z nim odnalazł drugi kamień, tym razem czerwony z jednym szerokim złotym paskiem… Dalej była podróż na północ, do Norwegii, gdzie poznali Björna i znaleźli trzeci kryształ, szkarłatny z granatowo-białym krzyżem. Potem Szwecja, Agnes i niebieski kamień z żółtym krzyżem. Później Helga w Niemczech… Brr… Nie było to przyjemne spotkanie… Czemu akurat  musiał uratować JEJ życie?! Ehh… Ale przynajmniej następny, czarno-czerwono-żółty kryształ został odnaleziony. Następnie Martin w Czechach i Leonidas w Grecji…
         Siedem lat podróży. Siedem lat niebezpieczeństw. Tylko po to, by zdobyć siedem kryształów, które tylko razem potrafią uwolnić swoją prawdziwą moc. Siedem szlachetnych kamieni, które pozwolą zwyciężyć Turniej Szamanów, które w połączeniu z odpowiednim duchem mogą wytworzyć…

- Kto to?! – Pessimo zerwał się nagle ze swojego miejsca, pistoletem celując jakieś dwa metry w prawo od krzaków. Dopiero po krótkiej chwili zdał sobie sprawę, że to po prostu jeden z jego towarzyszy zmienił pozycję we śnie. Niezadowolony usiadł z powrotem na swojej pozycji. Jednak do końca nocy zachował czujność, nie oddając się już żadnym wspomnieniom…

♥♥♥

         Następnego ranka Lyserg, John oraz Manta zostali wysłani przez Annę i Meene na zakupy. Kyoyama, mimo iż tego po sobie nie okazywała, cierpiała równie mocno jak Hao. Tak samo jak on czuła też, że coś jest nie tak. Dlatego zwykle po wydaniu wszystkim poleceń, wychodziła gdzieś i wracała dopiero wieczorem. Tamao w sekrecie wyznała Mancie, że blondynka spotyka się z Silvą i stara dowiedzieć się czegoś o drużynie Euro.
         Po skreśleniu wszystkich produktów z listy i zapłaceniu (całkiem sporej =.=) należności u Radima, cała trójka wracała spokojnie do domu. Byli X-laws przez ten czas rozmawiali o turnieju i innych, codziennych sprawach. Specjalnie starali się unikać nieprzyjemnego tematu Aku i tej „innej drużyny”. Wiedzieli dobrze, że nie jest on lubiany przez niewysokiego szamana. Oyamada jednak nie dołączył się do dyskusji. Podczas gdy członkowie „Believers” rozmawiali o jakichś filmach kryminalnych, blondynek był myślami zupełnie gdzieś indziej. Hao i Ren wrócili do domu dopiero nad ranem i od razu położyli się spać. A on nie wiedział nawet gdzie byli…
         Ogółem jednak od samego rana Mancie towarzyszył kiepski humor. Wszystko przez Aku…
Aku: Tak! Zwalaj na mnie =.=
Yohao: A ty tu co?! Kto dał Ci prawo odzywania się w dyskusji!?
Ren, Will & Choco; No właśnie!
Aku: Yyy…
Yohao: WYPAD!! *Aku obrywa po głowie*
Ren: Jeśli ktoś chce przygarnąć tego pajaca, to z chęcią oddamy go w dobre ręce…
Will: Właściwie to złe ręce też mogą być… ;>

W drodze do sklepu, minęli Yoh w towarzystwie blondyna. Obaj śmiali się w najlepsze, a długowłosy szaman dodatkowo miał na głowie słuchawki młodego Asakury. To był dla Manty cios prosto w serce. Dotychczas jedyną osobą, którą w ten sposób „uhonorował” szatyn był Hao… A to… To było jak przyznanie się „Mam nowego przyjaciela, o starych już nie myślę.”. John i Lyserg również mieli okazję to zobaczyć, jednak oni nie odczuli tego tak bardzo. Oni nie poznali jeszcze prawdziwego znaczenia słuchawek Yoh. Dla nich były one po prostu ozdobą włosów.
- Wiesz, że drużyna Porfa, Larcha i Cebina odpadła z turnieju? – zapytał John Mantę po chwili ciszy. Lyserg szturchnął go dość mocno w ramię, nakazując jakby zakończenie tematu.
- Tak? A z kim walczyli? – spytał bezmyślnie chłopak, nie za bardzo zwracając uwagę na to, co mówi.
- Z drużyną „€2” – odpowiedział mężczyzna, ku niezadowoleniu zielonowłosego. – Podobno Larch ma całkowicie obandażowane ręce i nogi, a Porf paraliż nóg… Cebin miał szczęście i nie walczył, jednak jest zdaje się w ogromnym szoku…
         Manta nic nie odpowiedział, tylko westchnął. Lys jeszcze raz przyłożył towarzyszowi z drużyny. Jednak ten nie pozostał mu tym razem dłużny i po krótkiej wymianie kuksańców, obaj fochnęli się na siebie zmieniając pozycję tak, że znajdowali się po dwóch stronach przygnębionego Oyamady.
         W pewnym momencie Diethel, który wysunął się nieco na przód, stanął jak wryty i upuścił torby z zakupami, patrząc z niedowierzaniem w ciemną uliczkę, jedną z odnóg głównej drogi. Po kilku sekundach dołączyli do niego towarzysze. Na końcu jednej z mniejszych dróżek stała drużyna Euro w pełnym, siedmioosobowym składzie. Jednak był z nimi ktoś jeszcze. Pośród ubranych w czarno-granatowe mundury szamanów, stał jeszcze jeden, w stroju o identycznej kolorystyce.
 Aku.
 Antonio mówił coś cicho do niego, a ten kiwał głową na znak, że rozumie. Nagle blondyn odwrócił wzrok w stronę głównej alei, gdzie stali wpatrujący się w niego szamani. Na widok Manty otworzył szeroko oczy ze zdumienia i strachu. Jednak nie miał za bardzo okazji się mu przyjrzeć, bo niewysoki chłopak ruszył pędem w stronę domu. Biegnąc, Oyamada miał w głowie tylko jedną myśl.
- Muszę jak najszybciej powiedzieć o tym Hao…

