Ech... Ferie, ferie i po feriach...
Wiem, że obiecywałam nieco bardziej przyłożyć się do pisania i szkrobnąć nieco więcej, jednakże... Sama nie wiem... Jakoś miałam za mało czasu :( Głównie przez narty, narty i jeszcze raz narty <33 Cóż, niewiele poradzę, że tak kocham jeździć.. ^^
Notka pisana długo... Głównie przy soundtracku z "The Legend of Zelda - Twilight Princess" <333 Heh, "The LoZ" jest moją miłością, zaraz po SK :D Właśnie.. Po opublikowaniu notki miałam zagrać.. To trza by się kapke pospieszyć xD
Dziękuję wszystkim za ciepłe odebranie mojego oneshota :D Miło mi, że historia Yoh i Anny przypadła Wam do gustu. Nie wiem, może mnie za to zlinczujecie, ale mam w planach publikowanie jednego opowiadanka w tym stylu w każdym miesiącu. Mam już nawet pewien pomysł... ;>
Rozdział chciałabym zadedykować Neko-chan w podziękowaniu za wspaniały, najdłuższy w historii tego bloga komentarz :D Mam nadzieję, że Cię nie zawiodę ^^
A oprócz tego, chcę zadedykować rozdział również wszystkim tym, którzy są ze mną od początku... Sporo osób się tu przewinęło.. Niektórzy odeszli, pojawili się nowi... Cóż, arigatou wszystkim ^^ Za ponad 10.000 wejść <33
Heh, niedawno czytałam swoje stare rozdziały.. Pamiętam jak dziękowałam za tysiąc.. Cóż, pozostaje mi tylko dobijać do setki xD (złudne nadzieje xD)
33. Ćwierćfinał, czyli początek trudnej drogi....
- Osiemset czterdzieści
cztery…… Osiemset czterdzieści pięć…… Osiemset czterdzieści sześć…
- No dalej! Żwawiej
koteczku!
- Osiemset czterdzieści
siedem, osiemset czterdzieści osiem, osiemset czterdzieści dziewięć…
- Tysiąc osiemdziesiąt
dwa, sto trzynaście, szesnaście, dwa tysiące osiemdziesiąt siedem…
- Osiemset
pięćdziesiąt… Zamknij się Hao… Osiemset pięćdziesiąt jeden…
- Dwadzieścia siedem,
pięćset trzydzieści osiem…
- Hao! Zamknij się!
Osiemset pięćdziesiąt dwa…
- Siedemset dwadzieścia
trzy…
- Siedem… HAO!!
Tym razem młodszy Asakura już nie wytrzymał. Zerwał się z
ziemi i z furią w oczach począł gonić roześmianego bliźniaka. Nie po to od
świtu robił brzuszki, żeby mu teraz braciszek bezczelnie przeszkadzał! Wściekły
zebrał resztę sił i skoczył władcy płomieni na plecy, przygważdżając go do
ziemi.
- Jedz piach zdrajco! –
zawołał i „wymył” dokładnie twarz swojej ofiary. Jednak, ku zaskoczeniu
młodszego z braci, długowłosy nagle zerwał się i role zupełnie się odwróciły.
- Palant!
- Idiota!
- Głupek!
- Mówiłem już, że cię
kocham?
- Tak. A ja?
- Też.
- Debil.
Na czole Anny pojawiła się charakterystyczna kropelka.
Dziewczyna, mimo iż przyzwyczaiła się do tych kłótni wiedziała, że nie wnoszą
one zbyt dużo w trening jej narzeczonego. Co prawda Hao miał mieć dzisiaj
walkę, jednak nie oznacza to, że może się lenić i psuć trening Yoh.
W tym momencie, blondynka zauważyła Anabelle, siedzącą
niedaleko na ławce i popijającą gorącą czekoladę (8,99$ w barze Karima).
Kyoyama wiedziała, że dziewczyna obecnie nie ma zbyt wiele do roboty. Po
wczorajszej, bardzo zaciętej, aczkolwiek przegranej walce z Faustem,
Nowozelandka miała wolne. W pewnym momencie, Anna wpadła na pewien pomysł.
- Anabelle! – zawołała.
Siedząca na ławce dziewczyna uniosła zaskoczona głowę. Widząc, kto ją zawołał,
szybko podbiegła do narzeczonej Yoh.
- Tak, Anno? Mogę ci w
czymś pomóc?
