Kilka słów o blogu + regulamin

Blog przedstawia moją wersję wydarzeń w anime Shaman King ("Król Szamanów") poczynając od trzeciej rundy.

Obecnie blog uznać można za zakończony. Oficjalne zakończenie ma miejsce w rozdziale 37. Pozostałe uznać można za dodatkowe. Nie mają one większego wpływu na fabułę.

niedziela, 12 maja 2013

"Nowy członek rodziny" - oneshot

Witam ^^
Wiecie, jaki dziś dzień..? No pewnie, że wiecie :D Wszyscy wiemy, że dziś są urodziny naszych kochanych bliźniaków!! Wszystkiego naj, chłopcy! <3 To już 28 lat! *szok* No dobra, dla mnie zawsze pozostaną 14 latkami :)

Na tę okazję musiałam oczywiście coś stworzyć :) A konkretnie dwa cosie. O tym drugim na końcu :) Teraz już, bez większych wstępów, zapraszam na oneshota :)

Dodam tylko, że chciałabym zadedykować go mojej siostrze.. Karolino, chociaż nigdy cię nie poznałam, wierzę, że nade mną czuwasz :)

Nowy członek rodziny


Drzwi niewielkiego domku zatrzasnęły się z hukiem, po czym dało się słyszeć czyjeś szybkie kroki na skrzypiącej podłodze. Pan Sōichirō Akimori, uniósł głowę znad gazety, by spojrzeć na wchodzącego do salonu wnuka.
- Konichiwa, Daichi – przywitał go z uśmiechem. Chłopczyk jednak nie odpowiedział, tylko usiadł na tatami i oparł głowę o niewysoki stolik, uderzając o niego małą piąstką.
            Staruszek spojrzał na niego z naganą.
- Kiedy ktoś się z tobą wita, wypadałoby odpowiedzieć.
- Konichiwa, ojii-san… - mruknął ośmiolatek.
- Widzę, że jesteś dziś w złym humorze, czy coś się stało?
            Maluch nie odpowiedział od razu. Zdawało się, jakby wahał się, czy wyjawić, co go trapi. W końcu spytał tylko:
- Czy rodzeństwo zawsze sprawia takie problemy?
- Czyżbyś pokłócił się z Daikim?
- Daiki jest baka! – zawołał Daichi i skrzyżował ręce w geście zdenerwowania.
- Co takiego zrobił tym razem?
- Podoba się wszystkim dziewczynom w szkole! Uważa, że jest przystojniejszy!
- Przecież jesteście bliźniakami… - Dziadek nie do końca zrozumiał zachowanie wnuków. „Ech, te dzisiejsze dzieci… Niełatwo je zrozumieć…” – pomyślał.
            Tymczasem chłopiec kontynuował:
- Wszyscy lubią go bardziej niż mnie! Nawet mama jemu pierwszemu powiedziała, że będzie mieć dzidziusia!
            Pan Akimori odłożył gazetę, wstał i podszedł do zbulwersowanego dziecka. Usiadł obok i położył swoją pomarszczoną dłoń na małej rączce chłopca.
- Takie kłótnie w rodzeństwie się zdarzają, ale przecież nie chciałbyś nie mieć brata, prawda?
            Daichi zastanowił się przez chwilę nad pytaniem dziadka, a następnie powiedział, już pewnym głosem:
- Szczerze mówiąc, wolałbym, żeby go nie było. Nie musiałbym się niczym dzielić, no i ludzie wreszcie by mnie doceniali!
            Staruszek zasmucił się bardzo, słysząc te słowa. Zamknął na chwilę oczy, po czym uśmiechnął się delikatnie.
- Wiesz, wydaje mi się, że naprawdę wcale tak nie myślisz. Pozwól, że opowiem ci pewną historię. Historię dwóch braci, którzy, tak samo jak ty, woleli, aby ich bliźniak tak naprawdę wcale nie istniał…
            Chłopcu zaświeciły się oczy z zainteresowania. Uwielbiał, gdy dziadek opowiadał mu bajki, bo wtedy czuł się jak jeden z bohaterów, problemy znikały i odchodziły w niepamięć. Zwykle, opowieści dotyczyły chłopaka o imieniu Yoh, w którego rolę Daichi potrafił się wczuć najlepiej. Rozsiadł się więc wygodnie i oparł o ramię staruszka. Ten zaś zaczął snuć swoją historię.