♥♥♥

         Tymczasem śpiącego Asakurę obudził dźwięk dzwonka wyroczni. Zaspanym wzrokiem zerknął na mały ekranik.
- Za trzy dni mamy się zmierzyć z… - powiedział z początku powoli, jednak nagle na jego twarzy pojawił się autentyczny strach.
- Z kim? – spytał Ren, którego również wyrwał ze snu sygnał elektronicznego urządzonka.
         Hao popatrzył na niego z niepokojem, po czym cicho wypowiedział:
– Z d-drużyną „€1”…

I to na tyle jeśli chodzi o rozdział :D
Jeszcze tylko obrazki. Cóż, głosy były podzielone - część chciała Mantę, część Tamao, więc... Będą oboje :D









Tak, teraz już wszystko ^^
Jeszcze raz pomyślnego nowego roku!!
I przypominam o komentowaniu :D
Buziaki :*

czwartek, 27 grudnia 2012

O wodzie, ogniu i magicznym proszku, czyli dlaczego lepiej zostawić włoski Haosia w spokoju. - Oneshot


Yohao: Ohayo gozaimasu! Z tej strony Yohao i Kasumi ^.^
Kasumi: Witamy serdeczne.
Yohao: Pewnie zastanawiacie się, co Kas robi na moim blogu.
Kasumi: Chciałyśmy zaprezentować Wam wyniki naszej, wspólnej pracy.
Yohao: Pracy? No, powiedzmy, że pracy. W każdym razie wspólnymi siłami napisałyśmy oneshota
Kasumi: Zapewne domyślacie się, co jest tematem tego oneshota.
Yohao: Bo znając, nas i nasze upodobania odpowiedź może być tylko jedna.
Kasumi: Otóż opowiada on o dobrze wszystkim znanych bliźniakach...
Yohao: Oraz o jednym dniu z ich wielce "normalnego" i "zwyczajnego” życia.
Kasumi: Na koniec zostało nam tylko jedno.
Yohao: A mianowicie dedykacja...
Kasumi: Tak. Ten oneshot chciałyśmy zadedykować osobie, którą bardzo lubimy.
Yohao: Osobie, która zawsze poprawia nam humor.
Kasumi; I bez której, nie powstałoby tyle wspaniałych pomysłów.
Yohao: Naszej drogiej przyjaciółce, Natishy
Kasumi: I mamy nadzieję, że nie będziesz na nas zła.
Yohao: Oprócz tego dedykujemy to wszystkim, który kochają naszych bliźniaków.
Kasumi: Nie przedłużając już, zapraszamy serdecznie na oneshot i...
Yohao: Miłego czytania ^_^

O wodzie, ogniu i magicznym proszku, czyli dlaczego lepiej zostawić włoski Haosia w spokoju. - Oneshot