Ku zdumieniu panny Wilson, blondynka wcisnęła jej do ręki
stoper, po czym wskazała na Hao.
- Trudno nadzorować
trening jednego Asakury, a co dopiero dwóch. Hao jest twój. Nie bądź dla niego
zbyt łagodna. Powodzenia.
♥♥♥
Ta
walka trwa już zdecydowanie za długo… Jak on to robi?! Blokuje wszystkie moje
ataki i nawet się nie męczy! Dość tego! Nie mogę przegrać tej walki! Nie mogę! Przecież
to moje przeznaczenie… Byłem do tego szkolony odkąd tylko pamiętam. Rodzina
liczy na mnie. Nie mogę przegrać. Pora skończyć ze słabszymi atakami. Teraz
albo nigdy… Dla ciebie Jun…
- Przepraszam Yoh… Ale
nie mam zamiaru go oszczędzić. – szepnął Ren i wkładając w guan-dao całe swoje
foryoku, wskoczył w powietrze. Gigantyczne ostrze, jakiego nikt jeszcze nie
widział, zbliżało się z ogromną prędkością do Hao, stojącego na ramieniu Ducha
Ognia. Szatyn, który zaledwie przed chwilą odparł cios z lewej, teraz wydawał
się zupełnie nieprzygotowany na tak nagłe i silne uderzenie. Tymczasem broń
Chińczyka nieubłaganie zbliżała się do nieosłonionego władcy płomieni. I nagle…
BUM!
Wszystkich w promieniu jednego kilometra oślepiło ostre
światło. Fala ciepła rozniosła się po stadionie. Jednak było to nic w
porównaniu do tego, co wydarzyło się na samej arenie. Nastąpił wielki wybuch.
Ogień i foryoku zmieszały się w upiornym tańcu, a walczący zniknęli w kłębach
gęstego dymu. Przez kilka sekund mogło się wydawać, że płomienie po prostu
zmiotły przeciwników z powierzchni ziemi.
Nastała cisza. Powoli ciemny dym począł się rozrzedzać,
ukazując stojącego na ramieniu Ducha Ognia Hao oraz leżącego po drugiej stronie
areny, nieprzytomnego Rena. Władca płomieni miał po wybuchu nieco…zmieniony
wygląd. Mianowicie jego śliczne włoski ułożone były teraz mniej więcej na wzór
Johna Denbata (podobnie jak w anime, gdy zmienił Ducha Ognia w Ducha Wody), a
połowa pelerynki została po prostu spalona. Resztę ubranka pokryła sadza. Mimo
to, chłopak uśmiechał się i nie wyglądało, aby był w jakikolwiek sposób ranny.
Na ekranie pojawiła się informacja, którą potwierdził jeszcze członek rady:
- Wygrywa Hao Asakura!
Ludzie poczęli wiwatować, a najgłośniej z nich rzecz jasna
darł się Yoh. Jednak długowłosy nie pysznił się za bardzo zwycięstwem.
Zrezygnował z wielkiej kontroli ducha i swobodnie wylądował na ziemi. Zaraz
potem pobiegł do przeciwnika. Niestety, było z nim dużo gorzej niż myślał. Tao
nie tylko stracił przytomność, całe jego ciało pokrywały pęcherze, powstałe w
wyniku silnego poparzenia. Oprócz tego, wzdłuż piersi przebiegała dość długa,
aczkolwiek niezbyt głęboka rana. Asakura sam nie wiedział, co było jej
przyczyną. Sam nie zadawał zbyt wielu ciosów, więc możliwe, że Ren sam zranił
się w wyniku sparowania jego ataku. Ognisty szaman wyglądał na dość
przerażonego. Wcale nie chciał tak bardzo uszkodzić rywala. W końcu byli
przyjaciółmi…
Do nieprzytomnego podbiegło już kilku medyków, w tym
również Faust. Kilku lekarzy spojrzało na Asakurę z lekkim… strachem? Zaraz
potem dołączyła do nich także zaniepokojona stanem brata Jun. Na widok ran i
poparzeń, zielonowłosa wydała z siebie głuchy okrzyk i gdyby nie Lee Pyron,
zapewne upadłaby na ziemię. Hao poczuł się nagle jak intruz, jak najmniej
pożądana tu w tej chwili osoba. Na moment przed oczami ukazały mu się obrazy
jego dawnych ofiar. Spalone ciała, płonące budynki, krzyki bezbronnych ludzi… W
oczach chłopaka odmalował się strach. Bał się. Bał się, że to może się jeszcze
kiedyś powtórzyć. Przecież obiecał sobie, że nigdy już nikogo nie zabije, a tu…
O mało co, a z jego ręki zginąłby ich bliski przyjaciel.
