Yohao: Witam
wszystkich w tym wyjątkowym, świątecznym dniu. Jak już wspominałam wcześniej na
swoim blogu o X-laws, przynoszę dzisiaj świąteczny dodatek specjalny w postaci
opowiadania. Jest tu dzisiaj ze mną również Ginny, która zgodziła się napisać
to opowiadanie wraz ze mną.
Ginny: "Witam
wszystkich cieplutko" *uśmiecha się szeroko*
Yohao: Pomysł na to
opowiadanie pojawił się w mojej głowie już właściwie w zeszłym roku i niektórym
zdążyłam do tej pory go zdradzić. Przyznam jednak szczerze, że wyszło zupełnie
inaczej niż się spodziewałam. Ale to chyba dobrze. Całe szczęście, że była ze
mną Ginny, bo bez jej motywacji byłabym zapewne wciąż na poziomie pierwszego akapitu :D
Ginny: O tak,
prawdopodobobnie by tak było... Wracając do one -shota, jak sam tytuł wskazuje,
Horo Horo zostaje sam w domu. Straszne, nie? Niestety, razem z Yohao
postanowiłyśmy uprzykrzyć jeszcze bardziej życie szamanowi z Hokkaido... W jaki
sposób? Tego już dowiecie się czytając naszego one-shota!
Yohao: Znając mnie,
bez pewnych mundurowych bohaterów obejść by się nie mogło... Ale dość już o
opowiadaniu. Zanim jednak zaczniecie czytać, chciałabym złożyć wszystkim
serdeczne życzenia: wesołych, radosnych, szamańskich Świąt, mnóstwa prezentów
pod choinką, wspaniałego Sylwestra i - co najważniejsze - dużo
mandarynek!"
Ginny: W sumie, ja też
nie mam nic do dodania... Tak więc, życzę wszystkim wesołych, radosnych i
niezapomnianych Świąt Bożego Narodzenia, mnóstwa prezentów, wielkich worków pełnych
mandarynek i szampańskiego Sylwestra."
Yohao: Ach, i jeszcze jedno. To miała być komedia, więc... nie bierzcie tego zbytnio na poważnie xD
***
Horo
sam w domu
Chociaż w
Japonii też spędza się święta, nie da się tam poczuć tej wyjątkowej atmosfery,
która towarzyszy Bożemu Narodzeniu w krajach chrześcijańskich. Nawet jeśli
wiele rodzin odchodzi od tradycji, a wszystko ulega komercjalizacji, nadal
pozostają tacy, którzy pielęgnują prawdziwą istotę Gwiazdki.
Dom
przy Davidson Street, pomimo gęstego śniegu, już z daleka widać było dzięki
starannie dobranym dekoracjom świątecznym. Wokół dachu obwieszone były kolorowe
lampki, a z balkonu machał do wszystkich kopytkiem uśmiechnięty szeroko
renifer. Na drzwiach wisiał uroczyście wieniec z ostrokrzewu, ozdobiony
czerwoną wstążką. Dwa niewysokie świerki rosnące w ogrodzie obwieszone były
małymi dzwoneczkami, które odzywały się cicho, poruszane przez zimowy wiatr.
Dwaj
ciemnowłosi bracia idący na czele dość sporej grupy nastolatków weszli na
ganek, a jeden z nich wcisnął dzwonek do drzwi. Chłopcy uśmiechnęli się do
siebie, słysząc ze środka melodyjkę „We wish you a merry Christmas”. Zaledwie
moment później w drzwiach pojawiła się młoda blondynka w fartuszku w aniołki i
mikołajowej czapce, trzymająca kuchennymi rękawicami tacę z gorącymi
piernikami.
- Jesteście wreszcie! – zawołała
Meene z radością. – Już się baliśmy, że zatrzymała was śnieżyca! Zerwało nawet
linie telefoniczne, więc nie moglibyśmy się z wami skontaktować…
- Nigdy nie przegapilibyśmy świąt
w waszym towarzystwie. – Na przód gromadki wysunął się Ryu, kłaniając się nisko
pani domu.
Tymczasem
w korytarzu za nią pojawiły się kolejne znane postaci. John, w swetrze w
renifery, stanął za swoją żoną, odbierając od niej tacę z ciastkami, by ta
mogła przywitać się z gośćmi. Zaledwie moment później po schodach zbiegł do
nich także Lyserg, niosący na rękach dwuletniego synka gospodarzy.
- Wesołych świąt! – zdążył tylko
zawołać i odłożyć małego chłopca na ziemię, zanim Ryu zamknął go w niedźwiedzim
uścisku.
Powitania
trwały długo, jednak Yoh ciągle miał wrażenie, że czegoś brakuje. Perspektywa
spędzenia Bożego Narodzenia w gronie przyjaciół była wspaniała, a atmosfera w
domu Johna i Meene miała w sobie jakąś magię, lecz nadal coś było nie tak. Mogło
co prawda chodzić o duchy stróże, które z okazji świąt postanowiły urządzić
obchody we własnym gronie i tymczasowo opuściły swoich szamanów. Ale przecież
Amidamaru i pozostali pożegnali się z nimi jeszcze poprzedniego dnia… Pozostał
z nimi tylko Duch Ognia, jednak on grzecznie unosił się obok Hao.
Yoh spojrzał na brata,
rozmawiającego o czymś z Anną i Mantą, potem na Ryu nagabującego biednego
Lyserga, aż w końcu na dyskutujących o czymś Johna z Faustem i Rena
wyżywającego się na Choco za nieśmieszny żart o reniferach. I wtedy zrozumiał.
Ktoś pozostał w domu, w Japonii. I to całkiem sam.
Trochę wcześniej tego dnia
Z głośnym
westchnieniem ulgi wyszedł z łazienki, od razu uprzedzając wszystkich, żeby dla
własnego dobra nie próbowali wchodzić do środka.
- Połączenie Kurisumasu Keeki i cheeseburgerów to jednak nienajlepszy pomysł… -
dodał, dziwiąc się trochę, kiedy nie usłyszał od nikogo wyrzutów za zajmowanie
toalety przez dwie godziny.
W
ogóle, w domu było jakoś dziwnie cicho. Z sypialni nie słychać było
brazylijskich telenoweli Anny, nikt nie krzątał się w kuchni ani nie krzyczał
na Choco za nieśmieszne żarty. Zupełnie jakby…
- Hej, jest tu kto? – spytał
niebieskowłosy, rozglądając się po tokijskiej posiadłości przyjaciół.
Odpowiedziała mu tylko cisza.
Nawet
duch staruszka mieszkający w muszli klozetowej się nie odzywał, choć to akurat
mógł być skutek długiego „posiedzenia” Horo Horo.
- No bez jaj, zostawili mnie! –
zawołał, wyrzucając ręce w górę w teatralnym geście.
Przez
chwilę pozostawał bez ruchu, zastanawiając się, co zrobić. W końcu jednak
wzruszył ramionami i udał się do kuchni, gdzie znajdował się telefon. Wygrzebał
w notatniku numer do Johna i Meene i zadzwonił. Niemal od razu w słuchawce
odezwał się damski głos:
„Abonent czasowo niedostępny,
proszę zadzwonić później.”
