Kilka słów o blogu + regulamin

Blog przedstawia moją wersję wydarzeń w anime Shaman King ("Król Szamanów") poczynając od trzeciej rundy.

Obecnie blog uznać można za zakończony. Oficjalne zakończenie ma miejsce w rozdziale 37. Pozostałe uznać można za dodatkowe. Nie mają one większego wpływu na fabułę.

sobota, 24 listopada 2012

22. Rodzinne porachunki.


Ohayo ^^
Tak wiem, wiem wiem... GOMEN że tak późno... Po 6 olimpiadach po prostu padam, zwłaszcza, że czasem uczyłam się całymi dniami... =.= Ale się opłacało, bo przeszłam do powiatu z angielskiego, polskiego i geografii ^^ <zaciesz>
Obiecuję, że postaram się pisać teraz częściej. Wreszcie mam więcej wolnego czasu :D
Ale nie zanudzam :) Załóżmy też, że zegarek Yohao zepsuł się i nadal pokazuje 23:59... czyli piątek ^^
Jen, co do Twojego komentarza to powiem tak - wiem, że jest dużo blogów, gdzie wyróżnia się Hao. Na moim, jak sama nazwa wskazuje, królują ASAKURA TWINS ^^ Więc braciszków będzie mniej więcej po równo :D
Ach, i dziękuję Raionowi i Mii za nominację do Liebster Award. Jak będę miała więcej czasu to odpowiem na Wasze pytania ^^
Dedyk dla osób, które dopytywały z niecierpliwością o rozdział ^^


22. Rodzinne porachunki

Yohmei siedział jak sparaliżowany i w totalnym szoku wpatrywał się w swojego wnuka, który wyglądał (delikatnie mówiąc) na mocno rozwścieczonego.
- Mistrzu Yoh! – zawołał Ryu, z nazbyt pasującym do sytuacji optymizmem. Słuchawkowy jednak zupełnie go zignorował.
- O czym ty mówisz mój wnuku…? – zawołał niezadowolony dziadek Asakura.
- Mówię, że nikt nie skrzywdzi mojego brata, bo ja do tego nie dopuszczę – odpowiedział powoli szatyn, z naciskiem na każde słowo.
- Czy to jakieś sztuczki Hao?! – zdenerwował się Silva. Jednak wzrok wielbiciela cheeseburgerów pozostawał nieugięty.
- Otrząśnij się Yoh! – krzyknął Yohmei, wstając.
            Dwaj Asakurowie mierzyli się wściekłym spojrzeniem, ich twarze dzieliły zaledwie centymetry. Chyba jeszcze nikt nie widział ich nigdy w takim stanie.
            W tym momencie do pokoju weszła, jak zwykle nieco zawstydzona, Tamao. Przestraszyła się na widok dwóch wpatrzonych w siebie z gniewem postaci. Zaskoczyło ją to tym bardziej, że były to osoby zwykle bardzo opanowane… Wzięła jednak głęboki oddech i powiedziała:
- Z-zdaje się, że H-Hao s-się b-budzi…
            To wystarczyło, by oderwać od siebie skłóconą dwójkę. Obaj odwrócili głowy w stronę różowowłosej, spojrzeli jeszcze raz po sobie i rzucili się do drzwi, potrącając przy okazji zdezorientowaną Tammamurę. Yohmei pobiegł w prawo. Wnuk ruszył tuż za nim.
            Wpadli do pokoju w tym samym czasie. Na łóżku (czyli tatami ^^) leżał Hao, jednak poruszał się niespokojnie, jakby śnił mu się zły sen. Obok niego stała Anna. Zapewne to ona wysłała Tamao z wiadomością. Yoh natychmiast znalazł się przy bracie. Dziadek pozostał w drzwiach.
- Yoh… Nie… nie zostawiaj mnie… - szepnął przez sen ognisty szaman. Słuchawkowy chwycił go za rękę.
- Nie zostawię. Nigdy.
            Nie wiadomo, czy na skutek uścisku, czy też znajomego głosu, władca płomieni otworzył oczy. Pierwszą rzeczą, którą zobaczył była oczywiście uśmiechnięta mordka braciszka ^^.
- Ty żyjesz! – zawołał i ze szczęścia rzucił się bliźniakowi na szyję. Yoh przytulił go mocno. Obu przepełniała niewysłowiona radość. Ale czemu tu się dziwić? Przecież o mało co, a straciliby się na zawsze.
            Wtem, tuż nad głową Hao pojawił się niewielki niebieski duszek z listkiem w środku. Niezbyt zachwycony tym towarzystwem ognisty szaman, rzucił w kierunku intruza szybkie spojrzenie, a następnie pstryknął palcami i zamienił drobne stworzonko w kupkę popiołu. Jednak na jednym się nie skończyło. Wrednych duszków przybywało. Wszystkie zgromadziły się pod sufitem, prawdopodobnie po to, by zaatakować całą chmarą. Przeczuwając, co może się zaraz wydarzyć, długowłosy przygotował się do obrony. Z radością stwierdził, że większość foryoku już odzyskał. Sam nie wiedział, jak to możliwe, że nastąpiło to tak szybko. Jednak nie był to odpowiedni czas ani miejsce do takich rozmyślań. Niebieskie stworzonka ruszyły do ataku. Starszy z bliźniaków miał je właśnie podpalić, gdy tuż przed nim pojawiły się dwa znane mu dobrze shikigami.
- Panie Asakura. Przepraszam bardzo, że się wtrącam, ale to już przekracza granice!
- Anna? – spytali wszyscy trzej obecni w pokoju członkowie rodu.
- Yoh! Sądzę, że najwyższy czas, abyście wszystko wyjaśnili. Za dużo tu tych tajemnic!
            Wszyscy patrzyli na blondynkę w zupełnym szoku. Rzadko zdarzało się, by dziewczyna uniosła się na kogoś takiego jak Yohmei.
- Zarządzam zebranie specjalne! – krzyknęła Kyoyama. – Wszyscy do pokoju dziennego!
            Trudno było takiego rozkazu nie posłuchać, toteż zaledwie kilka minut później, cała gromadka łącznie z Silvą, członkami rodziny Asakura oraz byłymi X-laws (których sprowadzenia podjęli się Horo i Choco), wszyscy znaleźli się w największym pomieszczeniu niewielkiego domku.
            Usiedli dookoła niewielkiego stolika. A ponieważ NWG łącznie z gośćmi to całkiem spory tłum, pozajmowali najróżniejsze siedziska. Dorośli objęli w posiadanie kanapy i fotele, natomiast młodzież okupowała podłogę. Dziewczęta dodatkowo otrzymały taryfę ulgową w postaci poduszek ^^. Bliźniakom przypadło zaś miejsce na macie tatami, dokładnie naprzeciwko dziadków. Zapadła niezręczna cisza. Wszyscy zdawali się unikać swojego wzroku. I nagle okazało się, że ściany, stolik, sufit oraz własne paznokcie czy buty, mogą stanowić niezmiernie ciekawy obiekt obserwacji… Wreszcie odezwał się Yoh:
- Yyy… Tak więc… Zapewne jesteście nieco zdziwieni, że…
- Nie. Nie jesteśmy zdziwieni. Znamy przepowiednię. To Hao…
- DAJCIE MI SKOŃCZYĆ! To jest wasza wersja! – zdenerwował się słuchawkowy. Zachowanie Yohmeia zaczynało go już poważnie wkurzać. – Dajcie nam opowiedzieć naszą!
            Ciszę, która po tym nastąpiła, można by kroić nożem. Oczy wszystkich wlepione były w braci Asakura.
- Tak więc… Zaczęło się od naszej turniejowej walki…

