Witajcie :)
Tak, wiem.. Tytuł jak z kiepskiej komedii romantycznej... Ale... w sumie, ten rozdział nie zasługuje na nic więcej. Źle mi się go pisało, czekał długo na powrót weny i się chyba nie doczekał... Chociaż zdaję sobie sprawę, że i tak nie napisałabym nic ciekawszego...
Zgodnie z zamówieniami, na koniec obrazki z Horo Horo i Damuko. Wszystkich, którzy nie wiedzą, kim jest ta urocza dziewuszka, zapraszam do przeczytania mangi :)
Chcę jeszcze tylko podziękować za dwadzieścia tysięcy wejść :D Jesteście kochani!
EDIT (25.10.2014): Ten rozdział nie jest już oficjalną kontynuacją bloga, który zakończył się wraz z 37 rozdziałem.
EDIT (25.10.2014): Ten rozdział nie jest już oficjalną kontynuacją bloga, który zakończył się wraz z 37 rozdziałem.
40. Miłostki na szlacheckim dworze
I znowu pukanie do drzwi. Który to już raz?
Pięćdziesiąty?
- Kolejne dokumenty do podpisania, wasza książęca
mość. – Głos Karima rozległ się po wielkiej komnacie służącej za biuro. Yoh,
który słyszał takie zdania niemalże bez przerwy od kilku godzin, miał ochotę
cisnąć w Indianina gęsim piórem, albo najlepiej ciężkim, kryształowym
kałamarzem. Tak, ten Yoh, ten wiecznie wyluzowany szaman, po prostu tracił nad
sobą panowanie. Kto by się mu jednak dziwił?
Od
samego rana siedział w tej wypełnionej przepychem sali i podpisywał
najróżniejsze dokumenty, które znosili mu członkowie Patch Tribe. Dotyczyły one
różnych spraw: od kronik turniejowych, które należało wypełnić, aż po kartki i
zdjęcia, które przesyłali fani, prosząc o autograf. Z początku chłopak starał
się robić dobrą minę do złej gry, udając, że nie słyszy, jak jego przyjaciele
wygłupiają się na zewnątrz. Jednak, kiedy stosik papierzysk na biurku
przekroczył metr wysokości, zaczął się powoli załamywać.
- Dziękuję, Karimie… - wycedził przez zęby,
usiłując przywołać na twarz swój zwykły uśmiech. O dziwo, nie przychodziło mu
to zbyt łatwo. – Nie wiesz przypadkiem, co się dzieje z moim niewydarzonym
braciszkiem? Miał mi pomóc…
- Nie widziałem księcia Hao od rana, wasza wysokość
– odpowiedział właściciel restauracji, udając, że nie usłyszał epitetu, którym
Asakura obdarzył swojego bliźniaka. Skłonił się lekko i wyszedł z
pomieszczenia.
Gdy
tylko drzwi się za nim zamknęły, Yoh padł twarzą na biurko, łkając żałośnie:
- Ja już nie chcę… Mamo, ratuj…
- Pomógłbym ci, ale nie mam prawa do podpisywania
królewskich dekretów. - Obok niego pojawił się Amidamaru.
Młody
szaman chyba po raz setny przeklął się w myślach za to, że zgodził się zająć
dokumentami. Trzeba jednak przyznać, że Silva trochę przesadził mówiąc, że „to
tylko kilka papierków”. Kilka papierków! Już sobie popamięta te kilka
papierków!
- Nie chcę cię poganiać, Yoh, ale pamiętasz, że
jeśli nie skończysz tego do południa, to Anna zada ci pięć razy większy
trening?
