W Betlejem mieście Zbawiciel się rodzi...
Niech się Wam, mili, najlepiej powodzi.
Niech Wam służy szczęście o każdej godzinie.
I niech Was dobrego nic w życiu nie minie!
Tym razem nie chcę się zbyt długo rozpisywać. Mogę jedynie przeprosić za to, że ostatnio coś mało publikuję. Prawda jest taka, że co siadam nad rozdziałem na tego bloga, to mam ochotę wykasować wszystko. Nie wiem, chyba potrzebuję trochę przerwy. Zawieszać nie zawieszam, ale po prostu robię przerwę. Dlatego też w najbliższym czasie możecie się spodziewać czegoś nowego na blogu Two Souls Asakura. Przykro mi, że tak wyszło, ale najwidoczniej tak musi być.
Zanim jeszcze przejdziemy do Świąt, musze się pochwalić mikołajkowym prezentem i historią z nim związaną:
Torba ta jest jednym z najlepszych prezentów jakie kiedykolwiek dostałam <333
Wyobraźcie sobie, że szłam z tą torbą korytarzem i zaczepił mnie jeden chłopak o rok młodszy, którego wcale nie znam. Serio, nawet nie wiem jak ma na imię i do której klasy chodzi xD Wiem tylko, że ma świetną koszulkę z Death Note'a. Ale to pomińmy.
Wyobraźcie sobie, że ten chłopak normalnie, przy kolegach z klasy spytał mnie "Hej, ty jesteś Ania, nie? Oglądasz "Shaman King"?" Myślałam, że go ucałuję <3 Byłam taka wzruszona, że masakra! Potem pytał też o inne anime, a mi się tak ciepło na sercu zrobiło :D Zdobyłam nowego przyjaciela! xD
Co prawda dowiedziałam się już ostatnio, że to z pewnością nie jest oryginalny pomysł, co dosyć skutecznie zniechęciło mnie do publikowania... Jednakże ktoś powiedział mi, że to tak jak z blogami - bohaterowie i zamysł podobny, lecz interpretacja różna. Dlatego chciałam Wam przedstawić moją własną interpretację "Opowieści Wigilijnej" Charles'a Dickens'a :)
Poza tym, życzę Wam zdrowych, radosnych Świąt, mnóstwa prezentów pod choinką, wspaniałych przyjaciół, niezapomnianego Sylwestra i spełnienia wszystkich najskrytszych marzeń! Wesołych Świąt!
Lojalnie ostrzegam! To coś ma 13 stron A4, więc polecam czytać, kiedy ma się więcej wolnego czasu :D
Opowieść Wigilijna
Izumo, 24 grudnia 2011
Mimo
że Japonia to kraj, gdzie chrześcijanie stanowią mniej niż jeden procent
populacji, świętowanie Bożego Narodzenia już od wielu lat było dla jej
mieszkańców czymś całkowicie naturalnym. Chociaż pozbawione religijnego
podtekstu, Święta dla Japończyków zawsze były czasem spędzanym z osobami, które
się kocha. Dla większości to właściwie coś w rodzaju drugich walentynek, gdzie
można spędzić cudowny wieczór tylko we dwoje. Niektórzy jednak lubią spędzać je
rodzinnie, siedząc przy jednym stole i rozdając sobie wzajemnie prezenty. Do
takich rodzin należą także państwo Akimori.
Wspaniała
choinka, ozdobiona w srebro i złoto przez Megumi, stała w kącie jadalni, od
razu przyciągając wzrok przechodzących obok domowników. Leżało pod nią już
całkiem sporo kolorowych paczek i toreb z prezentami, aż proszącymi się o
odpakowanie. Jednak na to trzeba było jeszcze trochę poczekać.
Rodzice
przygotowywali właśnie podwieczorek, którego głównym punktem było tzw.
Kurisumasu Keeki – niezwykle słodkie ciasto z grubą, lukrową polewą. Ich dwaj
siedmioletni synowie zaciekle próbowali dobrać się do słoika z piernikami,
który ich mama położyła na najwyższej półce komody. Niestety, z dość marnym
skutkiem. Nie pomogło branie brata „na barana” ani też wspinanie się na dosyć
chybotliwy taboret. Przy trzeciej próbie obaj bliźniacy wylądowali na ziemi,
otoczeni błyszczącym łańcuchem, którym została przyozdobiona szafka, a którego
złapał się Daichi, kiedy stracił równowagę.
- Chłopcy, nie można was spuścić
z oka nawet na parę minut! – Ichigo, ojciec chłopców wszedł do pomieszczenia i
karcąco spojrzał na synów. – Poczekajcie jeszcze trochę, a wszyscy razem zjemy
podwieczorek.
Mężczyzna,
choć naprawdę kochał swoich dwóch łobuzów, tym razem naprawdę był na nich zły.
Nie dość, że od samego rana plątali się wszystkim pod nogami i narzekali, że im
się nudzi, to jeszcze przeszkadzali. Gdyby chociaż jego ojciec Sōichirō tu był…
Ale niestety, nadal nie wrócił do domu.
W
tym momencie, jak na zawołanie dał się słyszeć szczęk zamka w drzwiach.
Zaledwie moment później, w pokoju pojawił się uśmiechnięty dziadek bliźniaków.
- Jak dobrze, że jesteś, Otō-san!
Razem z Megumi zajmujemy się przygotowywaniem posiłku i nie ma kto pilnować
chłopców… A nie da się ich zostawić samych nawet na parę minut. – To mówiąc,
Ichigo wskazał na wyplątującego się z łańcucha Daichi’ego.
Starszy
pan zaśmiał się i potargał włosy starszego z braci, który przyszedł go
przywitać.
- Cóż, myślę, że znajdę dla
chłopców jakieś zajęcie… - odparł Sōichirō, pocierając brodę dłonią.
- Zostawiam ich pod twoją
opieką, Otō-san – powiedział jego syn, kierując się z powrotem w stronę kuchni.
– Podwieczorek wkrótce będzie gotowy – dodał z uśmiechem.
Bliźniacy
zostali w pokoju razem z dziadkiem, który przysiadł na poduszce pod ścianą. Nie
byli do końca pewni, jak się zachować. Co innego kraść ciastka, kiedy rodzice
nie patrzą, a co innego być pod stałą obserwacją najstarszego członka rodziny.
- Ech, chłopcy, chłopcy… -
westchnął Sōichirō z uśmiechem. – Co byście powiedzieli na jakąś opowieść?
Powiedzmy, opowieść wigilijną? – zaproponował, przybierając wygodniejszą
pozycję.
- Opowieść Wigilijną..? Chyba
mama już to nam kiedyś czytała… - zastanawiał się głośno Daichi, jednak w tym
momencie otrzymał mocnego kuksańca od brata.
- Cicho! – ofuknął bliźniaka Daiki
i zawołał: - Mów dziadku!