♥♥♥
               
            Nikt już nie odważył się przerywać opowieści. Większość czasu mówił Yoh, a tylko od czasu do czasu odzywał się nieco onieśmielony Hao. Zdarzało się też, że historię uzupełniali John i Meene, którzy dbali, by ognisty szaman przypadkiem nie próbował umniejszyć swoich zasług. Przyjaciele wsłuchiwali się w ich słowa z uwagą. Wręcz wstrzymali oddech, gdy Denbat z żalem opowiadał o torturach, jakich doświadczył Hao. Sam władca ognia był w takich momentach wyraźnie zmieszany. Kto by pomyślał, że to „zło wcielone” może być aż tak wstydliwe…?
- Jej… Stary… Dzięki – odezwał się Horo, po tym jak słuchawkowy wyjaśnił jaką umowę Hao zawarł z X-laws.
- Poświęciłeś się dla nas, mimo że tak okropnie cię potraktowaliśmy… - dodał Choco.
- Ehh… - długowłosy machnął ręką. – Nie ma tu za co przepraszać.. Ja też zachowywałem się nie tak jak trzeba… Przepraszam was… Za wszystko.
- Spoko – wzruszył ramionami niebieskowłosy.
- To teraz zamiast jednego mistrza mamy dwóch! – ucieszył się Ryu i, jak to na niego przystało, zamknął obu Asakurów w niedźwiedzim uścisku.
- Ryu…to…bardzo miłe…że…zaakceptowałeś…Hao…ale…mógłbyś…łaskawie go…nie….udusić…? – wydyszał Yoh, z trudem łapiąc oddech.
            Motocyklista uśmiechnął się przepraszająco i wypuścił lekko czerwonych z braku powietrza bliźniaków. Cała NWG wybuchła śmiechem. Jedynymi osobami, które zdawały się nie podzielać ogólnej radości byli Silva, Yohmei, Kino i Mikihisa (załóżmy, że Horo i Choco spotkali go po drodze…xD). Jednakże tem ostatni zdawał się zupełnie zdezorientowany.
- Głupie dzieciaki… - westchnął dziadek zwracając się do żony. – Jak mogą mu ufać?!
- Wiesz, że Hao ma swoje sposoby, aby zjednywać sobie popleczników…
- A ty, co o tym sądzisz Mikihiso? – zapytał Silva, który usłyszał krótką rozmowę staruszków.
- Hao uratował życie Yoh, a także jego przyjaciół. Niezależnie jakie były jego intencje, mamy u niego dług wdzięczności. Myślę też, że gdyby się nie zmienił, nie poświęciłby swojego życia aby ich uwolnić. No i już nie chce zabić wszystkich ludzi…
- To znaczy, że…?
- Tak Silvo. Uważam, że możemy zaufać Hao.
            Ostatnie zdanie wypowiedziane przez mężczyznę z maską, dotarło też do bliźniaków. Bracia wyrwali się roześmianej gromadce i powoli podeszli do siedzących wciąż dorosłych. Zatrzymali się jakieś półtora metra od kanapy. Yoh spojrzał niepewnie na brata. Oginsty szaman przymknął oczy, wziął głęboki oddech, by następnie zrobić kilka kroków do przodu. Stał teraz dokładnie przed Mikihisą. Cała czwórka dorosłych zwróciła wzrok na niego. Długowłosy zaś, pochylił głowę i nie patrząc na nich cicho powiedział:
- Jeszcze raz ogromnie chciałbym przeprosić. Przysporzyłem rodowi Asakurów wiele bólu i kłopotów. Strasznie żałuję tego co zrobiłem rodzinie, a także radzie szamanów – dodał zwracając się do Silvy. – Jeżeli chcecie bym odszedł z turnieju, zrobię to. Nie zależy mi już na królestwie szamanów.
            Przez chwilę panowała cisza. Seniorzy rodu siedzieli z nieodgadnionym wyrazem twarzy, a Mikihisa i Silva wyglądali na zdumionych (znaczy się Miki zapewne by tak wyglądał gdyby nie maska… xD)
- Nie musisz odchodzić z turnieju. Nadal jesteś jego uczestnikiem. A gdyby członkowie rady… chcieli cię usunąć… to… wiedz… że masz moje wsparcie – końcówkę Indianin wypowiedział jednym tchem.
            Zaskoczony Hao podniósł wzrok na Silvę. Nie spodziewał się usłyszeć od niego takich słów. Zwłaszcza, że… Ach, zresztą nieważne…
- Dziękuję.
            Uśmiechnął się do bruteta, a następnie odwrócił bardziej w stronę członków rodziny.
- Państwo Asakura… Wiem, że nie postępowałem słusznie i przyniosłem rodowi tylko wstyd. Przepraszam...
- Dlaczego mówisz per pan? Jesteśmy rodziną – Mikihisa wstał i położył rękę na ramieniu starszego z braci. Chłopak spojrzał w stronę twarzy ukrytej pod maską.
- …? Tato…? – wyszeptał wzruszony.
            Ojciec bliźniaków, który po raz pierwszy usłyszał takie określenie od starszego syna, również nie potrafił ukryć wzruszenia. Przytulił mocno do siebie Hao, szczęśliwy, że po tylu latach wreszcie odzyskał utracone dziecko. Po chwili do tej dwójki dołączył się też Yoh. Uroczą rodzinną scenkę przerwał niestety pewne niebieskie latające stworzonko.
- Znowu ty? =.= - pojawienie się duszka z pewnością nie ucieszyło władcy płomieni. Toteż chwilę później w powietrzu pojawił się ogienek, który zamienił intruza w garstkę pyłu.
            Niestety czar chwili prysł. Długowłosy uwolnił się z uścisku i skierował w stroną dziadków. Chyba chciał coś powiedzieć, lecz Yohmei nie dał mu dojść do słowa.
- Dużo błędów. Naszych i cudzych. Popełniłeś je ty, ale my również. Coś mie się wydaje, że tamta chwilowa słabość przy waszych narodzinach, była najlepszą chwilą słabości w całym moim życiu. Dobrze, że nie potrafiłem zabić dziecka. To byłby największy błąd jaki bym popełnił. Przepraszam cię mój wnuku… Wybaczysz nam?
            Hao stał totalnie zszokowany. Już chyba prędzej spodziewałby się ujrzeć Goldvę w stroju rapera tańczącą „Macarenę” niż przepraszającego go dziadka. Pochylił się nieco, by spojrzeć na dwójkę seniorów rodu.
- Nie ma sprawy – uśmiechnął się chłopak, a wyraz jego twarzy wyglądał niemalże identycznie jak Yohsia.
            Zaraz potem Hao oberwał laską.
- Wyprostuj się! Nie będziesz mi się tu garbił! – ofuknęła go Kino.