Właściciel
pomarańczowych słuchawek jęknął po raz kolejny, przypominając sobie swoją
poranną rozmowę z narzeczoną, która dała mu jasno do zrozumienia, że nie
interesuje jej, czy Turniej się skończył, bo on i tak ma dalej trenować, by nie
spaść z formy i nauczyć się kontrolować swoją nową moc. Tylko przybycie Silvy z
dokumentami pozwoliło Asakurze wymigać się od ćwiczeń. Wtedy, Yoh miał ochotę
ucałować członka Rady. Teraz jednak myślał sobie, że chyba lepiej byłoby biegać
na zewnątrz niż kisić się w tej wielkiej, wypełnionej złotem i srebrem,
komnacie, gdzie przepych wydawał się wręcz przytłaczający.
Już
chyba po raz trzeci tego dnia, Yoh upadł twarzą na biurko ze zrezygnowania. W
przeciwieństwie jednak do dwóch poprzednich, w ten zostało włożone dużo więcej
siły. Blat zadrżał lekko, a sterta papierów zwaliła się prosto na głowę
szatyna, zakrywając go niemal całkowicie.
W
tym momencie, do sali bezceremonialnie wszedł Hao. Z początku musiał mieć
wrażenie, że zastał pomieszczenie pustym, gdyż włosy brata były ledwo widoczne
spomiędzy papierzysk.
- No, no, no! Nieładnie to tak leniuchować w pracy!
– zawołał ognisty szaman z wrednym uśmiechem. Kiedy tylko bliźniak usłyszał
jego głos, podniósł gwałtownie głowę, wynurzając się spod dokumentów, niczym
potwór z jeziora Loch Ness; wstał; a następnie zbliżył się do długowłosego z
żądzą mordu w oczach.
Na
krótki moment Hao zawahał się. Nie pamiętał, kiedy ostatnim razem jego
braciszek wyglądał tak, jakby chciał go uderzyć. Pozory jednak mylą. Wściekłość
w mgnieniu oka wyparowała z wielbiciela cheeseburgerów, a ten tylko przytulił
się do władcy płomieni.
- Hao… Błagam, zabierz mnie stąd… Ja już nie chcę…
Zaskoczony
ognisty szaman tylko pogłaskał go po głowie. Zaraz potem odsunął się od niego z
zagadkowym uśmiechem.
- Yoh, Yoh, Yoh… Zapomniałeś już, jaką masz teraz
moc?
W
tym momencie jedno z wielkich okien komnaty otworzyło się gwałtownie w wyniku
porywistego wiatru. Powiew sprawił, że wszystkie papiery z biurka poleciały
prosto do kominka. W tej samej chwili na palenisku pojawił się płomień, który
od razu zabrał się za dokumenty, spalając je doszczętnie.
- Ups, co za pech – powiedział Hao, starając się
brzmieć naturalnie.
- Jesteś wielki! – zawołał Yoh, a na jego twarzy po
raz pierwszy od rana pojawił się prawdziwy, niewymuszony uśmiech. Dopiero w tym
momencie młody Asakura zdał sobie sprawę z dość niecodziennego ubioru brata.
Długowłosy
miał bowiem na sobie ciemne jeansy oraz białą koszulę na którą zarzucił czarną
marynarkę. Było to trochę dziwne, gdyż zwykle ograniczał się do zwykłej, jasnej
koszuli, rozpiętej do połowy.
- Coś się tak wystroił? – spytał młodszy z
bliźniaków ze znaczącym uśmieszkiem.
- Wiesz, idę na spacer z Anabelle… - Na twarzy
władcy płomieni pojawił się lekki rumieniec. - Zobaczymy, jak zareagują fanki…
Wielbiciel
cheeseburgerów tylko westchnął. Niezbyt podobał mu się pomysł z udawaniem
związku. Nie był też zbyt zadowolony, że Hao zabronił mu komukolwiek o tym
mówić. To miała być tajemnica, którą znają tylko oni dwaj oraz członkinie
dawnej „The oak leaf team”.
- Rób co chcesz. Znasz moje zdanie na ten temat.
Po
tych słowach, Yoh opuścił komnatę, zostawiając brata z dość sporym mentlikiem w
głowie.