Niezadowolony,
odrzucił słuchawkę i spojrzał za okno. Spadające z nieba płatki śniegu w niczym
nie przypominały mu rodzinnych stron, gdzie coś, co w Tokio nazwaliby zamiecią,
w jego wiosce było tylko lekkim prószeniem.
Odezwał
się za to jego brzuch, wyraźnie domagając się pożywienia. Horo skierował się
więc do lodówki, w poszukiwaniu ulubionego wielorybiego tłuszczu.
***
Tymczasem w
gęstych krzakach rosnących nieopodal posiadłości Asakurów, kryło się trzech
mężczyzn. Jeden z nich był błękitnookim blondynem, noszącym odrobinę za duże
okulary, przez co wiecznie musiał je poprawiać. Był szamanem, lecz z pewnością
nie należał do grona przyjaciół bliźniaków Asakura. Wręcz przeciwnie, życzył im
– a w szczególności starszemu – śmierci. Co gorsza, sam starał się do niej
doprowadzić. A robił to na wiele sposobów. Niestety, ilekroć chciał pozbawić
„klony” życia, tylekroć ponosił sromotną porażkę. Aczkolwiek nie poddawał się,
wciąż mając wielką nadzieję, iż kiedyś dopnie swego.
I właśnie
dzisiaj, w Wigilię, on, wielki przywódca X-laws Marco Lasso, miał tego dokonać.
Zabić Hao Asakurę, demona w ciele nastoletniego chłopaka! Tutaj mogłoby zrodzić
się następujące pytanie: co zrobi z jego bliźniakiem, Yoh oraz resztą ich
przyjaciół? No cóż, chciał ich oszczędzić, ale tylko pod warunkiem, że nie będą
próbować ochraniać Hao. A biorąc pod uwagę fakt, iż to „zło wcielone” bardzo
wiele znaczy zarówno dla Yoh jak i jego przyjaciół, to raczej bez krwawej walki
się nie obejdzie...
- Marco? – Z rozmyślań wyrwał go
głos jednego z jego towarzyszy, Chrisa Venstara. Był to wysoki, ciemnoskóry
mężczyzna o słusznej budowie ciała. Pochodził z USA.
- Ta? – wycedził przez zęby,
nawet nie zaszczycając Amerykanina spojrzeniem.
- Nie, żeby coś... Ale czy oni
nigdzie nie wyjechali? Patrz, w domu nie pali się żadne światło... – wyjąkał żołnierz
z trudem.
Marco
zgrzytnął zębami. Szczerze? Chciał udusić Venstara. Dlaczego w jego pustej
łepetynie musiała zagościć taka myśl? To niemożliwe, że wyjechali! Hao Asakura
na pewno jest w domu i śpi sobie smacznie, nie wiedząc, że za parę minut straci
życie.
- Nie pali się światło, bo
wszyscy śpią, skończony kretynie. – warknął w odpowiedzi.
- Aha. – mruknął Amerykanin. –
Hej, nie jestem „kretynem”, a przynajmniej nie „skończonym” – burknął urażony,
gdy tylko dotarł do niego sens słów blondyna. Po chwili nadął policzki oraz
skrzyżował ręce na piersi, co znaczyło mniej więcej tyle: „Mam focha i to wcale
nie 5-minutowego”.
Przywódca
X-laws nie wytrzymał. Przejechał ręką po twarzy w geście kompletnego, życiowego
załamania. Za jakie grzechy musiał współpracować z tym debilem?
- Nie wyczuwam żadnych duchów. –
stwierdził kucający obok Venstara Larch Dirac, drugi z X‑lawsowskich idiotów.
Na czole Marco pojawiła się
pulsująca żyłka. Przecież przed przybyciem na posesję Asakurów, tłumaczył im, że
duchy-stróże ich wrogów zniknęły na doroczne świętowanie dzień wcześniej, tak
samo jak ich Arcyduchy. Jak mogli o tym zapomnieć w ciągu zaledwie dwóch
godzin? Najwyraźniej ich mózgi były o wiele mniej pojemne niż sądził...
- Poleciały na Hawaje. –
odpowiedział, mając cichą nadzieję, że Larch wyłapie sarkazm. Niestety, grubo
się pomylił, gdyż po chwili z ust mężczyzny padło krótkie pytanie „Samolotem?”.
- Nie, na jednorożcach.
- Naprawdę?
- Chodźmy już. – warknął blondyn,
chcąc jak najszybciej zakończyć tę – według niego – żenującą konwersację.
***
Stanęli przed
drzwiami. Marco dość szybko rozpracował zamek, przy czym przeszkodę oświetlał
latarką Larch. „Chociaż tego nie spaprał” – pomyślał okularnik, przekraczając
próg domostwa Asakurów jako pierwszy. Za niczym, niczym cienie, weszli jego
towarzysze. Nagle, ni stąd ni zowąd, usłyszeli czyjeś kroki. Dochodziły one z
głębi domu i, ku przerażeniu Diraca oraz Venstara, zbliżały się. Ktoś
ewidentnie szedł w ich stronę. „To na pewno Hao!” – krzyknął w myślach podekscytowany
Marco. Instynktownie zacisnął palce na rękojeściach Świętych Nożyc
Sprawiedliwości. Było to narzędzie, którym obcina się żywopłot, lecz Lasso
przerobił je na broń mającą odebrać starszemu Asakurze życie. Oczywiście, nadał
mu oryginalny wygląd. Jego rękojeści pomalował na biało i doczepił do nich
czerwone bombki. Na jednym z ostrzy wygrawerował wielki znak „X”.
O tak, niemal
widział jak po jednym ciachnięciu nożyc, głowa tego demona upada na podłogę.
Uśmiechnął się, niczym szaleniec, na myśl o szeroko otwartych, brązowych
oczach, w których będzie mógł dostrzec jedynie bezgraniczny szok. Aczkolwiek to
nic w porównaniu z tym, co go spotka po zabiciu Hao Asakury.
Tymczasem na
korytarzu zapaliło się światło. I tutaj Marco spotkał ogromny zawód, ponieważ w
ich stronę wcale nie szedł władca płomieni, tylko jeden z jego przyjaciół. Jak
on się nazywał? Chyba Boro Boro...
Lasso zamrugał
zaskoczony, jednakże po chwili zdał sobie sprawę ze swojego pecha. A tak bardzo
chciał sprawić panience Jeanne radość na święta! Co z tego, że przy okazji
niewinny szaman straciłby życie? Marco o to nie dbał. Dla niego liczyły się
dwie sprawy: wywołać u ich wspaniałej przywódczyni szeroki uśmiech i zemścić
się na Hao za wszystko, co go spotkało z jego strony. Niestety, jak zawsze,
złośliwy los pokrzyżował mu plany.
„O nie, przyniosę jej głowę
Asakury na tacy! I nikt mnie przed tym nie powstrzyma, a już z pewnością nie
ten cały Boro Boro!” – krzyknął w myślach.