Starszy
pan zaśmiał się. Następnie poczekał aż wnukowie usadowią się wygodnie obok
niego. Po kilku sekundach zastanowienia zaczął swoją opowieść:
- Przenieśmy się teraz do Tokio,
trzy lata po przerwaniu Turnieju szamanów…
***
To był mroźny,
grudniowy poranek. Większość ludzi na ulicach opatulała się mocno płaszczami,
by uniknąć wszechogarniającego śniegu, który padał nieprzerwanie już od kilku
dni.
Jedną z mniej
zatłoczonych ulic przedzierał się przez zaspy niewysoki siedemnastolatek,
powoli, lecz nieustannie, zbliżając się do celu swojej podróży, jakim był dom
jego najlepszego przyjaciela. „W sumie…”
– pomyślał Manta z goryczą, zanim jeszcze wyszedł tego dnia na dwór. – „Powinienem chyba go nazywać byłym
przyjacielem…”
Ilość białego
puchu na ulicy i chodnikach zwiększała się z każdą chwilą i pługi ledwo
nadążały z odśnieżaniem. Nawet długonogie osoby miały problem z
przemieszczaniem się, nie mówiąc już o niziutkim Oyamadzie, który w ciągu
ostatnich trzech lat urósł zaledwie o dwa centymetry, a teraz ledwo widział
znad wysokich zasp.
Łatwo chyba wam
będzie wyobrazić sobie jego szczęście, gdy wreszcie dotarł pod drzwi
posiadłości Asakury. Z zewnątrz nie zmieniła się ona zbytnio, jednak Manta
dobrze wiedział, że to tylko pozory. Od momentu, gdy Yoh zerwał zaręczyny z
Anną i zupełnie odciął się od przyjaciół, dom zdecydowanie stracił swój dawny
majestat. Rzecz jasna nadal mieszkały w nim duchy-rezydenci, a nawet porządek
był w miarę utrzymany, jednak brakowało w nim życia i tej pozytywnej aury,
którą dawniej roztaczał wokół siebie młody szaman.
Oyamada zadzwonił
do drzwi, lecz nikt mu nie otwierał. Dawniej po prostu wszedłby do środka bez
pukania, jednak w ostatnim czasie po prostu zaczął się bać reakcji przyjaciela.
Gdyby sprawa nie była tak ważna, prawdopodobnie jasnowłosy chłopak odpuściłby i
wrócił do domu, nie chcąc denerwować Asakury. Ale jednak była.
Siedemnastolatek
nacisnął klamkę, a drzwi otworzyły się przed nim. Yoh rzadko zamykał, jeżeli
był w domu.
- Cześć Yoh, to ja, Manta – zawołał jasnowłosy, wchodząc do środka.
Właściciela pomarańczowych słuchawek nigdzie jednak nie było widać. To w sumie
nie zdziwiło gościa aż tak. Dobrze wiedział, gdzie ukrywał się jego przyjaciel.
Nie czekając na
nic, skierował się w stronę pomieszczenia przekształconego w coś w rodzaju
siłowni. Tak jak się spodziewał, zastał tam młodego Asakurę, leżącego na ławce
i podnoszącego ciężary.
Zapewne dawniej
coś takiego wydawałoby się niemożliwe, jednak Yoh naprawdę ogromnie się
zmienił. Od dwóch lat głównym sensem jego życia było trenowanie. Chciał stać
się najsilniejszym szamanem i wygrać Turniej, kiedy tylko go wznowią. Oyamada
do końca nie wiedział, dlaczego jego dawny przyjaciel tak się uparł przy swoim
postanowieniu. Niezależnie - poniedziałek czy niedziela, dni powszednie czy
święta – nie przerywał swojego treningu. Jak nie doskonalił kontroli ducha z
Amidamaru, to zwiększał swoją siłę lub kondycję poprzez rozmaite ćwiczenia.
- Czego chcesz? Nie widzisz, że trenuję? – spytał oschle szatyn między
jednym a drugim podniesieniem sztangi. Patrząc na ciężarki, młodzieniec
potrafił już wycisnąć ponad sto dwadzieścia kilogramów.
- Ja… - zmieszał się niski chłopak. – Wiesz, dzisiaj jest Wigilia, a
jutro Święta… Tak pomyślałem…
-Wyduś to z siebie – mruknął Yoh, odkładając sztangę i przenosząc się
do pozycji siedzącej. Jego włosy, teraz o jakieś dziesięć centymetrów dłuższe
niż dawniej, lepiły się do spoconego czoła. Asakura przetarł twarz ręcznikiem i
pociągnął łyk z leżącej na ziemi butelki.
- Chcieliśmy urządzić wspólne święta… Wszyscy przyjadą! Ren, Horo,
Ryu, Faust… Nawet Anna!
Na dźwięk imienia
byłej narzeczonej, wyższy szaman drgnął.
- I co w związku z tym?
- No… - Manta zmieszał się. – Chciałem cię zaprosić, byś spędził ten
dzień z nami. Chcemy zjeść razem kolację około osiemnastej. Co ty na to? Będzie
tak jak dawniej…
- Nie – zaprzeczył od razu Yoh. – Po pierwsze, od śmierci Lyserga i
Choco nic nie będzie jak dawniej. Po drugie, nie mam na to czasu, muszę
trenować. – Po tych słowach, Asakura nałożył swoje nieodłączne słuchawki na
uszy (które były chyba jedynym elementem, który pozostał w jego życiu bez
zmian) i skierował się w stronę bieżni.
Ramiona Oyamady
opadły. W głębi ducha nastolatek naprawdę liczył na to, że chociaż w Święta uda
mu się wyciągnąć Yoh na chwilę. Jednak przyjaciel był teraz zupełnie inny niż
dawniej. A wszystko z powodu tamtej walki w Kręgu Totemów.
Przez kilka minut
nikt się nie odzywał i jedynie uderzanie stóp szatyna o bieżnię wydawało jakiś
dźwięk. Chłopak wydawał się zupełnie pochłonięty w muzyce i swoich ćwiczeniach,
więc Manta, chcąc nie chcąc, ruszył w stronę wyjścia. Po drodze spotkał jednak
Amidamaru.
- Przykro mi, że musiałeś to przeżyć, Manta… - powiedział duch. Na
jego twarzy widać było smutek.
- Naprawdę nic do niego nie dociera?
- Niestety. Próbowałem go przekonywać, ale to jak grochem o ścianę.
Jeżeli chcesz, spróbuję porozmawiać z nim jeszcze dzisiaj wieczorem. Może
chociaż na Święta zrobi wyjątek i przerwie trening.
- Dziękuję, Amidamaru – odparł Oyamada, patrząc z nadzieją na
samuraja. – Wesołych świąt!
- Wesołych świąt, Manta. Pozdrów wszystkich – odpowiedział Amidamaru,
spoglądając jeszcze, jak opatulony ciepłymi ubraniami siedemnastolatek wychodzi
na śnieżną wichurę.
„Nigdy bym nie przypuszczał, że będę tęsknić
za towarzystwem ludzi…” – pomyślał z goryczą samuraj, zastanawiając się, w
jaki sposób zacząć rozmowę z młodym Asakurą.