♥♥♥
Anno 1740
- Dziwna sprawa z tym pałacem, nie? – powiedziała
Anabelle, przyglądając się napisowi, wyrytemu nad głównym wejściem. – Zaczęto
go budować w osiemnastym wieku, po czym, kiedy go ukończono, Król Duchów
sprawił, że zniknął…
- Też do końca tego nie rozumiem. Jakby nie mógł go
najnormalniej w świecie zostawić w spokoju… - powiedział Hao, który był,
delikatnie mówiąc, zszokowany, kiedy po raz pierwszy członkowie Patch Tribe
powiedzieli im, że zamieszkają w zamku. Wcale nie uśmiechało im się to całe
królewskie życie, jednak nie mieli za bardzo wyboru. „Trzeba było nie wygrywać”
– powiedział wtedy Radim, a ognisty szaman miał za to ochotę złamać jego
rzeźbiony mikrofon na pół.
- No nic, idziemy? – zapytała dziewczyna,
delikatnie, aczkolwiek stanowczo, ciągnąc przyjaciela za rękaw marynarki.
- Co? Och, jasne – uśmiechnął się Hao, po czym
razem ze zwiadowczynią udali się w stronę centrum Patch.
Mimo,
że do zniknięcia miasteczka pozostało tylko pięć dni, na ulicach wciąż można
było spotkać mnóstwo szamanów. Wszyscy zdawali się korzystać z festynu, który
trwał nieprzerwanie od czasu koronacji. Kolejki po jabłka w karmelu czy
hot-dogi, miewały nawet kilkanaście metrów długości.
Anabelle
w duchu dziękowała instynktowi, który nakazał jej założyć płaszcz z kapturem.
Nie lubiła przebywać w centrum uwagi, a teraz prawie wszyscy odprowadzali ją
zaciekawionym spojrzeniem.
Na
Hao, rzecz jasna, od razu rzuciły się fanki. Piszczały i skandowały jego imię,
tak jakby myślały, że może im to pomóc w zdobyciu jego serca.
- Hao, zostaniesz moim chłopakiem? – zapytała jedna
z dziewcząt, której udało się podejść wystarczająco blisko. Na oko mogła mieć
nie więcej niż trzynaście lat. Jej długie, blond włosy, ufarbowane na
końcówkach na neonoworóżowy kolor, były ozdobione niezliczoną ilością
błyszczących spinek i kokardek.
- Przykro mi, jednak już mam dziewczynę – powiedział
książę z pewnym siebie uśmiechem. Wszystkie fanki nagle ucichły. Mogło się
zdawać, że ktoś rzucił na nie zaklęcie zamrożenia.
Tymczasem
Asakura, niezatrzymywany przez nikogo, podszedł do stojącej z boku Nowozelandki
i chwycił ją za rękę. Ta, z początku zaskoczona, przysunęła się bliżej niego,
nadal jednak nie pozbywając się kaptura.
Sekundy
mijały, a fanki wciąż stały bez ruchu, niczym figury woskowe. Tymczasem, Hao i
Anabelle odwrócili się i oddalili spokojnym krokiem. Kiedy mieli już pewność, że
żadna z dziewcząt ich nie usłyszy, wybuchli głośnym śmiechem.
- Widziałaś ich miny?
- Tak, to było świetne! Albo ta blondyneczka, która
pytała, czy będziesz jej chłopakiem! – Szatynka nie mogła powstrzymać chichotu
na wspomnienie zszokowanej twarzy fanki.
Nadal
trzęsąc się ze śmiechu, przeszli dalej wzdłuż ulicy, ściągając na siebie
spojrzenia zaciekawionych przechodniów. Udało im się uspokoić dopiero po kilkunastu
minutach, kiedy to ktoś nagle wpadł na Anabelle, omal nie strącając jej z nóg.
- Chiedo
scusa! Mi dispiace…(wł. Przepraszam, przykro mi) - zaczęła się szybko
tłumaczyć mała, ciemnooka dziewczynka. Na oko mogła mieć jakieś sześć-siedem
lat. Jej kruczoczarne włosy były związane w dwa warkocze, ozdobione dodatkowo pomarańczowymi
kokardkami. W rączkach trzymała jakąś niebieską książeczkę, ściskając ją niczym
najdroższy skarb.
