Witam wszystkich!
Jeśli ktoś jeszcze nie zauważył, mamy walentynki! A to oznacza serduszka, kwiatuszki, czekoladki... I tak do znudzenia... Ech, moim zdaniem to po prostu komercyjne święto.. A szkoda..
Jednakże, nawet mi udzielił się ten romantyczny nastrój. I stworzyłam... coś xD A tym czymś jest pewna historia, oparta na... zresztą, sami zobaczycie ;)
Ostrzegam tylko od razu, że akcja dzieje się w nieokreślonych czasach. W większości jest to coś na wzór XVII wieku... Ale z pewnymi dodatkami...
Dobra, tłumaczyć się nie będę. Dedykuję wszystkim zakochanym parom oraz Kasumi (za wielką pomoc i cierpliwość w poprawianiu) oraz Spokoyoh (za wymyślenie tytułu (patrz wyżej ^^)) :D
Zapraszam na opowiadanko ;)
Yoh i Anna
Dawno temu, w czasach, gdy noszenie przy sobie
szabli było czymś normalnym, a dziewczynki wychodziły za mąż już w wieku kilkunastu lat, w pewnym mieście stały dwie, bogato
zdobione, otoczone pięknymi ogrodami rezydencje. Zamieszkiwały je dwa zwaśnione od pokoleń rody Kapuletów
i Montekich. Nikt właściwie nie wiedział, co było powodem tej nienawiści. Obie rodziny były równie zamożne, lecz miały zupełnie różny gust. Jeśli tylko
Kapuletowie zakupili nowego konia, ich sąsiedzi musieli nabyć całą stadninę. Gdy zaś to Montekowie zamówili dla siebie rzeźbę znanego
artysty, ich rywale musieli zlecić namalowanie wielkiego portretu najsłynniejszemu
malarzowi w mieście. W ten sposób koło się zamykało i jedynymi osobami, które korzystały na sporze,
byli wytwórcy luksusowych lub drogich przedmiotów. A kłótnie ciągnęły się i ciągnęły w nieskończoność, ku znudzeniu
wszystkich pozostałych mieszkańców dzielnicy.
Kapuletowie mieli nastoletnią córkę
o imieniu Anna, która większość roku spędzała na stancji w stolicy. Teraz akurat
oczekiwano jej powrotu do domu na przerwę.
Państwo Montekowie byli za to
rodzicami piętnastoletnich bliźniaków: Yoh i Hao. Chłopcy posiadali brązowe
włosy i czarne oczy. Rozróżnić ich dało się tylko po długości kosmyków. Starszy
z nich nosił bowiem włosy do pasa, młodszy, krótsze, nieco poniżej ramion.
Kochali się szczerą, braterską miłością i zawsze wzajemnie wspierali.
Szczególnie teraz pomoc Hao była niezwykle ważna dla Yoh, który zakochał się
nieszczęśliwie w dziewczynie, która nie odwzajemniała jego uczucia.
Najlepszym przyjacielem Yoh, poza
Hao, był Manta Oyamada. Ten niewysoki chłopak brzydził się przemocą, a posiadał
za to wyjątkowo wnikliwy umysł.
-
Cześć, Yoh! Witaj, Hao! – Chłopak uśmiechnął się spotykając po drodze
przyjaciół.
-
Witaj… - odrzekł smutno młodszy z braci.
-
Co się dzieje?
-
Mój kochany młodszy braciszek zakochał się w Rozalinie… - westchnął Hao. – I w
żaden sposób do niego nie dotrzesz…
Manta chciał chyba coś powiedzieć,
gdy przed nim, po drugiej stronie ulicy, zatrzymał się elegancki powóz, z
którego wyszła młoda blondynka w towarzystwie wysokiej, zielonowłosej
opiekunki. Oyamada wpatrywał się w dziewczynę jak zaczarowany, przez co miał
nieco nieprzytomną minę.
Hao odwrócił się, aby zobaczyć czemu
tak przygląda się jego przyjaciel, jednak panienka zdążyła już wtedy wejść do
środka.
-
Hej, Yoh! Mam świetny pomysł – zawołał długowłosy, przypominając sobie o pewnym
zaproszeniu, które otrzymał kilka dni temu. – Pójdziemy na bal maskowy! Tam na
pewno spotkasz dziewczynę, przy której zapomnisz o tej swojej Rozalinie! ^^
-
Rozalina… - załkał tylko jego brat.
***
Jeszcze tego samego wieczoru trójka chłopaków udała
się na główny plac miasta w eleganckich strojach i maskach. Jak się okazało,
przyjęcie cieszyło się dużym zainteresowaniem płci przeciwnej w najróżniejszym
wieku. Od kilkuletnich dziewczynek w uroczych warkoczykach do poważnych,
starszych dam, dyskutujących na najróżniejsze tematy przy niewielkich
stolikach.
