Kilka słów o blogu + regulamin

Blog przedstawia moją wersję wydarzeń w anime Shaman King ("Król Szamanów") poczynając od trzeciej rundy.

Obecnie blog uznać można za zakończony. Oficjalne zakończenie ma miejsce w rozdziale 37. Pozostałe uznać można za dodatkowe. Nie mają one większego wpływu na fabułę.

wtorek, 24 grudnia 2013

Wesołych Świąt!

W Betlejem mieście Zbawiciel się rodzi...
Niech się Wam, mili, najlepiej powodzi.
Niech Wam służy  szczęście o każdej godzinie.
I niech Was dobrego nic w życiu nie minie!

Tym razem nie chcę się zbyt długo rozpisywać. Mogę jedynie przeprosić za to, że ostatnio coś mało publikuję. Prawda jest taka, że co siadam nad rozdziałem na tego bloga, to mam ochotę wykasować wszystko. Nie wiem, chyba potrzebuję trochę przerwy. Zawieszać nie zawieszam, ale po prostu robię przerwę. Dlatego też w najbliższym czasie możecie się spodziewać czegoś nowego na blogu Two Souls Asakura.  Przykro mi, że tak wyszło, ale najwidoczniej tak musi być. 

Zanim jeszcze przejdziemy do Świąt, musze się pochwalić mikołajkowym prezentem i historią z nim związaną:


Torba ta jest jednym z najlepszych prezentów jakie kiedykolwiek dostałam <333
Wyobraźcie sobie, że szłam z tą torbą korytarzem i zaczepił mnie jeden chłopak o rok młodszy, którego wcale nie znam. Serio, nawet nie wiem jak ma na imię i do której klasy chodzi xD Wiem tylko, że ma świetną koszulkę z Death Note'a. Ale to pomińmy.
Wyobraźcie sobie, że ten chłopak normalnie, przy kolegach z klasy spytał mnie "Hej, ty jesteś Ania, nie? Oglądasz "Shaman King"?" Myślałam, że go ucałuję <3 Byłam taka wzruszona, że masakra! Potem pytał też o inne anime, a mi się tak ciepło na sercu zrobiło :D Zdobyłam nowego przyjaciela! xD

A teraz już w atmosferze świątecznej :)
Co prawda dowiedziałam się już ostatnio, że to z pewnością nie jest oryginalny pomysł, co dosyć skutecznie zniechęciło mnie do publikowania... Jednakże ktoś powiedział mi, że to tak jak z blogami - bohaterowie i zamysł podobny, lecz interpretacja różna. Dlatego chciałam Wam przedstawić moją własną interpretację "Opowieści Wigilijnej" Charles'a Dickens'a :) 
Poza tym, życzę Wam zdrowych, radosnych Świąt, mnóstwa prezentów pod choinką, wspaniałych przyjaciół, niezapomnianego Sylwestra i spełnienia wszystkich najskrytszych marzeń! Wesołych Świąt!

Lojalnie ostrzegam! To coś ma 13 stron A4, więc polecam czytać, kiedy ma się więcej wolnego czasu :D



Opowieść Wigilijna


Izumo, 24 grudnia 2011

                Mimo że Japonia to kraj, gdzie chrześcijanie stanowią mniej niż jeden procent populacji, świętowanie Bożego Narodzenia już od wielu lat było dla jej mieszkańców czymś całkowicie naturalnym. Chociaż pozbawione religijnego podtekstu, Święta dla Japończyków zawsze były czasem spędzanym z osobami, które się kocha. Dla większości to właściwie coś w rodzaju drugich walentynek, gdzie można spędzić cudowny wieczór tylko we dwoje. Niektórzy jednak lubią spędzać je rodzinnie, siedząc przy jednym stole i rozdając sobie wzajemnie prezenty. Do takich rodzin należą także państwo Akimori.
                Wspaniała choinka, ozdobiona w srebro i złoto przez Megumi, stała w kącie jadalni, od razu przyciągając wzrok przechodzących obok domowników. Leżało pod nią już całkiem sporo kolorowych paczek i toreb z prezentami, aż proszącymi się o odpakowanie. Jednak na to trzeba było jeszcze trochę poczekać.
                Rodzice przygotowywali właśnie podwieczorek, którego głównym punktem było tzw. Kurisumasu Keeki – niezwykle słodkie ciasto z grubą, lukrową polewą. Ich dwaj siedmioletni synowie zaciekle próbowali dobrać się do słoika z piernikami, który ich mama położyła na najwyższej półce komody. Niestety, z dość marnym skutkiem. Nie pomogło branie brata „na barana” ani też wspinanie się na dosyć chybotliwy taboret. Przy trzeciej próbie obaj bliźniacy wylądowali na ziemi, otoczeni błyszczącym łańcuchem, którym została przyozdobiona szafka, a którego złapał się Daichi, kiedy stracił równowagę.
- Chłopcy, nie można was spuścić z oka nawet na parę minut! – Ichigo, ojciec chłopców wszedł do pomieszczenia i karcąco spojrzał na synów. – Poczekajcie jeszcze trochę, a wszyscy razem zjemy podwieczorek.
                Mężczyzna, choć naprawdę kochał swoich dwóch łobuzów, tym razem naprawdę był na nich zły. Nie dość, że od samego rana plątali się wszystkim pod nogami i narzekali, że im się nudzi, to jeszcze przeszkadzali. Gdyby chociaż jego ojciec Sōichirō tu był… Ale niestety, nadal nie wrócił do domu.
                W tym momencie, jak na zawołanie dał się słyszeć szczęk zamka w drzwiach. Zaledwie moment później, w pokoju pojawił się uśmiechnięty dziadek bliźniaków.
- Jak dobrze, że jesteś, Otō-san! Razem z Megumi zajmujemy się przygotowywaniem posiłku i nie ma kto pilnować chłopców… A nie da się ich zostawić samych nawet na parę minut. – To mówiąc, Ichigo wskazał na wyplątującego się z łańcucha Daichi’ego.
                Starszy pan zaśmiał się i potargał włosy starszego z braci, który przyszedł go przywitać.
- Cóż, myślę, że znajdę dla chłopców jakieś zajęcie… - odparł Sōichirō, pocierając brodę dłonią.
- Zostawiam ich pod twoją opieką, Otō-san – powiedział jego syn, kierując się z powrotem w stronę kuchni. – Podwieczorek wkrótce będzie gotowy – dodał z uśmiechem.
                Bliźniacy zostali w pokoju razem z dziadkiem, który przysiadł na poduszce pod ścianą. Nie byli do końca pewni, jak się zachować. Co innego kraść ciastka, kiedy rodzice nie patrzą, a co innego być pod stałą obserwacją najstarszego członka rodziny.
- Ech, chłopcy, chłopcy… - westchnął Sōichirō z uśmiechem. – Co byście powiedzieli na jakąś opowieść? Powiedzmy, opowieść wigilijną? – zaproponował, przybierając wygodniejszą pozycję.
- Opowieść Wigilijną..? Chyba mama już to nam kiedyś czytała… - zastanawiał się głośno Daichi, jednak w tym momencie otrzymał mocnego kuksańca od brata.
- Cicho! – ofuknął bliźniaka Daiki i zawołał: - Mów dziadku!
                Starszy pan zaśmiał się. Następnie poczekał aż wnukowie usadowią się wygodnie obok niego. Po kilku sekundach zastanowienia zaczął swoją opowieść:
- Przenieśmy się teraz do Tokio, trzy lata po przerwaniu Turnieju szamanów…