- Jeśli będę musiał, zabiję
również tego szamana! – krzyknął na głos, co sprawiło, że Larch oraz Chris
podskoczyli ze strachu. Z kolei, chłopak, mylnie nazwany przez Lasso „Boro
Boro”, ani drgnął. Po prostu stał w miejscu, patrząc na trzech nieproszonych
gości z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Dopiero kilka minut później odwrócił się
na pięcie i poszedł w sobie tylko znaną stronę, mrucząc coś o wielorybim
tłuszczu.
Członkowie X-laws,
wykorzystując okazję, postanowili ukryć się w łazience. Kto wie czy ten
niebieskowłosy zaraz nie wróci w towarzystwie Hao, który bez problemu skopałby
im tyłki? Niestety, trójka rycerzy
sprawiedliwości po otworzeniu drzwi prowadzących do łazienki, szybko zrozumiała,
że właśnie popełnili największy błąd w swoim życiu. Aczkolwiek, cóż oni mogli
poradzić? Musieli się gdzieś ukryć... A to, że musieli to zrobić akurat w
pomieszczeniu, spowitym żółto-zielono-brązową mgłą, śmierdzącą zgniłymi jajami
oraz kiszoną kapustą... No cóż, był to zwykły wypadek przy pracy.
O ile Marco i
Venstar wytrzymali okropny odór, o tyle Larch minutę po wejściu do „komory
śmierci” nie wytrzymał i zemdlał. Dwójka, która pozostała przy świadomości, już
miała wrażenie, że straciła towarzysza na zawsze, gdy ten nagle zaczął się cały
trząść. „To pewnie tylko drgawki pośmiertne”, stwierdził w myślach Chris, obserwując
jak ciałem Diraca wstrząsają konwulsje.
Z
kolei, Lasso nie był zainteresowany, co się dzieje z Larchem, ponieważ całą
swoją uwagę poświęcił nasłuchiwaniu. Szczerze? Miał wielką nadzieję, że Boro
Boro nie wróci, gdyż zależało mu na jak najszybszym opuszczeniu zagazowanego
pomieszczenia. „Kto tu załatwiał swoją potrzebę? Człowiek czy jakieś wielkie zwierzę?!”
– pomyślał, gdy poczuł, iż niedługo on również straci świadomość.
Nagle ponownie
usłyszał kroki. Przeklął szpetnie. Czemu jego własne życie tak go nienawidzi?
Jednakże złość mu przeszła, kiedy na korytarzu zapanowała martwa cisza. „Co
jest?” – spytał sam siebie, mocniej przyciskając ucho do drewnianej powierzchni
obok klamki.
- Eh, pewnie dopadły mnie omamy
przez niedobór wielorybiego tłuszczyku, bo to przecież niemożliwe, żeby po domu
grasowali X-laws. Hej, chwila! Wiem, gdzie go schowałem! – usłyszał minutę
później głos chłopaka.
Chwilę potem
do uszu Marco po raz trzeci dobiegły kroki, które zniknęły po upływie paru
sekund. Lasso wrzasnął w myślach „Wreszcie!” i szybkim ruchem otworzył drzwi.
Zaczął łapczywie nabierać powietrza do płuc. Chris, który wybiegł z łazienki
zaraz za nim, robił dokładnie to samo. Obydwoje nie zwracali uwagi na to, iż
zachowują się niczym wyrzucone na brzeg ryby. Liczyło się dla nich jedno:
odzyskanie oddechu. Szkoda tylko, że Larch nie miał takiej możliwości...
- Zabiję go! – warknął blondyn,
gdy już wypełnił swoje płuca świeżym powietrzem.
- Nie chciałeś przypadkiem zabić
Hao Asakury? – spytał „inteligentnie” Venstar.
-
A widzisz go gdzieś tutaj?! – krzyknął w odpowiedzi blondyn z pulsującą
żyłką na czole.
Chris pokręcił
przecząco głową. Marco tylko wywrócił oczami, poprawiając okulary, które w
łazience zaparowały na lekko żółty kolor. „O bogowie, za jakie grzechy mnie tak
karzecie?”, pomyślał zrozpaczony, wbijając wzrok w sufit. Niestety, nikt nie
udzielił mu odpowiedzi.
***
Weszli powoli na
piętro. Na szczęście, droga była czysta. Tak im się przynajmniej wydawało...
Podeszli niemalże na paluszkach do pierwszych, lepszych drzwi. Marco bez
namysłu je otworzył. Światło w pokoju, który znajdował się za nimi, było
zapalone. Blondyn zlustrował pomieszczenie wzrokiem. Niemal od razu w oczy
rzuciła mu się gęsta, niebieska czupryna. Jej właściciel gorączkowo czegoś
szukał w, stojącej obok okna, szafie. Chris, wiedząc, iż jego szef chce
zamordować chłopaka, postanowił go w tym wyręczyć. Zaczął iść w stronę szamana,
gdy nagle stracił widoczność. Sprawcą nagłego oślepnięcia Venstara była czyjaś
koszulka. Aczkolwiek, na tym jego cierpienie się nie skończyło. Nie minęła
sekunda, a na głowie mężczyzny wylądowało coś ciężkiego. Chris, zamroczony
bliskim spotkaniem z nieokreślonym przedmiotem latającym, który do lekkich nie
należał, nieświadomie zrobił kilka kroków do tyłu. Tym samym wpadając na Marco
i przewracając go...
- Zejdź ze mnie, ty nic niewarta
kupo mięsa! – krzyknął zirytowany blondyn, czując na sobie wcale niemały ciężar
Amerykanina.
Niestety,
Venstar nie spełnił jego prośby, ponieważ był nieprzytomny, czego Lasso jeszcze
nie wiedział. Okularnik przeklął, gdy zrozumiał, że podczas upadku upuścił
nożyce. Z trudem zepchnął z siebie Chrisa i usiadł na podłodze, po raz kolejny
łapiąc łapczywie powietrze do ust. Popatrzył w stronę szafy. Niestety, nie
zobaczył przy niej Boro Boro...
- Musiał zejść na dół – mruknął,
sięgając po „broń”.
Szczerze? Miał
już serdecznie dość tej chorej sytuacji! Ale nie mógł się tak łatwo poddać.
Nie, nie ze względu na zemstę na Hao... Marco w ciągu tych kilkunastu minut
zdążył obrać sobie nowy cel: zabicie niebieskowłosego. Przez tego idiotę musiał
schować się w łazience, w której śmierdziało gorzej niż w oborniku. Nie mówiąc
już o tym, że skrzywdził jego „pomocników”. Co z tego, iż zrobił to
nieświadomie? I tak musiał za to zapłacić!
Z tą myślą
Marco zerwał się na równe nogi, po czym, nie zaszczycając nieprzytomnego Chrisa
ani jednym spojrzeniem, podbiegł do schodów. O mały włos z nich nie spadł. Na
szczęście, w porę odzyskał równowagę i odległość dzielącą go od parteru pokonał
bez większego uszczerbku na zdrowiu. Przynajmniej fizycznym, bo na głowę to on
był już chory od dawna. Aczkolwiek nie przyznawał się do tego ani publicznie,
ani sam przed sobą...