Wśród tańczących, Monteki zauważył
Horo Horo, chłopaka, który pochodził z rodziny Kapulet. Próbował on zmusić do
tańca pewną blondynkę w stroju królowej. Dziewczyna jednak opierała się, a gdy
namowy stały się zbyt nachalne, przyłożyła niebieskowłosemu z liścia.
-
To my lecimy, a ty poszukaj sobie kogoś. – Hao uśmiechnął się znacząco i
szturchnął brata w bok. Zaraz potem udał się z Mantą w stronę stolika z
przekąskami.
Yoh przez chwilę stał i rozglądał
się. W pewnym momencie napotkał wzrok blondynki, która nie chciała wcześniej
tańczyć z Horo Horo. Przez długi czas nie potrafili oderwać od siebie oczu.
Monteki czuł, jak jego serce bije coraz szybciej. W momencie z jego myśli
uciekła Rozalina. Teraz liczyła się dlań tylko ta jasnowłosa piękność.
Nogi same powiodły go w stronę
nieznajomej. O dziwo, ona też się do niego zbliżyła. Ledwie stanęli przed sobą,
a muzycy zagrali wolną, romantyczną melodię.
-
Zatańczysz? – spytał z wahaniem Yoh wyciągając rękę.
-
Chętnie – szepnęła cicho dziewczyna rumieniąc się lekko. Zaraz potem położyła
mu dłonie na ramionach.
-
Yoh ^_^
-
Anna…
W tym momencie zdawało się im, że
wszystko dookoła rozpłynęło się w powietrzu. Byli tylko oni dwoje i muzyka.
Nastolatkowie wpatrywali się w swoje ciemne tęczówki. Nogi same ich prowadziły.
W ostatnim takcie utworu, Monteki chwycił mocniej blondynkę, przechylił ją do
tyłu i złożył na jej ustach delikatny pocałunek. Ona nie opierała się, tylko
położyła dłoń na jego policzku.
Po chwili oboje stanęli już
wyprostowani. Yoh chwycił dziewczynę za ręce.
-
Wierzysz w miłość od pierwszego wejrzenia? – spytał.
-
Teraz już tak… - odpowiedziała i pozwoliła, aby chłopak ponownie ją pocałował.
Stali tak przez dłuższą chwilę, nie
widząc świata poza sobą.
-
Yoh! – Usłyszeli nagle głos Hao. Szybko odsunęli się od siebie
zawstydzeni. – Ojciec nasz szuka! Musimy
szybko wracać do domu!
Zanim szatyn zdołał cokolwiek
zrobić, jego brat i przyjaciel pociągnęli go za sobą. Chłopak w ostatniej
chwili wypowiedział bezgłośnie w stronę swojej nowej miłości:
- Kocham cię, Anno…
- Kocham cię, Anno…
Zaraz potem jej widok zasłonili mu
tańczący ludzie. Jednak on nadal miał przed oczami jej niesamowicie piękną
twarz, te cudownie lśniące w blasku księżyca włosy i głębokie, ciemne oczy
okolone długimi rzęsami.
W drodze do domu Manta spytał:
-
Yoh, a tak właściwie to, co ty tam robiłeś z córką Kapuletów?
Chłopak zamarł. Nie miał pojęcia, że
blondynka, z którą tańczył była dziedziczką najzacieklejszych wrogów jego
rodziny.
-
Okrutny losie! – krzyknął zatrzymując się. – Dlaczego ja muszę mieć takiego
pecha?!
-
Proszę…? – Jego przyjaciel nic z tego nie zrozumiał.
-
Moja ukochana, moja największa miłość musi być moim największym wrogiem?!
-
Ojej… Ech, braciszku… Ty to masz pecha… Ale nie łam się, będą jeszcze inne…
-
Nie! Nie będzie już żadnych innych!
***
Tymczasem Anna nadal wpatrywała się w miejsce,
gdzie zniknął Yoh. Dlaczego czuła przy nim taką lekkość…? Nigdy wcześniej
czegoś takiego nie doświadczyła. Mimo, że nie raz o tym czytała, nie chciała
dopuścić do siebie myśli, że mogła się… zakochać…? Jednak ten chłopak był tak
przystojny i delikatny…
-
Jun? – spytała opiekunkę, która była zarazem jej najlepszą przyjaciółką. – Kim
jest ten chłopak, Yoh? – Anna wiedziała, że zielonowłosa obserwowała jej taniec
z młodzieńcem.