I to by było wszystko. Wiem, że nudno, ale jak to ujęła pewna osóbka "Rozdziały przejściowe też są potrzebne" :D
Mam nadzieję, że nie zamkniecie mnie w studni :)
I teraz jeszcze obrazki z... CZŁONKAMI RADY SZAMANÓW :D







 Tak dla informacji: ten tutaj ^ z mikrofonem to Radim, czyli właściciel sklepu z serem po 16$ xD

Ankieta? 
Nie chce mi się xD
Piszcie własne propozycje w komentarzach ^^

Do zobaczenia :*


wtorek, 13 listopada 2012

21. Gdy śmierć czai się tuż za rogiem...


Dawno, dawno temu... 
A właściwie to nie tak dawno, tylko w obecnych czasach żyła sobie pewna dziewczyna. Mieszkała ona na południu Polski i pragnęła zadowolić wszystkich. Uznała więc, że skoro nauczyciele dali jej propozycję udziału w olimpiadzie przedmiotowej (a konkretnie sześciu) to grzech byłoby odmówić... I tak dziewczyna ta otrzymała tony papierzysk do przerobienia z polskiego, matmy, biologii, geografii, historii i angielskiego. W ten oto sposób zyskując dodatkowe zajęcie na wolny czas...  I zarazem tracąc czas na przepisywanie =.=
Tak.. Niestety.. Wielkie gomen! Nie chciałam, żeby rozdział był tak późno T.T Ale to wszystko przez te olimpiady.. Mam nadzieję, że nie gniewacie się na mnie aż tak... Obiecuję, że nie zejdę poniżej notki na tydzień, jednak na czas listopada, pojawienie się więcej niż 1 będzie raczej mało prawdopodobne..
GOMEN!
Dobra, nie będę się rozpisywać. Rozdział nieco krótszy, ale nie chciałam mieszać ze sobą wątków. Zapraszam do czytania i dedykuję go Kas i Nat, które chciały mi z powodu tej notki wytoczyć sądowy proces ^^ 

21. Gdy śmierć czai się tuż za rogiem...

Wtem, tuż przed nim pojawił się Yoh. Hao, z jeszcze większym przerażeniem patrzył jak piekielnie ostre guan-dao z ogromną mocą uderza w niczym nieosłonięty bok jego brata. Słuchawkowy wydał z siebie ostatni okrzyk i osunął na ziemię, tuż przed zszokowanym władcą płomieni. Z głębokiej rany wypływała krew.
- Nie… Yoh… To niemożliwe… - szepnął, patrząc jak brat z każdą chwilą staje się coraz bledszy.
         Świadomość tego, co się właśnie stało, sprawiła, że Ren uwolnił się spod władzy Yohkena. W stanie totalnego osłupienia opadł na kolona obok leżącego w kałuży czerwonego płynu przyjaciela.
- Yoh… - wypowiedział cicho Chińczyk.
         Ognisty szaman nie mógł w to uwierzyć. Czuł jakby cały świat mu się zawalił. Delikatnie pogłaskał brata po policzku. Przypadkowo dotknął też jego szyi. I wtedy to wyczuł. Puls. Co prawda bardzo słaby… Ale jednak! Gorączkowo zaczął myśleć nad jakimkolwiek rozwiązaniem.
- Co robić, co…? - pytał sam siebie, usilnie próbując coś wymyślić. Do głowy przyszło mu tylko jedno, dosyć niebezpieczne wyjście. Choć nigdy dotąd nie próbował tego robić na kimś innym niż on sam, czuł, że to jedyny sposób. Niestety, do tego potrzebował foryoku. Dużo foryoku. Spojrzał na zebranych dookoła przyjaciół oraz, ku jego zdumieniu, również dziadków Yoh.
         Wszyscy stali jak sparaliżowani i ze strachem spoglądali na martwe, według ich opinii, ciało chłopaka.  Byli zbyt wstrząśnięci, by cokolwiek powiedzieć. Tylko patrzyli, co jakiś czas rzucając okiem na ognistego szamana.
- Oddajcie mi swoje foryoku! Szybko! – zawołał do nich długowłosy błagalnym tonem.
Jednak nikt zdawał się nie zwracać na ową prośbę uwagi. Pierwszy z szoku otrząsnął się Yohmei.
- Nie licz na to, Hao – rzekł z nieukrywaną nienawiścią.
- Ale ja chcę…
- Nie! – przerwał mu senior rodu. – Wiem, do czego dążyłeś. Zadowolony..?!
- Ale…
- Żadnych ale! – krzyknął dziadek.
         Zrozpaczony Hao miał teraz ochotę spalić Yohmeia na popiół. Albo na coś jeszcze drobniejszego. Czy oni nie zechcą go nawet wysłuchać?!
- Wysłuchajcie mnie! Yoh jeszcze żyje! A ja mogę go ocalić, jednak do tego potrzebuję waszego foryoku! Zaufajcie mi! Chociaż teraz!
- Czemu chcesz go ocalić…? – spytał podejrzliwie Horo.
         Asakura bezradny patrzył na przyjaciół brata, którzy nie ruszali się nawet na centymetr. I co on ma teraz zrobić…? Czuł wyraźnie i widział, że z każdą sekundą Yoh słabnie. I nagle poczuł przypływ energii.  Zaskoczony zaczął szukać wzrokiem osoby, która mu pomogła. I wtedy natrafił na trzy znajome sylwetki w białych mundurach.
- John! Meene! Lyserg!
         Wszyscy obejrzeli się na trójkę X-laws, stojących nieco na uboczu. Był to dla nich zapewne niespodziewany widok. Jednak w jeszcze większy szok wprawiły ich słowa Denbata, skierowane do obecnych na miejscu szamanów:
- Na co czekacie?! Chcecie, żeby ten chłopak umarł?! Róbcie co każe Hao!
         Asakura ze wzruszeniem patrzył na trójkę byłych członków białej mafii. Czuł napływ mocy szamańskiej, ale wciąż było jej o wiele za mało. Do czynności, którą zamierzał wykonać, potrzebował co najmniej 60.000 Foryoku, a na razie miał może tylko nieco ponad 20.000.
- Szybko! On z każdą chwilą słabnie! Jeśli nie chcecie, żeby zginął, zaufajcie mi! – zawołał ognisty szaman. Widząc niezdecydowanie, dodał zwracając się z wyrzutem do starszych państwa Asakurów – Wolicie, żeby zginął wasz wnuk, niż żebym ja go uratował?!
- My… - zaczął Yohmei, ale przerwał mu Ren.
- Uratujesz go…? – zapytał patrząc błagalnie na Hao. Mimo, że podczas ataku nie wiedział, co robi, fakt, że to on zadał cios, okropnie go bolał.
- Tak – odparł pewnie długowłosy, choć tak naprawdę w głębi ducha nie był do końca przekonany.
- Zaufajmy mu – powiedział Tao. Po kilku sekundach słowa te dotarły chyba do przyjaciół, bo władca płomieni poczuł napływ foryoku. Jeszcze chwila, a miał już pewność. Był gotowy.
         Wywołał na swojej dłoni średniej wielkości ogienek i, szepcząc jakieś starojapońskie zaklęcia, ostrożnie zbliżył go do krwawiącej rany. Płomienie przedostały się na odsłonięty bok Yoh, zmieniając kolor na ciemnoczerwony. Chłopak nie przestawał ani na moment wymawiać tajemniczych formułek i skupiał się coraz bardziej na swoim zadaniu, które nie było wcale proste. Całą uwagę poświęcił jednemu celowi – uratowaniu brata. Wiedział, że stracił dużo czasu, lecz mimo to działał powoli. Zbytni pośpiech mógłby mieć fatalne skutki… Z czasem, wypowiadając kolejne zdania, wpadł w trans.