Na parterze
usłyszał głośne, choć urywane jęki. „Najwyraźniej Larch powoli wraca do żywych”
– przemknęło mu przez myśl.
Nagle z głębi
domu do jego uszu dotarł dźwięk tłuczącego się szkła. Szatański uśmieszek
zagościł na twarzy przywódcy X-laws, ponieważ doskonale wiedział, kto narobił
niepotrzebnego hałasu. Pod wpływem chwili, po raz pierwszy odkąd wszedł do
domostwa Asakurów, użył Świętych Nożyc Sprawiedliwości. Na szczęście, ich ofiarą
padło jedynie powietrze, gdyż jedynym, co chciał zrobić w tym momencie, było
sprawdzenie, czy zawiasy się nie zacinają.
Z
nieschodzącym uśmiechem zaczął iść w stronę, z której dobiegł hałas. Kilka
minut później stał w czymś rodzaju schowka. Taki wniosek wyciągnął, kiedy
zobaczył wyposażenie pomieszczenia; znajdowały się w nim detergenty oraz
narzędzia do walki z brudem, takie jak mopy, kilka szmatek czy miotły.
Na środku
niewielkiego pokoiku zobaczył różową kałużę. Leżała w niej zakrętka, a wokół
plamy rozsypane były różnej wielkości szkła. Najwyraźniej Boro Boro musiał
rozbić słoik z jakimś detergentem. Samego chłopaka w schowku już jednak nie
było. Niespodziewanie do uszu Marco dotarł ten sam dźwięk, co kilka minut
wcześniej.
***
Po nieudanych
poszukiwaniach w schowku, Horo postanowił udać się do salonu. Przypomniał
sobie, że widział kiedyś Annę niosącą kilka puszek wielorybiego tłuszczu gdzieś
w tamtym kierunku. Kojarzył nawet skrzypienie parkietu, więc przypuszczał, że
gdzieś w podłodze może być ukryty schowek.
Potrzebował
tego tłuszczu coraz bardziej, bo czuł, że zaczyna mieć omamy. Widzieć X-laws w
Wigilię w domu swoich przyjaciół? Nie, to głupie. Zbyt głupie, żeby było
prawdziwe. Zwłaszcza, że X-laws nigdy nie byliby takimi idiotami, by rzucać się
na wielkiego, groźnego Hao Asakurę z sekatorem… Prawda?
Zaczął od
poszukiwań w miejscu, gdzie najłatwiej było odsunąć dywan. Sam zdziwił się, i
to bardzo, kiedy rzeczywiście natrafił na klapę w podłodze. Cóż, głupi ma
zawsze szczęście.
Albo i
niekoniecznie. Kiedy otworzył schowek, znalazł w środku tylko kolejną porcję
środków czyszczących i jakiś smar w szklanym słoiku. Zdenerwowany, wyrzucił go
za siebie, słysząc tylko odgłos stłuczonego szkła.
Schowek okazał
się głębszy niż mu się wydawało początkowo. Aby sięgnąć dna, musiał mocno się
pochylić. Skupiony na swoim zadaniu, z szumem w uszach od braku ukochanego
jedzenia, nie usłyszał nawet, jak pewien wysoki blondyn zaciekle walczy z
grawitacją.
***
Marco wybiegł
ze schowka, zupełnie zapominając o różowej plamie. Stanął prosto w nią, przez
co jeden z jego butów pokrył się śliską substancją. W pewnym momencie stracił
równowagę i, chcąc za wszelką cenę utrzymać się na nogach, zaczął machać rękami
niczym zepsuty wiatrak, przy okazji upuszczając nożyce. Niestety, biedak nie
wiedział, że to tylko początek jego bliskiego spotkania z panią choinką.
Wciąż walcząc
o utrzymanie się na nogach, wpadł, a właściwie wjechał na śliskich butach do
salonu. Stała tam żywa choinka obwieszona różnymi ozdobami: bombkami,
kolorowymi łańcuchami, koralikami, gwiazdkami i lampkami. Gdzieniegdzie wisiały
też papierowe aniołki, mikołaje i płatki śniegu zrobione przez Pirikę oraz
Tamao. Na czubku świątecznego drzewa dumnie sterczała pięcioramienna gwiazda.
Niestety, Marco nie zauważył choinki. Dlaczego? Cóż, nadal zaciekle walczył o
utrzymanie równowagi. Czemu nie patrzył pod nogi? Albo chociaż nie szedł
powoli, tylko biegł?! Teraz miał słono zapłacić
za swoją głupotę...
Blondyn
przegrał walkę z grawitacją. Upadł na podłogę. Niestety, w trakcie swojego
krótkiego lotu chwycił się rozpaczliwie za lampki i pociągnął choinkę ze sobą. Z
początku nic się nie działo; tylko lampki spadły z gałęzi, bo doniczka dzielnie
opierała się ciężarowi mężczyzny. Dopiero minutę po tym jak Marco zaliczył
glebę, świąteczne drzewo „wspaniałomyślnie” postanowiło go dobić. I to
dosłownie! Nie minęła sekunda, kiedy Lasso został bezceremonialnie
przygnieciony stertą, ostrych niczym szpilki, igieł.
- Nienawidzę świąt – warknął, gdy
usłyszał cichy trzask. Marco doskonale wiedział, co właśnie zaszło – jego
okularki podzieliły los tych bombek, które miały nieszczęście stłuc się przy
bliskim spotkaniu choinki z podłogą.
***
Mieli
szczęście, że Duch Ognia nie dołączył do pozostałych stróżów i nie musieli
dzięki temu kłopotać się z biletami na samolot. Praktycznie od razu, gdy Yoh
zorientował się, że brakuje wśród nich szamana z Hokkaido, wskoczyli na grzbiet
ognistego potwora i polecieli z powrotem do Japonii.
Pierwszą
rzeczą, która rzuciła im się w oczy po przybyciu do tokijskiej posiadłości, był
wyłamany zamek. Bracia spojrzeli po sobie niepewnie i z podwójną ostrożnością,
powoli nacisnęli klamkę. W korytarzu
było ciemno i pozornie, wszystko wydawało się być w porządku.
Z
daleka widzieli światło pochodzące z salonu. Na palcach przeszli wzdłuż holu,
szerokim łukiem omijając łazienkę, której drzwi z jakiegoś powodu pozostawały
otwarte. Ze środka wydobywał się zapach tak obrzydliwy, że Hao zastanawiał się,
czy to przypadkiem domowe duchy nie wyłamały zamka, chcąc się wydostać na
zewnątrz.
Przechodząc
obok, Yoh z roztargnieniem zerknął do łazienki. Przeszedł dalej, początkowo nie
zauważając leżącego na ziemi nieprzytomnego Larcha. Po dwóch krokach zdał sobie
jednak sprawę, że coś było nie tak i zawrócił, ciągnąc ze sobą brata.
- Chcesz mnie udusić tym odorem?!