***
Nie – to była jedyna odpowiedź, jaką Amidamaru otrzymał od Yoh.
Był wieczór,
młodzieniec miał już za sobą wiele godzin morderczego treningu. Ostatnie trzy
spędził wraz z duchem stróżem na ćwiczeniu szybkości tworzenia kontroli ducha.
Obecnie potrafił to zrobić w mniej niż jedną sekundę, nie wypowiadając nawet
komendy na głos.
- Yoh, przecież nic się nie stanie, jak opuścisz jeden trening, by
spotkać się z przyjaciółmi… - Samuraj nie poddawał się, chociaż czuł, że sprawa
jest już przegrana.
- Kiedy wznowią Turniej, to będą moi rywale. Nie mogę sobie pozwolić
na okazywanie im litości – odparł oschle Asakura. – Ale jeśli chcesz, to leć do
nich, baw się dobrze...
- Nie zostawię cię przecież… Jestem twoim duchem stróżem – powiedział
Amidamaru, jak przystało na dobrego ochroniarza. To smutne, że teraz nawet
relacje tej dwójki zaczęły przypominać te między Renem a Basonem sprzed paru
lat.
- A szkoda, czasem mógłbyś – mruknął Yoh, popijając wodę o smaku
pomarańczowym.
To zupełnie zbiło
ducha z tropu. Przecież robił wszystko, by pomóc młodemu szamanowi. Znosił
dzielnie jego mordercze treningi, które także dla niego stanowiły ogromny
wysiłek. Starał się, jak tylko mógł, lecz najwidoczniej to wciąż było za mało.
Chciał coś
powiedzieć, jednak w tym momencie zobaczył pewien znajomy przedmiot, który
Asakura wyciągnął i położył na stoliku. Nagrobek.
- Skoro tak stawiasz sprawę… Wesołych świąt, Amidamaru. – To mówiąc,
Yoh zmusił swojego stróża do schowania się w swoim małym, ziemskim lokum.
Sam zaś udał się
na górę, do swojego pokoju. Niestety, gdy chciał włączyć lampę, jak na złość
padła żarówka. Niezadowolony podszedł po ciemku do szafy, by wyciągnąć z niej
piżamę, gdy usłyszał dziwny dźwięk. Coś jak trzaskanie płomieni. W tym momencie
ujrzał przed sobą swój wyraźny cień, który powstał w wyniku jakiegoś bardzo
silnego światła za jego plecami. A to mogło oznaczać tylko jedno.
- No, no… Nie spodziewałbym się po tobie aż takiej zmiany… - usłyszał
cichy głos tuż obok swojego ucha. Poczuł na plecach dziwne ciepło, od którego
aż przeszedł go dreszcz. Nie czuł go od walki w Kręgu Totemów.
- Duchu Ognia… - Gdy Yoh się odwrócił, jego ton nie był jeszcze zbyt
pewny. Po chwili jednak młodzieniec wyprostował się i przyjął pozycję gotową do
obrony. – Co cię tu sprowadza? Przecież nie należysz już do Hao.
Szmaragdowe oczy
płomiennego stworzenia błysnęły. Mimo że było teraz w swojej zmniejszonej
formie, nadal pozostawało śmiertelnie groźnym przeciwnikiem.
- Prawdą jest, że Hao nie może korzystać z mojej mocy, gdyż sam nie ma
ani grama foryoku, a ja ponownie mieszkam w wymiarze Króla Duchów. Mimo to,
nadal pozostaję jego stróżem.
Na ułamek sekundy
na twarzy Asakury pojawił się strach, natychmiast jednak zamaskowany przez dwa
lata ciężkiego treningu, który wyrobił w nim nie tylko siłę fizyczną, ale także
odporność psychiczną.
- Czyli co? Chcesz mnie zabić, tak? Spalić na popiół i przynieść
mojemu braciszkowi w pudełeczku na Gwiazdkę? – zakpił młody szaman. Zdziwił
się, i to dosyć znacznie, kiedy otrzymał od ducha odpowiedź przeczącą.
- Nie. Nie jestem tutaj, by cię skrzywdzić. Jestem tu, bo chcę ci
pomóc – powiedziało spokojnie ogniste stworzenie. – A przy okazji pomóc Hao.
- Nie potrzebuję twojej pomocy, i bez tego radzę sobie bardzo dobrze.
A z tego, co mi wiadomo, Hao raczej nie będzie chciał skorzystać z mojej pomocy
– mruknął szatyn. – Gdy się ostatnim razem widzieliśmy, wyraził się dosyć
jasno.
- Był wtedy… - zaczął stróż starszego z bliźniaków, jednak urwał. –
Zresztą, nieważne. Nie przybyłem tu na jakieś pogaduszki. Przysyła mnie Król
Duchów. Ma co do ciebie plany, jednak nie podoba się mu twoje obecne
zachowanie. Dlatego też tej nocy odwiedzą cię trzy duchy.
Asakura nie miał
pojęcia, co o tym myśleć. Jakie plany w stosunku do niego mógł mieć sam Król
Duchów?
- Po co? Czy ty nie mógłbyś przekazać mi tego zamiast nich? –
zainteresował się.
- Po pierwsze, jestem jednym z elementarnych duchów i należy mi się
trochę więcej szacunku, bachorze! – zdenerwował się stróż Hao. – A po drugie,
nie do ciebie należy kwestionowanie słów samego Króla. Jesteś tylko szamanem i
nikim więcej. Radzę to sobie zapamiętać, gdyż to właśnie zgubiło twojego brata.
Po tych słowach
Duch Ognia zniknął w płomieniach, pozostawiając po sobie tylko swąd spalenizny.
Yoh potrząsnął głową i rozejrzał się.
- Ech, stek bzdur. – Machnął ręką i wrócił do przygotowywania się do
snu.
***
Tej samej nocy,
Asakurę obudził dziwny dźwięk. Coś jak delikatne dzwonienie, przyjemne i
tajemnicze. Niezwykle ciche, a zarazem niedające spokoju.
- Co się… - zaczął chłopak sennym głosem, powoli rozchylając powieki.
Dobrze, że nie próbował się podnosić, bo zaledwie parę centymetrów nad jego
twarzą zwisał dziwnie znajomy, błękitny kryształ.
- Wesołych Świąt! - O ile wahadełko z czymś się mu kojarzyło, Yoh nie
mógł nie rozpoznać głosu swojego dawnego przyjaciela.
- Lyserg? – spytał z niedowierzaniem, przecierając oczy.
Rzeczywiście,
młody detektyw siedział na parapecie obok i spoglądał przez okno na padający
śnieg, kontrastujący z ciemnym niebem. Jego sylwetka w świetle księżyca była
lekko przezroczysta. Wygląd Anglika niewiele się zmienił. Jedynie włosy nie
odstawały tak bardzo na boki, a sam chłopak urósł o jakieś dziesięć
centymetrów. Jego wahadełko wróciło już do właściciela, chowając się w rękawie.
- Skąd się tu wziąłeś? Przecież
ty… Twój duch został od razu wchłonięty przez Króla Duchów, kiedy… - Szatyn
urwał, nie chcąc wspominać o momencie śmierci młodego detektywa.