Kolejny dzień w Patch Village zapowiadał się słonecznie i zdawał się niczym nie wyróżniać spośród innych. Jak zawsze o dwunastej rozegrała się walka na stadionie, którą przyszła obejrzeć większość obecnych w wiosce szamanów. Przyznać trzeba, że właściwie poza oglądaniem pojedynków i trenowaniem, w niewielkiej miejscowości nie było za wiele do roboty…
Pewien dobrze ci znany młody szaman o charakterystycznych brązowych włosach, przyozdobionych pomarańczowymi słuchawkami, wykonywał właśnie trzydzieste czwarte okrążenie niewielkiej miejscowości. Biegnąc w rytmie swojej ulubionej piosenki nawet nie zwracał uwagi, dokąd niosą go nogi. Słuchając rocka czasem zupełnie zatracał się we własnych myślach. Tak było i tym razem. Duchem znajdował się właśnie w pokoju wypełnionym cheeseburgerami, gdy nagle poczuł, że na kogoś wpada.
- Przepraszam, nie… - zaczął Yoh, gdy nagle zdał sobie sprawę, z kim się zderzył.
- Na przyszłość patrz, jak biegniesz – mruknął niezadowolony Hao, otrzepując nieco pelerynę.
- Taak… Zapamiętam, żeby uważać na przechodzących piromanów =.=
            Długowłosy zmarszczył brwi i popatrzył na brata wzrokiem pełnym nienawiści. Młody Asakura bez problemu wytrzymał to spojrzenie.
- Gdyby nie to, że jesteś mi potrzebny, już dawno byłaby z ciebie garstka popiołu. Chicchee na… (jap. Taki słaby…)
- A do czegóż to niby jestem ci potrzebny? – zakpił słuchawkowy.
- Nie twój interes. I pomyśleć, że tak słaby szaman jest moim bliźniakiem… - ostatnie słowo władca płomieni wypowiedział niczym obelgę. Zaraz potem zrobił kilka kroków w prawo i zniknął w otoczce z ognia. Yoh stał jeszcze przez chwilę z zaciśniętymi pięściami, lecz zaraz potem poprawił słuchawki i wrócił do treningu, pragnąc zapomnieć o tym jakże nieprzyjemnym incydencie.
            Tę krótką wymianę zdań obserwował z daleka Mikhisa, stojący na dachu jednego z domów (Drzew w Patch jak na lekarstwo, więc trzeba sobie jakoś radzić, nie?). Westchnął tylko patrząc na nienawidzących się synów. I jak niby teraz ma o TYM powiedzieć? Jednak zatajanie prawdy tym bardziej nie jest dobrym wyjściem… Odprowadzał wzrokiem biegnącego syna do momentu, aż ten zniknął za jakimś zakrętem. Powie mu. Musi powiedzieć.
- Ciekaw tylko jestem, jak zareagujesz…



- Zareaguje? Na co? – spytał Daichi.
- Nie tak szybko, mago (jap. wnuk).Zaraz wszystkiego się dowiesz…


            Jeszcze tylko sto metrów. Wydawało się, że już nie pociągnie zbyt długo. Ciężko dysząc, robił ostatnie kroki, które dzieliły go od niewielkiego domku, gdzie czekała na niego szklanka chłodnego soku i chwila relaksu przed kolacją. Wtem, tuż przed nim zmaterializował się wysoki mężczyzna o długich brązowych włosach spiętych w kitkę, noszący charakterystyczną maskę na twarzy.
- Tata?
- Witaj Yoh.
- Co tutaj robisz? Wydawało mi się, że miałeś być w Izumo…
- I byłem. Jednak… Uznaliśmy z matką, że powinieneś coś wiedzieć. – Mikihisa wypowiedział to śmiertelnie poważnym tonem.
- Tak…? – w głosie chłopaka dało się wyczuć niepokój. Jakby nie patrzeć, ostatnimi czasy wieści, które niosła mu rodzina, nie były zbyt pomyślne.
- Chodź ze mną – odparł tylko ojciec, po czym chwycił syna za rękę i teleportował się z nim na jakąś niewielką polankę. – Nie chcieliśmy ci tego mówić wcześniej, ze wzglądu na twoje przygotowania do turnieju, ale uznaliśmy, że jednak musisz wiedzieć. Twoja matka…
- Tak? Co z nią? – wielbiciel cheeseburgerów wystraszył się już na dobre.
- Twoja matka jest w ósmym miesiącu ciąży.
            Młody Asakura zaniemówił. Pewnie gdyby w tej chwili coś popijał, wyplułby całą zawartość ust na koszulę Mikiego. Spoglądał na tatę, jakby się spodziewał, że ten zaraz krzyknie „Prima Aprilis!”. Jednak nic takiego się nie działo.
- Tak Yoh. Będziecie mieli siostrę.
- My…? Masz na myśli Hao i mnie?
            Mężczyzna skinął głową. Ta chwila była dla niego bardzo trudna. Wiedział, że jego syn może mieć mu za złe, że nie powiedział nic wcześniej.
- On… wie?
- Nie. Nie sądzę, żeby wiedział. W każdym razie twojej matce zależy bardzo, żeby tu przyjechać. Mówiłem, że to zły pomysł, ale ona nie chce słuchać. Jeszcze dzisiaj wracam do Izumo. Przybędziemy prawdopodobnie za tydzień – dodał jeszcze ojciec, po czym odwrócił twarz w kierunku słońca. Zaraz potem teleportował się, zostawiając syna samego z natłokiem myśli.