– syknął Hao, opierając się. Nie chciał zbliżać się do tej komory gazowej.
- Cicho. Patrz. – Yoh wskazał na
leżącego na podłodze członka X-laws.
Hao
miał na twarzy wyraz totalnego obrzydzenia pomieszanego z zaskoczeniem.
- Myślisz, że nie żyje? – spytał
brata, nie spuszczając wzroku z niespodziewanego gościa.
- Obawiam się, że nikt nie
przeżyłby tego smrodu dłużej niż przez kilka sekund. – Yoh pochylił głowę,
chcąc uczcić pamięć zmarłego. W tym jednak momencie Larch wydał z siebie dziwny
dźwięk i poruszył się lekko.
Hao
podszedł bliżej, zatykając nos, i niezbyt delikatnie kopnął Strażnika
Sprawiedliwości w brzuch. Ten jęknął, ale się nie obudził.
- Wytrzymały gość – stwierdził,
po czym szybkim krokiem opuścił łazienkę. – Zajmiemy się nim później, bo zaraz
sam padnę.
Yoh
skinął głową, zgadzając się na tę opcję. Przeszli dalej, wciąż dosyć niepewni,
co zastaną w salonie.
Czegokolwiek
jednak się spodziewali, na pewno nie był tym Horo siedzący pod ścianą i z
błogością na twarzy zajadający się wielorybim tłuszczem, który wyciągnął ze
skrytki pod choinką. A propos choinki, leżała ona na ziemi, otoczona przez
kawałki szkła z rozbitych bombek.
- Yy… Horo? To tu się stało? –
spytał Hao, wciąż w lekkim szoku spoglądając na salon.
- I czemu w naszej łazience leży
nieprzytomny członek X-laws? – dodał od razu Yoh.
Niebieskowłosy
podniósł wzrok na bliźniaków i podbiegł do nich z uśmiechem. Cała jego twarz
umorusana była ulubioną przekąską, a pełny brzuch wystawał spod zbyt krótkiej
koszulki.
- Hej, chcecie trochę? – Podsunął
im puszkę z tłuszczem pod nos. Kiedy bliźniacy jednocześnie odmówili, Usui
zastanowił się nad pytaniem młodszego Asakury. – Chwila… Jaki członek X-laws?
Nie
zdążyli mu odpowiedzieć, gdyż w tym momencie spod choinki dał się słyszeć
przytłumiony jęk. Bliźniacy spojrzeli po sobie niepewnie i podeszli do drzewka,
aby je podnieść.
Trudno
opisać ich zdziwienie, kiedy pod gałęziami ujrzeli „rozpłaszczonego” Marco,
którego biały uniform cały ponabijany był igłami. Jego zwykle uczesane włosy
wyglądały, jakby przebiegło po nich stado wiewiórek ściganych przez wściekłego
koguta. Okulary leżały potłuczone kilkanaście centymetrów od jego twarzy. Obok
ręki leżał wielki, biały sekator, do którego przywiązane były (obecnie
potłuczone) bombki.
Przywódca
X-laws podniósł wzrok, mrużąc oczy i próbując rozpoznać stojące nad nim
postaci. Hao zastanawiał się, jak duża była jego wada wzroku. W końcu Włoch
wstał i otrzepał się, starając się zachowywać normalnie, co zdecydowanie mu się
nie udało, bo raczej ciężko wyglądać normalnie będąc całym w igłach i
kolorowych szkiełkach z ozdób świątecznych. Nie wspominając o tym, że moment
wcześniej leżało się przygniecionym przez choinkę.
- Ej, a on tu skąd? – spytał po
chwili Horo, wciąż nie przestając zajadać się tłuszczem.
Bliźniacy
spojrzeli na niego jak na idiotę.
- Chcieliśmy cię spytać o to samo
– powiedział Yoh, nie spuszczając wzroku z Marco.
Ten
z kolei zerkał od jednego Asakury do drugiego, starając się bez okularów
rozpoznać, który jest tym właściwym. W końcu położył jedną rękę na ramieniu Yoh
i pochylił się nad nim, palcem drugiej celując prosto między ciemne oczy
nastolatka.
- Ty… Ty już od dawna powinieneś
nie żyć. Twoja głowa miała być prezentem na święta dla naszej Świętej Panienki
Jeanne. Ty…
Nie
dokończył, ponieważ Hao zdzielił go drewnianym Mikołajem w potylicę.
- I po problemie. – Ognisty
szaman wzruszył ramionami. – To teraz opowiadaj, Horo, co tu się działo.
- Właściwie…
Zanim
zdołał powiedzieć coś więcej, do salonu wszedł Chris. Jego krok był bardzo
niepewny i jedną ręką ciemnoskóry członek X-laws musiał się podeprzeć o
framugę. Drugą trzymał się za głowę, na której wyrósł wielki guz.
- Więcej was tu matka nie miała!?
– zdenerwował się Hao.
- O, cześć – przywitał się dość
nieprzytomnie żołnierz i pomachał do nich z głupkowatym uśmiechem. –
Wesołych…ten, tego… Świąt. Albo walentynek… Cokolwiek.
Yoh
obrzucił spojrzeniem najpierw Chrisa, potem nieprzytomnego Marco aż w końcu
Horo i Hao, którzy wydawali się równie zdezorientowani całą sytuacją jak on.
- Chyba trzeba będzie zadzwonić
do Jeanne, żeby wzięła stąd tych swoich psycholi – stwierdził.
Początkowo
planowali przeszukać Marco w poszukiwaniu jakiegoś identyfikatora, na
którym mógłby znajdować się numer
telefonu. Z pomocą przyszedł im jednak Horo, który najnormalniej w świecie
podszedł do Chrisa, który usiadł sobie na kanapie i spytał go:
- Znasz może telefon do Jeanne?
Ku
zdumieniu bliźniaków, członek X-laws wyrecytował numer z pamięci. Cały czas
uśmiechał się przy tym jak idiota. Bracia zaczęli się zastanawiać, co mu się
właściwie przytrafiło. Horo wzruszył tylko ramionami.
Niedługo
później, Hao dzwonił już do głównej siedziby Strażników Sprawiedliwości.
- Żelazna Dama Jeanne, słucham.
- Hej, tu Hao. Słuchaj, mam taką
sprawę. Są Święta i chyba każdy ma prawo do chwili spokoju, nie? Mieliśmy chyba
jakąś niepisaną umowę, żeby się nie zabijać w Boże Narodzenie. A twoi pozbawieni
mózgów debile wpadli do nas do domu z sekatorem i tak trochę zepsuli nastrój.
Mogłabyś coś z nimi zrobić?
Tuż
po jego słowach, dziewczyna się rozłączyła.
***
Zaledwie
kilkanaście minut później, bliźniacy siedzieli z Horo na kanapie i spoglądali
na Jeanne, która ze skruszoną miną stała przed nimi. Jej trzej sługusi ustawili
się za nią: Chris nadal w dość osobliwym stanie, Larch śmierdzący gorzej niż
skarpetki Horo i Marco, który najchętniej zapadłby się pod ziemię. Poza nimi
wraz z liderką przybyli Cebin i Porf, jednak ci dwaj pełnili tylko coś w
rodzaju tylnej straży i nie odezwali się nawet słowem.