- Non fa
niente (wł. Nic nie szkodzi)– odpowiedział Hao, przerywając potok słów
dziecka. Anabelle spojrzała na towarzysza zaskoczona.
- Znasz hiszpański? – spytała.
- Akurat to jest włoski – zaśmiał się chłopak. –
Nie powiem, że znam bardzo dobrze… Tylko kilka podstawowych zwrotów – dodał, po
czym pochylił się nieco i spytał o coś brunetkę, która nadal stała przed nimi i
wpatrywała się w młodego księcia z uwielbieniem. Odpowiedziała mu szybko, przy
okazji pokazując trzymaną książeczkę.
Na
okładce znajdował się krajobraz Patch Village z Królem Duchów w tle. Złote
litery układały się w napis:
Turniej Szamanów: album kolekcjonerski
Hao
po raz kolejny zadał dziewczynce pytanie, a ta, zadowolona z możliwości
rozmawiania z kimś w ojczystym języku, zaczęła szybko tłumaczyć, przy okazji
przewracając kolejne kartki książeczki, na których znajdowały się informacje o
Turnieju, Członkach Rady, znanych obiektach w Patch oraz zawodnikach. Prawie
przy każdym opisie wklejono naklejkę z daną postacią lub miejscem.
Nowozelandce
przypomniało się, jak w dzieciństwie posiadała podobny album na naklejki z
Disney’a. Pamiętała jeszcze radość, jaką sprawiało jej wymienianie się
obrazkami z innymi. „Ech, do dziś nie zdobyłam Królewny Śnieżki…” – pomyślała z
goryczą.
Tymczasem,
jej towarzysz nadal słuchał, jak dziecko opowiada o swojej kolekcji. Okazał się
być bardzo dobrym rozmówcą. Albo rzeczywiście interesowało go zbieranie
nalepek, albo posiadał niebywałe zdolności aktorskie. Co jakiś czas zadawał
pytania, a także mówił coś śmiesznego (a przynajmniej tak dało się wnioskować z
reakcji dziewczynki). Wtem, rozmowę przerwało przybycie jakiejś wysokiej
kobiety o identycznych oczach jak mała Włoszka.
- Lucia!
Basta! (wł. Lucia! Dość!)
Dziewczynka aż podskoczyła. Najwidoczniej była to
jej matka. Nie czekając na nic, mała podbiegła do rodzicielki, szczebiocząc coś
po włosku.
- Przepraszam za nią, wasza wysokość – powiedziała
kobieta, głaszcząc córkę po głowie. – Czasami buzia jej się nie zamyka.
- Nic się nie stało – odparł ognisty szaman. –
Bardzo miło nam się rozmawiało.
- Peccato, che lei deve già andare via... A presto! (wł. Szkoda, że musi pan już iść. Do zobaczenia!) –
Lucia pomachała mu rączką, po czym pozwoliła matce wziąć się na ręce. Zaraz
potem obie odeszły w swoją stronę.
Tymczasem
Anabelle i jej towarzysz spojrzeli po sobie i ruszyli dalej, niezatrzymywani
przez nikogo. Starali się prowadzić normalną rozmowę, jednak obojgu coś nie pasowało.
Czuli na sobie czyjś wzrok i nie chodziło tu bynajmniej o zainteresowanych
przechodniów. Ktoś ich śledził. X-laws? Niemożliwe, oni wyjechali z Patch już
pierwszego dnia, nieżegnani przez nikogo. Ktoś z Rady? Nie, przecież gdyby
potrzebowali pomocy księcia, nie ukrywaliby się.
- Też to czujesz, Hao? – spytała dziewczyna,
wykorzystując zwiadowczą zdolność rozglądania się bez znaczniejszego poruszania
głową. Uścisk dłoni chłopaka, w której znajdowała się jej własna, stał się
mocniejszy.