- Kiedy zginąłem? Cóż, tak było. Ale teraz wypełniam zadanie, które mi
powierzył. Jestem Duchem Minionych Świąt Bożego Narodzenia.
Na te słowa, w
powietrzu dało się słyszeć jakby echo dzwoneczków i dziecięcego śmiechu. Ciemny
pokój został oświetlony przez kilka świec, których światło zaczęło coraz
bardziej drażnić oczy szamana. Zasłonił je rękami, nie wiedząc, co się dzieje.
Po kilku
sekundach dotarł do niego niezwykły huk. Otworzył oczy i rozejrzał się. Znajdowali
się w Kręgu Totemów, a nad nimi trwała właśnie walka z Hao. Duch Ognia połączył
się już z Królem i w tej chwili zamiast czerwienią, jarzył się złotem.
- Nigdy mnie nie pokonacie! – Śmiał się władca płomieni, stojąc na
ramieniu swojego stróża. Wszyscy walczący z nim szamani używali swoich
najsilniejszych ataków.
Yoh spoglądał na
to z niedowierzaniem. Mimo że bitwa niejednokrotnie śniła mu się po nocach, nie
przypuszczał, by miał ją zobaczyć na żywo jeszcze raz.
- Co tu… - zaczął, lecz przerwał mu Lyserg:
- To działo się dokładnie w Wigilię, mogłeś tego nie zauważyć, ale to
prawda – oznajmił Anglik. – Wtedy właśnie…
Nie skończył, bo
w tym momencie tuż obok nich coś dużego wylądowało z dość głośnym hukiem.
- CHOCO!!! – usłyszeli wrzask walczących. Rzeczywiście, jakieś trzy
metry od nich leżało martwe ciało komika. Chociaż Asakura już zdążył się z tym
pogodzić, nie mógł powstrzymać własnego krzyku. Wtedy z góry rozległ się głos
młodszego Lyserga:
- Jak mogłeś?! Jesteś potworem, nikim więcej!
Tuż po tym zielonowłosy
chłopak w stroju X-laws zaszarżował prosto na Hao, wykorzystując do tego całą
swoją siłę. I to go zgubiło. Ognisty szaman posłał w jego stronę potężną
płomienną kulę, która od razu dobrała się do ciała nastolatka. Dał się słyszeć
tylko przeraźliwy jęk, po czym Duch Ognia połknął duszę Anglika.
Yoh odwrócił
wzrok, nie mogąc na to patrzeć. To był jeden z najgorszych momentów jego życia.
Stracił dwóch przyjaciół, i to w tak krótkim czasie. Wcześniej także zginęło
wiele znajomych mu szamanów, może nie przyjaciół, ale jednak. Wszyscy
członkowie X-laws, nawet Marco i Jeanne… Kilku członków Rady, drużyna Icemen…
- Płaczesz? – Asakura usłyszał głos swojego przewodnika. – Przecież to
już się zdarzyło… Zresztą, zaraz będzie po wszystkim.
Rzeczywiście, w tym
momencie młodsza wersja Yoh otrzymała foryoku od wszystkich szamanów i zadała
ostateczne cięcie.
- To by było wszystko z tamtej Wigilii… - powiedział do siebie Lyserg,
a świat wokół nich jakby zafalował. Szatyn chwycił go za nadgarstek.
- Nie, czekaj! Chcę zobaczyć, jak…
Ale było już za
późno. Znajdowali się już w jego pokoju, jednakże coś się tu nie zgadzało. Po
krótkim rozglądnięciu, Yoh zdał sobie sprawę, że coś uległo zmianie. Z boku
szafy wisiał przyklejony stary plakat Soul Boba, na niepościelonym tatami
walały się jakieś ubrania. Harusame leżało porzucone w kącie, a półki aż
krzyczały o odkurzenie. Czyli mniej więcej tak, jak jego pokój wyglądał rok po
przerwaniu Turnieju. Wtedy, gdy…
Nagle rozległ się
dzwonek do drzwi. Dopiero teraz Asakura zobaczył, że w rogu pokoju siedziała
skulona niepozorna postać, która teraz uniosła głowę. To był on sam, tylko o dwa
lata młodszy. Zupełnie inna postać niż teraz czy rok wcześniej. Ten Yoh był
wychudzony, o podkrążonych oczach i nieobecnym spojrzeniu.
- Poznajesz ten dzień? – spytał Lyserg, spoglądając przez okno, jak
jakaś postać w czarnej bluzie z kapturem stoi w ogrodzie i obserwuje dom.
- Aż za dobrze… - odparł szaman. Po jego arogancji nie było nawet
śladu. On po prostu się bał. – Lys, zabierz mnie stąd! Błagam!
- Wybacz, ale nie mogę. Chodź. – Zielonowłosy chwycił przyjaciela za
nadgarstek i przeteleportował ich obu do ogrodu.
Przybysz odrzucił
już kaptur, ukazując długie, brązowe włosy i wściekłe spojrzenie. Gospodarz
spoglądał na niego z mieszaniną zaskoczenia, ulgi i strachu.
- H-Hao..? – szepnął młodszy Yoh, nie wierząc w to, co widzi.
- Jak widać – mruknął Ognisty Szaman. – Nie przyszedłem tu na
pogawędki. Chcę postawić sprawę jasno. Przegrałem tę walkę, straciłem całe swoje
foryoku, a Duch Ognia wrócił do Króla Duchów. Ale mimo to żyję i chcę tylko
jednego. Nie szukaj mnie. Nienawidzę cię i nie chcę cię nigdy więcej widzieć.
Po prostu zostaw mnie w spokoju.
- Hao… Byłem pewien, że cię zabiłem… - Piętnastolatek nadal nie mógł
uwierzyć w to, co widzi. Cały poprzedni rok spędził w absolutnej depresji,
która pojawiła się w nim po zabiciu własnego bliźniaka.
- Bo prawie to zrobiłeś. Dlatego właśnie tu jestem. Nie po
przeprosiny, chociaż te z pewnością by się mi należały. Żegnaj, mój bracie…
Zaraz potem
starszy z chłopaków odwrócił się i odszedł, a młodszy powziął swoje
postanowienie odnośnie treningów. Nie będzie więcej rozpaczał. Nie ukorzy się w
ten sposób już nigdy.
W tym momencie do
ogrodu wyszła Anna, na jej twarzy widać było zaniepokojenie. W ciągu ostatniego
roku to ona stale próbowała pocieszać Asakurę, chociaż i tak nikomu nie udawało
się do niego dotrzeć.
- Czy to był Hao..? – spytała blondynka z niedowierzaniem, kładąc dłoń
na ramieniu narzeczonego. Ten natychmiast ją strącił.
- Nieważne – mruknął, nie patrząc w stronę dziewczyny.
- Yoh, powiedz mi, co się stało!
- Nic się nie stało! – krzyknęła wtedy młodsza wersja Asakury,
podnosząc rękę, jakby chciała uderzyć Kyoyamę. Chłopak powstrzymał się w
ostatniej chwili.