- Ja… bardzo, bardzo was
przepraszam, że moi chłopcy zrobili coś takiego. Ja… nie wiem, co ich napadło.
Święta to Święta, niezależnie, czy jest się złym czy nie. Wszyscy zasługują na
trochę świątecznej radości… - powiedziała liderka X-laws smutno. – Przepraszam.
Bliźniacy
wymienili się porozumiewawczymi spojrzeniami. Po chwili ciszy, która miała
stworzyć lekkie napięcie u nieproszonych gości, odezwał się Hao.
- Czekam na przeprosiny z ich
strony. – To mówiąc, wskazał na trzech winowajców.
Marco
obrzucił go spojrzeniem wypełnionym najszczerszą nienawiścią. Jednocześnie
Chris uśmiechnął się i powiedział swobodnie:
- Sorry, nie chcieliśmy.
Po
chwili przeprosił również Larch. Marco nadal stał niewzruszony, nie chcąc zniżyć
się do poziomu proszenia o wybaczenie Największego Zła Tego Świata. Jeanne
zacisnęła zęby i głową pokazała mu, żeby się pospieszył.
Początkowo,
blondyn bardzo się opierał, jednak kiedy liderka podeszła do niego i stanęła mu
na stopę butem na obcasie, zmienił zdanie i wydukał:
- Przepraszam… - Miał przy tym
minę skazańca, ale Hao to wystarczyło.
- Przeprosiny przyjęte. – Jego
ton tak bardzo przypominał ton urażonej księżniczki, że Yoh omal nie wybuchł
śmiechem.
Widać
było, jak Jeanne nieco się rozluźniła. Na jej buzi pojawił się nawet delikatny
uśmiech.
- Dziękuję. – To były najbardziej
szczere, sympatyczne słowa, jakie kiedykolwiek od niej usłyszeli. – To my… już
pójdziemy. Przepraszam, że zepsuliśmy wam Święta…
Hao
z satysfakcją przyglądał się, jak skruszeni X-laws wychodzą z ich salonu. Jego
brat nie podzielał jednak jego nastroju i podbiegł do Jeanne, kiedy stała już w
drzwiach.
- A wy… Macie gdzie spędzić te
Święta?
Dziewczynka
spojrzała na niego z zaskoczeniem malującym się w czerwonych oczach.
***
Zaledwie
godzinę później, wszyscy zebrali się w domu Meene i Johna, tym razem już w
komplecie. A nawet mieli więcej niż komplet. Do stołu dostawiło się dodatkowe
sześć krzeseł dla wciąż dość onieśmielonych członków X-laws.
Pomimo
początkowej niezręcznej atmosfery, z czasem rozmowy stały się coraz
swobodniejsze i po kolacji wszyscy zachowywali się jak najlepsi przyjaciele.
No, może poza Marco, który dąsał się cały wieczór i nie odwracał wzroku od ich
cudownej liderki. Później miał opowiadać, jak to „Ich kochana Jeanne
wspaniałomyślnie oszczędziła Hao Asakurę w Święta”, ale i tak nikt go nie
słuchał. Niektórzy się niestety nie zmieniają.
Hao
i Yoh siedzieli razem na kanapie, spoglądając na przyjaciół. Doskonale
wiedzieli, że już jutro wszystko powróci do normalności, ale i tak cieszyli się
z obecnej sytuacji. Ren i Lyserg dyskutowali o czymś z Cebinem, Ryu i John
rozmawiali z Larchem o żelu do włosów, dziewczęta zachwycały się jedwabistością
włosów Jeanne i obgadywały chłopaków, Chris śmiał się do rozpuku z żarów Choco,
któremu Ren i Horo wspaniałomyślnie nie grozili śmiercią. Pozostali zajadali
się ciasteczkami Meene albo brali udział w świątecznym karaoke.
- Nadal nie wierzę, że zaprosiłeś
ich na Święta – powiedział Hao z uśmiechem. Początkowo był bardzo przeciwny
pomysłowi brata, ale teraz już zdołał się do niego przekonać. – Nie chce się
wierzyć, że mogę być z nimi w jednym pokoju bez obaw, że zaraz ktoś zaraz
wyceluje we mnie z pistoletu.
- Właściwie to nie do końca… -
zaśmiał się Yoh, gdyż przed nimi stanął mały synek Johna z plastikową strzelbą
w ręce.
- Pif paf! – zawołał chłopczyk i
kiedy Hao udał, że został trafiony, roześmiał się szczerze i pobiegł pochwalić
się tacie.
- No dobrze, ale technicznie to
była strzelba! – bronił się starszy bliźniak. Młodszy tylko poczochrał mu
włosy. – Chyba zacznę wierzyć w cuda. – Wrócił do poprzedniego tematu,
wskazując na Marco, któremu Choco nałożył rogi renifera.
- Boże Narodzenie to okres cudów,
nie ma się czemu dziwić – powiedział z uśmiechem Yoh. Hao przytulił go mocno i
wyszeptał:
- Masz rację. Wesołych świąt,
Yoh.
- Wesołych świąt, Hao.
To
były najprzyjemniejsze Święta w ich życiu.
Oneshot by genialny! Horo upiekł dwie pieczenie na jednym ogniu :D Pokonał X-Lawsów i jeszcze znalazł tłuszczyk! Chciał się nim nawet podzielić z bliźniakami! Szkoda tylko, że nie było tutaj lepienia bałwanków, zjeżdżania na sankach, nartach, snowbordzie i innych takich (śnieżne aniołki!).
OdpowiedzUsuńZastanawia mnie czemu Marco (miałam ochotę napisać "ten idiota") nie wziął pistoletu, tylko nożyce. No wiadomo - jest chory psychicznie, ale nie może strzelić bez swojego ducha stróża? No cóż, pewnie tak naprawdę to przez jego głupotę.
Idąc dalej, Chris dostał bardzo mocno w głowę, albo nie jest taki zły. Tak czy siak jest idiotą, zaważywszy na to, że wyruszył na taką misję.
Hao dzwoniący do Jeannie xD Genialne... Dobrze, że białowłosa się nie rozłączyła po "Hej, tu Hao", chociaż możliwe, że zrozumiała, że jej "chłopcy" zrobili coś głupiego (co nie sądzę by było czymś wyjątkowym u nich ;) ).
Ogólnie nie widziałam żadnych błędów, styl jak zwykle świetny i gratuluję pomysłowości!
Wesołych Świąt, spełnienia marzeń, wielu (fajnych) prezentów itd. itp. No i weny oczywiście!
Pozdrawiam :D
Cieszę się, że się podobało! :D Hao dzwoniący do Jeanne był moją inicjatywą xD Między innymi z powodu tej romowy napisałam na wstępie, by nie brać tego oneshota zbyt poważnie.
UsuńRaz jeszcze, wesołych Świąt!