- Tak – odparł krótko, zdając się na reishi. Nic
jednak nie usłyszał. Nie dało się też wyczuć konkretnej aury szamańskiej, gdyż
w okolicy było ich zbyt wiele. To tak jakby szukać butelki z trucizną pośród
pięćdziesięciu flakoników z wodą. Wszystkie wyglądają tak samo, lecz tylko
jedna potrafi zabić. A o tym dowiadujesz się zwykle po fakcie.
Mimo
wyczucia w pobliżu czyjejś obecności, ani na moment nie zwolnili. Nie mogli dać
po sobie poznać, że zdają sobie sprawę z zagrożenia. O ile w ogóle było to
jakieś zagrożenie.
- Anabelle… - szepnął ognisty szaman,
przyspieszając nieco i stając twarzą do Nowozelandki. – Nie podoba mi się to.
Przytul się do mnie, tak, żeby wyglądało to naturalnie. Dzięki temu będę mógł
zobaczyć, czy ktoś nas śledzi.
Dziewczyna
od razu zrozumiała, o co chodzi. W jej profesji działanie niepostrzeżenie miało
zawsze kluczowe znaczenie. Śmiejąc się cicho i okręcając jeden z brązowych
loków wokół palca, zbliżyła się do szatyna, pozwalając mu oprzeć głowę na swoim
ramieniu. Głupio było jej to przyznać, ale obejmowanie władcy płomieni okazało
się naprawdę przyjemne. Czuła się przy nim bezpiecznie. Kiedyś nawet nie
myślała, że mogłaby zaprzyjaźnić się z chłopakiem. No, nie licząc może jej
ducha stróża.
Tymczasem,
Hao ostrożnie spoglądał na ulicę przed sobą. Starając się, by nie wyglądało to
nienaturalnie, przeleciał wzrokiem od budynków po prawej do wąskiej uliczki z
lewej. Nie zauważył jednak nikogo dziwnego poza grupką dziewcząt… Aż za dobrze
mu znanych.
- Fanki – szepnął, a w jego głosie dało się wyczuć
wahanie.- Nie zdziwiłbym się, gdyby sprawdzały, czy nasza…eee… randka to
podstęp.
Zwiadowczyni
odsunęła się i chwyciła dłoń chłopaka. Z daleka wyglądałoby to po prostu jak
typowy gest zakochanej pary. Jednak jej oczy, ledwie widoczne w cieniu kaptura,
ani na moment nie traciły czujności.
- Myślisz, że są na tyle inteligentne? – spytała z
powątpiewaniem.
- Nie wiem – odparł chłopak, ustawiając się
ponownie obok towarzyszki. – Wiem tylko tyle, że nie poprzestaną na tym. Jeżeli
istnieje jakakolwiek szansa, wykorzystają ją.
- Aż tak wierzysz w swój urok osobisty…? – W tonie
Nowozelandki dało się wyczuć rozbawienie. Długowłosy nie odpowiedział, jednak
na jego twarzy pojawił się rumieniec. Szatynka zaśmiała się w duchu, po czym
pociągnęła przyjaciela do przodu. – Nie wiem, jak ty, ale zaczynam się robić
trochę zmęczona. Może cię to zdziwi, jednak spacerujemy od dwóch godzin.
„Dwóch
godzin!?” – Hao nie mógł wyjść ze zdziwienia. Wcale nie czuł upływu czasu.
Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że słońce zaczęło się już dawno chylić ku
zachodowi, a niebo przybierało coraz ciemniejszą barwę. Na szczęście, pałac znajdował się niedaleko. W
trakcie przechadzki zatoczyli dość spore koło i już stąd widać było wysoką
wieżę zamku, w której mieściła się biblioteka.
Doszli
do złotego ogrodzenia rezydencji w zadziwiająco krótkim czasie. Mimo to, ani na
moment nie pozbyli się wrażenia, że ktoś ich obserwuje. Zatrzymali się na
chwilę przed bramą, a Hao kątem oka dostrzegł, że grupka jego wielbicielek
wciąż znajduje się w podobnej odległości, co przedtem. Teraz miał już pewność,
że chcą go sprawdzić. Chcą się dowiedzieć, czy rzeczywiście chodzi z Anabelle.