Zrobił kilka kroków do tyłu. W pewnym momencie jednak
poczuł, że na kogoś wpadł. Odwrócił się szybko przepraszając, gdy zdał sobie
sprawę, kto przed nim stoi.
- M-marco…? – zdziwił
się młody szaman, wycofując się na względnie bezpieczną odległość. Blondyn nic
nie odpowiedział. Spojrzał na Asakurę z nienawiścią w oczach, po czym przeniósł
wzrok na grupkę lekarzy, którzy przenosili właśnie ciało Rena na nosze.
W pewnym momencie, po lewej stronie okularnika stanął nie
kto inny jak Iron Maiden Jeanne we własnej osobie. Z prawej zaś ustawił się…
Antonio. Tak, ten sam Antonio Pessimo, który nie tak dawno o mało co nie
pozbawił Hao życia.
- Cóż to, Asakura? –
spytał drwiąco blondyn, przenosząc ponownie spojrzenie na szatyna. – Wracamy do
dawnych przekonań? Widzę, że aby wygrać nie cofniesz się już nawet przed
poważnym zranieniem przyjaciela… No no…
- To nie było
zamierzone… - zaczął Hao, jednak jego ton nie był zbyt pewny. Lasso powiedział
na głos to, czego władca ognia sam się obawiał.
- Czego tu szukacie? –
odezwał się nagle nowy głos, wyraźnie wykazujący niechęć do trójki psychopatów.
Do długowłosego dołączył Yoh.
- Niczego… Przyszliśmy
tylko pogratulować walki – powiedział Marco ze sztucznym uśmiechem. – Ale nie
będziemy przeszkadzać. W końcu Hao musi się nacieszyć swoim zwycięstwem – Włoch
wyjątkowo mocno zaakcentował ostatnie słowo. Gdy tylko skończył, cała trójka
posłała bliźniakom niezbyt przychylne spojrzenia i skierowała się ku wyjściu z
areny.
- Co się dzieje, Hao? –
spytał z troską właściciel pomarańczowych słuchawek, ustawiając się naprzeciw
brata.
- Sam nie wiem… -
odparł na to ognisty szaman i wzruszył ramionami. Jednak jego pozornie obojętna
postawa skrywała niepokój, malujący się w oczach nastolatka.
Wielbiciel cheeseburgerów spojrzał podejrzliwie na
bliźniaka, odgadując, że coś jest nie w porządku. Zachowanie władcy płomieni
było na to wystarczającym dowodem. Yoh wiedział, że Hao prędzej czy później
powie, co go gryzie. Zrozumiał też, że to zapewne arena nie jest odpowiednim
miejscem na takie rozmowy.
W tym momencie, starszy Asakura zachwiał się i osunął
bezwładnie na piasek. Młodszy, który zupełnie się tego nie spodziewał, aż
krzyknął. Zwróciło to uwagę nekromanty oraz jeszcze kilku lekarzy. Faust dał im
znak ręką, by zajęli się Renem, a sam podbiegł do nieprzytomnego Hao.
- Co się stało? –
spytał, licząc, że Yoh będzie wiedział, co mogło być przyczyną zasłabnięcia. Ku
jego zdumieniu, chłopak tylko pokręcił głową.
- Nie wiem… - rzekł
cicho i delikatnie odgarnął kosmyk włosów z twarzy brata. Ten jednak nadal
leżał bez ruchu, nie zdając sobie sprawy, że właśnie rozpoczął się dla niego
wyjątkowo ciężki okres…
♥♥♥
- Yoh... Wiem, że to
dla ciebie ważne, ale naprawdę musisz już iść… - powiedział powoli Manta,
stojąc w drzwiach sypialni bliźniaków. Właściciel pomarańczowych słuchawek nie
odpowiedział. Od wczoraj Hao się nie obudził, zresztą tak samo jak Ren. Młodszy
Asakura większość czasu spędzał przy łóżku brata. Trochę szkoda mu było, że
ognisty szaman nie zobaczy jego walki.