-
Przykro mi, nie wiem… - odpowiedziała niania.
W tym momencie podszedł do nich
kuzyn Kapuletówny, Horo Horo. Szczerze mówiąc, dziewczyna niezbyt za nim
przepadała. Był on dość porywczy i nieco zadufany w sobie.
-
Co za szczęście, że Montekowie już poszli. Aż mnie korciło, by przyłożyć temu
Hao… Myśli, że jest nie wiadomo kim… - mruknął niebieskowłosy, po czym dodał: -
A jego brat, Yoh, jest taki sam…
***
Tej nocy, gdy wszyscy normalni ludzie leżeli już w
swoich łóżkach, przez wysoki żywopłot przemykała się ciemnowłosa postać. Yoh,
uważając, żeby nie wydać ani jednego dźwięku, powoli przeszedł na teren ogrodu
sąsiada. Klucząc między starannie przystrzyżonymi rabatkami, zbliżał się do
swojego celu. Jakże wielkie było jego zdziwienie, gdy zobaczył Annę, stojącą na
balkonie i wpatrującą się w gwiazdy. Jej jasne włosy lśniły srebrzyście w
blasku Księżyca.
-
Anno! Najdroższa, spójrz na dół!
-
Witaj, Yoh – szepnęła i posłała mu całusa. – Czego szukasz na tym
niebezpiecznym dla ciebie terenie, Monteki?
-
Przyszedłem tu, by popatrzeć na twoją cudowną twarz, która nie znika mi z
pamięci nawet na sekundę!
-
Nigdy nie wierzyłam, że prawdziwa miłość jeszcze istnieje… Powiedz Yoh, czy ty
naprawdę mnie kochasz? Szepnij jedno słowo, a moje serce już zawsze będzie
należeć do ciebie.
-
Kocham, Anno! I nigdy nie przestanę! Jednakże… Czy nie obawiasz się gniewu rodziców?
-
Dla ciebie gotowa jestem porzucić…
Nagle, w krzakach za Yoh dały się
słyszeć jakieś szelesty, trzaski i szepty. Chłopak gwałtownie odwrócił się,
wyciągając szablę. Jednak, ku jego zdumieniu, z zarośli wypadł Manta.
-
Hao! Coś ty nar… - zaczął jasnowłosy, nie zauważając z początku obserwującego
go przyjaciela.
-
Co wy tu robicie?! – bardziej zdziwił się niż zdenerwował szatyn.
-
My… tylko… - wyjąkał Hao, wyczołgując się spomiędzy gałęzi. W jego włosach
utknęło kilka liści, przez co wyglądał dość komicznie.
Yoh westchnął. Odwrócił się znów do
Anny. Na twarzy dziewczyny widniał lekki uśmiech.
-
Najdroższa, pozwól mi przedstawić mojego…ekhem… troskliwego braciszka, Hao… A
także przyjaciela, Mantę.
-
Ogromnie mi miło, mademoisselle – powiedział
Hao, kłaniając się nisko.
Wtem, z wąskiej alejki wypadł Horo
Horo, z wściekłością w oczach i szablą w dłoni.
-
Ty parszywy, podstępny… Jak śmiesz odzywać się do mojej kuzynki! – krzyknął
rzucając się w stronę Yoh. Szatyn odskoczył w ostatniej chwili, odruchowo wyciągając
miecz.
-
Stój, Horo Horo! Nie chcę cię atakować – powiedział spokojnie młodszy Monteki.
Jednak niebieskowłosy go nie
słuchał. Z wściekłością w oczach skoczył ponownie na ukochanego Anny. Ostrze
jego broni opadało z ogromną szybkością i siłą. Mogło się wydawać, że chłopak
zaraz pożegna się z życiem. Jednak zaledwie kilka centymetrów od jego głowy
szabla została zatrzymana. Monteki i Kapulet z lekkim szokiem spojrzeli na
ostrze miecza, które w ostatniej chwili przeszkodziło niebieskowłosemu w odebraniu
wrogowi życia. Hao, z wściekłością w oczach spoglądał na oprawcę swojego
bliźniaka.
-
Nikomu nie wolno krzywdzić mojego brata! – wycedził, a następnie zmusił
niebieskowłosego do cofnięcia broni.
-
En garde! – krzyknął równie wściekły kuzyn Anny.
Rozpoczął się pojedynek. Ostrza, co
chwila zderzały się ze szczękiem. Pośród różnego rodzaju flint, cięć i pchnięć
trudno było powiedzieć, kto ma w danej chwili przewagę.
-
Stójcie! Przestańcie! – zawołała zaniepokojona Anna. – Ciszej!