***

                To był mroźny, grudniowy poranek. Większość ludzi na ulicach opatulała się mocno płaszczami, by uniknąć wszechogarniającego śniegu, który padał nieprzerwanie już od kilku dni.
                Jedną z mniej zatłoczonych ulic przedzierał się przez zaspy niewysoki siedemnastolatek, powoli, lecz nieustannie, zbliżając się do celu swojej podróży, jakim był dom jego najlepszego przyjaciela. „W sumie…” – pomyślał Manta z goryczą, zanim jeszcze wyszedł tego dnia na dwór. – „Powinienem chyba go nazywać byłym przyjacielem…”
                Ilość białego puchu na ulicy i chodnikach zwiększała się z każdą chwilą i pługi ledwo nadążały z odśnieżaniem. Nawet długonogie osoby miały problem z przemieszczaniem się, nie mówiąc już o niziutkim Oyamadzie, który w ciągu ostatnich trzech lat urósł zaledwie o dwa centymetry, a teraz ledwo widział znad wysokich zasp.
                Łatwo chyba wam będzie wyobrazić sobie jego szczęście, gdy wreszcie dotarł pod drzwi posiadłości Asakury. Z zewnątrz nie zmieniła się ona zbytnio, jednak Manta dobrze wiedział, że to tylko pozory. Od momentu, gdy Yoh zerwał zaręczyny z Anną i zupełnie odciął się od przyjaciół, dom zdecydowanie stracił swój dawny majestat. Rzecz jasna nadal mieszkały w nim duchy-rezydenci, a nawet porządek był w miarę utrzymany, jednak brakowało w nim życia i tej pozytywnej aury, którą dawniej roztaczał wokół siebie młody szaman.
                Oyamada zadzwonił do drzwi, lecz nikt mu nie otwierał. Dawniej po prostu wszedłby do środka bez pukania, jednak w ostatnim czasie po prostu zaczął się bać reakcji przyjaciela. Gdyby sprawa nie była tak ważna, prawdopodobnie jasnowłosy chłopak odpuściłby i wrócił do domu, nie chcąc denerwować Asakury. Ale jednak była.
                Siedemnastolatek nacisnął klamkę, a drzwi otworzyły się przed nim. Yoh rzadko zamykał, jeżeli był w domu.
- Cześć Yoh, to ja, Manta – zawołał jasnowłosy, wchodząc do środka. Właściciela pomarańczowych słuchawek nigdzie jednak nie było widać. To w sumie nie zdziwiło gościa aż tak. Dobrze wiedział, gdzie ukrywał się jego przyjaciel.
                Nie czekając na nic, skierował się w stronę pomieszczenia przekształconego w coś w rodzaju siłowni. Tak jak się spodziewał, zastał tam młodego Asakurę, leżącego na ławce i podnoszącego ciężary.
                Zapewne dawniej coś takiego wydawałoby się niemożliwe, jednak Yoh naprawdę ogromnie się zmienił. Od dwóch lat głównym sensem jego życia było trenowanie. Chciał stać się najsilniejszym szamanem i wygrać Turniej, kiedy tylko go wznowią. Oyamada do końca nie wiedział, dlaczego jego dawny przyjaciel tak się uparł przy swoim postanowieniu. Niezależnie - poniedziałek czy niedziela, dni powszednie czy święta – nie przerywał swojego treningu. Jak nie doskonalił kontroli ducha z Amidamaru, to zwiększał swoją siłę lub kondycję poprzez rozmaite ćwiczenia.
- Czego chcesz? Nie widzisz, że trenuję? – spytał oschle szatyn między jednym a drugim podniesieniem sztangi. Patrząc na ciężarki, młodzieniec potrafił już wycisnąć ponad sto dwadzieścia kilogramów.
- Ja… - zmieszał się niski chłopak. – Wiesz, dzisiaj jest Wigilia, a jutro Święta… Tak pomyślałem…
-Wyduś to z siebie – mruknął Yoh, odkładając sztangę i przenosząc się do pozycji siedzącej. Jego włosy, teraz o jakieś dziesięć centymetrów dłuższe niż dawniej, lepiły się do spoconego czoła. Asakura przetarł twarz ręcznikiem i pociągnął łyk z leżącej na ziemi butelki.
- Chcieliśmy urządzić wspólne święta… Wszyscy przyjadą! Ren, Horo, Ryu, Faust… Nawet Anna!
                Na dźwięk imienia byłej narzeczonej, wyższy szaman drgnął.
- I co w związku z tym?
- No… - Manta zmieszał się. – Chciałem cię zaprosić, byś spędził ten dzień z nami. Chcemy zjeść razem kolację około osiemnastej. Co ty na to? Będzie tak jak dawniej…
- Nie – zaprzeczył od razu Yoh. – Po pierwsze, od śmierci Lyserga i Choco nic nie będzie jak dawniej. Po drugie, nie mam na to czasu, muszę trenować. – Po tych słowach, Asakura nałożył swoje nieodłączne słuchawki na uszy (które były chyba jedynym elementem, który pozostał w jego życiu bez zmian) i skierował się w stronę bieżni.
                Ramiona Oyamady opadły. W głębi ducha nastolatek naprawdę liczył na to, że chociaż w Święta uda mu się wyciągnąć Yoh na chwilę. Jednak przyjaciel był teraz zupełnie inny niż dawniej. A wszystko z powodu tamtej walki w Kręgu Totemów.
                Przez kilka minut nikt się nie odzywał i jedynie uderzanie stóp szatyna o bieżnię wydawało jakiś dźwięk. Chłopak wydawał się zupełnie pochłonięty w muzyce i swoich ćwiczeniach, więc Manta, chcąc nie chcąc, ruszył w stronę wyjścia. Po drodze spotkał jednak Amidamaru.
- Przykro mi, że musiałeś to przeżyć, Manta… - powiedział duch. Na jego twarzy widać było smutek.
- Naprawdę nic do niego nie dociera?
- Niestety. Próbowałem go przekonywać, ale to jak grochem o ścianę. Jeżeli chcesz, spróbuję porozmawiać z nim jeszcze dzisiaj wieczorem. Może chociaż na Święta zrobi wyjątek i przerwie trening.
- Dziękuję, Amidamaru – odparł Oyamada, patrząc z nadzieją na samuraja. – Wesołych świąt!
- Wesołych świąt, Manta. Pozdrów wszystkich – odpowiedział Amidamaru, spoglądając jeszcze, jak opatulony ciepłymi ubraniami siedemnastolatek wychodzi na śnieżną wichurę.
                „Nigdy bym nie przypuszczał, że będę tęsknić za towarzystwem ludzi…” – pomyślał z goryczą samuraj, zastanawiając się, w jaki sposób zacząć rozmowę z młodym Asakurą.

***
               
Nie – to była jedyna odpowiedź, jaką Amidamaru otrzymał od Yoh.
                Był wieczór, młodzieniec miał już za sobą wiele godzin morderczego treningu. Ostatnie trzy spędził wraz z duchem stróżem na ćwiczeniu szybkości tworzenia kontroli ducha. Obecnie potrafił to zrobić w mniej niż jedną sekundę, nie wypowiadając nawet komendy na głos.
- Yoh, przecież nic się nie stanie, jak opuścisz jeden trening, by spotkać się z przyjaciółmi… - Samuraj nie poddawał się, chociaż czuł, że sprawa jest już przegrana.
- Kiedy wznowią Turniej, to będą moi rywale. Nie mogę sobie pozwolić na okazywanie im litości – odparł oschle Asakura. – Ale jeśli chcesz, to leć do nich, baw się dobrze...
- Nie zostawię cię przecież… Jestem twoim duchem stróżem – powiedział Amidamaru, jak przystało na dobrego ochroniarza. To smutne, że teraz nawet relacje tej dwójki zaczęły przypominać te między Renem a Basonem sprzed paru lat.
- A szkoda, czasem mógłbyś – mruknął Yoh, popijając wodę o smaku pomarańczowym.
                To zupełnie zbiło ducha z tropu. Przecież robił wszystko, by pomóc młodemu szamanowi. Znosił dzielnie jego mordercze treningi, które także dla niego stanowiły ogromny wysiłek. Starał się, jak tylko mógł, lecz najwidoczniej to wciąż było za mało.
                Chciał coś powiedzieć, jednak w tym momencie zobaczył pewien znajomy przedmiot, który Asakura wyciągnął i położył na stoliku. Nagrobek.
- Skoro tak stawiasz sprawę… Wesołych świąt, Amidamaru. – To mówiąc, Yoh zmusił swojego stróża do schowania się w swoim małym, ziemskim lokum.
                Sam zaś udał się na górę, do swojego pokoju. Niestety, gdy chciał włączyć lampę, jak na złość padła żarówka. Niezadowolony podszedł po ciemku do szafy, by wyciągnąć z niej piżamę, gdy usłyszał dziwny dźwięk. Coś jak trzaskanie płomieni. W tym momencie ujrzał przed sobą swój wyraźny cień, który powstał w wyniku jakiegoś bardzo silnego światła za jego plecami. A to mogło oznaczać tylko jedno.
- No, no… Nie spodziewałbym się po tobie aż takiej zmiany… - usłyszał cichy głos tuż obok swojego ucha. Poczuł na plecach dziwne ciepło, od którego aż przeszedł go dreszcz. Nie czuł go od walki w Kręgu Totemów.
- Duchu Ognia… - Gdy Yoh się odwrócił, jego ton nie był jeszcze zbyt pewny. Po chwili jednak młodzieniec wyprostował się i przyjął pozycję gotową do obrony. – Co cię tu sprowadza? Przecież nie należysz już do Hao.
                Szmaragdowe oczy płomiennego stworzenia błysnęły. Mimo że było teraz w swojej zmniejszonej formie, nadal pozostawało śmiertelnie groźnym przeciwnikiem.
- Prawdą jest, że Hao nie może korzystać z mojej mocy, gdyż sam nie ma ani grama foryoku, a ja ponownie mieszkam w wymiarze Króla Duchów. Mimo to, nadal pozostaję jego stróżem.
                Na ułamek sekundy na twarzy Asakury pojawił się strach, natychmiast jednak zamaskowany przez dwa lata ciężkiego treningu, który wyrobił w nim nie tylko siłę fizyczną, ale także odporność psychiczną.
- Czyli co? Chcesz mnie zabić, tak? Spalić na popiół i przynieść mojemu braciszkowi w pudełeczku na Gwiazdkę? – zakpił młody szaman. Zdziwił się, i to dosyć znacznie, kiedy otrzymał od ducha odpowiedź przeczącą.
- Nie. Nie jestem tutaj, by cię skrzywdzić. Jestem tu, bo chcę ci pomóc – powiedziało spokojnie ogniste stworzenie. – A przy okazji pomóc Hao.
- Nie potrzebuję twojej pomocy, i bez tego radzę sobie bardzo dobrze. A z tego, co mi wiadomo, Hao raczej nie będzie chciał skorzystać z mojej pomocy – mruknął szatyn. – Gdy się ostatnim razem widzieliśmy, wyraził się dosyć jasno.
- Był wtedy… - zaczął stróż starszego z bliźniaków, jednak urwał. – Zresztą, nieważne. Nie przybyłem tu na jakieś pogaduszki. Przysyła mnie Król Duchów. Ma co do ciebie plany, jednak nie podoba się mu twoje obecne zachowanie. Dlatego też tej nocy odwiedzą cię trzy duchy.
                Asakura nie miał pojęcia, co o tym myśleć. Jakie plany w stosunku do niego mógł mieć sam Król Duchów?
- Po co? Czy ty nie mógłbyś przekazać mi tego zamiast nich? – zainteresował się.
- Po pierwsze, jestem jednym z elementarnych duchów i należy mi się trochę więcej szacunku, bachorze! – zdenerwował się stróż Hao. – A po drugie, nie do ciebie należy kwestionowanie słów samego Króla. Jesteś tylko szamanem i nikim więcej. Radzę to sobie zapamiętać, gdyż to właśnie zgubiło twojego brata.
                Po tych słowach Duch Ognia zniknął w płomieniach, pozostawiając po sobie tylko swąd spalenizny. Yoh potrząsnął głową i rozejrzał się.
- Ech, stek bzdur. – Machnął ręką i wrócił do przygotowywania się do snu.