- Masz rację… Nie mogę
przegapić własnego pojedynku… Zapewne Natalie już czeka…
Wielbiciel cheeseburgerów uścisnął raz jeszcze dłoń władcy
płomieni, po czym ostrożnie wstał i udał się do wyjścia. Gdy stał już w drzwiach,
zatrzymał go cichy, niemal niedosłyszalny głos:
- Powodzenia,
braciszku… - szepnął Hao unosząc się nieco na rękach, po czym ponownie opadł
nieprzytomny na łóżko. Wywołało to lekki uśmiech na twarzy młodszego z braci.
- Dzięki… - powiedział,
a następnie pobiegł za Oyamadą, który już dawno znajdował się poza budynkiem.
♥♥♥
Silva spojrzał zniecierpliwiony na zegarek. Walka powinna
trwać już od niecałej minuty. Gdzie jest
Yoh? – zastanawiał się. – Jeśli nie
przybędzie w ciągu trzydziestu sekund, przegra walkowerem…
W tym momencie na stadion wbiegł zdyszany Asakura.
Wyglądało, że odległość z domu na arenę przebył sprintem. A znając treningi
Anny, biegu tego nie powstydziłby się i sam Usain Bolt.
- Jestem! – zawołał
chłopak. – Przepraszam za spóźnienie… Możemy zaczynać.
- Nic się nie stało.
Dobrze, że jesteś – uśmiechnął się do niego członek rady.
Zaraz potem nakazał przeciwnikom ustawić się na pozycjach.
Zaledwie kilka sekund później wykrzyknął:
- Walczcie!
Natalie, tak jak ostatnim razem od razu utworzyła wielką
kontrolę ducha i stanęła na grzbiecie swojego smoka. W tym samym czasie, Yoh
wprowadził Amidamaru do harusame i Futsunomitama no Tsurugi (szkarłatnego
ostrza dla niezorientowanych ^^). Ledwie w jego dłoniach pojawił się świetlisty
miecz, przeciwniczka zaatakowała. Asakura odskoczył nieco do tyłu, gdy tuż obok
jego uszu przeleciały dwa jasnoniebieskie promienie. Następne, aczkolwiek
niezbyt potężne ataki były już bardziej celne. Właściciel pomarańczowych
słuchawek nie miał jednak żadnego problemu z odparciem ich. Wiedział już, że
blondynka ma zamiar użyć podobnej taktyki jak w przypadku Ryu.
- Amidamaru! Ostrze
Aureoli! – krzyknął chłopak i posłał ku dziewczynie potężną dawkę foryoku. Ta,
przyzwyczajona raczej do atakowania niż obrony, w ostatniej chwili wzniosła się
wyżej na grzbiecie swojego ducha. Jednak mimo to, tylne nogi smoka zostały dość
mocno uszkodzone. Wielki potwór stracił na moment koncentrację i ryknął
wściekle. W jego oczach pojawiły się płomienie.
Na ten widok, nastolatek wytworzył przed sobą tarczę. Miał
szczęście, gdyż w tym momencie oberwał naprawdę silnym strumieniem ognia,
wydobywającym się z paszczy bestii.
- Amidamaru… Nie
poddawaj się… - szepnął do swojego stróża, zapierając się mocno nogami, aby nie
odlecieć do tyłu. Po obu stronach chłopaka znajdowały się teraz płomienie.
- Yoh, musimy uwolnić
się z tej pułapki, inaczej ona nas pokona – ostrzegł przyjaciela samuraj.
Szatyn skinął głową. Wiedział o tym bardzo dobrze, a lekkie oparzenia na jego
przedramionach i łydkach, były tego doskonałym dowodem.
- No to na trzy… Raz…
dwa… trzy! – krzyknął chłopak i nagle wzbił się wysoko w powietrze. Dzięki
pomocy Amidamaru, udało mu się wznieść na ponad dwadzieścia metrów i chwilowo
zniknąć smokowi z pola widzenia.
- Co do…? – zaczęła Angielka,
jednak nie zdążyła skończyć, gdyż tuż obok niej wylądował przeciwnik.
- Cześć Nat! – zawołał z
rozbrajającym uśmiechem. – Sorry, że tak wpadam bez zapowiedzi. Mam nadzieję,
że się nie gniewasz?
Natalie spoglądała na przeciwnika w osłupieniu. Właśnie
znalazła się w dość nieciekawej sytuacji. Musiała coś jednak zrobić. Zebrała
się w sobie i pewnie patrząc w oczy Yoh, zawołała do ducha:
- Late! Atak ogonem!