Yoh widząc, że bójka staje się coraz
bardziej zacięta, nie potrafił dłużej stać bezczynnie. Wskoczył pomiędzy
walczących, wywołując u nich lekkie zdezorientowanie. Monteki odciągnął swojego
brata na bok, jednak Horo skoczył za nimi i zanim młodszy z bliźniaków zdołał
zareagować, pchnął Hao prosto w bok.
Długowłosy otworzył szeroko oczy ze
strachu i bólu. Popatrzył na trzymającego go bliźniaka.
-
Po co wskoczyłeś między nas…? – spytał cicho, po czym osunął się bezwładnie w
ramiona brata.
Yoh czuł, że jego oczy się
zaszkliły. Ostrożnie przesunął Hao na bok i oddał go pod opiekę Manty. Sam
wyciągnął rapier i stanął naprzeciw zadowolonego z siebie Kapuleta.
-
Zapłacisz mi za to – powiedział groźnym tonem i zaatakował.
-
Nie, Yoh! – krzyknęła Anna, lecz jej głos nie przebił się przez odgłosy walki.
Sam szatyn był bardzo dobrym
szermierzem. Jednak zdeterminowany, był wręcz nie do pokonania. Po dwóch
minutach zaciekłej walki, ostrze Montekiego przebiło udo Horo Horo.
Niebieskowłosy upadł z jękiem na ziemię. Yoh stanął nad nim z ostrzem tuż przy
jego szyi. Na ten widok, Anna zamarła.
-
Yoh, coś ty zrobił… - szepnęła. W tym momencie usłyszała jakieś odgłosy w domu.
– Uciekajcie! Nie mogą was tu znaleźć!
Tego nie musiała powtarzać dwa razy.
Młodszy Monteki wziął rannego brata na ręce i razem z Mantą wbiegł w jedną z
uliczek ogrodu. Niestety, tereny należące do posiadłości Kapuletów, w dużej
mierze pokryte były krzewami tworzącymi labirynt. Z początku Oyamada próbował zapamiętać
odnogi, w które skręcali.
-
Lewo, prawo, prosto, lewo, lewo, prawo… - powtarzał pod nosem, jednak po chwili
zupełnie się w tym zagubił. – Yoh! Zaczekaj! – zawołał do przyjaciela, który za
bardzo nie zważał na to, gdzie biegnie.
Zatrzymali się. Nie mieli pojęcia,
jak wyjść. Zapewne dużo łatwiej byłoby im iść za dnia. Blask księżyca bowiem,
nie dawał wystarczającej ilości światła.
Nagle, na twarze nastolatków padło
światło pochodni. Grupa żołnierzy zbliżała się do uciekinierów.
-
Manta! Weź Hao! Ja ich powstrzymam – krzyknął Yoh, jednak zanim zdołał
cokolwiek zrobić, przy jego gardle pojawiło się co najmniej dziesięć ostrzy.
-
Monteki Yoh? Jesteś oskarżony o zaatakowanie członka rodu Kapulet.
***
Anna patrzyła ze strachem, jak żołnierze prowadzą
ze sobą Yoh. Jego brat i przyjaciel gdzieś zniknęli. Wcale nie zdziwiłaby się,
gdyby okazało się, że Hao zginął. Cios był naprawdę silny.
Horo został zabrany do rezydencji, gdzie zajął się
nim uzdrowiciel. Oczywiście, niebieskowłosy musiał powiedzieć wszystkim jak to
został zaatakowany bez powodu przez Yoh. Blondynka chciała zaprzeczyć, jednak
nikt jej nie słuchał. O dziwo jednak, nie wspomniał nic o jej związku z Montekim.
Siedziała teraz ponownie na swoim balkonie i zastanawiała się, co może się
dziać z jej ukochanym.
W tym momencie, do komnaty weszła Jun.
-
Panienko Anno, czemu nie leży panienka w łóżku? – zapytała z troską podchodząc
do zasmuconej dziewczyny.
-
I tak bym nie zasnęła… - odparła Kapuletówna, opierając głowę o balustradę. –
Jun, czy masz jakieś wiadomości o Yoh?
Zielonowłosa nie odpowiedziała,
tylko opuściła nieco głowę. Anna odwróciła się w jej stronę z podejrzliwym
spojrzeniem. Opiekunka w końcu rzekła cicho:
-
Skazano go na karę więzienia.
Blondynka nie wiedziała, co
powiedzieć. Horo, który prawdopodobnie zabił brata jej ukochanego, nie będzie
ukarany, podczas gdy Yoh, który tylko zranił jej kuzyna, zostanie zamknięty w
lochach!?
-
Nie! – wykrzyknęła, nie zwracając za bardzo uwagi na pytające spojrzenie niani.