            Minęło kilka dni. Czas przyjazdu rodziców zbliżał się nieubłaganie. Dotychczas młody Asakura nikomu nie powiedział o rozmowie z Mikihisą. Sam nie potrafił przyjąć tego do wiadomości… „Najpierw dowiaduję się, że mam brata bliźniaka, a zaledwie kilka tygodni później ojciec mówi mi o siostrze…”
            Mimo wszystko Yoh zdawał się mieć pewne wyrzuty sumienia. Poprzedniego dnia widział przez okno w restauracji Karima Hao, idącego ze swoją drużyną. Wyglądał tak… normalnie. Gdyby nie fakt, że był najpotężniejszym szamanem świata i największym wrogiem ludzkości, można by go nazwać po prostu zwykłym nastolatkiem, który rozmawia sobie z kolegami. „Jak to możliwe?! On jest moim największym wrogiem! Dlaczego więc czuję to lekkie ukłucie w sercu…?” Nie miał pojęcia, dlaczego nagle widok bliźniaka stał się dla niego czymś…innym niż dotychczas…


            Dla większości byłoby to największą głupotą, jaką może zrobić szaman. Dla pozostałych, czymś nietypowym, a zarazem wielce intrygującym.
Było późne popołudnie. W obozowisku „Drużyny Gwiazdy” nie było nikogo poza samym ognistym szamanem. Długowłosy siedział przy ognisku i wpatrywał się w trzaskające płomienie, pozornie nie zwracając uwagi na otaczający go świat.
 Yoh zbliżał się powoli do swojego celu. Gdy był jakieś niecałe dwadzieścia metrów od pierwszych namiotów, zauważył sylwetkę brata. Będąc tak blisko, niedawna odwaga słuchawkowego zaczęła jakby gdzieś się ulatniać. Wiedział jednak, że za późno, aby się wycofać. Zrobił jeszcze kilka kroków, gdy usłyszał głos:
- Czego tu szukasz? – zapytał Hao, odwracając się nagle i zakładając ręce na piersi. Patrzył dokładnie w ciemne oczy bliźniaka, a jego spojrzenie zdawało się przewiercać duszę na wylot.
- Ja…Przyszedłem tu… Uznałem, że…
- Wykrztuś to wreszcie, zanim stracę cierpliwość!
- Uważam, że powinieneś coś wiedzieć… - odpowiedział pewniej narzeczony Anny, podchodząc nieco bliżej.
- Co takiego powinienem wiedzieć według twojej opinii? – ton długowłosego stanowczo nie wskazywał, że ma ochotę na rozmowy. Mimo tego Yoh kontynuował:
- Wiem, że stosunki między nami są, jakie są… Ale niezależnie od tego byłeś, jesteś i pozostaniesz moim bratem, członkiem naszej rodziny…
- Taa… Rodziny… I co takiego niby mam o tej rodzinie wiedzieć?
- Będziemy mieli siostrę. I tyle – powiedział szybko młodszy Asakura i już miał odwrócić się i pójść, gdy zatrzymała go ręka bliźniaka.
- Siostrę…? – powtórzył z niedowierzaniem Hao, na co krótkowłosy tylko przytaknął. – I mówisz o tym… MNIE? Dlaczego? Nie boisz się…?
- Mówię ci o tym, bo jak już powiedziałem, jesteś członkiem rodziny i masz prawo wiedzieć. Nie znaczy to jednak, że moje zdanie na twój temat się zmieniło – wyjaśnił wielbiciel cheeseburgerów, wyrywając dłoń z uścisku Hao, po czym opuścił nieco głowę i ruszył w drogę powrotną, rzucając jeszcze krótkie „na razie”. Mimo, że tego nie widział, pozostawił władcę płomieni w lekkim szoku. „Kto by pomyślał…?” – zapytał się po chwili Hao, który bezwiednie stał nadal w tym samym miejscu i spoglądał w punkt, gdzie po raz ostatni widział młodszego brata.