Ja też cieszę się, że się podobało :) Taa... Marco jest chory psychicznie i każdy o tym wie XD Co do jego pistoletu XD No cóż, uznajmy, że to przez własną głupotę nie wziął go na misję.
UsuńŻyczę wesołych, spokojnych świąt!
Pozdrawiam
Ginny Kurogane
Fantastyczny oneshot, co tu dużo pisać. Ale jednak coś więcej dodam, coby taki pusty komentarz nie był :)
OdpowiedzUsuńNa początku zastanawiałam się, gdzie to nasi bohaterowie trafili, skoro taka nazwa ulicy mało japońska, a gdy przeczytałam: „młoda blondynka w fartuszku w aniołki i mikołajowej czapce, trzymająca kuchennymi rękawicami tacę z gorącymi piernikami”, pomyślałam – „Anna?!!”. Na szczęście nieporozumienie szybko się wyjaśniło. Od razu przypomniał mi się oneshot, gdzie X-Laws obchodza Boże Narodzenie XD: http://mankin-trad.net/read/merry-christmas-on-board/1
Duchy poleciały na Hawaje na jednorożcach! Ja nie mogę!
Święte Nożyce Sprawiedliwości! Chcecie mnie zabić śmiechem już na wstępie?
Horo i jego słynne przesiadywanie w łazience. Naturalna broń gazowa – śmiertelna lub na stałe uszkadzająca organizm. Ja podejrzewam, że większość ekipy nie zapomniała o Horo, tylko nie chcieli się zbliżać do epicentrum smrodu, więc przemilczeli fakt, że został w domu. Opis przeżyć X-Laws w toalecie prawie mnie poskładał ze śmiechu. Szczególnie drgawki Larcha.
Horo jako Kevin rozwala. Nawet nie musiał się starać zastawiać pułapki, same się robiły. To się nazywa naturalny talent. Chociaż jeżeli chodzi o starcie Marco vs choinka, sądziłam, że inaczej do niego dojdzie. No bo, Mrco się poślizgnął i tak jechał po długiej, prawda? A Horo odsuwał dywan. Więc sądziłam, że Marco odzyska równowagę na dywanie, a Horo mu go zabierze spod nóg.
Duchy wyłamujące zamek, żeby uciec od smrodu? Też bym w to uwierzyła.
Rozmowa ao z Jeanne przez telefon była przegenialna. Niepisana umowa, że nie zabijają się w Boże Narodzenie! Wyobrażam sobie tę dwójkę przed kalendarzem.
- Boże Narodzenie jest wolne od prób wzajemnego mordowania się.
- A Święto dziękczynienia?
- Dobra, ale pod warunkiem, że Dzień Przytulania też.
Jeanne stająca Marco na stopie obcasem. Wyobrażenie bezcenne.
I wspólne święta uroczo wyszły. Dobry pomyślunek, Yoh.
A synek Meene i Johna ma jakieś imię? :) Poza tym, trochę niepokojąca jest chęć ubicia Hao (nawet zabawkową bronią) przez potomka byłych X-Laws. To genetyczne? XD
Życze wszystkim wesołych świąt!!!
Pozdrawiam
Elmika
Synek Johna i Meene ma imię, ale nie mogę go zdradzić, bo jeszcze ktoś będzie liczył, że spotka go w sequelu bloga i się zawiedzie albo coś... Taka ciekawostka: mały ma blond loczki po Meene, których bardzo nie lubi i chce udowodnić, że jest groźny, jak tatuś :D Więc częściowo tak, jest to genetyczne xD
UsuńCieszę się, że końcówka się podobała ^^
Wesołych Świąt!
Cieszę się, że one - shot Ci się podobał, Elmiko ^.^ Hahaha, Twoje wyobrażenie Anny w fartuszku po prostu mnie rozwaliło XD Co do Świętych Nożyc Sprawiedliwości... Nie wiem jak to skomentować =.= Po prostu, razem z Yohao postanowiłyśmy, iż Marco zamiast pistoletu będzie używać nożyc i już xD Mówiąc nieskromnie, to ja jestem autorką tekstu o duchach, które poleciały na jednorożcach na Hawaje. Oprócz tego, to w większości ja "umiliłam" Marco i jego dwóm idiotom pobyt w posiadłości Asakurów ^.^ Czy ich żałuje? Nie xD Uważam, że zasłużyli na to >.> Hmm, Twoje wyobrażenie starcia Marco z choinką też jest ciekawe... Hahaha, akurat tekst o duchach wyłamujących zamek wymyśliła Yohao xD No tak, jak Yohś na coś wpadnie, to musi być dobre :) Boże, jak to zabrzmiało... =.=
UsuńTak czy inaczej, cieszę się, iż one - shot się podobał (wiem, że się powtarzam, ale nie wiem, co mam napisać xD) Życzę Ci wesołych świąt Bożego Narodzenia i serdecznie pozdrawiam!
Ginny Kurogane
Zapowiada się interesująco;D A wiecie, że nigdy jeszcze nie oglądałam tego filmu?xD Mimo że lecie co roku^^' Ale z tego co się orientuję, to raczej nie Horohoro czeka ciężki dzień;P
OdpowiedzUsuńYay! Meene i John mają małego Johna:D Słodko^^ A Lyserg mieszka z nimi tak na stałe? Wtedy John Junior miałby fajnego starszego brata^^
Uwielbiam tę szaloną gromadkę:D Hah, i oczywiście standardowe powitanie Lyserga w wykonaniu RyuxD Tego nie mogło zabraknąć;D
Ale że serio zapomnieli o Horo? Nie było im coś za cicho?;P
...AchaxD No to wszystko jasnexD Nie mam więcej pytańxDDDD W ogóle serio ten koleś DALEJ mieszka w toalecie? Po tym jak HORO z niej korzysta?xD
Cóż... Niektórzy nigdy nie nauczą się na swoich błędach. A nawet jak oni się nauczą, to i tak zostanie z nich MarcoxD Venstar i Larch? No proszę, sama śmietanka intelektualnaxD Bosh... Wyobraziłam sobie Marco na różowym jednorożcu... Teraz boli mnie nie tylko dziąsło, ale i głowaxD
LolxD Marco to naprawdę ma coś z głowąxD Czekam teraz na Krwiożerczą Kosiarkę Prawości i Błogosławioną Motykę Spulchniającą Niewiernych. Aż drżę ze strachu.
Nieźle, prawie zaczęłam im współczuć. Ale tylko prawiexD Lol, zamknięte pomieszczenie łazienki + HORO + 2 godziny + ciastka i cheeseburgery... To musiało się źle skończyćxD Chyba nawet w filmie włamywaczom nie oberwało się aż tak dotkliwie. Toż to podchodzi pod łamanie Konwencji GenewskiejxD
Zaczynam dochodzić do wniosku, że Horo nieświadomi potrafi bardziej dać w kość, niż filmowy Kevin świadomiexD Pewnie gdyby to wszystko zaplanował, trafiłby najpierw w siebie, potem w Marco. A tak? Chyba naprawdę zacznę współczuć MarcoxD
Ale choinki to mógł nie mieszać w swoją głupotę. Mojej Toffisi byłoby przykro, ona kocha choinkę:< Cały czas siedzi pod nią w pozycji "na chlebek", a jak nie patrzymy, zaczyna się wspinaćxD
Potłuczone okularki? Też mi problem. Przecież Marco nosi ze sobą połowę sklepu z okularami;P
O, ekipa ratunkowa:D Dobrze wiecie, że zawsze witam bliźniaków szerokim uśmiechem:D:D
Hah, to szerokie omijanie łazienki to trauma, jaka została Yoh po pierwszym spotkaniu z Horohoro, tak?xD Bidulek... Hao, pilnuj braciszka!