Jedynym sposobem, aby tego dowieść było…
Stanął
jak sparaliżowany. Z szeroko otwartymi oczami patrzył, jak dziewczyna wyciąga
rękę, by nacisnąć zdobioną klamkę. W mgnieniu oka podjął decyzję i chwycił ją
za nadgarstek, delikatnie odwracając w swoją stronę. Zaskoczona szatynka
podniosła na niego spojrzenie swoich dużych, ciemnozielonych oczu.
- One na nas patrzą – powiedział niemalże
bezgłośnie. – Wciąż nie wierzą. Potrzebują dowodu.
- Dowodu? – zdziwiła się dziewczyna. – Jakiego?
W
tym momencie, ognisty szaman chwycił jedną dłonią kaptur jej płaszcza,
odrzucając go do tyłu. Drugą zaś położył na jej policzku i nachylił się, aby
złożyć na jej ustach delikatny pocałunek.
♥♥♥
Jak
co wieczór, z kuchni pałacowej wydobywały się nieziemskie zapachy, które mąciły
w głowach wszystkim obecnym w promieniu kilkudziesięciu metrów. Ryu, z pomocą
kilku wynajętych kucharzy, przyrządzał właśnie homara w sosie pomidorowym.
Możliwości, jakie dawały zamkowe zapasy, były wręcz nieograniczone. Owoce
morza, przyprawy, warzywa ze wszystkich stron świata… Nie dało się znaleźć
składnika, który nie znajdowałby się w spiżarniach. Piątka pomocników również
znała się na swoim fachu. Potrafili szatkować i kroić w zastraszającym tempie.
Tamao, która odwiedziła kolegę przy pracy, nie mogła wyjść z podziwu. W rękach Gabriela,
młodego kuchcika, tasak zdawał się poruszać z prędkością światła, a Jenny,
specjalistka od sosów, potrafiła jedną ręką odmierzać składniki, a drugą kroić
w kostkę marchewki, w tym samym czasie rozmawiając z Ryu o motocyklach.
Zack,
mistrz cukiernictwa, wyciągał właśnie z pieca piątą blachę swoich słynnych
ciasteczek cynamonowych. Był w trakcie posypywania ich specjalnie dobraną
mieszanką tajemniczych przypraw, gdy do kuchni jak strzała wpadł Choco,
uciekając przed wściekłym Renem.
- To był twój ostatni żart, McDonnel! – krzyknął
Chińczyk, przeskakując zręcznie nad kuchennym blatem. Jego guan-dao jarzyło się
złotym blaskiem.
Amerykanin
wydał z siebie tylko nieartykułowany dźwięk i wskoczył pod stół, na którym Ryu
właśnie męczył się z żywym homarem. Nagłe poruszenie sprawiło, że skorupiak
upadł na podłogę, kierując się od razu w stronę zaskoczonego komika. Ten,
bardziej obawiając się szczypiec niż wściekłego Tao, wyleciał jak oparzony i
wskoczył fioletowowłosemu na ręce.
Tymczasem
zwierzę, które miało być tego dnia podane na kolację, wpełzło dokładnie pod
lodówkę, odmawiając wyjścia. Kiedy motocyklista włożył rękę w szparę, skończyło
się dla niego to mocnym uszczypnięciem w palec. Brunet aż podskoczył, omal nie
uderzając głową o sufit.
- Co tu się dzieje?! – Do pomieszczenia nagle
wpadła Anna. Tuż za nią pojawił się Yoh, najwidoczniej nieco zaskoczony
zastałym widokiem. Pięciu wynajętych kucharzy natychmiast ustawiło się w
szeregu, Ryu machał zranionym palcem jak oszalały, Tamao wyglądała nieśmiało
zza pieca, a Ren wciąż trzymał na rękach wystraszonego Choco.