♥♥♥
           
- To będzie razem 32 dolary – oświadczył Radim, wbijając cenę na kasie fiskalnej.
- Trzydzieści dwa? Czy ja się przesłyszałam? Manta!
- Tak, Anno?
- Czy kupiliśmy coś spoza listy?
- Nie… - odpowiedział nieco przestraszony chłopak, przebiegając wzrokiem po niewielkiej karteczce z zapisanymi niezbędnymi produktami.
- I ile powinniśmy zapłacić…?
- Według listy, dwadzieścia osiem dolarów – odparł szybko jasnowłosy.
- No właśnie – blondynka zwróciła się ponownie do kasjera. – Dwadzieścia osiem. Czemu więc mówisz mi tu o trzydziestu dwóch?!
- To przez ser, pani Anno. Podrożał o cztery dolary… - wyjąkał członek rady.
- Guzik mnie to obchodzi! Dwa dni temu kosztował 13 dolarów i tej ceny mam zamiar się trzymać!
- Ale…
- ŻADNYCH ALE!
- Wie pani co, pani Anno… Przypomniałem sobie, że ta podwyższona cena to był… tylko taki chwyt reklamowy… i … pierwsza osoba, która zwróci uwagę na cenę, dostaje kilogram gratis – wybrnął z niezręcznej sytuacji brunet.
- Widzę, że się rozumiemy – skwitowała dziewczyna i podała sprzedawcy wyliczoną kwotę.
Następnie, przyjemność niesienia siatek zostawiając Mancie, udała się w kierunku wyjścia. Wychodząc ze sklepu, ich uwagę przyciągnęła całkiem spora grupka szamanów zebranych pod jednym z domków. Wszyscy wyglądali na bardzo przejętych. Ich twarze oświetlał jakiś czerwony blask. A tłumek gapiów nieustannie się zwiększał.
- Co tam się dzieje Anno? – spytał Manta.
- Nie wiem. Ale nie wygląda mi to dobrze… - odparła blondynka.
- Chodźmy!
         Pobiegli w kierunku zgromadzenia. Blondynkę uderzył fakt, że większość tłumu stanowiła nasza, niezbyt w tej chwili wesoła, gromadka. Przyspieszyła. To, co ukazało się jej oczom, zupełnie ją sparaliżowało. Na ziemi, w kałuży krwi leżał Yoh, a nad nim pochylał się Hao, który wyglądał jak w jakimś transie. Najstraszniejsze były jednak ciemnoszkarłatne płomienie obejmujące ciało jej narzeczonego.
- Zostaw go! – krzyknęła, jednak Asakura zdawał się jej nie słyszeć. Ryu położył palec na ustach, pokazując jej żeby się nie odzywała. Nie rozumiała, dlaczego wszyscy zachowują się tak dziwnie. Czemu nie próbują ratować Yoh? Dlaczego stoją bezczynnie?!
         Wymijając Horo, który stanął jej na drodze, podbiegła do długowłosego, chwyciła go za połę płaszcza i pociągnęła. To wystarczyło, aby Hao stracił koncentrację. Wściekły odwrócił głowę w stronę dziewczyny.
- Jak możesz?! – krzyknęła, nie zważając na gniew w oczach ognistego szamana. – On… On ci ufał! – nie potrafiła zapanować nad emocjami.
- Anno! Ja próbuję go uratować! – spojrzał na chwilę na Yoh, którego rana, mimo iż wciąż bardzo groźna, została już dobrze oczyszczona przez lecznicze płomienie. Widział jednak, że przerwanie zabiegu nie było dobrym pomysłem, bo bok słuchawkowego zaczął krwawić jeszcze obficiej.
- Zaufaj mi! Błagam!
- Ale…
- CHCESZ, ŻEBY UMARŁ?! – krzyknął Hao ze łzami w oczach.
- Nie, ale…
         Położył dłonie na jej nadgarstkach i popatrzył jej głęboko w oczy. Szepnął cicho, tak, że tylko ona słyszała:
- Anno, mi naprawdę zależy na Yoh. Pozwól mi go uratować.
         Kyoyama spojrzała na szatyna. Zobaczyła ból w jego oczach, identyczny z jej własnym. Skinęła lekko głową. Chłopak odwrócił się w kierunku brata. Ona usiadła za nim i zacisnęła dłoń na fragmencie jego czarnej peleryny. Zupełnie jakby chciała się uczepić ostatniej nadziei…
         Tymczasem płomienie ponownie pokryły ciało młodszego Asakury, z czasem przybierając karminowy, a następnie purpurowy kolor. Rytuał z powodu przerwy musiał teraz trwać dłużej. Hao miał tylko nadzieję, że starczy mu czasu…
         Po jakichś sześciu minutach ogień po raz ostatni zabłysnął błękitnym światłem i zniknął. Starszy z bliźniaków ocknął się z transu i spojrzał na, zabrudzony nieco zaschniętą krwią, bok brata. Oprócz czerwonawego nalotu, po ranie nie było ani śladu. Chłopak troskliwie pogłaskał Yoh po głowie, z radością stwierdzając, że słuchawkowy oddycha spokojnie. Zaraz potem jednak zakręciło mu się w głowie z ogromnego zmęczenia. Zabieg wymagał mnóstwa mocy, a Hao nie pozostawił sobie nawet grama foryoku. Wyczerpany, upadł na ziemię, wciąż jeszcze trzymając dłoń na chłodnym ramieniu brata.