- Naprawdę to wszystko było niezbędne? – zapytał nieco rozpaczliwie Mikihisa, ledwo widoczny zza wielkiego stosu toreb i walizek, w które zaopatrzyła go Keiko.
- Tak – oświadczyła ciemnowłosa, uśmiechając się uroczo, po czym zapukała do drzwi niewielkiego domku. Kilkanaście sekund później drzwi otworzyły się, a w progu stanął uśmiechnięty Yoh.
- Mamo! Tato! – zawołał i przytulił mocno rodziców.
            W duchu jednak był nieco zaskoczony. Mimo, iż wiedział, że Keiko nosi w sobie dziecko, widok matki z dużym brzuchem był dla niego zupełną nowością. „A więc to prawda.” – pomyślał, odbierając od ojca kilka toreb. Ledwo to zrobił, a u jego boku pojawili się inni członkowie naszej wesołej gromadki, którzy zaledwie godzinę wcześniej dowiedzieli się o prawdziwym powodzie odwiedzin.
            Po przywitaniach i kolacji, na którą Ryu przygotował swoje najwiękze specjały, wszyscy siedzieli w największym pomieszczeniu i dyskutowali nad imieniem dla małej, jeszcze nienarodzonej dziewczynki.
- Może Reiko? Podobnie do pani Keiko – zaproponowała Jun.
- A co by państwo powiedzieli na Mayumi? – spytał Ryu.
- To ładne imię, lecz jeśli już, zastanawialiśmy się nad Megumi – powiedział Mikihisa.
- Jednak mi się to imię nie podoba – wtrąciła matka bliźniaków.
- A Fujiko? Albo Naoko?
- Cóż… - zaczął Mikihisa, jednak niedane mu było skończyć.
W tym momencie wszyscy usłyszeli głośny huk, dochodzący z miasteczka. Ren, Pirika i Horo podbiegli do okna, by sprawdzić, co się stało. Nie ujrzeli jednak zbyt wiele, bo widoczność została ograniczona do kilku metrów przez piach, który wzbił się w powietrze.
- Co to jest na wszystkie duchy świata?! – zdenerwował się Chińczyk. Nikt jednak nie potrafił odpowiedzieć na jego pytanie.
            W tym momencie, cała gromadka usłyszała głośny trzask, tak jakby ktoś wyłamał drzwi z zawiasów. Ledwie jednak o tym pomyśleli, a do ich mieszkania wpadło kilku członków X-laws z Marco na czele. Wszyscy mieli na oczach dziwne, jasnoniebieskie gogle.
- Tu jest, brać go! – zakrzyknął przywódca, na co trzech jego towarzyszy ruszyło w stronę Yoh z niebezpiecznym błyskiem w oczach.
            Jak jeden mąż, nasi szamani utworzyli kontrole ducha. Mikihisa podprowadził żonę pod ścianę, gotowy w razie czego bronić jej własnym ciałem.
            Porf Griffith, który znajdował się najbliżej młodego Asakury, zaśmiał się szyderczo i, zanim ktokolwiek zdołał zareagować, rzucił na ziemię coś w rodzaju małej bomby. Ta, gdy tylko dotknęła podłoża, zaczęła wydzielać gęsty ciemnozielony gaz, który zupełnie oślepił naszych szamanów oraz utrudnił zorientowanie się w sytuacji również duchom.
            Młodzi wojownicy próbowali walczyć, jednak załzawione oczy i brak wsparcia ze strony stróżów, były dla nich ogromnym problemem. X-laws, przygotowani na to, co miało się zdarzyć, szybko poradzili sobie ze swoim zadaniem, po czym natychmiast się ulotnili.
            Gaz opadł kilka minut później. Wszyscy, którzy znajdowali się wówczas w mieszkaniu „Drużyny Asakury”, ocierali piekące oczy, próbując dowiedzieć się, co tak naprawdę się wydarzyło.  Pierwszy z otępienia wybudził się Faust.
- Yoh zniknął!


- Ale jak to zniknął? Ojii-san!
- Cierpliwości, Daichi… Pośpiech jest zaprzeczeniem prędkości, a więc nie spieszmy się…


            Kiedy otworzył oczy, po jego policzku spłynęło kilka łez, starających się jakoś złagodzić nieprzyjemne pieczenie. Chciał wytrzeć je dłonią, jednak zdał sobie sprawę, że nie może. Jego ręce, a również i nogi, były związane grubym, mocnym sznurem. Zaczął się wiercić, lecz bezskutecznie. Więzy wykonano bardzo starannie.
            Rozejrzał się. Znajdował się w skalnej wnęce, przed sobą widział tylko bezkresną pustynię. Próbował przypomnieć sobie, jak się tu znalazł, jednak nie potrafił. Ostatnie, co pamiętał, to zielony gaz i silny ból skroni.
- Co to za miejsce…? – spytał sam siebie, zastanawiając się, jaka odległość dzieli go od Patch. O dziwo, otrzymał odpowiedź.
- Jedna z jaskiń w ścianie wąwozu. Jeżeli cię to interesuje, dokładnie cztery kilometry na północ od miasteczka – usłyszał głos Chrisa Venstara, który pojawił się w wejściu, zasłaniając chłopakowi słońce.
- Czego ode mnie chcecie? Nic wam przecież nie zrobiłem!
- Potrzebujemy przynęty, która sprowadzi do nas Hao Asakurę.
            Yoh nie zadawał już więcej pytań. Przygarbił się tylko, zdając sobie sprawę, że jego życie, chcąc nie chcąc, zależy teraz od jego brata lub woli tych psycholi.