No i właśnie o tym mówiłam - błoga, śmiercionośna nieświadomość HoroxD On jest jedyny w swoim rodzajuxD
Lol, a myślałam, że to zespół Downa wiąże się z opóźnieniem intelektualnym... Ale najwyraźniej trzeba zarejestrować też zespół X-laws. Niestety nieuleczalny... Dobrze, że Lyserg, John i Meene zgłosili się do specjalisty w odpowiednio wczesnym stadium. Kolejne wyzwanie przed medycyną!
Hah, na miejscu Jeanne też z zażenowaniem odłożyłabym słuchawkęxD Ale trzeba jej przyznać, że choć taka delikatna, to twarda z niej dziołcha i trzyma w ryzach swoich psycholi;D No i ładnie się zachowała, przeprosiła i w ogóle. I podeptała MarcoxD
A to zaproszenie... To było takie w stylu Yoh...:>>> Właśnie za to go tak kocham:3
Psychole psycholami, ale... nudno byłoby bez X-laws;D
Bardzo mi się podobała ta ciepła, pełna świątecznego ducha i yohsiowości końcówka:) No i John Junior;D I co najważniejsze - asakurzasty moment:3333 Jak dla mnie wspaniały prezent na święta:))
Oneshot genialny:) Należą się Wam obu wielkie brawa:)
Wesołych świąt i wszystkiego dobrego w Nowym Roku:)
Geez... Miałam rano napisać odpowiedź, a tu już się południe zbliża =.= No dobra, mniej marudzenia, więcej pisania xD Tak więc, od początku... Wow, Spokoyoh, naprawdę nigdy nie oglądałaś Kevina? O.o W szoku jestem i to dosłownie xD Bo po raz pierwszy słyszę, że ktoś nie oglądał Kevina :D Taa, Menne i John doczekali się swojego małego juniora :> Jeśli chcesz dowiedzieć się o nim więcej, odsyłam Cię do Yohao, bo to ona go "stworzyła" XD Geez, jak to zabrzmiało >.> Ta, Marco, Larch i Chris to bardzo "intelektualna" śmietanka *sarkazm* Oi, gomene, nie chciałam sprawić Ci bólu Q.Q Kurka, mam tylko nadzieję, że Yohao mnie za to nie zabije xD Tak, Marco jest chory psychicznie i każdy o tym wie, tylko on sam się do tego nie przyznaje, o czym pisałam w one - shocie :p Hahahaha, jak przeczytałam o Krwiożerczej Kosiarce Sprawiedliwości i Bogosławionej Motyce, to spadłam z krzesła. Kurczak, czemu razem z Yohao na coś takiego nie wpadłyśmy? *myśli* No trudno, już przepadło XD Oo, chętnie bym zobaczyła jak twoja kicia wspina się po choince :D Tak, tak, Spokoyoh, wiemy, że zawsze witasz bliźniaków z szerokim uśmiechem xD Jaka trauma? Ja tam o żadnej traumie nic nie wiem... *gwizda niewinnie* Co do okularków, to z wielką przyjemnością je potłukłam *evil smile* Co z tego, że nieco mi w tym choinka "pomogła"? XD O tak, X-laws (wyłączając Lyserg'a, Menne, Johna i Jeanne) to banda debili, którzy są głupsi nawet od samego KD :D A do tej pory wydawało mi się to zupełnie niemożliwe O.o Jeanne... Tak, to twarda dziewczynka i nie daje sobie w kaszkę dmuchać ^.^ Tsa, Marco w roli wycieraczki też się nieźle sprawdza xD No tak, ten one - shot nie udałby się bez głupoty X-laws xD *tłum bije brawo X-laws* No i bez głupoty Horo :D *tym razem tłum bije brawo Horo* Dobra, starczy tych braw ;/ *tłum milknie* Dziękuję za uznanie, aczkolwiek brawa należą się głównie Yohao ^.^
OdpowiedzUsuńSayonara~
Ginny... A to ja Ci nie mówiłam, że też w życiu nie oglądałam "Kevina"? xD Wiem, o czym to jest, ale samego filmu w całości nie oglądałam ani razu xD
UsuńNa komentarz Spokoyoh odpowiedziałam już w sumie na gg, więc nie będę się powtarzać. Cieszę się, że się podobało :D
I tak, Lysio mieszka u Johna i Meene na stałe i opiekuje się małym JJ :D (to dobry nick, przynajmniej nie muszę zdradzać jego imienia!)
Pozdrawiam :*
Podoba mi się wizja Johna, Meene i Lysa jako jednej wielkiej rodzinki. :D To takie słodkie. I dziecko w dodatku. Aww <3 (i bardzo podoba mi się John w tyj sweterku! :D)
OdpowiedzUsuńA Ryu przecież nie mógłby przywitać się z Lysem w inny sposób. :D
Jak Ren i Choco mogli nie zauważyć, że zapomnieli Horo? Przecież to ich kumpel do kłótni. xD
Duchy nie zaprosiły Ducha Ognia na wakacje? Och, to smutne. DO robi się na odludka? xD
Horo jakoś zbytnio się nie przejął tym, że go zostawili czy mi się wydaje? xD
Zastanawiam się, w jaki sposób Marco chciał tym czymś obciąć Hao głowę. Trzeba być kompletnym idiotą, żeby w trójkę rzucać się na ponad siódemkę osób z taką bronią. Dobra, wiem, że jest idiotą. xD Dlaczego Jeanne kogoś takiego trzyma u siebie?
Horo jest świetnym Kevinem. xD Zwłaszcza, że robił to nieświadomie. xD ale zgadzam się, że jeśli zrobiłby to świadomie, to sam by ucierpiał. xD
Telefon do Jeanne był świetny. xD Chciałabym zobaczyć jej minę.
To takie w stylu Yoh, by zaprosić X-laws na święte. Za to go kochamy. :D
Synek Johna i Meene jest słodki! :D Będę czekać, by dowiedzieć się więcej o nim, Yohao. ^^
Scena z bliźniakami była przecudna. <3 Jak mi tego brakowało. Muszę ponownie zacząć czytać ff o SK.
Oneshot był super. Przyjemnie się go czytało. :) Był zabawny i wciągający. Tak trzymać! :D
(dziękuję za umieszczenie w tekście dwóch słów kluczowych. :D)
Pozdrawiam :*
(Widzisz, Yohao? Skomentowałam :D)