Szatyn w jednej chwili został zmieciony z grzbietu
potwora. Niestety, zręczność smoka w tym przypadku niewiele dała. Razem z
chłopakiem, na ziemię spadła też panna Russo. To zaś poskutkowało zniszczeniem
wielkiej kontroli ducha i zarazem utratą większości foryoku przez jasnowłosą.
- Nie mogę przegrać… -
szepnęła do siebie Nat, myśląc o przyjaciółkach. Obie niestety nie zwyciężyły w
swoich pojedynkach. – Dla Was, dziewczyny…
W związku z niewielką ilością mocy szamańskiej, jaka jej
pozostała, blondynka musiała ograniczyć się do zwykłej kontroli ducha.
Wprowadziła smoka do wachlarza i od razu posłała ku Yoh silny atak.
Asakura obronił go, jednak siła ciosu popchnęła go nieco w
tył. Pora skończyć z obroną. Teraz moja
kolej – pomyślał chłopak i krzyknął:
- Amidamaru!
Niebiańskie cięcie!!
To już był koniec walki. Natalie wykorzystała resztę foryoku
do utworzenia słabej tarczy, jednak ta rozpłynęła się w kontakcie z silnym
atakiem i niebieskooka odleciała jeszcze jakieś pięć metrów w tył.
- Wygrywa Yoh Asakura! –
ogłosił Silva, a tłumy na widowni wręcz wstały z miejsc wiwatując. Nie to, że
nikt nie kibicował Natalie. Po prostu wielbiciel cheeseburgerów w ciągu
turnieju zdołał już zdobyć w wiosce niemałą sławę.
Szatyn podszedł do leżącej na ziemi koleżanki. Bał się,
czy przypadkiem nie zrobił jej krzywdy. Na szczęście, poza niewielkim guzem na
głowie i kilkoma zadrapaniami, dziewczynie nic się nie stało.
- Świetna walka – powiedział
właściciel pomarańczowych słuchawek pomagając jej wstać. – Serio, momentami
byłem pewien, że przegram.
- Dzięki… - ku
zdumieniu chłopaka, na twarzy tej wiecznie uśmiechniętej i wyluzowanej
blondynki, pojawił się lekki rumieniec. Więcej nie zdołał już zaobserwować, bo
pannę Russo dopadły przyjaciółki.
Asakura wycofał się nieco, nie chcąc przeszkadzać
członkiniom dawnej „The oak leaf team”. Odwrócił się i począł kierować ku
wyjściu z areny.
- Ech… Szkoda, że cię
tu nie ma… - westchnął Yoh, myśląc o swoim bracie. Jednak w tym momencie zobaczył,
że ktoś czeka na niego przy brzegu areny. I nie, nie byli to Marco i jego „ekipa”…
- Hao! – zawołał uradowany
chłopak i pobiegł w stronę bliźniaka, który podpierał się na ramieniu Lyserga.
Zaraz potem rzucił się ognistemu szamanowi na szyję. No, może nie tak całkiem
dosłownie, bo osłabiony Haoś takiego ciężaru mógłby nie udźwignąć… - Jak długo
tu jesteś?
- Mniej więcej od
połowy walki. Nie wiem co wydarzyło się na początku, ale jeśli było choć w
połowie tak ciekawie jak później, nie mam żadnych zastrzeżeń – władca płomieni
zdobył się na lekki uśmiech. – Gratuluję przejścia do półfinału.
- Brawo mistrzu! –
rozległ się nagle głos Ryu. Cała NWG wkroczyła na arenę, chcąc pogratulować
przyjacielowi zwycięstwa. Yoh uśmiechnął się. Tu, przy boku brata, w otoczeniu
najważniejszych dla niego osób, czuł się niemalże tak szczęśliwy, jakby już wygrał
cały turniej. Nie wiedział jednak, że wkrótce jego życie może się bardzo zmienić...
Przetrwaliście do końca? Szacun :D
Teraz pozostaje mi tylko spamik obrazkowy! Zdaje się, że tym razem większość osób wyraziła chęć zobaczenia Choco.. Z czego bardzo się cieszę, gdyż nasz komik zbyt często jest osobą pomijaną... ^^
Od razu uprzedzę, że w dwóch następnych notkach pojawią się pozostali członkowie drużyny "The Ren". Nie pomijajmy nikogo :D
Do następnego razu i jak to mówią we Francji,
A plus!