- Oddawaj moje słuchawki, Hao! - krzyknął Yoh biegnąc za braciszkiem, który już od kilku dobrych minut obnosił się ze swoją "zdobyczą". Właśnie przebiegali przez pokój, gdy o mały włos nie przewrócili Anny idącej z kubkiem zielonej herbaty. Blondynka na ich widok spokojnie odsunęła się na bok - perspektywa sprzeczających się Asakurów nie była w tym domu specjalną nowością. Yoh krzyknął jedynie coś przypominającego przeprosiny, po czym wybiegł na dwór za szeroko uśmiechającym się bratem.
Tymczasem ognisty szaman nadal biegł przed siebie, w pewnym momencie odwracając głowę, by sprawdzić, w jakiej odległości znajduje się jego brat, przez co nie zauważył pewnej przeszkody stojącej na jego drodze. A mianowicie rozłożystego drzewa, które, jak mu się zdawało, wcześniej tam nie stało. Przeklinając w duchu piękny, aczkolwiek nieco uciążliwy w tym przypadku wytwór natury, rozmasowywał wielkiego guza, który wyrósł mu na czole. Siedząc tak w cieniu dębu i nadal masując obolałą głowę, zapomniał o drobnym szczególe. Otóż o braciszku, nadal niezbyt zadowolonym z odebrania mu jego ukochanych słuchawek.
Krótkowłosy widząc, że brat zaniechał ucieczki i siedzi odwrócony do niego tyłem, wpadł na zaiste genialny pomysł. Rozejrzał się, sprawdzając czy nikt go nie widzi. Chwycił stojące nieopodal wiadro z wodą, lecz po chwili odłożył je, uświadamiając sobie, iż mógłby zniszczyć swoje ukochane słuchawki. Przypomniał sobie jednak o pewnym produkcie, który ostatnio kupiła Jun na zabawę halloweenową, czyli o proszku, który sprawiał, że włosy wyglądały gorzej niż po czesaniu pod włos. Pobiegł do domu, by zabrać specyfik, a następnie wrócił i po cichu podszedł w stronę brata.
Ten, nadal jeszcze nieco przymroczony po bliskim spotkaniu trzeciego stopnia z pniem, nie zwrócił na niego uwagi. Krótkowłosy zakradł się na palcach i z nieznaczącym nic dobrego uśmiechem, wysypał trochę proszku na głowę Hao.
Jako, że substancja ta była bardzo lekka, władca płomieni nic nie poczuł, czego nie można było powiedzieć o jego włosach... Kosmyki powykręcały się w wszystkie strony, tworząc wszelakie wzory. Lecz, dopiero gdy grzywka sama z siebie przemieściła się tuż przed nos długowłosego, Hao zdał sobie sprawę, że coś jest nie tak. Dotknął swojej fryzury i przeraził się, po czym zerwał się na równe nogi. Pierwszą "rzeczą", którą zobaczył był pękający ze śmiechu braciszek.
- C-co ty zrobiłeś? - wyjąkał nie mogąc wyjść z szoku.
- Nic - wyszczerzył się Yoh - ale za to twoje włoski urządziły sobie imprezę - dodał, przystawiając pod nos bliźniakowi niewielkie lusterko.
- Moje włosy... - wyszeptał, po czym spojrzał na brata z rządzą śmierci w oczach. - Zabiję cię - wysyczał i zaczął gonić szczerzącego się brata. Dopiero wówczas wielbiciel cheeseburgerów zdał sobie sprawę, że przekroczył pewną granicę. Lecz było już za późno na jakąkolwiek zmianę. Najgorsze było to, że Hao nadal trzymał w jednej ręce pomarańczowe słuchawki brata, na drugiej, natomiast pojawił się niewielki płomyczek. Gdy Yoh to zauważył, natychmiast zatrzymał się i stanął przed swoim bliźniakiem.
- Hao... - powiedział powoli.
- Taak? - spytał długowłosy z złowróżbnym uśmieszkiem.
- Przepraszam. Ja nie chciałem... -zaczął, po czym spojrzał z skruszoną minką na ognistego szamana. Hao przez moment jeszcze przybliżał płomyczek do wypolerowanej powierzchni słuchawek, jednak minka braciszka zbytnio go rozklejała.
- Ech... Tylko jeszcze raz spróbuj zbliżyć się do moich włosów - ostrzegł, z trudem ukrywając uśmiech.
- To ja skoczę do Tamao po odżywkę do rozczesywania włosów! - zawołał jeszcze Yoh i ulotnił się z prędkością światła zostawiając w ogrodzie rozbawionego Hao. Gdy tylko młody Asakura zniknął z pola widzenia, długowłosy z lekkim uśmiechem usiadł pod drzewem i zaczął rozmyślać. Spostrzegł to niewielki ptaszek siedzący na gałęzi, który był akurat w trakcie poszukiwania materiału do wymoszczenia gniazdka.
Przechylił głowę na bok, przyglądając się chłopakowi, po czym ostrożnie podfrunął bliżej. Poczochrane włoski Haosia same z siebie wyglądały jak gniazdko. Ptaszek niezauważalnie podleciał do Hao, po czym delikatnie przystanął na jego włosach i wkopał się w nie. Ognisty szaman poczuł jakieś drapanie w głowę, toteż podniósł rękę, aby pozbyć się denerwującego obiektu. Skowronek widząc dłoń, która chce go wypędzić, udziobał długowłosego w palec.
- Au! Co do..? - zdziwił się ognisty szaman spoglądając na niewielką rankę na dłoni.
,,Masz za swoje’’ - zdawał mówić świergot stworzenia. Hao potrząsnął głową, chcąc strząsnąć ptaszka, jednak ten jak na złość uchwycił się maleńkimi szponkami jeszcze bardziej. Nie wiedząc co robić, chłopak wstał i pochylił głowę do przodu, w nadziei, że ptak znudzi się siedzeniem na jego głowie. Lecz opierzony maluch tylko zaćwierkał wesoło, rad z darmowej kolejki górskiej. Ognisty szaman zaczął desperacko potrząsać głową, chcąc zrzucić z włosów uporczywe stworzenie, lecz na nic zdały się jego starania. Yoh wracał właśnie z tubką odżywki, gdy zauważył biegającego po ogrodzie zdesperowanego brata. Ze zdezorientowaniem przyglądał się wyczynom swojego bliźniaka.