♥♥♥
           
         Otworzył oczy. Spodziewał się ujrzeć pustkę, czuć ogromny ból, jednak nic takiego się nie stało. Rozejrzał się. Zdawało mu się, że rozpoznaje to miejsce.
- Czy to już jest koniec…? – zapytał sam siebie.
         Znajdował się w pomieszczeniu, łudząco podobnym do jego sypialni w Patch. Ale skąd on się tu wziął…? Co się stało…?
         Wtedy, wydarzenia sprzed kilku godzin uderzyły w niego jak grom z jasnego nieba. Widok Rena atakującego Hao z jakąś nadludzką siłą, ten strach, gdy zdał sobie sprawę, że jeszcze chwila, a straci brata na zawsze… Dobrze wiedział, że nie potrafiłby żyć z tą stratą. A potem pamiętał już tylko ból, którego o dziwo teraz wcale nie czuł. Spojrzał na miejsce, w którym spodziewał się zobaczyć ranę po ciosie guan-dao. Ale żadnej rany tam nie było. Czy to znaczy, że on już nie żyje…? Przecież to niemożliwe, by takie obrażenie zagoiło się tak szybko. Tak więc to jest to tak zwane „życie po życiu”?
- Szczerze mówiąc, nie widzę różnicy…
         Wstał i podszedł do drzwi prowadzących na korytarz. Miał zamiar iść do kuchni i coś zjeść, jednak usłyszał znajomy głos. Głos dziadka dobiegający z sąsiedniego pokoju. Zaciekawiony podkradł się bliżej, aby lepiej słyszeć.
- To jeszcze raz. Zacznijmy od początku. Ren…?
- Gdy uwięzili nas X-laws, Hao tam był. Prawdopodobnie spędził ten cały czas w jednej celi z Yoh.
- Silva…? – senior rodu zwrócił się do siedzącego naprzeciwko członka rady. Najwidoczniej odbywało się jakieś zabranie. Starając się nie zwrócić niczyjej uwagi, słuchawkowy szaman zajrzał do środka. Zobaczył tam dziadków, rodzeństwo Tao, Silvę, Fausta oraz Ryu. Właśnie odezwał się członek rady:
- Widziałem dwie postacie w czarnych pelerynach. Chciałem się czegoś o nich dowiedzieć, ale uciekły i zniknęły w OGNIU. Przez chwilę miałem wrażenie, że jedną z nich był Hao. Potem dostałem na to dowód, który zresztą sami widzieliście.
- A kim mogła być druga postać w czerni…?
- To nie mógł być mistrz Yoh! Przecież sam Silva mówił o czarnej pelerynie, a mistrz takiej nie posiadał – odpowiedział szybko Ryu.
- Dobra, nieważne. W każdym razie, pytanie pozostaje jedno. Dlaczego Yoh rzucił się w obronie Hao…?
- I dlaczego Hao uratował Yoh – dodał Faust.
- Właśnie… - odezwała się milcząca dotąd Jun.
- Dla własnych celów. To pewne. Obawiam się, że przepowiednia dotycząca rodziny Asakura zaczęła się spełniać – zasmucił się Yohmei, patrząc w ziemię.
- Jaka przepowiednia? – zainteresował się Silva.
- Mówiąca, że jeden z Asakurów stanie po stronie Hao i sprawi, że stanie się on jeszcze potężniejszy – powiedziała, jak zwykle tajemniczym głosem Kino.
- A jak właściwie się teraz czuje Hao? – motocyklista zwrócił się do nekromanty.
- Nadal nie rozumiem, dlaczego Anna zażądała, by go tu przenieść… - mruknął niezadowolony dziadek.
- Zbadałem go, jednak nie wydaje mi się, że to coś groźnego. Po prostu utracił całe foryoku. Zapewne jest nadal nieprzytomny.
         „Hao tu jest? To ja żyję? Co mu się stało? Co się dzieje?” – pytania kołatały w głowie Yoh. Już chciał odsunąć się od drzwi, gdy usłyszał głos seniora rodu:
- Moim zdaniem mamy teraz okazję, którą należy wykorzystać. Raz na zawsze pokonamy Hao.
         To była kropla, która przelała czarę. Wściekły Yoh wparował do „pomieszczenia obrad” i z nienawiścią w oczach stanął tuż przed zaskoczonym Yohmeiem. Z zaciśniętymi zębami wypowiedział:
- NIKT. NIE. MA. PRAWA. KRZYWDZIĆ. MOJEGO. BRATA.   

I to tyle. Jeśli ktoś jeszcze ma ochotę zabić Yohmeia, to zapisy u Kasumi lub u Hao ^^
A teraz jeszcze obiecane obrazki :D
"Smutno, ale uroczo" - wiem, wiem.. Wyszło że sam Haoś.. Moja wina, że obrazki z nim pasują do tematu..? 






Oraz, coś specjalnego - nieco spóźnione - WSZYSTKIEGO NAAAJ :D Dla Feliksa, czyli Polski z Hetalii ^^


Bye! Ankiety nie robię, bo mam pomysł *.*

poniedziałek, 5 listopada 2012

20. "Na powkurzanie brata nigdy nie braknie sił, czyli o sposobach okazywania sobie braterskiej miłości"


Bonsoir!
Co tam? Mam nadzieję, że wszystko gra :D Ja mam ostatnio trochę zbyt dużą głupawkę ;D
Nie będę się więc rozpisywać xD 
Kyaa! Ale jestem dumna z siebie - to chyba najszybciej napisana 5 stron Worda w historii.. Tak, dobrze słyszycie, przed Wami kolejny długi rozdział ;)
Co do tytułu, to muszę po części oddać honor mojej "korektorce", Kasumi ^^ Dzięki za wsparcie :D
W tym rozdziale musiałam wykorzystać motyw "Zwiadowców" - mojej ukochanej książki, z której pochodz mój kochany Will! Willuś! Przywitaj się!
Will: Dobry wieczór wszystkim! *macha energicznie łapką*
Hao: Opanuj się... Jesteśmy na wizji...
W: =.=
Sorry, oni tak zawsze xD (Prawda Nat? Prawda Kasumi? :D)
Pod koniec rozdziału czekają tym na Was razem obrazki autorstwa Lenny Lover oraz kilka innych, wybranych spośród moich ulubionych ;D
Dedyk dla wszystkich, przy których dostaję głupawki (one już wiedzą o kogo chodzi :D)



20. "Na powkurzanie brata nigdy nie braknie sił, czyli o sposobach okazywania sobie braterskiej miłości"