- Lyserg, weź mnie stąd… - poprosił siedemnastoletni Yoh, ciągnąc
zielonowłosego detektywa za płaszcz. Ten jednak stał niewzruszony. Tymczasem
piętnastoletni szatyn kontynuował:
- Zostaw mnie wreszcie w spokoju! Jeżeli tak ma wyglądać nasze
narzeczeństwo, to ja zrywam te idiotyczne zaręczyny! Na Króla Duchów, nie
interesuje mnie, co sobie pomyśli rodzina! Mam to gdzieś, odejdź!
Anna słuchała
tego oniemiała. Z początku wyglądała nawet tak, jakby chciała uderzyć swojego
chłopaka, jednak jej dłonie zaczęły drżeć. Spojrzała na niego zaszklonymi
oczami i pobiegła w stronę domu, głośno trzaskając drzwiami.
- Jeszcze tego samego dnia opuściła to miejsce na zawsze… - powiedział
Lyserg smutno. – A Ty zdążyłeś się dodatkowo pokłócić z Amida…
- Przestań! – krzyknął siedemnastolatek, przerywając Anglikowi. – Po
co to wszystko?! Myślisz, że tego nie pamiętam?! Że te wszystkie zdarzenia nie
śnią mi się po nocach?! Co to w ogóle ma być?! Wracamy do domu, teraz! –
rozkazał.
Diethel spojrzał
tylko zrezygnowanym wzrokiem na dawnego przyjaciela, po czym świat wokół nich
zafalował. Yoh zamknął oczy, a gdy je otworzył, znajdował się już we własnej
sypialni. Po duchu nie było nawet śladu.
Chłopak westchnął
i przeczesał palcami włosy, próbując zebrać myśli. Jednak było ich za dużo. W
końcu uznał, że najlepiej zrobi kładąc się znów do łóżka.
- Muszę chyba wcześniej chodzić spać, bo zaczynam mieć zwidy… -
mruknął i przykrył się kołdrą po same uszy.
***
Miał wrażenie, że
ledwo co zamknął oczy, gdy do jego nosa doszedł przyjemny zapach pierników. Po
chwili usłyszał też coś jakby trzaskanie ognia w kominku.
- Co do…? – zdziwił się, lecz wtedy ktoś mu przerwał.
- Jak nazywa się śpiewający renifer w zaprzęgu Mikołaja? – odezwał się
wesoły głos, prawdopodobnie bardzo blisko szatyna. – Renifer Lopez! Hahaha!!!
- Choco..? – Yoh otworzył oczy i zobaczył komika tarzającego się ze
śmiechu po podłodze. – To nie było śmieszne.
- Nie? – zmartwił się McDonnel. – To może to? Co robi kulturysta w
Święta? – Tu komik zrobił efektywną pauzę. – Bombki! Czaisz, bombki! Hahaha!
- Jesteś duchem, prawda? – spytał niezbyt przytomnie Asakura,
wygrzebując się z pościeli. Od razu tego pożałował, gdy poczuł chłodny powiew z
otwartego okna. Szybko chwycił kołdrę i owinął się nią jak kocykiem.
- Tak – potwierdził komik, po czym uzupełnił: - Konkretnie, jestem
teraz Duchem Teraźniejszych Świąt Bożego Narodzenia. I mam ci coś bardzo
ważnego do pokazania!
Yoh rozejrzał się dookoła, przecierając
uprzednio oczy. Wciąż czuł przyjemny zapach smacznego, świątecznego jedzenia. Zobaczył,
że pod ścianą jego pokoju piętrzy się stos najróżniejszych smakołyków i
ozdóbek. Poczuł skurcz w żołądku, który przypomniał mu o dość skromnej kolacji,
jaką zjadł tego wieczora. Chciał sięgnąć po jedną z mandarynek, jednak wtedy
Choco chwycił go za nadgarstek i pociągnął w przeciwnym kierunku.
- Chodź, zobaczysz coś!
Zanim Asakura
zdążył chociaż trochę mocniej owinąć się kołdrą, komik wyciągnął go na zewnątrz
w samej yukacie, którą szatyn nosił do spania. Jakimś magicznym sposobem unieśli
się w górę, ponad miasto.
Tokio nigdy nie
zaznawało spoczynku, niezależnie od pory dnia czy roku. Wielkie neony
oświetlały ulice, a odgłosy samochodów słychać było w całym mieście. Świąteczne
dekoracje zdobiły budynki, toteż z wielu okien uśmiechały się do przechodniów
Mikołaje i aniołki.
- Dokąd mnie zabierasz? – Yoh próbował przekrzyczeć silny wiatr.
- Wody nie wybierasz?! – przekręcił jego słowa komik. – Cóż, jak
wolisz to możemy iść potem na gorącą czekoladę! Kakaomania!
Zanurkowali
prosto między jakieś dwa, wysokie budynki. Była to ewidentnie niezbyt przyjazna
okolica. W takich miejscach często czaili się bandyci i wandale. Stanęli na
chłodnej, wilgotnej ziemi, spoglądając w stronę jakiejś obskurnej kafejki,
gdzie może i ceny nie były zbyt wysokie, ale równały się niestety z jakością
sprzedawanych produktów.
W pewnym momencie
drzwi otworzyły się z charakterystycznym dźwiękiem dzwonka, a na zewnątrz ktoś
wyrzucił jakiś worek. A przynajmniej tak wyglądało to na pierwszy rzut oka.
- Wynoś się stąd i nigdy więcej nie wracaj! Nie potrzebujemy tu
klientów bez grosza! – wydarł się właściciel i z trzaskiem zamknął swój lokal.
Yoh spojrzał na
postać, którą wcześniej wziął za zwykły worek. Ktoś miał na sobie tylko brudne,
rozciągnięte ubranie i cały trząsł się z zimna. Długie, ciemne włosy były
posklejane, a chude dłonie ewidentnie sine. W jednym, strasznym momencie
Asakura rozpoznał ową osobę.
- Hao… - szepnął do siebie, zupełnie zaskoczony. Jego brat, nie dość,
że w tak strasznym stanie, nawet w połowie nie przypominał dawnego siebie.
Wychudzony, o wyniszczonej twarzy i przygaszonym spojrzeniu. Cały drżał,
otaczając się rękami.
Bezwiednie,
właściciel pomarańczowych słuchawek wyciągnął dłoń w stronę bliźniaka. Jego
słowa sprzed dwóch lat zupełnie wyleciały mu z pamięci.
- Choco, przecież on może umrzeć z wychłodzenia! – zawołał, wiedząc
dobrze, że dawny władca płomieni i tak go nie usłyszy.
- Może. Ale w sumie czemu cię to interesuje? – spytał komik,
nienaturalnie poważnym głosem. – Zdaje się, że przyrzekłeś sobie go
nienawidzić?