– Tak nie może być… Muszę mu pomóc.
***
Tego samego dnia o wschodzie słońca, Anna opuściła
swoją rezydencję udając się w mniej przyjazne tereny miasta. Tam, pośród
zniszczonych, opuszczonych budynków, gdzie czasem tylko spotykało się żebraków,
miał siedzibę tajemniczy alchemik, którego zwali Faust. Była to dość osobliwa
postać. Nikt tak właściwie nie wiedział, kim jest lub czym się zajmuje. Kapuletówna,
która jeszcze nigdy nie była w tej okolicy, nie wiedziała, czego się
spodziewać. W jej sercu rodziło się coraz więcej wątpliwości, jednak on był
jedyną osobą, która mogła jej teraz pomóc.
Szła wąskimi uliczkami, aż w końcu
dotarła do niewielkiego domku, oznaczonego na ścianie literą „F”. Uniosła rękę,
aby zapukać, jednak zanim jej nadgarstek dotknął drewna, drzwi otworzyły się i
stanęła w nich blada, straszna postać.
Mężczyzna mógł mieć nieco ponad
trzydzieści lat. Był bardzo wysoki i chudy. Jego jasne włosy sprawiały wrażenie
nieczesanych od co najmniej kilku lat. Oczy podkreślone ciemniejszym kolorem.
Ogółem, wyglądał dość przerażająco.
-
Anna, tak? – spytał melancholijnym głosem, gestem zapraszając dziewczynę do
środka. – Wiem, czemu tu przyszłaś. Wejdź, proszę.
Blondynka zawahała się, jednak
wiedziała, że nie ma innego wyjścia. Powoli weszła do budynku. Znalazła się w
niewielkim pomieszczeniu, którego ściany obwieszone były mnóstwem półek, wypełnionych
po brzegi różnymi fiolkami i ampułkami z dziwnymi, wielokolorowymi
substancjami. Możliwe, że ludzie mieli rację mówiąc, że ten dziwny osobnik
zajmuje się też magią. Faust podsunął jej drewniany stołek, po czym sam usiadł
na wieku jakiejś skrzyni.
-
Przybyłaś tu, abym ci pomógł uratować ukochanego, czyż nie? – spytał z dziwnym
błyskiem w oku.
-
Tak, panie… Czy…
-
Owszem. – Mężczyzna nie dał jej dojść do słowa. – Jest sposób, abyście mogli
być razem. Niestety, nie jest to zbyt bezpieczne. I wiele może pójść nie tak.
-
Co należy uczynić? – spytała.
-
Twój Yoh może karę więzienia zamienić na wygnanie. Problem jednak w tym, jak ty
mogłabyś stąd uciec – oznajmił spokojnym tonem, zupełnie niepasującym do grozy
sytuacji. – Znam rozwiązanie. Jednak musiałabyś mi zaufać.
Dziewczyna tylko skinęła głową. Była
gotowa na wszystko. Nie wiedziała jednak, że ktoś jeszcze przysłuchiwał się tej
rozmowie…
***
Anna spoglądała niepewnie na
alchemika, który kreślił jakieś dziwne znaki na piasku. Nie była pewna, czy
dobrze robi. Jednak… Faust ryzykował dla niej tak wiele… Udało mu się nawet
przekazać Yoh kartkę z poleceniem, by zmienił karę na wygnanie. Plan wydawał
się szalony, jednak to mogło się udać. Nadzieja nie znikała z jej serca.
Słońce powoli wznosiło się nad
horyzont. Znajdowali się teraz w ogrodzie przy rezydencji Kapuletów. Jedyne, co
jej pozostawało to czekać, aż pojawi się jej ukochany i obserwować tajemnicze
działania jasnowłosego mężczyzny.
-
Wkrótce portal będzie gotowy. Przeniesie was dwoje do Werony we Włoszech. To
daleko stąd, jednak tam będziecie bezpieczni.
-
Dziękuję, panie – powiedziała dziewczyna, zresztą nie pierwszy raz tego dnia.
Nagle, linie narysowane przez
alchemika zalśniły złotym blaskiem, a przestrzeń pomiędzy nimi zaczęła
wypełniać się dziwną mgłą. Faust wyprostował się i spojrzał zadowolony na swoje
dzieło.
-
Gotowe – oznajmił. – Zaraz wrócę, Anno. Muszę zająć się jeszcze jedną sprawą.
Teraz pozostawało tylko czekać na
Yoh. Blondynka przysiadła na jednym z kamieni i bezwiednie zaczęła nucić
melodię, przy której tańczyli po raz pierwszy.