Z Johnem, Meene i Lysergiem rozstali się na skraju Patch. Widok trójki X-laws w towarzystwie dwóch zakapturzonych postaci mógłby wzbudzić niepotrzebną sensację, toteż uznali, że lepiej dla wszystkich będzie podróżować osobno.
         Bliźniacy starali się iść bocznymi dróżkami. Hao czuł się już dużo lepiej, a jego foryoku zaczynało się szybko regenerować. Nie wiedział jednak, że znaczący wpływ na to miała bliska obecność Yoh. Przy nim długowłosy czuł się bezpiecznie. Był szczęśliwy.
Szli w milczeniu, jednak cisza im nie przeszkadzała. Znajdowali się teraz w wąskiej uliczce, będącej odnogą głównej alei w Patch. W miarę, jak zbliżali się do względnie „otwartej” przestrzeni, ognisty szaman robił się coraz bardziej nerwowy. A jeśli ktoś ich rozpozna? Przecież wszyscy tutaj go nienawidzą… I jak w takim przypadku odniosą się do jego brata, gdy zobaczą, że się z nim pogodził…?
         Te rozmyślania przerwały nagle słowa młodszego Asakury, który zatrzymał się w cieniu, obok jakiegoś kontenera.
- Hao… Wiem, że obiecałem ci, że nie powiem o tobie moim przyjaciołom…
         Na dźwięk swojego imienia, władca płomieni natychmiast odwrócił się w kierunku bliźniaka.
- Ćśś! Jeszcze cię ktoś usłyszy…
- Ale, żeby ciebie ratować musiałem znowu opuścić dom – wielbiciel cheeseburgerów udawał, że nie dosłyszał upomnienia – i tym razem Anna nie była taka łaskawa…
- Powiedziałeś jej?!
- Przepraszam cię… Musiałem…
- Ehh… Właściwie to mogłem się spodziewać, że przed twoją dziewczyną nic się nie ukryje – westchnął długowłosy. Zaraz potem spojrzał na twarzyczkę brata i uśmiechnął się z politowaniem. – Kto jeszcze wie?
- Manta. Ale na pewno nikomu nie powie.
- Co ja z tobą mam… - powiedział jeszcze i poprawił bratu kaptur, który za bardzo nasunął mu się na oczy. Miał zamiar odwrócić się i iść dalej w stronę głównej drogi, ale ponownie odezwał się Yoh.
- Sądzę, że powinniśmy powiedzieć też reszcie. Nie chcę ich okłamywać… Zresztą, Faust na pewno lepiej zajmie się twoimi ranami niż ja.
         Hao zamyślił się. Wiedział, że kiedyś w końcu i tak będą się musieli dowiedzieć… Choć on sam zdecydowanie wolałby, żeby to „kiedyś” nastąpiło dużo później… Widząc jednak rozbrajający, błagalny wzrok słuchawkowego szamana, skinął lekko głową.
- Niech ci będzie… Ale powiemy tylko im. Ok?
         Młodszy Asakura, słysząc pozytywną odpowiedź, wyszczerzył się. Chwycił brata za rękę i, zanim ten zdążył zorientować się, co się dzieje, pociągnął go za sobą na główną aleję Patch,
         Znaleźli się niedaleko stadionu, Zaledwie nieco ponad trzysta metrów na południe stałby domek „Drużyny Asakury”, Zaś naprzeciwko wylotu wąskiej dróżki, którą się tu dostali, znajdowało się wejście do restauracji Karima.
         Yoh pociągnął zdezorientowanego Hao w kierunku swojego domku. Ze szczęścia wynikającego z możliwości opowiedzenia przyjaciołom o bracie, zupełnie zapomniał patrzeć przed siebie. Skończyło się to więc dość bliskim spotkaniem zakapturzonych postaci z pewnym wysokim członkiem rady, który, pochrupując bekonowe chipsy, spacerował sobie spokojnie po Patch.
- Hej! Patrzcie jak idziecie! – oburzył się Silva patrząc na rozsypane po ziemi przekąski.
- Przepraszam – rzucił szybko Hao, nieco zmienionym głosem. Już chciał się wycofywać, gdy przytrzymał go członek rady..
- Hej! A wy to kto? Nigdy was tu wcześniej nie widziałem…
- A co cię to obchodzi? – spytał opryskliwie ognisty szaman.
- Jestem członkiem rady szamanów i jednym z opiekunów wioski. Mam prawo wiedzieć.
- Yyy… Ja jestem… Halt! A to mój przyjaciel Gilan – w ostatniej chwili przypomniał sobie imiona bohaterów swojej ulubionej książki.
- Jesteśmy z „Drużyny Dębowego Liścia” – dodał Yoh, wpadając w średniowieczny klimat ^^
- Kojarzę tę drużynę… Ale wam jakoś nie wierzę! Pokażcie dzwonki wyroczni!
         Hao nie miał zielonego pojęcia, co robić. Przecież już ich identyczny wzrost dawał do myślenia… Gdyby pokazali dzwonki wyroczni, Silva mógłby się czegoś domyślić…
         Ukradkiem spojrzał na stojącą po drugiej stronie ulicy ławkę. Tuż obok niej znajdowała się donica z jakimś wysuszonym krzaczkiem. Czując, że nie ma innego wyjścia, zamknął oczy i skupił na nieszczęsnej roślince całą swoją uwagę. Z nietypowego transu wyrwał go krzyk jakiegoś dziecka.
- Mamo! Popatrz! Pali się!
         Podniósł powieki i ujrzał zbierający się przy płonącym obiekcie tłumek gapiów. Członek rady również odwrócił się aby sprawdzić, co wywołało takie zamieszanie.
         Ten moment wykorzystał Hao. Chwycił brata za rękę i szybko wyminął Silvę. Ten, dopiero po chwili zdał sobie sprawę z ucieczki dwóch odzianych w czerń postaci.
- Gonić ich! – krzyknął i sam zaczął biec.
         Do pościgu przyłączyło się kilkoro szamanów, którzy utworzyli kontrole ducha i zaczęli strzelać strumieniami foryoku w zakapturzonych nieznajomych. Nie udało im się co prawda trafić, ale znacznie zmniejszyli odległość dziejącą ich od uciekinierów.
         Asakurowie biegli co sił w nogach, lecz osłabienie starszego z nich zaczęło dawać się we znaki. Licząc, że uda im się zgubić pogoń w labiryncie wąskich uliczek, skręcili w boczną dróżkę. Niestety, prowadziła ona tylko na niewielki placyk, z trzech stron otoczony ścianami. Znaleźli się w pułapce. Władca płomieni słyszał wyraźnie zbliżających się szamanów. Nie zważając już nawet na kaptur, który osunął mu się z głowy, skupił całe swoje odzyskane foryoku na jednym celu.
         Silva wiedział już, że ich mają. Dwaj nieznajomi skręcili w niewłaściwą odnogę. Wbiegł za nimi na mały placyk, spodziewając się ujrzeć ich stojących pod ścianą lub przygotowujących się do walki. Zobaczył jednak tylko wielki płomień. Jednemu z uciekinierów opadł kaptur. Odwrócił on głowę w ostatnim momencie, ułamek sekundy później znikając zupełnie w ogniu. Członek rady stał oniemiały:
- Czy to możliwe…? Czy to był…?