- J-ja… - Yoh nie potrafił się zdobyć na słowa gniewu, widząc tego
biednego chłopaka, który był w tej chwili cieniem samego siebie. Gdzie się
podziały ta pewność siebie i arogancja najpotężniejszego szamana na świecie? „Zginęły wraz z jego foryoku.” – mruknął
jakiś głosik w sercu szatyna.
W tym momencie
jakaś zgraja mężczyzn w kominiarkach zaczęła się zbliżać do wychudzonego
chłopaka.
- I co? Wróciliśmy po naszą zapłatę – powiedział jeden z nich, który
wyglądał na przywódcę bandy.
Hao szepnął coś
tylko w odpowiedzi, na co otrzymał mocny cios w policzek od jednego z bandytów.
- Co powiedziałeś!?
- N-nie mam dla was pieniędzy…
W tym momencie
dwaj mężczyźni unieśli w górę pałki, które trzymali w rękach. Zamachnęli się, a
w tym momencie obraz zaczął się dziwnie zamazywać. Yoh odwrócił się w stronę
Choco, spoglądając na niego z mieszaniną przerażenia, złości i błagania.
- Co się dzieje?!
- Nic takiego, to wszystko, co miałem ci pokazać, jeśli chodzi o to
miejsce – odparł spokojnie komik. Nawet jemu odechciało się żartów.
Po paru sekundach
ich otoczenie zupełnie się zmieniło. Znajdowali się teraz w domu Manty,
miejscu, gdzie kiedyś Yoh spędzał znaczną część swojego czasu, a do którego nie
zaglądał od dobrych dwóch lat. Tak jak pamiętał, główny salon ozdobiony był
girlandami ze złotych koralików i aniołków, a w centralnej części pomieszczenia
stała pięknie przystrojona choinka.
Obok, przy
niewysokim stole, siedzieli na poduszkach wszyscy starzy przyjaciele Asakury:
Ren, Horo, Faust, Ryu, Pirika, Tamao, Jun i rzecz jasna sam domownik, Oyamada.
Wszyscy zajadali się ciastkami i rozmawiali na jakiś temat, śmiejąc się.
W tym momencie do
pomieszczenia weszła Anna, a Yoh aż zaniemówił z wrażenia. Nie widział jej dwa
lata, a dziewczyna od tego czasu niesamowicie się zmieniła. Miała teraz dość
długie włosy, sięgające mniej więcej za łopatki, obecnie lekko pokręcone, a
także zdecydowanie nabrała kobiecych kształtów, co podkreśliła w uroczej,
mikołajkowej sukience. Co prawda reszta dziewcząt (które, tak na marginesie,
również wydoroślały) także miała na sobie taki strój, jednak to już nie
interesowało Asakury.
- Anna… - szepnął do siebie, czując w piersi szybsze bicie serca. Od
razu zganił się za takie uczucie, przypominając sobie, że przecież sam z nią
zerwał.
W tym momencie
Ryu podniósł swój kubek z gorącą czekoladą i powiedział uroczyście:
- Proponuję wznieść toast za mistrza Yoh!
Reszta popatrzyła
na niego z zaskoczeniem. Jako pierwszy odezwał się wtedy Ren:
- Nie sądzę, by miało to sens. On i tak ma nas gdzieś.
- Racja – zgodził się z nim Horo. – Dwa razy z rzędu odmówił spotkania
się z nami. Nie odpisuje ani nie oddzwania. Skoro my go nie obchodzimy to czemu
on miałby obchodzić nas?
- Sądzę, że jeszcze nie powinniśmy go skreślać z listy… - zaczął
nieśmiało Manta, jednak przerwała mu Anna:
- Nie, oni mają rację. Nie ma sensu nawet o nim myśleć. On nie żyje. Nasz Yoh zginął w Kręgu Totemów razem z Lysergiem i Choco.
- Nie, oni mają rację. Nie ma sensu nawet o nim myśleć. On nie żyje. Nasz Yoh zginął w Kręgu Totemów razem z Lysergiem i Choco.
Na te słowa,
wszyscy zasmucili się i pochylili głowy, chcąc uczcić zmarłych minutą ciszy.
Obraz po raz kolejny zaczął się rozmywać. Komik pociągnął przygnębionego
siedemnastolatka za rękę, chcąc odciągnąć go od tego niezbyt przyjemnego
obrazu. Asakura nic nie powiedział i posłusznie pozwolił się zabrać z powrotem
do domu.
Kiedy już
znajdowali się w jego pokoju, usiadł na łóżku i oplótł nogi rękami, pytając:
- Czy oni naprawdę mnie tak nienawidzą?
- Mają powód – odparł duch, całkowicie poważnie. – Ale głowa do góry!
W końcu sam chyba chciałeś się od nich odciąć, nie? Więc to w pewnym sensie
spełnienie twoich planów!
Szatyn nic nie
odpowiedział. Westchnął tylko i spojrzał w okno, rozmyślając. W pewnym momencie
odwrócił się, zdając sobie sprawę z czegoś bardzo ważnego.
- Choco, czy… - zaczął, lecz zdał sobie sprawę, że Amerykanina już
nigdzie nie ma. Pozostawił po sobie tylko niezwykły mętlik w głowie młodego
szamana.
Domyślając się,
co wkrótce nastąpi, Yoh nie kładł się już spać. Przysiadł na parapecie, tak jak
wcześniej Lyserg, i czekał na ostatniego ducha. Zerknął na zegar. Była już
prawie trzecia w nocy, przez niektórych uważana za godzinę demonów. Wskazówka minutowa
zbliżała się powoli do dwunastki.
***
Tik-tak, tik-tak…
Wybiła trzecia. W
tym momencie, drzwi do sypialni chłopaka otworzyły się z trzaskiem, a z nich
wypłynęło mnóstwo białego dymu. Pośród niego, siedemnastolatek ujrzał jakąś
postać w bieli. Miała na sobie mundur wojskowy, jednak twarz ukryta była pod
kapturem. Yoh poczuł, jak jeżą mu się włoski na karku.
Przybysz nie
odezwał się ani słowem i jedynie wskazał bladym, chudym palcem na okno za
plecami szatyna. Szyba nagle zniknęła, a chłopak poczuł, jak coś ciągnie go na
zewnątrz. Wypadł. Zaczął spadać, zimne powietrze przeniknęło do każdego
centymetra jego ciała. Zamknął oczy, gotów na upadek. Lecz żadnego upadku nie
było. Zaskoczony rozchylił powieki i ujrzał znajomy stadion.
Byli w Patch
Village. Słońce piekło niemiłosiernie, więc wszyscy ludzie próbowali znaleźć
sposób na walkę z upałem. Członkowie rady zarabiali krocie na zimnych napojach
i mini-wentylatorach, a szamani władający żywiołami związanymi z zimą
dziękowali Królowi Duchów za swoją moc.
- Jest dwudziesty czwarty grudnia dwutysięcznego czwartego roku! Jest
trzydzieści osiem stopni w cieniu, a my rozpoczynamy finał wielkiego Turnieju
Szamanów! – odezwał się z głośników głos Radima, który jako jedyny z członków
rady nie siedział w loży honorowej, a stał przy wentylatorze na arenie.