- Hao? – spytał. Wyglądało to trochę jak rytualny taniec Voodo połączony z uciekaniem przed żądną krwi osą. W końcu po dłuższej chwili wpatrywania się w brata, zauważył w jego włosach małe, pierzaste stworzenie. Z trudem powstrzymując się, aby nie wybuchnąć śmiechem spoglądał na bezradnie machającego rękami Hao, który kręcił się w kółko i biegał po całym ogrodzie krzycząc "Zostaw mnie! Zostaw mnie!".
- Może być mi pomógł? - krzyknął z pretensją Hao, widząc swojego brata, który pokłada się ze śmiechu.
- Yyy... Nie? - wyszczerzył się Yoh sadowiąc się wygodnie na trawie. Przyglądał się z uwagą zabawą brata, nie mogąc ukryć rozbawienia, lecz po dziesięciu minutach zlitował się nad długowłosym. Wygrzebał z kieszeni jakieś okruszki, które pozostały tam po jakimś dawno zapomnianym posiłku i rzucił je na bruk, ku zadowoleniu ptaszka.
Stworzonko wychyliło łepek z burzy brązowych włosów, po czym niezbyt delikatnym ruchem wyfrunęło w stronę miejsca, gdzie Yoh rzucił ptasie przysmaki. Hao spojrzał na natręta z miną "jeszcze tego pożałujesz", po czym niezbyt delikatnie wyrwał bratu z ręki odżywkę i zaczął rozprowadzać ja po poczochranych do granic możliwości włosach. Mimo usilnych starań i wyczerpania całej tubki, nie udało mu się uzyskać zadowalającego efektu.
- Jeśli moich włosów nie uda się odratować, przysięgam, że niezależnie, gdzie się schowasz, odnajdę cię i uduszę - wycedził Hao czując, że jego starania nie przynoszą oczekiwanych rezultatów.
- Najwyżej je skrócisz. Wtedy przynajmniej nie będą mylić cię z dziewczyną - Yoh uśmiechnął się wesoło, nic nie robiąc sobie z coraz bardziej zdenerwowanego brata.
- Już nie żyjesz - powiedział Hao i skoczył w stronę bliźniaka z rządzą mordu w oczach. Ten zerwał się na równe nogi, wiedząc co się szykuje i pognał w stronę małego jeziorka, które znajdowało się niedaleko domu. I w samą porę, bo kilka sekund przed zanurzeniem poczuł lekki swąd ze swoich włosów...Szybko zacisnął usta w obronie przed panującą wokół wodą, następnie chciał wypłynąć, lecz poczuł na swoich barkach czyjeś dłonie, które mocno naciskają. Z każdą chwilą czuł, jak ilość powietrza w jego płucach maleje...W tym czasie Hao stał nad zanurzonym bratem i przytrzymywał go pod powierzchnią, po chwili jednak rozluźnił uścisk, by młody Asakura mógł wypłynąć, lecz to się nie stało. Złość w jednej chwili z niego wyparowała "Boże, co ja zrobiłem..?". Desperacko chwycił swojego bliźniaka i wyciągnął go ponad taflę jeziora, jednak Yoh nie dawał żadnych oznak życia.
- Yoh! Błagam, odezwij się! Nie możesz umrzeć! Położył brata na brzegu i zaczął rozpaczliwie nim potrząsać.
- Hao... Przestań mną trząść, bo to wkurzające... – odparł z trudem. Hao toczył ze sobą wewnętrzną walkę - z jednej strony miał ochotę rzucić się bratu na szyję, z drugiej porządnie mu przyłożyć.
Jednak świadomość, że o mały włos, a łagodny płomień życia jego brata zgasłby na dobre, przewyższył szalę. Upewniając się, iż Yoh nic już nie zagraża, przytulił go mocno do siebie.
- Braciszku... Tak się cieszę, że żyjesz... Gdyby coś Ci się stało...
- Nic mi nie jest - powiedział krótkowłosy jeszcze ochrypłym głosem.
- Przepraszam... Przesadziłem..
- Nie, to ja przepraszam. Nie powinienem był... - Opuścił ze wstydem wzrok, bojąc się spojrzeć swojemu bliźniakowi w oczy. Hao chwycił w dłonie głowę Yoh i zmusił go, by ten popatrzył mu w oczy. Przez chwilę wpatrywali się w swoje czarne tęczówki wyrażające te uczucia, które kłębiły się w ich wnętrzach.
- Mówiłem ci już, że cię kocham, braciszku? - spytał po pewnym czasie starszy z bliźniaków.
- Kilka razy - odparł z lekkim uśmiechem. - A ja tobie?
- Chyba coś wspominałeś - wyszczerzył się władca płomieni i poczochrał bratu jego mokrą fryzurkę. Ten zaśmiał się wesoło i również odwdzięczył się starszemu Asakurze za ten gest. I naglę tą słodką chwilę przerwał dobrze znajomy, nieco przerażający głos.
- Co wy tu robicie?! - Anna stała nieopodal chłopców z założonymi rękoma i wyczekiwaniem wymalowanym na twarzy.
- Yyy.... - Bracia nie mieli pojęcia, co odpowiedzieć, więc tylko wyszczerzyli się do niej niewinnie. Medium pokręciła jedynie głową z politowaniem, po czym odwróciła się, by ukryć uśmiech na twarzy.
- Za dziesięć minut obiad! - oznajmiła i zaczęła kierować swe kroki do domu. Bliźniacy wzruszyli tylko ramionami i pobiegli za nią. Po zjedzonym obiedzie i wieczornym treningu nadszedł czas, by odstresować się od dnia pełnego przygód. Chłopcy położyli się nad jeziorkiem i patrzyli wspólnie w gwiazdy, ciesząc się, że są tutaj razem i wiedząc dobrze, że dla obu życie bez tego drugiego straciłoby zupełnie sens. Yoh przysunął się do brata i oparł głowę o jego ramię, uśmiechając się delikatnie. Hao odwzajemnił gest, po pewnym czasie zapadając w sen.
Młodszy Asakura jeszcze przez chwilę leżał tak, rozmyślając nad chwilami spędzonymi razem z bratem, lecz w końcu uległ zmęczeniu i zasnął.
I tak oto skończył się kolejny dzień pełen niespodziewanym przygód i wydarzeń, które zapisały się w kartach historii braci i spowodowały, że ich wspólna więź splotła się jeszcze bardziej- nićmi braterskiej miłości, zaufania i szczęścia ze wzajemnej obecności.