♥♥♥
           
         Gorący gulasz wesoło bulgotał w garnuszku, roztaczając wokoło smakowity zapach. Ryu już od pewnego czasu przyrządzał dla naszej gromadki potrawy ze wszystkich stron świata. Tak się akurat złożyło, że tego wieczoru obrał sobie za cel przygotowanie placków po węgiersku. Jedną ręką dosypywał do rondla przypraw, a drugą przerzucał placki smażące się na patelni, aby się przypadkiem nie przypaliły. Obok niego, zgodnie z otrzymaną zawczasu instrukcją, Tamao i Pirika kroiły warzywa na sałatkę, wesoło gawędząc o najróżniejszych sprawach. Po kuchni krzątał się też Horo, zaprzęgnięty przez siostrzyczkę do ugotowania wiśniowego kompotu. Anna i Manta wybrali się na zakupy.
         Pozostała część naszej gromadki, to jest Ren, Choco, Faust oraz Jun, siedziała w pomieszczeniu służącym za jadalnię.  Dziewczyna nakrywała do stołu, nekromanta w asyście Elizy, przyrządzał maść na użądlenia (przedzieranie się przez zarośla nie było najlepszym pomysłem xD), komik lamentował mówiąc, że od użądlenia przez pszczołę na pewno odpadnie mu noga, a fioletowowłosy za wszelką cenę starał się go uciszyć.
         Wtem, te ważne czynności przerwał dzwonek do drzwi. Do wielce odpowiedzialnego zadania, polegającego na zobaczeniu, kto tam się do nich dobija, został wydelegowany Tao. Z niezbyt zadowoloną miną podszedł do wejścia i nacisnął klamkę. Zobaczył dwoje staruszków: kobietę w czarnych, okrągłych okularach oraz mężczyznę, który patrzył na niego jakimś dziwnym, przeszywającym wzrokiem.
- Yyy.. Dzień dobry… - zaczął nieco zaskoczony Ren. – W czym mogę pomóc?
- Jesteśmy Kino i Yohmei Asakura. Jest tu może Yoh?
- Wyszedł na trening – oznajmił Chińczyk.
- Możemy wejść? – spytał staruszek.
- Proszę..? Ach tak! Oczywiście, proszę...
         Wpuścił gości do środka i zaprowadził ich do jadalni.
- Mistrzu Yohmei! Pani Kino! Co was tu sprowadza? – pierwsza odezwała się Tamao, która akurat wnosiła do pomieszczenia półmisek z gulaszem.
         Dziadek Asakura zwrócił się do chłopaków.
- Kino miała wizję. Obawiam się, że nie mamy wiele czasu. Skoro Yoh tutaj nie ma, może to oznaczać… - zaczął wyjaśniać, lecz przerwała mu żona.
- Potrzeba nam silnego wojownika. Może jeszcze nie jest za późno…

♥♥♥
           
         Pojawili się na jednym ze wzgórz otaczających Patch. Hao, który do teleportacji zużył prawie całe odzyskane foryoku, zachwiał się i, gdyby nie Yoh, zapewne upadłby na ziemię. Z daleka przypominało to nieco ćwiczenie z zaufania xD
- Hao! – krzyknął zaniepokojony właściciel pomarańczowych słuchawek.
- W porządku. Nic mi nie jest – odparł długowłosy słabym głosem. Uwolnił się z uścisku brata i usiadł na ziemi, patrząc w stronę wioski. Stąd, ludzie wydawali się być maleńcy, niczym mrówki. Jednak dobrze wyćwiczony w dostrzeganiu niedostrzegalnego wzrok Hao, mimo zmęczenia pozwolił rozróżnić wśród małych punkcików grupkę szamanów, nadal utrzymujących kontrolę ducha i rozmawiającego z nimi Silvę.
         Po krótkiej chwili, wielbiciel cheeseburgerów przysiadł się do bliźniaka. Przez jakiś czas obaj bez słowa wpatrywali się przed siebie, obserwując przemieszczających się uliczkami ludzi oraz powoli kierujące się ku horyzontowi Słońce.
- Dlaczego akurat to miejsce? – spytał zaciekawiony Yoh.
- Dlaczego…? Sam nie wiem. Kiedyś często tu przychodziłem, nieraz w towarzystwie Opacho. Wybrałem to, jako miejsce ucieczki… Możliwe, dlatego że sam tak jakby tu uciekałem… Przed nienawidzącymi mnie szamanami… przed niezrozumieniem… i chyba przed samym sobą…
- Hej! Nie zadręczaj mi się tu! – ofuknął go żartobliwie młodszy Asakura i dał bratu przyjacielskiego kuksańca w bok.
- Nie pozwolisz mi na chwilę refleksji? – spytał nieco urażony Hao.
- Nie – odparł na to jego bliźniak z wrednym uśmieszkiem i pokazał bratu język.
         Zaraz potem obaj zaczęli czochrać sobie nawzajem czuprynki. Jednak tym razem na tym się nie skończyło… Bardziej dla zabawy niż na serio, Asakurowie zaczęli się mocować, turlając po ziemi (Co z tego, że Hao był osłabiony? Na dokuczanie bratu zawsze znajdzie siły xD). Niestety, tak się pochłonęli tą czynnością, że nie zauważyli, że nieco za bardzo zbliżyli się do krawędzi stromego zbocza… Jeszcze jeden metr, a obaj lecieli już w dół na spotkanie z dnem kotliny, w której znajdowało się Patch. Na szczęście, mniej więcej w połowie drogi między szczytem wzniesienia, a ziemią, Yoh udało się utworzyć kontrolę ducha i uratować ich obu przed niechybną śmiercią w wyniku zderzenia z twardym gruntem.
         Po jakiejś minucie, w trakcie której bliźniacy dochodzili do siebie, słuchawkowy szaman wstał i podszedł do brata. O dziwo, ten miał na twarzy szeroki uśmiech i wesoło zawołał:
- Zróbmy to jeszcze raz!
         Właściciel pomarańczowych słuchawek pokręcił głową z politowaniem. Zaraz potem przyklęknął obok Hao i nałożył mu kaptur. Na oczy.
- Hej! – oburzył się długowłosy i również sięgnął po osłaniającą głowę część płaszcza Yoh, by odpłacić braciszkowi pięknym za nadobne.
         Zapowiadała się kolejna „walka”. Cóż… Jak widać dla tej dwójki taka błahostka jak spadnięcie z 30 metrów nie robi wielkiej różnicy, jeśli chodzi o powkurzanie brata xD