- Zrymowałeś! – zaśmiał się chłopczyk.
- Przypadkiem. – Dziadek odpowiedział mu uśmiechem.


- Keiko! Po raz ostatni ci mówię, opanuj się! – zawołał błagalnym tonem ciemnowłosy mężczyzna, próbując zagrodzić żonie drogę.
- Zostaw mnie, Mikihisa! Wiem, że to niebezpieczne, ale nie pozwolę, by ktoś bezkarnie odbierał mi dziecko! Starczy, że zabrali już jednego syna!
            Brunetka była bardzo pewna siebie. Gdy tylko otrząsnęła się z chwilowej niemocy, spowodowanej dziwnym gazem, od razu oznajmiła, że idzie szukać Yoh. Oczywiście, nikt nie chciał jej na to pozwolić, ze względu na bezpieczeństwo ciąży. Niestety, kiedy przedstawiciel rodu Asakurów się na coś uprze, nie ma już odwrotu.


- No, to prawda! Pamiętam tę historię, kiedy Yoh uparł się, że zje pięćdziesiąt cheeseburgerów… I zjadł! – Wyszczerzył się chłopiec.
- Nie przerywaj mi, dobrze? – poprosił łagodnie dziadek. Daichi zrobił skruszoną minkę.
- Gomen, ojii-san…


            Zbliżał się wieczór, kiedy do miejsca uwięzienia młodego Asakury przyszedł Marco. Miał w ręce dziwną sieć, połyskującą srebrem. Nim związany nastolatek zdołał zareagować, przywódca X-laws zarzucił na niego owy przedmiot, który w mgnieniu oka zmienił się w coś w rodzaju klatki. Więzy rozpłynęły się.
- Pora nakarmić Kemono… - powiedział blondyn z błyskiem w oku, po czym, za pomocą foryoku, zmusił srebrne więzienie do przemieszczenia się.
            Szli tak przez jakiś czas, aż dotarli nad głębokie urwisko. Z dna unosił się dziwny, niepokojący dym. Tuż przy krawędzi stało dwóch członków X-laws, którzy mieli obok siebie wielki kosz mięsa. Yoh spoglądał z zaciekawieniem, jak mężczyźni wrzucają kilkukilogramowy płat w przepaść. Na początku nic się nie działo, jednak zaraz potem rozległ się przeraźliwy ryk.
- Kemono jest bestią, ożywioną przez naszą drogą Jeanne – wyjaśnił Marco. – Ma nadzwyczajne zdolności, lecz żywi się głównie mięsem krokodyli. Preferuje też ludzkie, gdyż ono dodaje mu energii i nadaje skórze elastyczności..
            Asakura przełknął ślinę. Zdał sobie sprawę, że jego życie naprawdę spoczywa teraz w rękach Hao. Tymczasem podeszła do niego sama Iron Maiden Jeanne.
- Witaj, bracie Hao Asakury – powiedziała swoim melodyjnym, usypiającym głosem.
- Yyy.. cześć… - mruknął chłopak.
            Dziewczyna obdarzyła go jednym ze swoich bajecznych, nieobecnych uśmiechów, a następnie, używając foryoku, umieściła klatkę nad przepaścią. Włosy Yoh aż uniosły się w górę, kiedy bestia wydała wściekły ryk, tworząc przy tym ogromnie silny podmuch. Pomimo swojego wiecznego opanowania, szatyn poczuł gęsią skórkę.
            Mijały minuty, a nic konkretnego się nie działo. Zniecierpliwiony Marco zerknął na zegarek. Młodszy z bliźniaków wisiał nad przepaścią już prawie pół godziny.
- Jeżeli Hao nie pojawi się w ciągu pięciu minut, nakarmimy Kemono tym chłopakiem. Zdecydowanie zbyt długo musieliśmy czekać.
            Wielbiciel cheeseburgerów poczuł, że klatka zaczyna się niebezpiecznie obniżać. Jego włosy uniosły się nieco, a źrenice rozszerzyły ze strachu. Potwór ponownie zaryczał.
            I w tej chwili, w powietrzu pojawiła się kula z płomieni, z której po jakichś trzech sekundach wyłonił się Duch Ognia.
- To Hao! – krzyknął Chris Venstar, jednak to były ostatnie słowa, które wypowiedział w życiu. Ledwo co wymówił imię długowłosego, pochłonęły go płomienie.
- Owszem, ja – odpowiedział starszy Asakura znużonym głosem. – Naprawdę musicie uciekać się do tak banalnych sposobów, żeby mnie złapać? Chicchee na…
- Odszczekaj to! – wrzasnął Marco, a klatka z Yoh zaczęła się powoli rozpływać. Chłopak szybko przesunął się bliżej krat, by nie spaść w ziejącą czernią otchłań, na dnie której czekała głodna bestia.
            W tej chwili, w stronę ognistego szamana poleciało kilka smug światła z pistoletów X-laws. Duch chłopaka wzniósł się kilkanaście metrów wyżej, aby uniknąć ataków.
            Tymczasem, młodszy z bliźniaków próbował utrzymać się na maleńkim kawałku podłoża, który pozostał z jego dawnego więzienia. Przeklął w duchu, że Amidamaru nie potrafi latać. Zresztą, i tak nie miał przy sobie nawet Harusame, by utworzyć kontrolę ducha… Czuł się tak strasznie bezbronny…
            Minęło kilka sekund, po których klatka całkowicie zniknęła. Yoh zaczął spadać z coraz większą prędkością. „A więc przyjdzie mi skończyć życie w żołądku jakiejś bestii od X-laws…” – pomyślał z niejaką goryczą.
            Wtedy usłyszał znajomy głos:
- Yoh! Nie!
- Mama…? – Młody Asakura nie mógł zrozumieć, skąd Keiko się tam wzięła.
            Nie dane mu było jednak zbyt długo się nad tym zastanawiać, bo nagle poczuł, że ląduje na czymś twardym. Rozejrzał się niepewnie, po jakimś czasie zdając sobie dopiero sprawę, że znajduje się na ramieniu Ducha Ognia.
- Dzięki, Hao… - szepnął.
- Że też taki słaby szaman musi posiadać cząstkę mojej duszy… - mruknął niezadowolony Hao.
- Wiesz, nie byłoby mnie tutaj, gdyby nie ty!
- Zamknij się, na Króla Duchów! Wiesz, o ile prostsze byłoby moje życie, gdybyś nie istniał?!
            Wtem, ku zdumieniu długowłosego, Yoh skoczył w jego stronę, przewracając brata na plecy. Ich kłótnię przerwał bowiem złoty promień, skierowany wprost na ognistego szamana. Narzeczony Anny uratował go w ostatniej chwili, jednak atak musnął nieco włosy wielbiciela cheeseburgerów, przypalając końcówki.
- Jeanne włączyła się do walki! – zawołał młodszy z bliźniaków.
            Starszy nie odpowiedział, zaskoczony tym, co właśnie się wydarzyło. Jakby nie patrzeć, brat uratował mu przed chwilą życie.