Wtem, tuż przy jej gardle pojawił
się nóż. Przestraszona Kapuletówna odwróciła powoli głowę i zobaczyła nad sobą
jakąś wściekłą, czerwonowłosą dziewczynę.
-
K-kim jesteś? – wyjąkała ze strachem.
-
Rozalina – odparła oschle przybyszka. – A tobie zdaje się podoba się mój Yoh!?
-
Twój!? – zdziwiła się Anna. Jednak wtedy o czymś sobie przypomniała. – Zaraz…
To w tobie kiedyś kochał się mój Monteki! A ty go odrzuciłaś! Nie wiem,
dlaczego masz do mnie jakieś pretensje!
-
Tylko udawałam! Nigdy tego nie próbowałaś!? – zdziwiła się Rozalina i opuściła
nóż.
Blondynka spojrzała na nią
zdziwiona. Nie rozumiała, o co tutaj chodzi.
-
Posłuchaj – ponownie odezwała się czerwonowłosa – albo pójdziesz sobie
grzecznie do domu i zapomnisz o Yoh, albo na zawsze pożegnasz się z tym
światem. Bo on może być tylko mój!
Anna wstała i odsunęła się na kilka
kroków. Nie pozwoli, aby jakaś dziewczyna, która pojawia się nie wiadomo skąd,
niszczyła najpiękniejszy dzień jej życia!
-
Nigdy! – krzyknęła.
W tym momencie Rozalina płynnym
ruchem rzuciła nożem w blondynkę. Nie było szans ucieczki. Kiedy wydawało się,
że to już koniec, tuż przed Anną pojawił się Yoh.
-
Nie, Anno! – zawołał rzucając się między dziewczęta. Nóz wbił się prosto w jego
serce. Chłopak upadł bezwładnie na ziemię. Obie rywalki otworzyły szeroko oczy
ze zdumienia. Anna upadła na kolana przy martwym ciele ukochanego. Po jej
policzkach spłynęły łzy.
-
Nie… Yoh… - szepnęła, po czym delikatnie pogłaskała go po głowie.
Rozalina nie mogła uwierzyć w to, co
się stało. Stała tam jak sparaliżowana.
W tym momencie z dwóch różnych stron
nadbiegli Faust oraz Hao, podpierający się o Mantę.
-
Yoh! – krzyknął Monteki, widząc leżącego we krwi brata. Nie zważając na ból,
przyspieszył, po chwili klęcząc już po drugiej stronie krótkowłosego szatyna. –
Braciszku…
Dla Anny i Hao świat właśnie się
zawalił. Najdroższa im osoba zginęła, a oni nic nie mogli na to poradzić.
-
Faust… - odezwała się w pewnym momencie dziewczyna, unosząc głowę. Jej oczy
zaczerwienione były od płaczu. – Błagam… Powiedz, że jest jakiś sposób…
Ku zdumieniu wszystkich, mężczyzna
spokojnie powiedział:
-
Jest.
-
Jaki?! – nie mógł wytrzymać długowłosy i natychmiast znalazł się przy alchemiku
chwytając go za połę płaszcza.
-
Ktoś musiałby oddać za niego życie. Wtedy mógłbym go uratować.
Anna i Hao spojrzeli po sobie ze
strachem.
***
Był ranek. Pan Kapulet, jak co dzień przechadzał
się po swoim ogrodzie. Nagle, natknął się na jakieś dziwne runy, wyżłobione w
piasku, którym wysypane były alejki. Zaciekawiony tym, poszedł nieco dalej,
wzdłuż narysowanej linii. Nagle, zobaczył przed sobą grupkę ludzi. Wśród nich
rozpoznał swoją córkę, która pomagała wstać jakiemuś chłopakowi.
-
Anno! – zawołał, podbiegając bliżej. Nagle zamarł. Na ziemi, w plamie krwi
leżał starszy syn Montekich. Młodszy, zdawał się nieco zdezorientowany. Poza
nimi, znajdowali się tam również trzej obcy ludzie: jakiś niewysoki chłopak, ze łzami w oczach spoglądający na leżącą postać, dziewczyna, która stała jak
sparaliżowana i nieobecnym wzrokiem wpatrywała się gdzieś w przestrzeń oraz
wysoki blondyn, wyglądający na bardzo zmęczonego.
-
C-co tu się dzieje? – wyjąkał pan Kapulet.
Anna spojrzała na ojca wzrokiem
pełnym bólu. Nieco zawstydzona, opowiedziała mu całą historię. Nikt nawet nie
zauważył zniknięcia Oyamady. Pan Kapulet z niedowierzaniem wsłuchiwał się w
słowa córki.
Ledwie blondynka zakończyła swą
opowieść, z jednej z głównych alejek wybiegli Manta oraz państwo Monteki.