♥♥♥
           
- Teraz już wiecie, jaki mamy plan. Moim zdaniem to jedyne wyjście – oznajmił Yohmei.
         Młodzi szamani pokiwali ze zrozumieniem głowami. To, co opowiedzieli im dziadkowie Asakura brzmiało nieprawdopodobnie, jednakże… Jednakże nie można lekceważyć takiej wizji. Zwłaszcza tak potężnej medium.
- Skoro Yoh nie ma, nie możemy czekać. Wiem, że zadanie jest niebezpieczne, ale czuję, że w tej chwili mamy jeszcze szansę. Jednak potrzebny nam silny wojownik.
         Zapadła absolutna cisza.
- Ja się zgłaszam – pewnym tonem powiedział Ren. Kino spojrzała na niego, a następnie skupiła uwagę na swoich koralach, mówiąc cicho:
- Duchy w ciemności, jeśli słyszycie mój głos…

♥♥♥
           
         Ponownie znaleźli się w jednej z bocznych uliczek Patch. Niestety, jak na złość ta część wioski stanowiła dosłowny labirynt i bliźniacy już chyba czwarty raz znaleźli się obok starej, nieco zniszczonej tablicy z reklamą płynu do płukania ust („Jakość zatwierdzona przez Goldvę”).
- To bez sensu! – zawołał Hao i zrezygnowany przysiadł na stojącej pod ścianą skrzynce po mandarynkach.
         Yoh usadowił się obok niego. Miał chyba zamiar coś powiedzieć, ale przeszkodziło mu burczenie dochodzące z jego żołądka.
- Głodny jestem. Zjadłbym cheeseburgera… - rozmarzył się słuchawkowy szaman.
- Noo… Ja też…
- To może skoczę do Karima i przyniosę? – zaproponował młodszy z braci ze zniewalającą szczerością ^^.
- Taa.. Najpierw musiałbyś tam trafić.
- To nic trudnego. Wystarczy iść tam – odparł krótkowłosy i wskazał ręką na jedną z uliczek, na końcu której można było dostrzec charakterystyczny szyld baru. – Myślałem, że wiesz gdzie jesteśmy i krążysz tak specjalnie xD
         Hao zaliczył totalną glebę =.= Jego bliźniak, który najprawdopobniej miał z tego niezły ubaw, wyszczerzył się wrednie. Jednak na widok żądzy mordu w oczach ognistego szamana, ostrożnie wycofał się i począł zrzucać z siebie czarną pelerynę. Po krótkiej chwili, spędzonej na mocowaniu się z niechętnym do współpracy płaszczykiem, udało mu się w końcu uwolnić. Długowłosy z uśmiechem patrzył na zmagania brata. To znaczy uśmiechał się dopóty, dopóki nie oberwał ciemnym zawiniątkiem w twarz.
- To ja zaraz wracam! – zawołał Yoh i pobiegł w kierunku głównej drogi.
         Początkowo, Hao chciał go zatrzymać, ale zdał sobie sprawę, że oprócz kulinarnych korzyści^^, pojawienie się słuchawkowego u Karima, będzie mogło odwrócić nieco podejrzenia, co do ich związku z pseudo-Haltem i pseudo-Gilanem. xD Oparł się, więc o ścianę i obserwował ludzi, co jakiś czas pojawiających się w wąskim polu widzenia. Jednak po pewnym czasie czynność ta nieco go znudziła i chłopak pogrążył się we własnych myślach, zupełnie odrywając się od rzeczywistości.
- Aha! – dobiegł go nagle czyjś głos. – Mam cię!
         „Silva!”. Członek rady stał w końcu uliczki i niezbyt przyjaźnie spoglądał na odzianą w czerń postać. Hao, niewiele myśląc, rzucił się do ucieczki. Niestety tym razem nie było mu tak łatwo. Brakowało mu siły do szybkiego biegu, a Indianin był wypoczęty… W pewnym momencie ognisty szaman wybiegł nieświadomie na sam środek głównej alei. I wtedy dosięgnął go jeden z pocisków wystrzelonych przez totem-bazookę Silvy.
         Długowłosy upadł na ziemię, a z głowy spadł mu kaptur. Nie zważając już nawet na to, że wzbudził swoim pojawieniem się ogromną sensację, ostatkiem sił wstał i zaczął biec. Wtedy na drodze stanął mu Ren.
- No proszę… Kogo my tu mamy… - powiedział fioletowowłosy jakimś dziwnym, nieswoim głosem.
         Hao nie wiedział, co robić. Za sobą miał rozjuszonego członka rady, a przed sobą jednego z przyjaciół brata, w dodatku zachowującego się nader dziwnie… Wtem, Chińczyk podniósł rękę i w kierunku Asakury poleciała wielka kula z foryoku, która zepchnęła go aż pod ścianę jednego z domków. „Od kiedy to Ren tak potrafi?” – przeleciało przez myśl ognistemu szamanowi. Nie miał jednak czasu się nad tym zastanawiać, gdyż odezwał się Tao:
- Cóż to Hao? Nie poznajesz mnie? – zapytał z jakimś nietypowym uśmiechem. Widząc niezrozumienie na twarzy długowłosego, dodał – Jestem tym, który cię pokonał ostatnim razem. Yohken Asakura!
         Oczy szatyna rozszerzyły się gwałtownie ze strachu. Skoro Ren został opętany przez Yohkena, to nie ma już ratunku… Pozbawiony foryoku, przykuty do ściany, patrzył jak Tao, a właściwie Yohken w ciele Chińczyka, podnosi guan-dao i wkładając w to całą swoją moc, uderza. Zamknął oczy, gotów na spotkanie z własnym końcem.

I to tyle!
Tak Kasumi, jednak wypadła mi reszka xD
Nie zabijajcie mnie proszę! *chroni się za Willem* Bo kto napisze nowy rozdział za mnie..? *.*
A teraz coś z czego jestem dumna: 
Dzięki Lenny_Lover! <3 (Z góry przepraszam za kiepską jakość skanów.. ;( I przypominam - kilknij aby powiększyć) :D Oto jak moja Moniczka wyobraża sobie moje czarne pelerynki ^^


To jest mój ulubiony <3
I jeszcze kilka zwykłych obrazków ;D
Ten pasuje do dzisiejszego tematu xD



Skoro tyle dzisiaj było Silvy, to nie mogłam go pominąć Xd

Jeszcze tylko ankieta:
a) Członkowie rady (mam dośc sporo obrazków ^^)
b) Powiedz "SEER"!
c) Smutno, ale uroczo *.*

I to na tyle! Nie zabijecie mnie? xD
Bonne nuit! :*