Yohao: Mam nadzieję, że się podobało ^^ Dziękujemy za przeczytanie :D
A, i jeszcze małe info ode mnie - jeśli ktoś nie przeczytał jeszcze rozdziału 26, to serdecznie zapraszam ^^

wtorek, 25 grudnia 2012

26. Czy aby na pewno możemy mu zaufać?

Ohayo! Meri Kurisumasu!
Na początku chciałabym wszystkim życzyć wesołych, radosnych, szamańskich, asakurzastych Świąt :D Mam nadzieję, że Aniołek/Gwiazdor/Gwiazdka/Dzieciątko/Czy-kto-tam-u-Was-przynosi-prezenty był bogaty ^^ Ja sama, nie powiem, jestem z tegorocznych prezentów zadowolona :D A najbardziej ze słuchawek a'la Hao <3 (Obrazek) i mangi "Hetalia" ^^ Kyaa!! Ale jestem z tego happy :D
Gomen, że rozdział dopiero dzisiaj.. Miał być wczoraj, ale no chyba sami rozumiecie.. Wigilia..  *.* Mam nadzieję, że nie zabijecie mnie za jakość i treść tej notki... I tytuł, który jest do bani -.-
Tym razem rozdział dedykuję.... hmm.... Chłopaki?
Choco: Natishy za to, że stale poprawia Yohao humor :D
Ren: Yochi'emu za uratowanie Johna i Meene *.*
Will: I Kasumi za pomoc przy notce ^^
Na koniec jak zwykle obrazki, zgodnie z życzeniem - "Bliźniacy i ktoś"

26. Czy aby na pewno możemy mu zaufać?

Był cudowny, słoneczny dzień. Pogoda już dawno nie ukazała się w tak cudownej formie. Wszystkim od razu polepszały się nastroje. Nawet Anna uległa ogólnej, przyjemnej aurze i pozwoliła chłopakom mieć dzień wolny. Toteż wszyscy byli happy ^^. Ren udał się z Horo i Choco do baru Silvy na mleczny koktajl, Ryu wygrzebał skądś przepis na wyjątkowo skomplikowane ciasto, Faust i Eliza poszli pohasać sobie po (wyimaginowanych) łączkach, John zabrał Lyserga na strzelnicę, a Meene oraz pozostałe dziewczęta wyruszyły na zakupy. Hao, Yoh, Manta oraz Aku poszli natomiast nad jeziorko.
         Oczywiście bliźniacy + woda = apokalipsa, toteż nic dziwnego, że nie minęło pięć minut, a cała czwórka wylądowała w stawie. Oczywiście z szerokimi uśmiechami na twarzyczkach. Jednak, gdy jakaś zbłąkana ryba zaplątała się w pelerynkę Aku, po chwilowym „Aaaaa! Zabierz to ode mnie!!”, wszyscy uznali, że pora już skończyć kąpiel. Wyszli z pewnym ociąganiem na brzeg, a następnie położyli na trawce susząc się w ciepłych promieniach słońca. Przez jakiś czas leżeli tylko i wsłuchiwali się w odgłosy natury. W pewnej chwili jednak Aku zerwał się z miejsca jak oparzony.
- K-która godzina?
- Za kilka minut dwunasta, a co? – odparł Yoh, leniwie spoglądając na dzwonek wyroczni.
- Ojej.. Będę już musiał lecieć.. Ale wpadnę potem, jeśli wam to nie przeszkadza?
- Jasne, że nie – wyszczerzył się słuchawkowy. – Do zobaczenia!
         Onaji pomachał jeszcze chłopakom na pożegnanie i pobiegł w kierunku miasta. Hao obserwował go jeszcze przez jakiś czas, aż odezwał się cicho, patrząc w niebo.
- Wiesz Yoh, chyba…
         Jednak przerwało mu głośne chrapanie. No tak, mógł się spodziewać, że braciszek będzie chciał wykorzystać wolny dzień na nadrabianie straconych godzin zbawiennego snu. Przekręcił głowę w stronę Manty, który leżał obok z otwartymi oczami.
- Chyba jednak myliliśmy się, co do Aku. On nie jest zły…
- Też tak sądzę. To była zbyt pochopna ocena… - odpowiedział mu niewysoki chłopak z lekkim uśmiechem.