***

                Tej samej nocy, Asakurę obudził dziwny dźwięk. Coś jak delikatne dzwonienie, przyjemne i tajemnicze. Niezwykle ciche, a zarazem niedające spokoju.
- Co się… - zaczął chłopak sennym głosem, powoli rozchylając powieki. Dobrze, że nie próbował się podnosić, bo zaledwie parę centymetrów nad jego twarzą zwisał dziwnie znajomy, błękitny kryształ.
- Wesołych Świąt! - O ile wahadełko z czymś się mu kojarzyło, Yoh nie mógł nie rozpoznać głosu swojego dawnego przyjaciela.
- Lyserg? – spytał z niedowierzaniem, przecierając oczy.
                Rzeczywiście, młody detektyw siedział na parapecie obok i spoglądał przez okno na padający śnieg, kontrastujący z ciemnym niebem. Jego sylwetka w świetle księżyca była lekko przezroczysta. Wygląd Anglika niewiele się zmienił. Jedynie włosy nie odstawały tak bardzo na boki, a sam chłopak urósł o jakieś dziesięć centymetrów. Jego wahadełko wróciło już do właściciela, chowając się w  rękawie.
 - Skąd się tu wziąłeś? Przecież ty… Twój duch został od razu wchłonięty przez Króla Duchów, kiedy… - Szatyn urwał, nie chcąc wspominać o momencie śmierci młodego detektywa.
- Kiedy zginąłem? Cóż, tak było. Ale teraz wypełniam zadanie, które mi powierzył. Jestem Duchem Minionych Świąt Bożego Narodzenia.
                Na te słowa, w powietrzu dało się słyszeć jakby echo dzwoneczków i dziecięcego śmiechu. Ciemny pokój został oświetlony przez kilka świec, których światło zaczęło coraz bardziej drażnić oczy szamana. Zasłonił je rękami, nie wiedząc, co się dzieje.
                Po kilku sekundach dotarł do niego niezwykły huk. Otworzył oczy i rozejrzał się. Znajdowali się w Kręgu Totemów, a nad nimi trwała właśnie walka z Hao. Duch Ognia połączył się już z Królem i w tej chwili zamiast czerwienią, jarzył się złotem.
- Nigdy mnie nie pokonacie! – Śmiał się władca płomieni, stojąc na ramieniu swojego stróża. Wszyscy walczący z nim szamani używali swoich najsilniejszych ataków.
                Yoh spoglądał na to z niedowierzaniem. Mimo że bitwa niejednokrotnie śniła mu się po nocach, nie przypuszczał, by miał ją zobaczyć na żywo jeszcze raz.
- Co tu… - zaczął, lecz przerwał mu Lyserg:
- To działo się dokładnie w Wigilię, mogłeś tego nie zauważyć, ale to prawda – oznajmił Anglik. – Wtedy właśnie…
                Nie skończył, bo w tym momencie tuż obok nich coś dużego wylądowało z dość głośnym hukiem.
- CHOCO!!! – usłyszeli wrzask walczących. Rzeczywiście, jakieś trzy metry od nich leżało martwe ciało komika. Chociaż Asakura już zdążył się z tym pogodzić, nie mógł powstrzymać własnego krzyku. Wtedy z góry rozległ się głos młodszego Lyserga:
- Jak mogłeś?! Jesteś potworem, nikim więcej!
                Tuż po tym zielonowłosy chłopak w stroju X-laws zaszarżował prosto na Hao, wykorzystując do tego całą swoją siłę. I to go zgubiło. Ognisty szaman posłał w jego stronę potężną płomienną kulę, która od razu dobrała się do ciała nastolatka. Dał się słyszeć tylko przeraźliwy jęk, po czym Duch Ognia połknął duszę Anglika.
                Yoh odwrócił wzrok, nie mogąc na to patrzeć. To był jeden z najgorszych momentów jego życia. Stracił dwóch przyjaciół, i to w tak krótkim czasie. Wcześniej także zginęło wiele znajomych mu szamanów, może nie przyjaciół, ale jednak. Wszyscy członkowie X-laws, nawet Marco i Jeanne… Kilku członków Rady, drużyna Icemen…
- Płaczesz? – Asakura usłyszał głos swojego przewodnika. – Przecież to już się zdarzyło… Zresztą, zaraz będzie po wszystkim.
                Rzeczywiście, w tym momencie młodsza wersja Yoh otrzymała foryoku od wszystkich szamanów i zadała ostateczne cięcie.
- To by było wszystko z tamtej Wigilii… - powiedział do siebie Lyserg, a świat wokół nich jakby zafalował. Szatyn chwycił go za nadgarstek.
- Nie, czekaj! Chcę zobaczyć, jak…
                Ale było już za późno. Znajdowali się już w jego pokoju, jednakże coś się tu nie zgadzało. Po krótkim rozglądnięciu, Yoh zdał sobie sprawę, że coś uległo zmianie. Z boku szafy wisiał przyklejony stary plakat Soul Boba, na niepościelonym tatami walały się jakieś ubrania. Harusame leżało porzucone w kącie, a półki aż krzyczały o odkurzenie. Czyli mniej więcej tak, jak jego pokój wyglądał rok po przerwaniu Turnieju. Wtedy, gdy…
                Nagle rozległ się dzwonek do drzwi. Dopiero teraz Asakura zobaczył, że w rogu pokoju siedziała skulona niepozorna postać, która teraz uniosła głowę. To był on sam, tylko o dwa lata młodszy. Zupełnie inna postać niż teraz czy rok wcześniej. Ten Yoh był wychudzony, o podkrążonych oczach i nieobecnym spojrzeniu.
- Poznajesz ten dzień? – spytał Lyserg, spoglądając przez okno, jak jakaś postać w czarnej bluzie z kapturem stoi w ogrodzie i obserwuje dom.
- Aż za dobrze… - odparł szaman. Po jego arogancji nie było nawet śladu. On po prostu się bał. – Lys, zabierz mnie stąd! Błagam!
- Wybacz, ale nie mogę. Chodź. – Zielonowłosy chwycił przyjaciela za nadgarstek i przeteleportował ich obu do ogrodu.
                Przybysz odrzucił już kaptur, ukazując długie, brązowe włosy i wściekłe spojrzenie. Gospodarz spoglądał na niego z mieszaniną zaskoczenia, ulgi i strachu.
- H-Hao..? – szepnął młodszy Yoh, nie wierząc w to, co widzi.
- Jak widać – mruknął Ognisty Szaman. – Nie przyszedłem tu na pogawędki. Chcę postawić sprawę jasno. Przegrałem tę walkę, straciłem całe swoje foryoku, a Duch Ognia wrócił do Króla Duchów. Ale mimo to żyję i chcę tylko jednego. Nie szukaj mnie. Nienawidzę cię i nie chcę cię nigdy więcej widzieć. Po prostu zostaw mnie w spokoju.
- Hao… Byłem pewien, że cię zabiłem… - Piętnastolatek nadal nie mógł uwierzyć w to, co widzi. Cały poprzedni rok spędził w absolutnej depresji, która pojawiła się w nim po zabiciu własnego bliźniaka.
- Bo prawie to zrobiłeś. Dlatego właśnie tu jestem. Nie po przeprosiny, chociaż te z pewnością by się mi należały. Żegnaj, mój bracie…
                Zaraz potem starszy z chłopaków odwrócił się i odszedł, a młodszy powziął swoje postanowienie odnośnie treningów. Nie będzie więcej rozpaczał. Nie ukorzy się w ten sposób już nigdy.
                W tym momencie do ogrodu wyszła Anna, na jej twarzy widać było zaniepokojenie. W ciągu ostatniego roku to ona stale próbowała pocieszać Asakurę, chociaż i tak nikomu nie udawało się do niego dotrzeć.
- Czy to był Hao..? – spytała blondynka z niedowierzaniem, kładąc dłoń na ramieniu narzeczonego. Ten natychmiast ją strącił.
- Nieważne – mruknął, nie patrząc w stronę dziewczyny.
- Yoh, powiedz mi, co się stało!
- Nic się nie stało! – krzyknęła wtedy młodsza wersja Asakury, podnosząc rękę, jakby chciała uderzyć Kyoyamę. Chłopak powstrzymał się w ostatniej chwili.
- Lyserg, weź mnie stąd… - poprosił siedemnastoletni Yoh, ciągnąc zielonowłosego detektywa za płaszcz. Ten jednak stał niewzruszony. Tymczasem piętnastoletni szatyn kontynuował:
- Zostaw mnie wreszcie w spokoju! Jeżeli tak ma wyglądać nasze narzeczeństwo, to ja zrywam te idiotyczne zaręczyny! Na Króla Duchów, nie interesuje mnie, co sobie pomyśli rodzina! Mam to gdzieś, odejdź!
                Anna słuchała tego oniemiała. Z początku wyglądała nawet tak, jakby chciała uderzyć swojego chłopaka, jednak jej dłonie zaczęły drżeć. Spojrzała na niego zaszklonymi oczami i pobiegła w stronę domu, głośno trzaskając drzwiami.
- Jeszcze tego samego dnia opuściła to miejsce na zawsze… - powiedział Lyserg smutno. – A Ty zdążyłeś się dodatkowo pokłócić z Amida…
- Przestań! – krzyknął siedemnastolatek, przerywając Anglikowi. – Po co to wszystko?! Myślisz, że tego nie pamiętam?! Że te wszystkie zdarzenia nie śnią mi się po nocach?! Co to w ogóle ma być?! Wracamy do domu, teraz! – rozkazał.
                Diethel spojrzał tylko zrezygnowanym wzrokiem na dawnego przyjaciela, po czym świat wokół nich zafalował. Yoh zamknął oczy, a gdy je otworzył, znajdował się już we własnej sypialni. Po duchu nie było nawet śladu.
                Chłopak westchnął i przeczesał palcami włosy, próbując zebrać myśli. Jednak było ich za dużo. W końcu uznał, że najlepiej zrobi kładąc się znów do łóżka.
- Muszę chyba wcześniej chodzić spać, bo zaczynam mieć zwidy… - mruknął i przykrył się kołdrą po same uszy.