- Finał? – Zaskoczony Yoh spojrzał na swojego przewodnika. Ten jednak
nie ruszał się nawet o milimetr. Wciąż pozostawał w kapturze, a wokół niego
unosiła się dziwna biała mgła.
- Jak dobrze wiecie, tym razem walki w ćwierćfinale i półfinale
odbywały się w tajemnicy. Dlatego też mam zaszczyt ogłosić, że zawodnikami,
którzy zmierzą się dziś na tej arenie będą… - Radim zrobił krótką pauzę, a
publiczność zamarła. – Yoh Asakura!
Siedemnastolatek
nie mógł w to uwierzyć. Jego marzenie, cel, do którego dążył od tak dawna
został osiągnięty! Nie mógł powstrzymać szerokiego uśmiechu. Z dumą spoglądał
na swoją doroślejszą wersję, która wchodzi na arenę, witana mnóstwem okrzyków i
wiwatów. O dziwo, rozległo się też dosyć sporo gwizdów. Wystarczyło jednak
jedno spojrzenie zawodnika, by antyfani natychmiast ucichli.
Tymczasem sędzia
prowadzący kontynuował:
- Oraz… Hao Asakura!
To zupełnie zbiło
naszego bohatera z tropu. Hao? Jak to możliwe?! Przecież on utracił swoją moc,
a także ducha stróża! Nie mógł w to uwierzyć. A jednak. To był on. Ognisty
szaman powrócił.
Zaledwie chwilę
później rozpoczęła się walka. Kontrole ducha były oszałamiające. Olbrzymie,
potężne, pozornie niepokonane. Nie trzeba było jednak wiele, a starszy z
bliźniaków zaczął zdobywać przewagę. Co najgorsze, nie zadawał zwykłych ciosów.
Robił wszystko, by nie uszkodzić młodszego brata, a jedynie zadać mu jak największe
cierpienie.
Yoh z przeszłości
zdał sobie sprawę, że Władca Płomieni po prosto bawi się jego starszą wersją. Duch
Przyszłych Świąt położył mu na ramieniu swoją kościstą dłoń i zabrał szatyna
nieco bliżej walczących, by usłyszeć rozmowę walczących.
- Jak mogłeś?! – krzyczał Hao, zarzucając przeciwnika gradem ognistych
pocisków. – Liczyłem, że jesteś inny! Zostawiłeś mnie! Wierzyłem, że będziesz
chciał mi pomóc! A ty odwróciłeś się ode mnie, jak wszyscy!
- Sam tego chciałeś! – bronił się dziewiętnastoletni Asakura, tworząc
tarczę. Nie mógł marnować foryoku na ataki. – Powiedziałeś, bym cię zostawił!
- To było kilka słów w gniewie! Zresztą, kiedy to było?! – Z każdym
zdaniem długowłosy uderzał brata ognistym biczem w plecy. Młodszemu z
młodzieńców zabrakło sił do obrony. – Każdemu dawałeś szansę! Każdemu oprócz
mnie!
- H-Hao… - wyjąkał dziewiętnastoletni Yoh, lecz wtedy jego bliźniak
zadał ostatni cios, krzycząc:
- Na Króla Duchów, jestem twoim bratem!
Asakura widział,
jak jego starsza wersja upada bezwładnie na ziemię. Jego dorosłe ciało pokryte
było mnóstwem zwęglonych ran po uderzeniach batem. Tamten Yoh udał się już na
wieczny spoczynek.
- D-duchu… Czy to musi tak być? – spytał przerażony siedemnastolatek,
nie zwracając już nawet uwagi na Radima, który ogłosił zwycięstwo Hao, ani też
na publiczność, która w połowie gratulowała zwycięzcy, a w połowie żałowała
zmarłego. Wolał się nawet nie odwracać w kierunku swoich przyjaciół, którzy z
pewnością go nie opłakiwali.
- To twoja przyszłość, Yoh Asakuro – Postać w bieli odezwała się po
raz pierwszy, wyciągając zza pasa pistolet i celując z niego prosto w pierś
chłopaka. – Tak właśnie będzie wyglądać…
Przerażony
nastolatek zdał sobie sprawę, z kim ma do czynienia. Marco nie musiał nawet
ściągać kaptura, co jednak uczynił, odsłaniając wychudłą, bladą twarz.
- A co jeśli się zmienię? Jeżeli pomogę Hao? – pytał zdesperowany
szatyn, kątem oka widząc, jak członkowie rady wynoszą z areny ciało zmarłego. –
Marco, powiedz, że to jeszcze nie jest przesądzone! Błagam!
W tym momencie
członek X-laws pociągnął za spust.
***
Yoh otworzył
oczy, gwałtownie się podnosząc. Oddychał ciężko, zupełnie jakby przebiegł
właśnie maraton. Jego serce biło chyba trzy razy szybciej niż normalnie, a ręce
lekko drżały.
Siedział jednak na
swoim własnym tatami, a po Duchu Przyszłych Świąt nie było nawet śladu. Ale to
w danej chwili najmniej go obchodziło. Zerknął za okno. Było już jasno, a
elektroniczny zegar na pobliskim sklepie wskazywał godzinę 10:00. Lecz to data
najbardziej zaskoczyła młodego szamana. 24.12.2003r.
- Mogę przeżyć ten dzień jeszcze raz… - szepnął do siebie Yoh, nie
posiadając się ze szczęścia.
Ubrał się i
zjadł śniadanie w tempie ekspresowym, po czym pobiegł do najbliższego marketu,
by kupić jakieś prezenty dla swoich przyjaciół. Wrócił do domu akurat w
momencie, gdy do jego drzwi zadzwonił Manta.
- Wesołych Świąt, przyjacielu! – zawołał, a Oyamada odwrócił się w
jego stronę z zaskoczeniem wymalowanym na twarzy. Uśmiechnął się szeroko,
widząc szatyna w mikołajowej czapce, niosącego stertę pięknie zapakowanych
paczek.
- Wesołych Świąt, Yoh! – zawołał szczęśliwy. Asakura odłożył pakunki
na bok i przytulił się do najlepszego przyjaciela.
- Przepraszam cię, Manta. Przepraszam za te ostatnie trzy lata. Byłem
idiotą. Zachowywałem się jak idiota i nie powinienem nigdy się od was odwracać.
Wybaczysz mi?
- O-oczywiście, że tak, Yoh! Wszyscy na pewno ci wybaczą! Chcemy
zorganizować wspólną Wigilię o osiemnastej. Co ty na to? Wpadniesz?
- No jasne, że tak! – Szatyn wyszczerzył się tak jak dawniej. – To
będzie przyjemność!
Na chwilę
zapanowała między nimi cisza. Wyższy z chłopaków zaprosił przyjaciela do
środka. Posiedzieli przez chwilę w salonie, popijając gorącą czekoladę. Manta
spytał kolegę o powód zmiany, lecz ten nie chciał wyjawić tej tajemnicy. Miało
to pozostać jego własnym sekretem już do końca.