            Keiko biegła przodem, kilka metrów za nią podążała reszta ekipy. Mimo, że kobieta była w ciąży, pozostałym ciężko było ją dogonić. Brunetka zdawała się biec na wyczucie, tak jakby prowadził ją jakiś szósty, matczyny zmysł.
            Sylwetki X-laws zobaczyli już wcześniej, jednak dopiero teraz ujrzeli wiszącą nad przepaścią klatkę. Przyspieszyli jeszcze. Kiedy znajdowali się może sto metrów od urwiska, pojawił się Hao. Widok płomieni, jakby znikąd powstających w powietrzu, robił niemałe wrażenie.
            Keiko poczuła jakiś dziwny ucisk w sercu. Normalny człowiek powiedziałby, że to może być związane z ciążą lub też z długotrwałym biegiem. Ona jednak wiedziała, że wpływ na to ma obecność drugiego syna, którego miała zobaczyć pierwszy raz od dnia narodzin bliźniaków. Niezależnie, co mówili ludzie, ona nie potrafiła nie kochać swojego dziecka.
            W tym momencie, zauważyła, że klatka, w której zamknięto Yoh, rozpłynęła się. Na widok spadającego z ogromnej wysokości syna, nie potrafiła się powstrzymać, by nie krzyknąć:
- Yoh! Nie!
            Podbiegła aż do samej krawędzi przepaści, ku wielkiemu zdumieniu X-laws. Marco, który stał najbliżej, krzyknął:
- Jeśli pani ceni życie swoje i dziecka, radziłbym się odsunąć!
            Ona jednak go nie słuchała. Jak sparaliżowana patrzyła na syna, który wylądował właśnie na ramieniu Ducha Ognia.
- Niech się pani odsunie! – wrzasnął ponownie blondyn, jednak kobieta znów go zignorowała.
            Przywódca X-laws chciał ją chyba odepchnąć, jednak w tej chwili między nimi pojawił się promień, wydobywający się z żelaznego „mieszkanka” Jeanne. Przez ułamek sekundy, Keiko bała się, że atak trafił w cel. Odetchnęła, gdy zobaczyła swoich synów całych i zdrowych.
- Keiko! – usłyszała krzyk Mikihisy. – Uciekaj stamtąd!
            Rozejrzała się. Zdała sobie sprawę, że w promieniu pięćdziesięciu metrów nie ma nikogo oprócz Jeanne. W jej stronę biegł Mikihisa.
            W tym momencie jednak, drzwi żelaznej komnaty otworzyły się na całą szerokość, a z wnętrza wypłynęła ogromna smuga oślepiającego, białego światła.
            Keiko poczuła, że jej ciało robi się dziwnie lekkie, a obraz przed oczami zaczyna się zamazywać. Z przerażeniem stwierdziła, że z każdą chwilą jej ciało staje się coraz bardziej przezroczyste. Po chwili nie widziała już nic poza nieprzeniknioną czernią.