Rodzice bliźniaków zatrzymali się zszokowani nad ciałem martwego syna.
-
Hao… - szepnęła Keiko Monteki, klękając przy synu. – Moje dziecko…
-
Manta opowiedział nam całą historię – oznajmił ojciec chłopców i spojrzał ze
smutkiem na pana Kapuleta. – To naprawdę tragiczne zdarzenie.
-
Łączę się z tobą w bólu, sąsiedzie – powiedział tata Anny i wyciągnął rękę do
Mikihisy. – Ten spór trwa już stanowczo za długo. Spójrz, do czego doprowadził.
Jeżeli tylko ty nie masz nic przeciwko, niechaj nasze dzieci wezmą ślub. Ta
miłość jest zbyt wielka, by ją przerwać.
-
Masz rację, drogi Monteki. – Mężczyzna uścisnął dłoń dawnemu wrogowi.
-A na znak zgody między naszymi rodami, pozwól, aby moja rodzina wpłaciła kaucję za twego syna, by nie musiał się już martwić więzieniem.
-A na znak zgody między naszymi rodami, pozwól, aby moja rodzina wpłaciła kaucję za twego syna, by nie musiał się już martwić więzieniem.
***
Minęło kilka lat. Młode małżeństwo przechadzało się
ze swoim maleńkim synem alejkami wielkiego ogrodu, powstałego z połączenia ze sobą dwóch posesji. Kobieta przytulała do siebie swoje dziecko, które zasnęło w
jej ramionach, zmęczone długim spacerem.
-
Minęło dokładnie osiem lat… - powiedział w pewnej chwili Yoh, obejmując żonę. –
Osiem lat od dnia, w którym pogodziły się nasze rodziny.
-
Pamiętam to, jakby minęło zaledwie kilka dni… - odparła Anna. – Tego dnia
straciłeś brata… - dodała smutno. Chłopak sposępniał nieco.
-
Właściwie nie do końca… - rzekł, po czym pogłaskał synka po główce. –
Wierzę, że jego cząstka żyje teraz w naszym małym Hao…
Bo miłość,
niezależnie czy romantyczna, czy braterska nie zginie nigdy…
Bo miłość nigdy
nie umiera…
Nie będę się rozpisywał, po prostu powiem: Yohao, jesteś genialna. Ta notka jest świetna, choć mnie nie wzruszyła w najmniejszym stopniu, niestety nic mnie nie wzrusza.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam : )
TO NIE FAIR!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
OdpowiedzUsuńTAK NIE MOŻNA NO!!!!T-T
OdpowiedzUsuńto ta @#$% powinna była zginąć!!!><T-T
OdpowiedzUsuńnie lubię walentynek... od dzisiaj naprawdę nie cierpię walentynek...>< żeby się na koniec jeszcze naczytać o śmierci jednego z bliźniaków...T-T
OdpowiedzUsuńzua Yohao, zuaT-T
OdpowiedzUsuńtak, zamierzam to PRZEŻYWAĆ!
OdpowiedzUsuńMówiłam, że dasz radę? ^^ Wyszło pięknie <3
OdpowiedzUsuńMimo, iż czytałam to już drugi raz, to i tak się popłakałam T.T i znowu mi się zbiera...ech...
Wiem, że to tragedia, że takie szczęśliwe zakończenie nie pasuje zupełnie, poza tym sama nie lubię sielanki, no ale jednak...bliźniacy T.T
Anna i Yoh... ich miłość od pierwszego wejrzenia, oddanie, poświęcenie było bardzo ładnie opisane. Te emocje...ah, wczułam się w ten klimat. :)
Faust wymiata :D kto by się go tam bał. Tajemniczego, otwierającego portale do innych wymiarów, z sincami pod oczyma... xD
Wiesz, kompletnie mnie zaskoczyłaś rozwiązaniem, jeśli chodzi o poświęcenie się Hao... znaczy wiedziałam, że oni poświęciliby się dla siebie nawzajem, ale nie sądziłam, że coś takiego zrobisz... tragicznie a zarazem pięknie ^^
Rozalina...na jej temat może lepiej nie będę się wypowiadać...
Ostatnia scena też była urocza.^^ cieszę się, że są szczęśliwi. Rodzina nie powinna kazać komuś wybierać, nigdy...