Posiedzieli razem
jeszcze przez godzinę, opowiadając i śmiejąc się jak kiedyś. Yoh dużo wypytywał
przyjaciela o innych członków ich dawnej ekipy. Dowiedział się, że Horo i
Pirika założyli fundację dbającą o pola fuki, Ren odbył morderczy trening w
Himalajach wraz z ojcem, Jun załapała się jako przedstawicielka Chanel, Ryu odbył motocyklową podróż po
całej Japonii, a Faust ponownie wrócił do wykonywania swojego zawodu. Z początku chłopak nie chciał pytać o dawną
narzeczoną, jednak to Oyamada sam rozpoczął ten temat. Podobno dziewczyna udała
się wraz z Tamao do Osorezan wraz z Kino, gdzie szkoliła swoje umiejętności
medium. Stała się jednak znacznie łagodniejsza niż dawniej, co było dla
młodzieńca niejaką niespodzianką.
W końcu pożegnali
się, a Manta raz jeszcze przypomniał przyjacielowi, by ten przybył do niego o
osiemnastej.
Zaledwie moment
później, Yoh wyruszył na poszukiwanie Hao. Na początku dość trudno było mu zlokalizować
tani bar, w którym widział ostatnio swojego bliźniaka. Odnalazł go dopiero po
dłuższym czasie.
Zaułek wyglądał
dokładnie tak, jak zapamiętał go młody szaman. Śnieg, brud i stare, poniszczone
kartony po produktach spożywczych. W oknach zabrudzone szyby i nieudolnie
wykonane świąteczne dekoracje. Miejsce, do którego żaden rozsądny człowiek się
nie zapuszcza.
Zgodnie z
przypuszczeniami, Hao, ubrany w stare, zdecydowanie za cienkie, jak na taką
pogodę, ubranie przybył chwilę później. Był zgarbiony i trząsł się z zimna.
Wcale nie przypominał siebie sprzed trzech lat. Chciał już skierować się do
baru, kiedy ujrzał opierającego się o ścianę brata.
- Yoh…? – spytał z niedowierzaniem. – C-co ty tu robisz?
- Przyszedłem cię przeprosić – powiedział od razu młodszy z bliniaków.
– Źle cię oceniłem, nie dałem ci nawet szansy. Od razu cię oceniłem, tak jak
inni. Nawet nie wiesz, jak tego żałuję. Przepraszam.
Długowłosy
wydawał się zaskoczony. Odwrócił głowę, nie chcąc patrzeć rozmówcy w oczy.
- Co? Uważasz, że jak jestem na dnie to możesz mnie w ten sposób
upokarzać? Myślisz, że nie wiem, o co ci chodzi? – spytał z wyrzutem.
- Hao, ja wcale nie chcę cię upokorzyć. Wręcz przeciwnie. Zawiniłem,
omal cię nie zabiłem. Ja tylko… chciałbym się pogodzić i żyć w zgodzie. Jak
bracia… - To mówiąc, Yoh podał bliźniakowi paczkę. Gdy ten ją otworzył, ujrzał
ciepły szalik, czapkę i rękawiczki. Była też kartka. Zaintrygowany chłopak
otworzył ją i przeczytał skierowany do niego list. Była w nim mowa o błędach,
jakie obaj popełnili, a także o tym, jak może wyglądać ich życie jeżeli się
pogodzą. Pod koniec, dawny władca płomieni poczuł łzy w oczach.
- Yoh… Dziękuję ci. Nie mogę uwierzyć, że mi wybaczasz, skoro zabiłem
twoich przyjaciół – powiedział cicho, po raz pierwszy patrząc bratu w oczy. –
Ja także przepraszam. Teraz już wiem, że źle zrobiłem. Popełniłem błąd i
chciałbym go naprawić.
- To jak? – spytał młodszy z chłopaków z lekkim uśmiechem. – Zaczniemy
od nowa?
- Tak – zgodził się Hao. – Zacznijmy… Mój bracie.
***
Jeszcze tego
samego wieczoru, do domu Oyamady zapukało dwóch odświętnie ubranych chłopaków.
Po dość znaczniej metamorfozie, jaką obaj przeżyli, o wiele trudniej było ich
od siebie odróżnić.
- Yoh! Przyszedłeś! – ucieszył się Manta, jednak w tym momencie
zobaczył Hao, stojącego obok z rogami renifera na głowie. – I…
- Manta, przedstawiam ci mojego bliźniaka, Hao – powiedział z
uśmiechem młodszy z braci.
- Miło mi poznać – przywitał się długowłosy, co zupełnie zbiło z tropu
niewysokiego szamana.
Zniecierpliwieni
przyjaciele, którzy już zgromadzili się w salonie, postanowili sprawdzić, co
zatrzymało gospodarza na tak długo. Ciężko opisać ich miny, gdy zobaczyli
uśmiechającego się do nich Hao. Tylko jedna osoba wydawała się nie zwracać
uwagi na obecność starszego z Asakurów.
- Yoh. Wróciłeś.
- Anno – powiedział szatyn, wyciągając niewielką różyczkę. – Nie znajdą
się słowa, które sprawią, bym opisał jak strasznie żałuję tego, co ci zrobiłem.
Nie liczę też na to, że uwierzysz, gdy powiem, że wciąż cię kocham. Dlatego
chciałbym tylko poprosić, byś mi wybaczyła. Jeżeli to dla ciebie za trudne,
zrozumiem. Możemy pozostać przyjaciółmi. Tylko proszę, nie odwracaj się ode
mnie. Przepraszam. Przepraszam za wszystko…
- To mówiąc delikatnie ujął jej dłoń.
- Yoh… Nie wiem, czy jestem na to gotowa. Minęły dwa lata… -
powiedziała powoli Kyoyama. – Myślę, że na razie powinniśmy zacząć od przyjaźni.
A co będzie potem… To się jeszcze zobaczy. – Uśmiechnęła się lekko.
- Wybaczcie, że przerywam, ale chyba nie powinniśmy tak stać w
przedsionku – zawołał Horo, który jako jeden z pierwszych otrząsnął się z
szoku. Cała gromadka przeszła więc do świątecznie udekorowanego salonu. Tam
Asakurowie wyjaśnili całą sytuację i przeprosili wszystkich za swoje
zachowanie. I mimo że każdy z nich zawinił w nieco inny sposób, w wigilijnej
atmosferze nie można było im nie przebaczyć.
Reszta wieczoru i
następne dni świąteczne minęły im w przyjaznej, szczęśliwej atmosferze. Po paru
dniach nikt już nawet nie wyobrażał sobie życia bez pozostałej części gromadki.
A co działo się później? Z pomocą przyjaciół Hao odzyskał swoją moc, jednak
zrezygnował z tworzenia królestwa tylko dla szamanów. A co do Bożego Narodzenia…
Ze świecą szukać ludzi, którzy świętowaliby je tak jak nasi bohaterowie.
Meri Kurisumasu!
(wiem, że już wstawiłam go kiedyś, ale jest tak słodki, że chyba nie szkodzi, nie? :D)