***

                Miał wrażenie, że ledwo co zamknął oczy, gdy do jego nosa doszedł przyjemny zapach pierników. Po chwili usłyszał też coś jakby trzaskanie ognia w kominku.
- Co do…? – zdziwił się, lecz wtedy ktoś mu przerwał.
- Jak nazywa się śpiewający renifer w zaprzęgu Mikołaja? – odezwał się wesoły głos, prawdopodobnie bardzo blisko szatyna. – Renifer Lopez! Hahaha!!!
- Choco..? – Yoh otworzył oczy i zobaczył komika tarzającego się ze śmiechu po podłodze. – To nie było śmieszne.
- Nie? – zmartwił się McDonnel. – To może to? Co robi kulturysta w Święta? – Tu komik zrobił efektywną pauzę. – Bombki! Czaisz, bombki! Hahaha!
- Jesteś duchem, prawda? – spytał niezbyt przytomnie Asakura, wygrzebując się z pościeli. Od razu tego pożałował, gdy poczuł chłodny powiew z otwartego okna. Szybko chwycił kołdrę i owinął się nią jak kocykiem.
- Tak – potwierdził komik, po czym uzupełnił: - Konkretnie, jestem teraz Duchem Teraźniejszych Świąt Bożego Narodzenia. I mam ci coś bardzo ważnego do pokazania!
                 Yoh rozejrzał się dookoła, przecierając uprzednio oczy. Wciąż czuł przyjemny zapach smacznego, świątecznego jedzenia. Zobaczył, że pod ścianą jego pokoju piętrzy się stos najróżniejszych smakołyków i ozdóbek. Poczuł skurcz w żołądku, który przypomniał mu o dość skromnej kolacji, jaką zjadł tego wieczora. Chciał sięgnąć po jedną z mandarynek, jednak wtedy Choco chwycił go za nadgarstek i pociągnął w przeciwnym kierunku.
- Chodź, zobaczysz coś!
                Zanim Asakura zdążył chociaż trochę mocniej owinąć się kołdrą, komik wyciągnął go na zewnątrz w samej yukacie, którą szatyn nosił do spania. Jakimś magicznym sposobem unieśli się w górę, ponad miasto.
                Tokio nigdy nie zaznawało spoczynku, niezależnie od pory dnia czy roku. Wielkie neony oświetlały ulice, a odgłosy samochodów słychać było w całym mieście. Świąteczne dekoracje zdobiły budynki, toteż z wielu okien uśmiechały się do przechodniów Mikołaje i aniołki.
- Dokąd mnie zabierasz? – Yoh próbował przekrzyczeć silny wiatr.
- Wody nie wybierasz?! – przekręcił jego słowa komik. – Cóż, jak wolisz to możemy iść potem na gorącą czekoladę! Kakaomania!
                Zanurkowali prosto między jakieś dwa, wysokie budynki. Była to ewidentnie niezbyt przyjazna okolica. W takich miejscach często czaili się bandyci i wandale. Stanęli na chłodnej, wilgotnej ziemi, spoglądając w stronę jakiejś obskurnej kafejki, gdzie może i ceny nie były zbyt wysokie, ale równały się niestety z jakością sprzedawanych produktów.
                W pewnym momencie drzwi otworzyły się z charakterystycznym dźwiękiem dzwonka, a na zewnątrz ktoś wyrzucił jakiś worek. A przynajmniej tak wyglądało to na pierwszy rzut oka.
- Wynoś się stąd i nigdy więcej nie wracaj! Nie potrzebujemy tu klientów bez grosza! – wydarł się właściciel i z trzaskiem zamknął swój lokal.
                Yoh spojrzał na postać, którą wcześniej wziął za zwykły worek. Ktoś miał na sobie tylko brudne, rozciągnięte ubranie i cały trząsł się z zimna. Długie, ciemne włosy były posklejane, a chude dłonie ewidentnie sine. W jednym, strasznym momencie Asakura rozpoznał ową osobę.
- Hao… - szepnął do siebie, zupełnie zaskoczony. Jego brat, nie dość, że w tak strasznym stanie, nawet w połowie nie przypominał dawnego siebie. Wychudzony, o wyniszczonej twarzy i przygaszonym spojrzeniu. Cały drżał, otaczając się rękami.
                Bezwiednie, właściciel pomarańczowych słuchawek wyciągnął dłoń w stronę bliźniaka. Jego słowa sprzed dwóch lat zupełnie wyleciały mu z pamięci.
- Choco, przecież on może umrzeć z wychłodzenia! – zawołał, wiedząc dobrze, że dawny władca płomieni i tak go nie usłyszy.
- Może. Ale w sumie czemu cię to interesuje? – spytał komik, nienaturalnie poważnym głosem. – Zdaje się, że przyrzekłeś sobie go nienawidzić?
- J-ja… - Yoh nie potrafił się zdobyć na słowa gniewu, widząc tego biednego chłopaka, który był w tej chwili cieniem samego siebie. Gdzie się podziały ta pewność siebie i arogancja najpotężniejszego szamana na świecie? „Zginęły wraz z jego foryoku.” – mruknął jakiś głosik w sercu szatyna.
                W tym momencie jakaś zgraja mężczyzn w kominiarkach zaczęła się zbliżać do wychudzonego chłopaka.
- I co? Wróciliśmy po naszą zapłatę – powiedział jeden z nich, który wyglądał na przywódcę bandy.
                Hao szepnął coś tylko w odpowiedzi, na co otrzymał mocny cios w policzek od jednego z bandytów.
- Co powiedziałeś!?
- N-nie mam dla was pieniędzy…
                W tym momencie dwaj mężczyźni unieśli w górę pałki, które trzymali w rękach. Zamachnęli się, a w tym momencie obraz zaczął się dziwnie zamazywać. Yoh odwrócił się w stronę Choco, spoglądając na niego z mieszaniną przerażenia, złości i błagania.
- Co się dzieje?!
- Nic takiego, to wszystko, co miałem ci pokazać, jeśli chodzi o to miejsce – odparł spokojnie komik. Nawet jemu odechciało się żartów.
                Po paru sekundach ich otoczenie zupełnie się zmieniło. Znajdowali się teraz w domu Manty, miejscu, gdzie kiedyś Yoh spędzał znaczną część swojego czasu, a do którego nie zaglądał od dobrych dwóch lat. Tak jak pamiętał, główny salon ozdobiony był girlandami ze złotych koralików i aniołków, a w centralnej części pomieszczenia stała pięknie przystrojona choinka.
                Obok, przy niewysokim stole, siedzieli na poduszkach wszyscy starzy przyjaciele Asakury: Ren, Horo, Faust, Ryu, Pirika, Tamao, Jun i rzecz jasna sam domownik, Oyamada. Wszyscy zajadali się ciastkami i rozmawiali na jakiś temat, śmiejąc się.
                W tym momencie do pomieszczenia weszła Anna, a Yoh aż zaniemówił z wrażenia. Nie widział jej dwa lata, a dziewczyna od tego czasu niesamowicie się zmieniła. Miała teraz dość długie włosy, sięgające mniej więcej za łopatki, obecnie lekko pokręcone, a także zdecydowanie nabrała kobiecych kształtów, co podkreśliła w uroczej, mikołajkowej sukience. Co prawda reszta dziewcząt (które, tak na marginesie, również wydoroślały) także miała na sobie taki strój, jednak to już nie interesowało Asakury.
- Anna… - szepnął do siebie, czując w piersi szybsze bicie serca. Od razu zganił się za takie uczucie, przypominając sobie, że przecież sam z nią zerwał.
                W tym momencie Ryu podniósł swój kubek z gorącą czekoladą i powiedział uroczyście:
- Proponuję wznieść toast za mistrza Yoh!
                Reszta popatrzyła na niego z zaskoczeniem. Jako pierwszy odezwał się wtedy Ren:
- Nie sądzę, by miało to sens. On i tak ma nas gdzieś.
- Racja – zgodził się z nim Horo. – Dwa razy z rzędu odmówił spotkania się z nami. Nie odpisuje ani nie oddzwania. Skoro my go nie obchodzimy to czemu on miałby obchodzić nas?
- Sądzę, że jeszcze nie powinniśmy go skreślać z listy… - zaczął nieśmiało Manta, jednak przerwała mu Anna:
- Nie, oni mają rację. Nie ma sensu nawet o nim myśleć. On nie żyje. Nasz Yoh zginął w Kręgu Totemów razem z Lysergiem i Choco.
                Na te słowa, wszyscy zasmucili się i pochylili głowy, chcąc uczcić zmarłych minutą ciszy. Obraz po raz kolejny zaczął się rozmywać. Komik pociągnął przygnębionego siedemnastolatka za rękę, chcąc odciągnąć go od tego niezbyt przyjemnego obrazu. Asakura nic nie powiedział i posłusznie pozwolił się zabrać z powrotem do domu.
                Kiedy już znajdowali się w jego pokoju, usiadł na łóżku i oplótł nogi rękami, pytając:
- Czy oni naprawdę mnie tak nienawidzą?
- Mają powód – odparł duch, całkowicie poważnie. – Ale głowa do góry! W końcu sam chyba chciałeś się od nich odciąć, nie? Więc to w pewnym sensie spełnienie twoich planów!
                Szatyn nic nie odpowiedział. Westchnął tylko i spojrzał w okno, rozmyślając. W pewnym momencie odwrócił się, zdając sobie sprawę z czegoś bardzo ważnego.
- Choco, czy… - zaczął, lecz zdał sobie sprawę, że Amerykanina już nigdzie nie ma. Pozostawił po sobie tylko niezwykły mętlik w głowie młodego szamana.
                Domyślając się, co wkrótce nastąpi, Yoh nie kładł się już spać. Przysiadł na parapecie, tak jak wcześniej Lyserg, i czekał na ostatniego ducha. Zerknął na zegar. Była już prawie trzecia w nocy, przez niektórych uważana za godzinę demonów. Wskazówka minutowa zbliżała się powoli do dwunastki.