♥♥♥
           
- Jak mi go zaraz nie oddasz, to pożałujesz, że się urodziłeś!
- Och, Ren! Daj spokój!
- Powtarzam ostatni raz! ODDAWAJ MI MOJE MLEKO, CHOCO!!!
         Obaj członkowie drużyny „The Ren” stali po przeciwnych stronach jednego ze stołów u Silvy, w tym Amerykanin miał w ręce kartonik „Łaciatego”.  Biedny członek rady przyglądał się zza lady wściekłemu Chińczykowi, który trzymał guan-dao w rękach. Ostrze broni znajdowało się zaledwie centymetry od półki z łatwo tłukącymi się szklankami.
- D-dość! – zdołał w końcu wyjąkać Indianin. I w samą porę, bo fioletowowłosy już przymierzał się do ataku, w którym zapewne ucierpiałyby również nieszczęsne naczynia. – P-proszę op-puścić lokal!
         To chyba zadziałało, bo młody Tao opuścił guan-dao. Spojrzał raz jeszcze na lekko wystraszonego komika, który odłożył kartonik na stół między nimi, po czym zabrał swoje mleko i rzucając krótkie „idziemy”, skierował się do wyjścia. Horo i Choco po chwilowym wahaniu ruszyli za nim.
- Następnym razem nie żyjesz – powiedział do McDonnela popijając swój ukochany napój.
- To, co robimy? – zapytał Horo, niezbyt szczęśliwy z przymusowego opuszczenia niedokończonego jeszcze lunchu.
         Zapadła cisza. W niewielkim miasteczku nie było zbyt wiele do roboty… No chyba, że ktoś lubi trenować…
- Jeśli nie macie co robić, to zapraszamy na walkę – usłyszeli nagle jakiś lekko zarozumiały głos tuż za plecami. – Wierzcie mi, będzie na co popatrzeć…
         Wszyscy trzej w jednym momencie się odwrócili. Stali twarzą w twarz z siódemką szamanów w czarno-granatowych mundurach, których pozy i ustawienie przypominały nieco dawnych X-laws. Ten, który się do nich odezwał był wysoki i przystojny, o kruczoczarnych włosach i aroganckim spojrzeniu.
- A wy to..?
- Drużyna Euro. A konkretnie €1 i €2 – oznajmił brunet.
- Przyszli zwycięzcy turnieju – dodał stojący za nim, nieco podobny z wyglądu mężczyzna.
- Doprawdy? – spytał Ren, a w jego głosie dało się wyczuć kpinę.
- Ale turnieju nie zwyciężymy jak nie przybędziemy na walkę – wtrącił blondyn o ponurym spojrzeniu.
- Björn ma rację! Antonio, Fernando, musimy iść – przytaknęła mu wyjątkowo urodziwa dziewczyna, patrząc na niego z lekkim… zachwytem? Najwidoczniej złowrogo wyglądający chłopak się jej podobał…[W: Yyy…? Serio..??][Ch: Wiesz, Will… To jest taki sposób…] [W: Sposób? Na co?] [Ch: No na podrywanie… Trzeba zgrywać takiego „złego chłopaka”. Serio, to działa ^^] [R: Taa… Bo ty o tym wiesz najlepiej…] [Ch: Co takiego masz na myśli!?] [R & W: Yyy.. Że nie masz dziewczyny?] [Ch: -.-] (Przepraszam, ale moglibyście mi łaskawie nie przeszkadzać? Jak chcecie rozmawiać o podrywaniu, to do biura matrymonialnego! *Wykopuje chłopaków z pokoju* Przepraszamy za usterki. Można kontynuować.)
- Dla ciebie wszystko, skarbie – odparł brunet ze zniewalającym uśmiechem, ku wyraźnemu niezadowoleniu towarzyszki.
         Zaraz potem cała siódemka odwróciła się i ruszyła dalej w stronę stadionu. Ren, Choco i Horo przez chwilę obserwowali oddalających się szamanów.
- Wyglądali na pewnych siebie… Nie przypominają wam nieco naszych starych znajomych? – spytał po chwili młody Tao.
- X-laws? Aż za bardzo… - mruknął w odpowiedzi Usui.
- Jednak ta walka… Nie powiem, ciekawi mnie – powiedział, po części do chłopaków, po części do siebie fioletowowłosy.
         Tak, więc kilka minut później cała trójka siedziała na trybunach w oczekiwaniu na rozpoczęcie pojedynku. Przeciwnikami miały być drużyny „€1” i „Złota Rzeka”. Członkami drugiego zespołu byli dwaj mężczyźni i jedna kobieta pochodzący prawdopodobnie z Dzikiego Zachodu. Byli ubrani w charakterystyczne stroje a’la Western, a ich duchami okazali się być trzej groźnie wyglądający kowboje.
         Na środek areny wyszedł już gotowy do sędziowania Karim. Po krótkim przywitaniu na ekranie pojawiła się informacja obwieszczająca, że jako pierwsi zmierzą się Fernando Banavidez i Samantha Jackson. Do przodu wysunął się ciemnowłosy mężczyzna, który chwilę wcześniej zapewniał o zwycięstwie drużyny Euro w całym turnieju oraz jasnowłosa kowbojka. Członek rady krzyknął „Start!” i obaj walczący przywołali swoje duchy. Stróżem Hiszpana okazał się być ogromny byk, podobny do tych, z którymi zmierzają się toreadorzy.