- A mnie to nikt nie zaprosi do zabawy! – Horo,
który wbiegł tuż po Asakurze, skrzyżował ręce niezadowolony.
- Nic takiego, pani Anno… - wyjąkał Gabriel,
salutując.
- Wasza piątka – Kyoyama zwróciła się do wynajętych
kucharzy – niech kontynuuje pracę. Ryu, kolacja ma być gotowa za dwadzieścia
minut! I nie przyjmuję żadnych sprzeciwów. Zaś pozostali… - W jej głosie
zabrzmiała groźna nuta. – Żebyście się nie nudzili, posprzątacie wszystkie
łazienki w pałacu.
- Tak jest, pani Anno! – zawołali wszyscy chórem,
bez narzekania zabierając się za swoje zajęcia. Wiedzieli, że i tak nie miałoby
to żadnego sensu, a mogło jedynie zwiększyć gniew przyszłej Księżnej Szamanów.
Tymczasem,
sama para książęca powróciła do jadalni i przysiadła na krańcu stołu.
Dotychczas, choć może się to wydać dziwne, oboje byli zajęci wkładaniem zdjęć
do albumu. W trakcie całego turnieju uzbierało się ich naprawdę sporo, a
blondynka postanowiła wykorzystać przywileje swojego stanowiska i wydrukować je
za darmo w Patch.
Podniosła
właśnie fotografię przedstawiającą walkę Yoh i Rena, jeszcze z pierwszej rundy.
Od tego czasu minął niemalże rok. Nigdy by nie przypuszczała, że w ciągu tych
kilku miesięcy mogłoby wydarzyć się tak wiele. Kiedy przyjechała do Tokio, jej
stosunki z Asakurą nie były tak bliskie jak teraz. On… był wtedy zupełnie innym
szamanem. Dopiero zaczynał swoją współpracę z Amidamaru, jego jedynym
prawdziwym przyjacielem był Manta… Wtedy dopiero zaczął się naprawdę uśmiechać…
Potem poznał Horo, Rena, Ryu, Fausta, Lyserga, Choco… oraz Hao.
Niesamowite,
ile się zmieniło. Ilu wrogów stało się dla nich przyjaciółmi. Jeszcze
kilkanaście tygodni temu, nikt by chyba nie pomyślał, że będą siedzieć z członkami
X-laws oraz Wielkim i Groźnym Hao Asakurą przy jednym stole…
- Mogę włożyć to zdjęcie, Anno? – spytał Yoh,
delikatnie wyjmując obrazek z ręki narzeczonej. Ta szybko wyrwała się z
zamyślenia, spoglądając na siedzącego obok chłopaka.
- Jasne, bierz… - odparła szybko, chwytając kolejną
fotografię. Niemalże od razu na jej policzkach pojawił się rumieniec. Ten moment…
Lubiła go wspominać, chociaż zawsze miała wtedy poczucie winy.
Obrazek
przedstawiał ich dwoje, tuż po walce Hao i Yoh, kiedy to ognisty szaman został
zabrany przez X-laws. Wtedy jeszcze nikt nie wiedział o więzi, która nawiązała
się między bliźniakami. Wszyscy cieszyli się z remisu, gratulując młodemu
Asakurze, jednak jemu wcale nie było wesoło. Mimo to, pocałował ją wtedy… I
właśnie ten moment został uwieczniony na zdjęciu.
- Tyle od tego czasu się wydarzyło, prawda? –
zagadnął książę, spoglądając na zdjęcie w rękach dziewczyny.
- Prawda… Uratowałeś Hao, pokonaliście drużynę
Euro, dotarliście do finału… I wygraliście.