***

Tik-tak, tik-tak…

                Wybiła trzecia. W tym momencie, drzwi do sypialni chłopaka otworzyły się z trzaskiem, a z nich wypłynęło mnóstwo białego dymu. Pośród niego, siedemnastolatek ujrzał jakąś postać w bieli. Miała na sobie mundur wojskowy, jednak twarz ukryta była pod kapturem. Yoh poczuł, jak jeżą mu się włoski na karku.
                Przybysz nie odezwał się ani słowem i jedynie wskazał bladym, chudym palcem na okno za plecami szatyna. Szyba nagle zniknęła, a chłopak poczuł, jak coś ciągnie go na zewnątrz. Wypadł. Zaczął spadać, zimne powietrze przeniknęło do każdego centymetra jego ciała. Zamknął oczy, gotów na upadek. Lecz żadnego upadku nie było. Zaskoczony rozchylił powieki i ujrzał znajomy stadion.
                Byli w Patch Village. Słońce piekło niemiłosiernie, więc wszyscy ludzie próbowali znaleźć sposób na walkę z upałem. Członkowie rady zarabiali krocie na zimnych napojach i mini-wentylatorach, a szamani władający żywiołami związanymi z zimą dziękowali Królowi Duchów za swoją moc.
- Jest dwudziesty czwarty grudnia dwutysięcznego czwartego roku! Jest trzydzieści osiem stopni w cieniu, a my rozpoczynamy finał wielkiego Turnieju Szamanów! – odezwał się z głośników głos Radima, który jako jedyny z członków rady nie siedział w loży honorowej, a stał przy wentylatorze na arenie.
- Finał? – Zaskoczony Yoh spojrzał na swojego przewodnika. Ten jednak nie ruszał się nawet o milimetr. Wciąż pozostawał w kapturze, a wokół niego unosiła się dziwna biała mgła.
- Jak dobrze wiecie, tym razem walki w ćwierćfinale i półfinale odbywały się w tajemnicy. Dlatego też mam zaszczyt ogłosić, że zawodnikami, którzy zmierzą się dziś na tej arenie będą… - Radim zrobił krótką pauzę, a publiczność zamarła. – Yoh Asakura!
                Siedemnastolatek nie mógł w to uwierzyć. Jego marzenie, cel, do którego dążył od tak dawna został osiągnięty! Nie mógł powstrzymać szerokiego uśmiechu. Z dumą spoglądał na swoją doroślejszą wersję, która wchodzi na arenę, witana mnóstwem okrzyków i wiwatów. O dziwo, rozległo się też dosyć sporo gwizdów. Wystarczyło jednak jedno spojrzenie zawodnika, by antyfani natychmiast ucichli.
                Tymczasem sędzia prowadzący kontynuował:
- Oraz… Hao Asakura!
                To zupełnie zbiło naszego bohatera z tropu. Hao? Jak to możliwe?! Przecież on utracił swoją moc, a także ducha stróża! Nie mógł w to uwierzyć. A jednak. To był on. Ognisty szaman powrócił.
                Zaledwie chwilę później rozpoczęła się walka. Kontrole ducha były oszałamiające. Olbrzymie, potężne, pozornie niepokonane. Nie trzeba było jednak wiele, a starszy z bliźniaków zaczął zdobywać przewagę. Co najgorsze, nie zadawał zwykłych ciosów. Robił wszystko, by nie uszkodzić młodszego brata, a jedynie zadać mu jak największe cierpienie.
                Yoh z przeszłości zdał sobie sprawę, że Władca Płomieni po prosto bawi się jego starszą wersją. Duch Przyszłych Świąt położył mu na ramieniu swoją kościstą dłoń i zabrał szatyna nieco bliżej walczących, by usłyszeć rozmowę walczących.
- Jak mogłeś?! – krzyczał Hao, zarzucając przeciwnika gradem ognistych pocisków. – Liczyłem, że jesteś inny! Zostawiłeś mnie! Wierzyłem, że będziesz chciał mi pomóc! A ty odwróciłeś się ode mnie, jak wszyscy!
- Sam tego chciałeś! – bronił się dziewiętnastoletni Asakura, tworząc tarczę. Nie mógł marnować foryoku na ataki. – Powiedziałeś, bym cię zostawił!
- To było kilka słów w gniewie! Zresztą, kiedy to było?! – Z każdym zdaniem długowłosy uderzał brata ognistym biczem w plecy. Młodszemu z młodzieńców zabrakło sił do obrony. – Każdemu dawałeś szansę! Każdemu oprócz mnie!
- H-Hao… - wyjąkał dziewiętnastoletni Yoh, lecz wtedy jego bliźniak zadał ostatni cios, krzycząc:
- Na Króla Duchów, jestem twoim bratem!
                Asakura widział, jak jego starsza wersja upada bezwładnie na ziemię. Jego dorosłe ciało pokryte było mnóstwem zwęglonych ran po uderzeniach batem. Tamten Yoh udał się już na wieczny spoczynek.
- D-duchu… Czy to musi tak być? – spytał przerażony siedemnastolatek, nie zwracając już nawet uwagi na Radima, który ogłosił zwycięstwo Hao, ani też na publiczność, która w połowie gratulowała zwycięzcy, a w połowie żałowała zmarłego. Wolał się nawet nie odwracać w kierunku swoich przyjaciół, którzy z pewnością go nie opłakiwali.
- To twoja przyszłość, Yoh Asakuro – Postać w bieli odezwała się po raz pierwszy, wyciągając zza pasa pistolet i celując z niego prosto w pierś chłopaka. – Tak właśnie będzie wyglądać…
                Przerażony nastolatek zdał sobie sprawę, z kim ma do czynienia. Marco nie musiał nawet ściągać kaptura, co jednak uczynił, odsłaniając wychudłą, bladą twarz.
- A co jeśli się zmienię? Jeżeli pomogę Hao? – pytał zdesperowany szatyn, kątem oka widząc, jak członkowie rady wynoszą z areny ciało zmarłego. – Marco, powiedz, że to jeszcze nie jest przesądzone! Błagam!             
                W tym momencie członek X-laws pociągnął za spust.