- Islero! Do płachty! – krzyknął brunet wyciągając skądś krwistoczerwony materiał. - Ataque del toro! (hiszp. Atak byka)
W tym samym czasie Samantha wprowadziła swojego ducha do kapelusza. Jednak nie zdążyła nawet przeprowadzić jednego ataku, gdy ze wszystkich stron w jej kierunku poleciały setki maleńkich byków. Osłoniła się od większości, ale kilkunastu udało się przełamać jej obronę, pozostawiając płytkie, aczkolwiek bardzo bolesne i krwawiące rany na całym ciele. Jednak, ledwo co zniknęły małe stworki, tuż obok dziewczyny wyrósł olbrzymi czarny byk, na którego grzbiecie stał Fernando z wrednym uśmieszkiem. Kowbojka chciała chyba zaatakować, lecz nagle została przygwożdżona do ziemi przez rogi wielkiego zwierzęcia. Chwilę potem byk zniknął, jednak tylko po to, by w następnej sekundzie pojawić się tuż za nią. Hiszpan ewidentnie bawił się Samanthą, co chwila dodając jej obrażeń. Wyglądało to trochę jak kot przygotowujący się do rozprawienia z nieszczęsną zdobyczą.
- Co za sadysta! – krzyknął Choco, patrząc ze strachem na ciemnowłosego przedstawiciela drużyny „€1”, który zdawał się mieć przyjemność z zadawania bólu przeciwniczce.
Gdy wreszcie (choć dla niektórych zdawało się to trwać całą wieczność) na tablicy pojawił się komunikat o zwycięstwie Banavideza, kobieta leżała nieprzytomna, cała w płytszych i głębszych ranach. Piasek dookoła niej zaczął przybierać krwistoczerwony kolor. Fernando uśmiechnął się tylko pogardliwie i podszedł do czekających na niego członków drużyny. Przywódca, którego nazywali Antonio, opierał się swobodnie o ścianę z założonymi rękami. Jasnowłosy zaś, jak zwykle patrzył na niego z ponurym wyrazem twarzy. Żaden jednak nie odezwał się ani słowem.
         Tymczasem Samantha została już przeniesiona na nosze i zabrana z areny przez dwójkę medyków. Jej towarzysze ze strachem spoglądali na półżywą przyjaciółkę. Niższy z mężczyzn poluzował trochę rewolwer, który nosił przy pasie. Prawdopodobnie właśnie on miał walczyć w następnym pojedynku. I rzeczywiście tak się stało. Karim wyczytał z ekranu, że zmierzyć mają się ze sobą Jason Buckle i Björn Larsen.
         Przeciwnicy ustawili się na pozycjach. Zanim jeszcze rozpoczęła się walka, szaman z Dzikiego Zachodu powiedział wściekle:
- Zemszczę się za moją siostrę.
         Blondyn nie odpowiedział. Przez cały czas na jego twarzy pozostawała chłodna obojętność. Nawet po starcie, ani na moment nie stracił opanowania. Kowboj natychmiast przywołał ducha, wsadził go do rewolweru i wystrzelił. Członek drużyny „€1” zrobił  tylko jeden krok w lewo i pozwolił, by strumień foryoku przeleciał obok, nie robiąc mu żadnej krzywdy. Jason nie przejął się tym zbytnio i ponownie zaatakował. Jednak wściekłość i chęć zemsty zupełnie przysłoniły mu zdrowy rozsądek. Atakował ze wszystkich stron, używając mocniejszych i nieco słabszych ciosów, ale żaden z nich nie trafiał w cel. Larsen stał spokojnie w miejscu, raz na jakiś czas uchylając się. Buckle zdał sobie ze swojego błędu dopiero, gdy zużył większość swojej szamańskiej mocy. Przez chwilę stał w miejscu próbując złapać oddech. Ten moment wykorzystał Norweg. Zamachnął się wielkim toporem, który powstał w wyniku kontroli ducha, i ciął powietrze, zupełnie jak Yoh przy Niebiańskim Cięciu. Potężny atak poleciał w stronę Jasona i zanim ten zdołał cokolwiek zrobić, trafił prosto w jego brzuch zostawiając podłużną, głęboką ranę. Kowboj otworzył szeroko oczy i z głuchym jękiem upadł na ziemię. Björn obdarzył go obojętnym spojrzeniem i podszedł do swoich towarzyszy.
         Na widowni panowała absolutna cisza. Wszyscy byli zbyt wstrząśnięci, aby cokolwiek powiedzieć. Od „nawrócenia” Hao, żadna walka nie kończyła się śmiertelnymi obrażeniami. A członkowie drużyny „€1” najwidoczniej nie mieli oporów przed przekroczeniem tej granicy.
- Wygrywa drużyna „Euro 1” – oznajmił Karim, jednak nawet w jego głosie dało się wyczuć pewien niepokój.
Zwyczajowo po ogłoszeniu wyników, widzowie bili brawo zwycięzcom. Tym razem panowała zupełna cisza. W pewnym momencie z jakiegoś rzędu dał się słyszeć płacz dziecka. Trzej mężczyźni zwrócili głowy w kierunku małej dziewczynki w kowbojskim kapelusiku. Jej łzy skwitowali tylko pogardliwym uśmiechem.