- Co?! Dziadku, nie mów, że mama Yoh nie żyje! Przecież ona będzie mieć dzidziusia, jak moja mama!
- Spokojnie, Daichi… - uśmiechnął się dziadek. – Daj mi dokończyć…
- Gomen, ojii-san. Mów dalej!


            Yoh rozejrzał się dokoła. Znaleźli się z Hao w jakiejś ogromnej jaskini z czerwonej skały, wysokiej na dobre pięćdziesiąt metrów. Ze sklepienia zwisały ostre stalaktyty, jak gdyby grożąc, że spadną na obecnych w grocie niczym śmiercionośny deszcz. Ponad połowę Sali wypełniała przepaść. Chłopak wolał nawet nie sprawdzać co jest na dnie.
            Spojrzał na brata, który stał obok. O dziwo, ognisty szaman sprawiał wrażenie przerażonego. Dopiero po kilku sekundach, wielbiciel cheeseburgerów zrozumiał, dlaczego. Na ziemi, kilka metrów od nich leżała Keiko. Uniosła się nieco na rękach, spoglądając na otaczającą ją przestrzeń.
- Mama? – Krótkowłosy podbiegł do rodzicielki, pomagając jej wstać. – Skąd się tu wzięłaś? Jak się czujesz?
- W porządku, dziecku raczej nic się nie stało. – Brunetka pogładziła dłonią swój spory brzuszek.
- Co to za miejsce? – chciał się dowiedzieć młodszy Asakura, nie zwracając się do nikogo konkretnie.
- Przedsionek piekła – oznajmił od razu ognisty szaman. – Byłem tu już dwa razy.
            Na te słowa, oczy pozostałej dwójki rozszerzyły się. Bezwiednie, Keiko chwyciła syna za rękę.
- Jest stąd jakieś wyjście? – spytał niepewnie Yoh.
- Jest – odparł krótko Hao. – Jednak… - tu zawahał się, po czym pokazał dłonią najpierw w górę, potem na przepaść. – Jedna dusza tam, jedna dusza tu.
            Krótkowłosy poczuł gęsią skórkę. Hao na pewno będzie chciał poświęcić Keiko, aby wrócić na górę.
            Władca płomieni przeszedł kilka razy wzdłuż krawędzi przepaści, jakby długo się nad czymś namyślając. W końcu rzekł:
- Yoh, posiadasz część mojej duszy, co uniemożliwia mi reinkarnację. Mam pełne prawo cię nienawidzić. Keiko, to ty urodziłaś bliźnięta, więc i ciebie mam prawo nienawidzić. Jednak nie nienawidzę tego dziecka… Kiedy Yoh powiedział mi o siostrze… Zrozumiałem, że pomimo wszystko traktuje mnie jak rodzinę… Keiko, ty masz w sobie teraz tak jakby dwie dusze, swoją i dziecka. Dlatego zostaniemy tu z Yoh, a ty się ratuj…
            Młodszy z bliźniaków przytaknął. Zdał sobie sprawę, że to najlepsze wyjście. Nie mogą pozwolić, by zginęło niewinne dziecko.
- Nie, nie mogę wam na to pozwolić…! – Brunetka poczuła, że po policzkach spływają jej łzy.
- To najlepsze wyjście… Mamo… - Ostatnie słowo chłopak wypowiedział niemalże szeptem.
            Kobieta nie potrafiła dłużej wytrzymać, podbiegła i przytuliła mocno swoich synów. Czuła niesamowite cierpienie, ale też ogromną dumę. Poczuła niewysłowione szczęście, kiedy obaj jej synowie mocno się do niej przytulili.
- Mamo, kiedy my wskoczymy, będziesz miała tylko pięć sekund, by wkroczyć do portalu. Nie oglądaj się, tylko wchodź, bo wszystko pójdzie na marne.
            Kobieta przytaknęła, wciąż mając oczy pełne łez. Ech, gdyby wszystko potoczyło się inaczej… Miałaby dwóch cudownych synów, o jakich nie śmiałaby nawet marzyć.
            Hao i Yoh po raz ostatni uśmiechnęli się do matki, po czym odwrócili się i ramię w ramię podeszli aż do skraju przepaści. Yoh delikatnie chwycił bliźniaka za rękę.
- Hao, ja… - zaczął niepewnie krótkowłosy. – Pamiętasz jak mówiłem, że moje życie byłoby łatwiejsze bez ciebie…? I jak mówiłem, że wolałbym, żebyś nie istniał? Przepraszam, to nie była prawda…
- Ja też cię przepraszam… Naprawdę… I dziękuję za uratowanie mi życia.
- Ja tobie też. Gdyby nie ty, skończyłbym w żołądku bestii…Hao… Jestem dumny, że jesteś moim bratem. Może to dziwnie zabrzmi, ale kocham cię bracie…
- Też cię kocham, Yoh.
            Zaraz potem zamknęli oczy i wykonali jeszcze jeden krok do przodu, wciąż trzymając się za ręce.
            Keiko spoglądała jak z dna otchłani wystrzeliły krwistoczerwone płomienie, sięgające aż do samego sklepienia. Pojawiły się na nich twarze bliźniaków. Z łzami smutku i dumy, brunetka wskoczyła w jasnobłękitny portal, który pojawił się obok niej.
- Kocham was, chłopcy…