***

                Yoh otworzył oczy, gwałtownie się podnosząc. Oddychał ciężko, zupełnie jakby przebiegł właśnie maraton. Jego serce biło chyba trzy razy szybciej niż normalnie, a ręce lekko drżały.
                Siedział jednak na swoim własnym tatami, a po Duchu Przyszłych Świąt nie było nawet śladu. Ale to w danej chwili najmniej go obchodziło. Zerknął za okno. Było już jasno, a elektroniczny zegar na pobliskim sklepie wskazywał godzinę 10:00. Lecz to data najbardziej zaskoczyła młodego szamana. 24.12.2003r.
- Mogę przeżyć ten dzień jeszcze raz… - szepnął do siebie Yoh, nie posiadając się ze szczęścia.
 Ubrał się i zjadł śniadanie w tempie ekspresowym, po czym pobiegł do najbliższego marketu, by kupić jakieś prezenty dla swoich przyjaciół. Wrócił do domu akurat w momencie, gdy do jego drzwi zadzwonił Manta.
- Wesołych Świąt, przyjacielu! – zawołał, a Oyamada odwrócił się w jego stronę z zaskoczeniem wymalowanym na twarzy. Uśmiechnął się szeroko, widząc szatyna w mikołajowej czapce, niosącego stertę pięknie zapakowanych paczek.
- Wesołych Świąt, Yoh! – zawołał szczęśliwy. Asakura odłożył pakunki na bok i przytulił się do najlepszego przyjaciela.
- Przepraszam cię, Manta. Przepraszam za te ostatnie trzy lata. Byłem idiotą. Zachowywałem się jak idiota i nie powinienem nigdy się od was odwracać. Wybaczysz mi?
- O-oczywiście, że tak, Yoh! Wszyscy na pewno ci wybaczą! Chcemy zorganizować wspólną Wigilię o osiemnastej. Co ty na to? Wpadniesz?
- No jasne, że tak! – Szatyn wyszczerzył się tak jak dawniej. – To będzie przyjemność!
                Na chwilę zapanowała między nimi cisza. Wyższy z chłopaków zaprosił przyjaciela do środka. Posiedzieli przez chwilę w salonie, popijając gorącą czekoladę. Manta spytał kolegę o powód zmiany, lecz ten nie chciał wyjawić tej tajemnicy. Miało to pozostać jego własnym sekretem już do końca.
                Posiedzieli razem jeszcze przez godzinę, opowiadając i śmiejąc się jak kiedyś. Yoh dużo wypytywał przyjaciela o innych członków ich dawnej ekipy. Dowiedział się, że Horo i Pirika założyli fundację dbającą o pola fuki, Ren odbył morderczy trening w Himalajach wraz z ojcem, Jun załapała się jako przedstawicielka Chanel, Ryu odbył motocyklową podróż po całej Japonii, a Faust ponownie wrócił do wykonywania swojego zawodu.  Z początku chłopak nie chciał pytać o dawną narzeczoną, jednak to Oyamada sam rozpoczął ten temat. Podobno dziewczyna udała się wraz z Tamao do Osorezan wraz z Kino, gdzie szkoliła swoje umiejętności medium. Stała się jednak znacznie łagodniejsza niż dawniej, co było dla młodzieńca niejaką niespodzianką.
                W końcu pożegnali się, a Manta raz jeszcze przypomniał przyjacielowi, by ten przybył do niego o osiemnastej.
                Zaledwie moment później, Yoh wyruszył na poszukiwanie Hao. Na początku dość trudno było mu zlokalizować tani bar, w którym widział ostatnio swojego bliźniaka. Odnalazł go dopiero po dłuższym czasie.
                Zaułek wyglądał dokładnie tak, jak zapamiętał go młody szaman. Śnieg, brud i stare, poniszczone kartony po produktach spożywczych. W oknach zabrudzone szyby i nieudolnie wykonane świąteczne dekoracje. Miejsce, do którego żaden rozsądny człowiek się nie zapuszcza.
                Zgodnie z przypuszczeniami, Hao, ubrany w stare, zdecydowanie za cienkie, jak na taką pogodę, ubranie przybył chwilę później. Był zgarbiony i trząsł się z zimna. Wcale nie przypominał siebie sprzed trzech lat. Chciał już skierować się do baru, kiedy ujrzał opierającego się o ścianę brata.
- Yoh…? – spytał z niedowierzaniem. – C-co ty tu robisz?
- Przyszedłem cię przeprosić – powiedział od razu młodszy z bliniaków. – Źle cię oceniłem, nie dałem ci nawet szansy. Od razu cię oceniłem, tak jak inni. Nawet nie wiesz, jak tego żałuję. Przepraszam.
                Długowłosy wydawał się zaskoczony. Odwrócił głowę, nie chcąc patrzeć rozmówcy w oczy.
- Co? Uważasz, że jak jestem na dnie to możesz mnie w ten sposób upokarzać? Myślisz, że nie wiem, o co ci chodzi? – spytał z wyrzutem.
- Hao, ja wcale nie chcę cię upokorzyć. Wręcz przeciwnie. Zawiniłem, omal cię nie zabiłem. Ja tylko… chciałbym się pogodzić i żyć w zgodzie. Jak bracia… - To mówiąc, Yoh podał bliźniakowi paczkę. Gdy ten ją otworzył, ujrzał ciepły szalik, czapkę i rękawiczki. Była też kartka. Zaintrygowany chłopak otworzył ją i przeczytał skierowany do niego list. Była w nim mowa o błędach, jakie obaj popełnili, a także o tym, jak może wyglądać ich życie jeżeli się pogodzą. Pod koniec, dawny władca płomieni poczuł łzy w oczach.
- Yoh… Dziękuję ci. Nie mogę uwierzyć, że mi wybaczasz, skoro zabiłem twoich przyjaciół – powiedział cicho, po raz pierwszy patrząc bratu w oczy. – Ja także przepraszam. Teraz już wiem, że źle zrobiłem. Popełniłem błąd i chciałbym go naprawić.
- To jak? – spytał młodszy z chłopaków z lekkim uśmiechem. – Zaczniemy od nowa?
- Tak – zgodził się Hao. – Zacznijmy… Mój bracie.

***

                Jeszcze tego samego wieczoru, do domu Oyamady zapukało dwóch odświętnie ubranych chłopaków. Po dość znaczniej metamorfozie, jaką obaj przeżyli, o wiele trudniej było ich od siebie odróżnić.
- Yoh! Przyszedłeś! – ucieszył się Manta, jednak w tym momencie zobaczył Hao, stojącego obok z rogami renifera na głowie. – I…
- Manta, przedstawiam ci mojego bliźniaka, Hao – powiedział z uśmiechem młodszy z braci.
- Miło mi poznać – przywitał się długowłosy, co zupełnie zbiło z tropu niewysokiego szamana.
                Zniecierpliwieni przyjaciele, którzy już zgromadzili się w salonie, postanowili sprawdzić, co zatrzymało gospodarza na tak długo. Ciężko opisać ich miny, gdy zobaczyli uśmiechającego się do nich Hao. Tylko jedna osoba wydawała się nie zwracać uwagi na obecność starszego z Asakurów.
- Yoh. Wróciłeś.
- Anno – powiedział szatyn, wyciągając niewielką różyczkę. – Nie znajdą się słowa, które sprawią, bym opisał jak strasznie żałuję tego, co ci zrobiłem. Nie liczę też na to, że uwierzysz, gdy powiem, że wciąż cię kocham. Dlatego chciałbym tylko poprosić, byś mi wybaczyła. Jeżeli to dla ciebie za trudne, zrozumiem. Możemy pozostać przyjaciółmi. Tylko proszę, nie odwracaj się ode mnie. Przepraszam. Przepraszam za wszystko…  - To mówiąc delikatnie ujął jej dłoń.
- Yoh… Nie wiem, czy jestem na to gotowa. Minęły dwa lata… - powiedziała powoli Kyoyama. – Myślę, że na razie powinniśmy zacząć od przyjaźni. A co będzie potem… To się jeszcze zobaczy. – Uśmiechnęła się lekko.
- Wybaczcie, że przerywam, ale chyba nie powinniśmy tak stać w przedsionku – zawołał Horo, który jako jeden z pierwszych otrząsnął się z szoku. Cała gromadka przeszła więc do świątecznie udekorowanego salonu. Tam Asakurowie wyjaśnili całą sytuację i przeprosili wszystkich za swoje zachowanie. I mimo że każdy z nich zawinił w nieco inny sposób, w wigilijnej atmosferze nie można było im nie przebaczyć.
                Reszta wieczoru i następne dni świąteczne minęły im w przyjaznej, szczęśliwej atmosferze. Po paru dniach nikt już nawet nie wyobrażał sobie życia bez pozostałej części gromadki. A co działo się później? Z pomocą przyjaciół Hao odzyskał swoją moc, jednak zrezygnował z tworzenia królestwa tylko dla szamanów. A co do Bożego Narodzenia… Ze świecą szukać ludzi, którzy świętowaliby je tak jak nasi bohaterowie.
                Meri Kurisumasu!