,,Bo miłość, niezależnie czy romantyczna, czy braterska nie zginie nigdy…Bo miłość nigdy nie umiera…" Pięknie ujęte <3 ah, mogę sobie dać to na opis?^^
Na tym już skończę. Nie potrafię pisać normalnych komentarzy(rzadko się to zdarza) zwłaszcza jeśli w grę wchodzą bliźniacy^^
Dziękuję za dedykację. Cieszę się, że mogłam pomóc ^^
Kasumi
chlip...T-T czytam sobie w spokoju i z wyszczerzem na ustach najlepszą przeróbkę "Romea i Julii" w dziejach, a tu nagle taka końcówka...T-T
OdpowiedzUsuńświetnie dobrane postacie:) powinny takie być w oryginaleXD byłaby to moja ulubiona lektura^o^ no i Faust-alchemik...XD sto razy lepszy niż jakiś tam mnichXD Shakespeare może się schować;P no i jeszcze ten śliczny cytat na koniec^^ i wszystko byłoby cudownie, GDYBY NIE TA @#$% KOŃCÓWKA!!T-T
Ten komentarz został usunięty przez autora.
Usuńtak, będę Cię za karę spamować komentarzamiXD
OdpowiedzUsuńi mam w nosie, że szczęśliwe zakończenie nie pasuje do tragedii!T-T
OdpowiedzUsuńz całym szacunkiem, KasumiXD
Usuńidę spać... i zamierzam płakusiać do poduszki... czuj się temu winnaT-T
OdpowiedzUsuńchlip... i przyślę Ci rachunek za chusteczki, o!
OdpowiedzUsuńYohao...ja po prostu nie wiem, co mam napisać. Pierwszy raz w życiu mam taką sytuacje skrobiąc komentarz. Całkowicie nie zgadzam się ze Spokoyoh(chyba pierwszy raz...O.o) To było wspaniałe. Wszystko harmonijnie ze sobą grało i...śmierć Hao może i była straszna,ale na miejscu. Podobało mi się. To jest ewidentnie najlepsze opowiadanie jakie w życiu napisałaś. A myślałam..że pisanie to takie proste hobby... *myliła się*.
OdpowiedzUsuńByły chwile śmiechu, smutku. Szczególnie na początku, Horo Horo....co chwile wybuchałam śmiechem.
Jesteś kolejnym żywym dowodem na to, że potrafie i chcę czytać o czymś innym...niż tylko moje bliźniakowe upodobanie^^. Rozumiesz..
No i mimo śmiechu i wspaniałych chwil na początku opowiadania, na końcu sie popłakałam. Nie, nie musisz mi oddawać kasy za chusteczki. Aż tak dużo ich nie zużyłam..chociaż Spokoyoh chyba tak. Przekosztujesz się...:( *nie to,że ci współczuje,czy coś * xD
Końcówka wspaniała... jeju, nie mogę przestać zachwalać:) Pięknie napisane,^^
Jesteś stworzona do pisania oneshotów^^ Więcej takich! Proszę <333 ^^
Nie jestem w stanie napisać dłuższego komentarza niż Spokoyoh bo...zatkało mnie po prostu:)
Po raz miliardowy powiem ci, że piękne wspaniałe super ekstra ENTER!
AK: *piorunuje Rena wzrokiem* Miałeś nie wciskać Enter przy ludziach!
*Ren chowa się bo wie, że zaraz oberwie xD*
^^
No,to by było na tyle:) Dziękuje za ten rozdział<33
piękne opowiadanie i... nie ja tak nie potrafię *ryczy w poduszkę zgadzam się ze Spokoyoh to ona powinna zginąć a nie Hao *ryczy i przytula się do misia* nie wolno zabijać Haosia nigdy niezależnie od sytuacji, czasu i miejsca NIEWOLNO
OdpowiedzUsuńAnia
ps:imię to tylko [niesprawiedliwy]zbieg okoliczności
Też jestem Ania ;) Tych zbiegów okoliczności mamy w szamańskim świecie całkiem sporo xD Witamy na blogu, btw :D
UsuńMatko jakie piękne opowiadanie T.T popłakałabym się prawie
OdpowiedzUsuńHao oddał życie za Yoh. Za opowiadanie dała bym ci co najmniej 1000000000000000000000000000/10 dawno niczego takiego nie czytałam tylko
serce mnie boli że Hao umarł tak mi go szkoda.jeszcze raz opowiadanie extra
Pozdrawiam Iruchi
Pięknie, ale jeszcze śpie bo byłam w pracy ><. No końcówka ładna, ale smutna :(. Czekam na nn.
OdpowiedzUsuńKurde. Yoh nie dostał ani jednego plaskacza od Anny. Dobra robota. Fajny materiał na wystawienie na scenie.
OdpowiedzUsuńNa Twoim miejscu zgłosiłbym się z tymi opowiadaniami do Takei'ego a później do Muzushimy, by zrobić wersję animę. Innymi słowy, czekam na wersję w komiksie i anime.
OdpowiedzUsuń