            Daichi otarł łzę, która spłynęła mu po policzku, po czym spojrzał z wyrzutem na dziadka.
- Nie mówiłeś, że to taka smutna historia!
- Nie skończyłem jeszcze, mago…


            Promienie zachodzącego słońca po raz ostatni oświetliły twarz brunetki. Jej oczy były podkrążone po wielu nieprzespanych nocach. Na policzkach, jak zresztą od dłuższego czasu, widać było ślady po łzach.
- Tak bardzo chciałabym was teraz przytulić… - szepnęła.
- Nie martw się mamo. – Uśmiechnął się Hao. – My zawsze tu będziemy.
            W tym momencie, Yoh szturchnął brata w żebra, kładąc palec na ustach i pokazując na maleńką dziewczynkę, która zaczęła sennie mrużyć oczka. Keiko uśmiechnęła się lekko, w głębi duszy ogromnie dumna z synów. Wstała i po cichu opuściła pokój, przez w szparę w drzwiach obserwując jeszcze, jak jej synowie ustawiają się po obu stronach rzeźbionego łóżeczka.
            I tak, mała Hoshi zasnęła, nie wiedząc jeszcze, że ma dwóch najwspanialszych stróżów na świecie…


- Hoshi? A to przypadkiem nie znaczy „gwiazda”? – spytał chłopiec.
- Owszem. – Uśmiechnął się do niego dziadek.
            W tym momencie dało się słyszeć czyjeś kroki w korytarzu. Po chwili do pomieszczenia wszedł chłopiec, wyglądający identycznie jak Daichi.
- Ojii-san, wiesz może… - zaczął, lecz urwał, widząc brata. – Och, cześć…
- Nii-san! – zawołał siedzący brunet i wstał, by zaraz potem rzucić się bliźniakowi na szyję. – Przepraszam, za to, co powiedziałem. Nie mogłem sobie wymarzyć fajniejszego brata.
            Daiki sprawiał wrażenie zaskoczonego. Nie odepchnął jednak Daichi’ego, tylko również mocno się do niego przytulił. Po kilku chwilach zawołał, z niejaką pretensją:
- Ojii-san, znowu opowiedziałeś Daichi’emu bajkę, nie czekając na mnie!
- Przepraszam, mago. Ale jestem pewien, że brat sam chętnie ci ją powtórzy.
            Na potwierdzenie słów dziadka, młodszy z chłopców pokiwał gorliwie główką.
- Opowiem ci ją! Jest świetna, chociaż trochę smutna… No, ale już chyba wiem, jakie imię zaproponować dla naszej siostrzyczki!
- Serio? Jakie?
- Hoshi. Ładne, prawda?
- Podoba mi się. – Uśmiechnął się Daiki. – To chodźmy może do kuchni, opowiesz tę historię również mamie!
            Starszy z chłopców skłonił się dziadkowi i wybiegł z pokoju. Młodszy podszedł jeszcze do pana Akimori, po czym dał mu buziaka w policzek.
- Arigatou za piękną bajkę. Opowiesz nam coś jutro?
- Z wielką chęcią, Daichi. A teraz zmykaj już, bo brat zje ci wszystkie ciasteczka!
            Brunet wyszczerzył ząbki, po czym dołączył do bliźniaka, wołając po drodze:
- Daiki! Jak ruszysz te z marcepanem, to pożałujesz!
            Sōichirō sięgnął ponownie po swoją gazetę. Po chwili, zaśmiał się pod nosem, słysząc wołanie młodszego z wnuków:
- Daiki!!! Ty wstrętny pożeraczu ciastek!



W ten oto sposób dobrnęliśmy do końca :) Mam nadzieję, że mnie nie zabijecie..
I liczę także, że przypadli Wam do gustu bliźniacy Akimori, gdyż... tak, teraz mogę to oficjalnie ogłosić...
Będą oni moimi asystentami na nowym blogu, którego prequelem było to właśnie opowiadanko :) Spokojnie, nie będę pisać o siostrze braci Asakura :)
Krótko mówiąc, zapraszam na

A teraz kilka obrazków urodzinowych :) Zamówienia będą wypełnione w następnych rozdziałach :)


















Do zobaczenia w następnej notce i niech moc Asakurów będzie z Wami!