(wiem, że już wstawiłam go kiedyś, ale jest tak słodki, że chyba nie szkodzi, nie? :D)

czwartek, 17 października 2013

42. Siostry i bracia

Dobry wieczór.
Tak, wiem - godzina bardzo zacna. Ale nieważne.
Zazwyczaj w tym miejscu piszę jakieś niezbyt ważne rzeczy. Tym razem chciałabym opowiedzieć pewną historię, którą usłyszałam kilka dni temu ^^
Otóż dwadzieścia lat temu pewnym chodnikiem, który nazywa się zwyczajowo Czarnym Chodnikiem (zawsze było tam bardzo ciemno), szła pewna kobieta. Miała ona przy sobie stalową bańkę do noszenia mleka.Był wieczór, w pobliżu nie było nikogo. W pewnym momencie kobieta zobaczyła, że biegnie w jej stronę jakiś mężczyzna. Przestraszona, w nagłym odruchu uderzyła go z całej siły bańką w twarz. Dopiero później dowiedziała się, że mężczyzna ten wcale nie chciał jej zaatakować. On... po prostu spieszył się na pociąg. Niestety, nie dość, że się spóźnił to jeszcze wylądował w szpitalu bez zębów. 
Wiem, pewnie zbyt interesujące to nie było, ale chciałam się z kims tym podzielić :)
A teraz już co do rozdziału... Wypalam się. Zdecydowanie się wypalam, a przynajmniej w przypadku tego bloga. Wierzcie mi, przez ostatni miesiąc rozważałam, czy go nie zawiesić i nie skupić się na Two Souls Asakura. W końcu jednak się przełamałam, ale nie wiem, czy to była dobra decyzja... Sami oceńcie.
Dedykacja dla wszystkich osób, które dopatrzą się tu Easter Egg'ów :D A jest ich naprawdę sporo!

EDIT (25.10.2014): Ten rozdział nie jest już oficjalną kontynuacją bloga, który zakończył się wraz z 37 rozdziałem.

42. Siostry i bracia


To była jedna z komnat, do których nie miał prawa wejść nikt poza książętami. A nawet gdyby wszedł, to automatycznie zostałby wyrzucony z powrotem na korytarz. Nazywano ją różnie – świątynią, salą rozmów – jednak bliźniacy zwykle mówili o niej po prostu jako o Komnacie Króla Duchów.
Pomieszczenie nie posiadało zbyt wielkich rozmiarów – prawdę mówiąc, było naprawdę małe. Mieścił się tu bowiem tylko portal do wymiaru Króla Duchów. Zazwyczaj Asakurowie mogli się z nim kontaktować na przykład myślowo, jednak w sprawach najwyższej wagi – a rozsypane po świecie odłamki Gwiazdy Zniszczenia na pewno do takich należały – wypadało zjawić się osobiście. 
Rozmawiali z Królem już od ponad godziny. Udało im się dowiedzieć, że jako pierwszy czeka ich wyjazd do Węgier, a konkretnie na tereny parku narodowego Hortobagy, gdzie na trawiastych terenach puszty zaczęły się dziać bardzo dziwne rzeczy. 
- Gwiazda Zniszczenia niesie ze sobą złe moce, potężniejsze nawet od moich. – Poważny głos Króla Duchów brzmiał niezwykle dziwnie, kiedy mówił o swoich słabościach. – Obawiam się, że samą siłą nie uda wam się pokonać jej dzieci.
- Dzieci? – spytał Hao, zaskoczony.
- Mam na myśli istoty, które zrodziły się w wyniku jej uderzenia w Ziemię. Wiedz, Hao, że Gwiazda Zniszczenia to nie jakiś tam meteoryt, który każdy może zobaczyć. Nie, to po prostu olbrzymia kula nadnaturalnie potężnej energii, której jedynym celem jest zniszczenie wszystkiego, co znacie i kochacie. 
- Czuję się jak w jakiejś grze komputerowej… - powiedział Yoh, tak jakby wielka odpowiedzialność, jaka na nich spadła, nie robiła na nim żadnego wrażenia. – Mamy trasę do przejścia, a na końcu czeka nas boss, z którym musimy walczyć.
O ile to możliwe, Król Duchów wydawał się zażenowany.
- To nie jest zabawa, Yoh. Skoro zdecydowaliście się na podzielenie mocą, będziecie musieli współpracować ze sobą w każdej sprawie. Pojedynczo jesteście tylko szamanami o dość dużej mocy. Dopiero razem będziecie mogli działać tak, jak na Króla Szamanów przystało. 
Bracia spojrzeli po sobie, po czym przenieśli wzrok z powrotem na wznoszący się przed nimi biało-niebieski wir. Oczywiście, że zdawali sobie sprawę z powagi misji. I dobrze wiedzieli, że będą musieli współpracować.
- Asakurowie, niech żadne niepotrzebne myśli was nie rozpraszają, bo to może się skończyć tragicznie nie tylko dla waszej dwójki, ale i dla całego świata.
- Przecież to oczywiste. – Yoh uśmiechnął się lekko, jednak w jego postawie widać było pewność, która cechować może tylko prawdziwego Króla Szamanów. – Nie po to zdecydowaliśmy się na dzielenie mocą, by teraz nie podołać obowiązkom. A skoro jesteśmy razem, co może pójść nie tak?

♥♥♥

Trzydzieści pięć siedem – oznajmiła Cassie, spoglądając na termometr. – A to oznacza, że nadal jesteś chora i nie pozwolę ci jechać. 
Anabelle, która czuła się już znacznie lepiej niż poprzedniego dnia, zaczęła gwałtownie protestować, wyskakując spod kołdry.  
 - Ale to tylko lekkie osłabienie! 
- Osłabienie, które może się ponownie zamienić w gorączkę, jeśli nie wrócisz zaraz do łóżka – skwitowała rozmowę Cassie.
Na chwilę między dwiema przyjaciółkami zapadła nieprzyjemna cisza. Młodsza schowała się z powrotem pod grubym kocem, ze znużeniem spoglądając na swój dzwonek wyroczni, na który przyszła jakaś wiadomość. W momencie jej humor uległ pogorszeniu. Zdenerwowana, rzuciła elektroniczne urządzonko na podłogę. Nietypowe zachowanie dziewczyny nie uszło uwadze Belgijki. 
- Co się stało? 
Zwiadowczyni nie odpowiedziała, zagrzebując się jeszcze bardziej pod kołdrą z kaczego puchu i unikając wzroku przyjaciółki. Ta, czując, że nie otrzyma odpowiedzi, schyliła się po leżący na ziemi przedmiot. Trudno wyobrazić sobie jej minę, kiedy ujrzała na ekranie cały ciąg wyzwisk w najróżniejszych językach, których nie ośmielę się tu przytoczyć. Jedynym, o czym warto wspomnieć było to, że tego typu wiadomości otrzymano o wiele więcej. A wszystkie podobnej treści – obrażające Anabelle i każące jej odczepić się od Hao. 
- Teraz już rozumiesz, dlaczego chcę stąd odejść… - Cassandra usłyszała przytłumiony głos Nowozelandki, dochodzący spod kołdry. 
- Ann… To wszystko są fanki Hao? Ile to już trwa? – Panna Brooks naprawdę przejęła się problemem przyjaciółki.
- Zaczęło się już przedwczoraj, zaraz po naszej… udawanej randce – odpowiedziała zielonooka, siadając. Nie wyglądała na bardzo smutną, raczej na zdenerwowaną i dotkniętą. Kto by się jednak dziwił? Po takiej gamie wyzwisk we wszystkich możliwych językach świata? 
- Dlaczego… Dlaczego nic wcześniej nie mówiłaś?
- Nie chciałam was martwić. Sama sobie z tym poradzę – odparła Ann, wzruszając ramionami. 
Cassie nie wiedziała, co robić. Z jednej strony choroba nadal trzymała się jej towarzyszki, ale z drugiej… Czuła, że nie może zostawić Anabelle w Patch, skoro w okolicy było tak wiele wrogich jej osób. Nie chodziło nawet o szkody, które ktoś mógłby jej zadać fizycznie, ale przede wszystkim o psychikę dziewczyny.
Co prawda, ze względu na to, że wioska szamańska i tak miała wkrótce zniknąć, Nowozelandka miała już zamówiony bilet na samolot. Odlatywał on jednak dopiero za kilka dni, a to oznaczało, że panna Wilson zostałaby sama. Wyjazd na pierwszą z misji miał się bowiem odbyć jeszcze tego wieczora. 
- Ann… Powiedz mi, co czujesz do Hao?
Zwiadowczyni otworzyła szeroko oczy ze zdumienia, nie spodziewając się takiego pytania. Zaraz potem spuściła wzrok, patrząc na swoje dłonie, wyróżniające się bladością na tle haftowanej złotą nicią pościeli. Co miała powiedzieć? Była wściekła na ognistego szamana za to, co zrobił. Jednak nienawidziła przede wszystkim tego, że gdy byli razem, kiedy się przytulili albo wtedy, gdy ją pocałował, jej oddech przyspieszał, a na twarzy pojawiał się delikatny, prawie niewidoczny rumieniec. Nigdy wcześniej nie miała chłopaka, ciężko więc było jej zrozumieć całą tę sytuację. 
- Ja… Nie wiem. – Reasumując, bilans jej stosunków z Hao wychodził na zero.
Cassie westchnęła. Co tu z taką zrobić? Żałowała, że wcześniej nie wybiła Ann z głowy tej całej szopki z udawaniem związku. A przecież nawet ich przyjaciele nie mieli pojęcia, że to nie na poważnie.
- No dobrze, polecisz razem z nami. Ale w takim razie idę do Fausta po jakiś napar, który postawi cię na nogi. I masz go wypić, jasne? Nawet gdyby była to krew skowronków zmieszana z herbatą earl grey.
Nadzieja (i lekkie obrzydzenie) błysnęły w oczach Anabelle.
- Wypiję… Dziękuję, Cassie. Jesteś kochana.
♥♥♥

Pałac Króla Szamanów posiadał przepiękne wnętrza, jednak warto wspomnieć też o jego wyglądzie zewnętrznym. Utrzymany w stylu późnobarokowym, o ciemnożółtych ścianach z białymi emblematami. Wybudowany symetrycznie, posiadał dwie wieże, które pełniły bardziej funkcję ozdobną niż użyteczną. W oczy rzucała się też ogromna ilość wielkich okien. „Tym, którzy zajmowali się ich myciem, powinni zdecydowanie potroić pensję” – pomyślał kiedyś Hao, gdy po raz pierwszy ujrzał budowlę, która miała zostać ich nowym domem.
Na placu przed pałacem ustawiła się cała grupa szamanów, którzy wyruszali na Węgry, by zmierzyć się ze złowrogą mocą Gwiazdy Zniszczenia. „Oddział”, jak roboczo nazwano naszą gromadkę, składał się z czternastu osób. Po długich przemyśleniach, z wyjazdu zrezygnowały Jun i Pirika, tłumacząc się ważnymi sprawami rodzinnymi. Tamao również zdecydowała się nie jechać, gdyż wznawiała swój trening u mistrza Yohmei. Jej decyzja spotkała się z dużym zawodem ze strony Horo Horo, który nie omieszkał jej o tym powiedzieć. Poza nimi, do drużyny nie dołączyli także John i Meene, który mieli w planach wylot do Anglii, aby spotkać się z rodziną Denbata w jego rodzinnym Oxfordzie. 
Do gromadki dołączył jednak Michael, brat Cassie, który niemalże od razu zdobył przyjaźń naszych szamanów. Jedyną osobą, która wciąż odnosiła się do bruneta wrogo był Ren, wciąż mający nadzieję na możliwość sprawdzenia umiejętności szamana z Belgii. Tao miał do niego urazę z kilku powodów. Przede wszystkim nie podobał mu się duch stróż chłopaka. Zwykła wiewiórka nie może przecież być równie silna, co wielki, chiński wojownik! Drugim powodem był wzrost i wygląd młodzieńca. Kiedy Michael po raz pierwszy przedstawił się przyjaciołom, wszystkie dziewczęta wpatrywały się z uwielbieniem w wysokiego, przystojnego, młodego mężczyznę o pięknych, morskich oczach i kruczoczarnych, nieco rozczochranych włosach, który swoim zachowaniem i postawą przypominał średniowiecznego rycerza. Jedną z najbardziej nim oczarowanych była Pirika, co dodatkowo wzmocniło niechęć Rena. Tak, mimo, że nastolatek nie przyznawał się do tego nawet przed samym sobą, był po prostu piekielnie zazdrosny.
- Wasza wysokość, zgodnie z umową skontaktowaliśmy się z szamanami z okolic Hortobagy. Będą na was czekać – oznajmił Silva, zwracając się do Yoh. Ten podziękował skinieniem głowy, czując w brzuchu przyjemne łaskotanie, nieodłącznie związane z nową przygodą.
Spojrzał na brata, który siedział na murku i z nieco nieobecnym wzrokiem wpatrywał się w gromadkę przyjaciół, którzy ładowali swoje torby na wózki bagażowe. Wyglądał na zamyślonego, a to zdecydowanie nie spodobało się młodszemu Asakurze, który dużo bardziej wolałby widzieć go wygłupiającego się razem z resztą.
- Co się dzieje? – spytał, siadając obok. Bliźniak jakby otrząsnął się ze snu. Przybrał nieco zakłopotany wyraz twarzy, jakby właściciel pomarańczowych słuchawek nakrył go na czymś wstydliwym.
- Nic, zbieramy się wreszcie? – Hao odpowiedział pytaniem na pytanie, zeskakując z murku i kierując się do pozostałych. Yoh wzruszył ramionami i poszedł za nim z lekkim uśmiechem. W pewnym momencie przyspieszył, by znaleźć się jak najbliżej ognistego szamana. 
- Patrzyłeś na nią, wiem o tym – szepnął bratu do ucha młodszy Asakura. Zanim ten zdołał cokolwiek powiedzieć, bliźniak znalazł się już poza jego zasięgiem, śmiejąc się z kolejnego suchara Choco. Tak, nie ma to jak wsparcie…

♥♥♥

Mimo, że Hao proponował podwózkę na Duchu Ognia, oddział zdecydował się jednak skorzystać z luksusowych samolotów Tao Airlines, które jakimś cudem potrafiły bez problemu wylądować na piaszczystych obrzeżach Patch. Nie dość, że posiadały wysoką klasę to jeszcze dzięki uprzejmości rodziny Rena nie trzeba było za nie płacić. Co prawda, władca płomieni miał nieco inne zdanie w kwestii komfortu. Perspektywa przebywania przez kilka godzin w zamkniętej, latającej puszcze zdecydowanie nie napawała go radością. Dla niego nic nie mogło zastąpić powiewu wiatru we włosach i wolności, jaką czuło się podczas przemierzania przestworzy na grzbiecie czerwonego potwora.
Lecieli teraz nad Atlantykiem i większość pasażerów albo spała albo przeglądała wyłożone na stolikach czasopisma. Samoloty Tao Airlines były tak skonstruowane, że ich wielkość można by porównać z salą konferencyjną. Większość szamanów usadowiła się teraz z przodu, gdyż stewardesa włączyła jakiś film. Jedynie parę osób nie skorzystało z okazji obejrzenia przygód „Jasia Fasoli”.
- Bonjour, ty jesteś Lyserg, czyż nie? – Zielonowłosy uniósł wzrok znad swojej powieści detektywistycznej, zauważając pochylającego się nad nim Michaela. - Mogę się przysiąść?
Anglik skinął głową, nieco zaskoczony. Wcześniej brunet zajmował miejsce obok dziewcząt z dawnej „The Oak Leaf Team”, które teraz spały, oparte jedna o drugą. Co takiego mogło sprowadzać ciemnowłosego młodzieńca do ostatniego rzędu siedzeń? 
Na początku, Brooks nie dał mu odpowiedzi na to pytanie. Siedział tylko i spoglądał przez niewielkie okno na przesuwające się pod nimi puchate chmury. Niezwykłym uczuciem było spoglądanie na obłoki z zupełnie innej strony. Kto wie, możliwe, że pod nimi właśnie padał deszcz lub grad?
Diethel chciał wrócić do lektury powieści, która opowiadała historię tajemniczego morderstwa hrabiego i hrabiny Bellechase, jednak nie potrafił się skupić. Im więcej uwagi przykładał do wpatrywania się w litery, tym mniej rozumiał z całego tekstu. Były nawet momenty, kiedy musiał przeczytać dane słowo kilka razy, by zrozumieć jego znaczenie. Zdenerwowany, zamknął książkę i odłożył ją do swojej torby, która leżała na fotelu obok.
- Słuchaj… - zaczął nagle Michael, nadal nie spuszczając wzroku z okna. Wiewiórka, która siedziała na jego ramieniu, przeniosła się teraz na kolana młodzieńca i tam zwinęła się w kłębek. – Co jest między tobą a Cassie?
Detektyw zamarł. Rzucił krótkie spojrzenie na sąsiada, który wciąż obserwował błękitne niebo za szybą.
- Wiesz… Przyjaźnimy się… - odpowiedział w końcu piętnastolatek. Brunet natychmiast odwrócił się w jego stronę, jednak po przyjaznym uśmiechu nie było nawet śladu. 
- Przyjaźnicie się? – spytał oschle, unosząc jedną brew. – Wiesz, wydaje mi się, że dla Cassie to coś więcej niż przyjaźń. 
- Ja… To znaczy… - Lyserg zaczął się jąkać. Na jego policzkach pojawił się lekki rumieniec, a chłopak spuścił głowę, speszony.
- Posłuchaj, młody. – Młodzieniec chwycił Diethla za przód koszuli i przyciągnął bliżej do siebie, zmuszając, by chłopak spojrzał mu w oczy. – Wiem, że dla niej to naprawdę coś poważnego. Oczywiście, ona może się pomylić, ale ty nie. Lubię cię. Wydajesz się w porządku, zdecydowanie wolę, by spotykała się z tobą niż z kimkolwiek innym, jednak wiedz, że jeśli w jakikolwiek sposób skrzywdzisz moją małą siostrzyczkę, będziesz mieć ze mną do czynienia. I nie licz na litość.
Po tych słowach, Michael rozluźnił uścisk i wstał, wracając na swoje poprzednie miejsce. Lyserg opadł na siedzenie, starając się uspokoić oddech i przyspieszone bicie serca. 
W tym momencie na jego kolanie usiadła wiewiórka. Zwierzątko przekrzywiło łepek, popiszczało przez chwilę, jakby powtarzało groźbę, po czym odwróciło się i uciekło w ślad za swoim szamanem. Przez chwilę Anglik patrzył na oddalającego się rudzielca. Sam do końca nie wiedział, co tak właściwie się przed chwilą stało. 
- Przecież ja ją kocham… - szepnął tylko, opierając się i zamykając oczy. Potrzebował snu. Koniecznie. Tyle emocji na raz zdecydowanie mu nie służy.


Zgodnie z życzeniem, obrazki z bliźniakami :)
A kto potem? ;)