♥♥♥
           
- Sprawdzam.
- Dwie pary – uśmiechnął się Ryu.
- Trzy karty – powiedział na to Faust.
- Kolor – przebił ich zadowolony Yoh. – A Ty, Hao? – spytał bliźniaka, który przez całą grę zdawał się nie zmieniać wyrazu twarzy.
- Poker – wyszczerzył się zadowolony władca płomieni ukazując trójkę, czwórkę, piątkę, szóstkę i siódemkę trefl.
- Niech to… Wygrałeś -.-
         Motocyklista, nekromanta i właściciel pomarańczowych słuchawek niechętnie przesunęli swoje czekoladowe ciastka w stronę ognistego szamana. Ten przyjął je z radością. Jak widać czasem trzeba mieć po prostu szczęście. Widząc jednak zawiedzione minki brata i przyjaciół, wspaniałomyślnie postawił miseczkę na środku stołu. Zaraz potem przeprosił wszystkich i udał się po coś do sypialni.
         Gdy wszyscy pałaszowali słodkie przysmaki, do domku weszli Ren, Choco i Horo. Cała trójka miała nietęgie miny. Zwłaszcza na twarzy Chińczyka wyglądało to niespotykanie. Niepokój naszej gromadki zwiększył się jeszcze bardziej, gdy niebieskowłosy odmówił zjedzenia ciastka.
- Co jest, chłopaki? – spytała Pirika, która razem z dziewczętami siedziała na sofie oglądając jakiś serial.
- Widzieliśmy walkę drużyny „Euro”… Oni…
- Są okrutni! Zupełnie nie liczą się z konsekwencjami! Zostawili przeciwników ledwo żywych!
- A są silni. Bardzo silni.
- I tak w ogóle to są zupełnie jak X-laws! Noszą mundury, tylko, że czarno-granatowe.
- I są chyba jeszcze gorsi!
         Członkowie drużyny „The Ren” mówili jeden przez drugiego. To, co widzieli naprawdę musiało być poważne. Jedno jest pewne – nie można tak tego zostawić.
- Pomówimy o tym później…? – zapytał Yoh po chwili zadumy. – Zaraz przyjdzie…
         W tym momencie dał się słyszeć dzwonek u drzwi. Szatyn od razu pobiegł otworzyć.
- Cześć Aku! – zawołał na powitanie.
- Ohayo! To, co? Idziemy? – odparł z uśmiechem blondyn.
- Wiesz, jeszcze musimy poczekać na Ha…
- Och no chodź! – przerwał mu Onaji i pociągnął go za rękę. – Nie mam dzisiaj zbyt dużo czasu!
 - No ale… - chciał coś powiedzieć Yoh, jednak przyjaciel już wyciągnął go na zewnątrz. Zawołał więc tylko „do zobaczenia później” do naszej gromadki i pobiegł za kopią swojego brata.
         Ledwie drzwi się zamknęły, do przedpokoju wszedł ognisty szaman.
- Jakby co, to ja jestem got…
- Oni już poszli – przerwał mu smutno Manta, stojący w przejściu do pomieszczenia służącego za salon. – Przykro mi…
         Zaraz potem niewysoki szaman wszedł z powrotem do pokoju, gdzie grali w pokera, zostawiając starszego Asakurę samego. Nie do końca wiadomo, jak długo Hao stał tam jeszcze bez ruchu, wpatrując się nieprzytomnym wzrokiem w zamknięte drzwi.

I jeszcze obiecane obrazki "Bliźniacy i Ktoś"






Plus mały świąteczny bonus ^^

http://doodlz18.deviantart.com/art/SK-Christmas-106647681


Świąteczne życzenia również od naszych starych znajomych ^^
http://browse.deviantart.com/?q=bean+king+x+laws#/d2gzbi6

http://browse.deviantart.com/#/d35kuzj - Nie pytajcie, czemu to wstawiłam...
   
http://piener.deviantart.com/art/merry-christmas-344550688
http://janeelend.deviantart.com/art/Merry-Shaman-Christmas-188117068  - A ten obrazek mam teraz jako tło w google Chrome ^^

Jeszcze ankieta:
a) Szamańska zima
b) Manta (w podziękowaniu, że się zajmuje Hao w ciężkich chwilach)
c) Wasz Wybór :D

I to już wszystko ^^
Meri Kurisumasu i do następnej notki :D Mam nadzieję, że wyrobię się jeszcze w tym roku ;) A jak nie, to szamańskiego sylwestra z imprezą jak u NWG :D
Ach, no i przypominam o komentarzach :D