- Mam nadzieję, że cię nie zawiodłem – powiedział
nagle Asakura, a w jego głosie dało się wyczuć napięcie. – Wiem, że chciałaś
być królową szamanów, a w tym wypadku będziesz księżną…
- Yoh – przerwała mu blondynka. Na moment
zapanowała cisza, kiedy wpatrywali się w swoje czarne tęczówki. – Ja… Wiem, że
ci tego nie mówiłam, jednak… Jestem z ciebie naprawdę bardzo dumna. Tylko
prawdziwy władca byłby gotów targować się o najbliższych z samym Królem Duchów.
I… ten tytuł w zupełności mi wystarczy… O ile tylko zechcesz mnie nim
obdarować.
Szatyn
spojrzał na narzeczoną zaskoczony. Dotychczas Anna nie wspominała zbyt wiele o
ich małżeństwie, które od dawna było dla nich czymś oczywistym. A teraz… Czy
uważała, że przez to, iż został księciem, mógłby chcieć znaleźć inną
dziewczynę?
- Anno… Wiesz przecież, że dla mnie nie istnieje
żadna inna oprócz ciebie – w tym momencie położył delikatnie dłoń na jej
policzku. – Kochałem cię, odkąd poznaliśmy się w Osorezan i kocham nadal. I
nigdy tego nie zmienię. – Ostatnie zdanie wypowiedział szeptem, a jego twarz
znajdowała się tylko kilka centymetrów od twarzy blondynki. Nagle, w jego dłoni
pojawiła się czerwona róża. – Tak więc, Anno… Czy uczynisz mi ten zaszczyt i
zostaniesz moją królową? Bo dla mnie zawsze nią będziesz, niezależnie od
pozycji.
- T-tak… - odpowiedziała dziewczyna niemal
bezgłośnie. Nie trzeba było już więcej słów, kiedy oboje złączyli się w
miłosnym uścisku.
♥♥♥
W jednej z pałacowych komnat, na
niewysokich fotelach siedziały dwie dziewczyny. Pierwsza z nich, niewysoka
blondynka, ze znudzeniem opowiadała coś swojej, lekko zbulwersowanej,
ciemnowłosej towarzyszce.
- …i po
tym, jak już ją pocałował, wrócili oboje do pałacu. Rozstali się na korytarzu,
a kiedy on już poszedł, to Anabelle gdzieś pobiegła. Nie szłam już za nią, no
bo po co?
Cassandra tylko westchnęła, krzyżując
ręce na piersi.
- Temu, że
ich śledziłaś, to się nawet nie dziwię… Nie wiesz jednak, dokąd pobiegła Ann? –
W jej głosie dało się wyczuć troskę o przyjaciółkę. Takie zachowanie nie było
podobne do Nowozelandki.
- A co mnie
to obchodzi? – Niebieskooka wzruszyła ramionami. – Jak chce to niech sobie
ucieka z płaczem… Sama sobie tego piwa nawarzyła.
- Z
płaczem? – spytała zaskoczona Belgijka. Ta cała sytuacja zaczynała jej się
coraz mniej podobać.
- Noo… Tak.
Znaczy, tak mi się wydawało… Poleciała gdzieś w kierunku tylnego wyjścia, ale
nie wiem, gdzie jest teraz.
Szatynka nagle wstała, omal nie
przewracając małego stoliczka, na którym stała cała sterta jej książek.
Spojrzała na towarzyszkę z nietypowym wyrazem twarzy, po czym pociągnęła ją za
rękę, zmuszając do wstania.
- Ej!? Co
ty robisz!? – oburzyła się Natalie.
- Musimy ją
znaleźć. Znasz ją, czasami potrafi zrobić coś naprawdę głupiego.
Panna Russo mruknęła coś pod nosem,
wyrywając się koleżance.
- Ja tam
nigdzie nie idę.
- Idziesz,
Nat! Ann to w końcu twoja przyjaciółka!
I, nie czekając już na odpowiedź,
Cassandra pociągnęła zdenerwowaną Natalie w stronę drzwi, przy okazji wołając
jeszcze do chimery-swojego ducha stróża:
- Church!
Wiesz, co masz robić.
Nie będę się wypowiadać... Przedstawiam zestaw obrazków z Horo Horo i Damuko: