Kilka słów o blogu + regulamin

Blog przedstawia moją wersję wydarzeń w anime Shaman King ("Król Szamanów") poczynając od trzeciej rundy.

Obecnie blog uznać można za zakończony. Oficjalne zakończenie ma miejsce w rozdziale 37. Pozostałe uznać można za dodatkowe. Nie mają one większego wpływu na fabułę.

sobota, 23 lutego 2013

33. Ćwierćfinał, czyli początek trudnej drogi



Ech... Ferie, ferie i po feriach... 
Wiem, że obiecywałam nieco bardziej przyłożyć się do pisania i szkrobnąć nieco więcej, jednakże... Sama nie wiem... Jakoś miałam za mało czasu :( Głównie przez narty, narty i jeszcze raz narty <33 Cóż, niewiele poradzę, że tak kocham jeździć.. ^^
Notka pisana długo... Głównie przy soundtracku z "The Legend of Zelda - Twilight Princess" <333 Heh, "The LoZ" jest moją miłością, zaraz po SK :D Właśnie.. Po opublikowaniu notki miałam zagrać.. To trza by się kapke pospieszyć xD
Dziękuję wszystkim za ciepłe odebranie mojego oneshota :D Miło mi, że historia Yoh i Anny przypadła Wam do gustu. Nie wiem, może mnie za to zlinczujecie, ale mam w planach publikowanie jednego opowiadanka w tym stylu w każdym miesiącu. Mam już nawet pewien pomysł... ;>
Rozdział chciałabym zadedykować Neko-chan w podziękowaniu za wspaniały, najdłuższy w historii tego bloga komentarz :D Mam nadzieję, że Cię nie zawiodę ^^
A oprócz tego, chcę zadedykować rozdział również wszystkim tym, którzy są ze mną od początku... Sporo osób się tu przewinęło.. Niektórzy odeszli, pojawili się nowi... Cóż, arigatou wszystkim ^^  Za ponad 10.000 wejść <33 
Heh, niedawno czytałam swoje stare rozdziały.. Pamiętam jak dziękowałam za tysiąc.. Cóż, pozostaje mi tylko dobijać do setki xD (złudne nadzieje xD)

33. Ćwierćfinał, czyli początek trudnej drogi....

- Osiemset czterdzieści cztery…… Osiemset czterdzieści pięć…… Osiemset czterdzieści sześć…
- No dalej! Żwawiej koteczku!
- Osiemset czterdzieści siedem, osiemset czterdzieści osiem, osiemset czterdzieści dziewięć…
- Tysiąc osiemdziesiąt dwa, sto trzynaście, szesnaście, dwa tysiące osiemdziesiąt siedem…
- Osiemset pięćdziesiąt… Zamknij się Hao… Osiemset pięćdziesiąt jeden…
- Dwadzieścia siedem, pięćset trzydzieści osiem…
- Hao! Zamknij się! Osiemset pięćdziesiąt dwa…
- Siedemset dwadzieścia trzy…
- Siedem… HAO!!
           Tym razem młodszy Asakura już nie wytrzymał. Zerwał się z ziemi i z furią w oczach począł gonić roześmianego bliźniaka. Nie po to od świtu robił brzuszki, żeby mu teraz braciszek bezczelnie przeszkadzał! Wściekły zebrał resztę sił i skoczył władcy płomieni na plecy, przygważdżając go do ziemi.
- Jedz piach zdrajco! – zawołał i „wymył” dokładnie twarz swojej ofiary. Jednak, ku zaskoczeniu młodszego z braci, długowłosy nagle zerwał się i role zupełnie się odwróciły.
- Palant!
- Idiota!
- Głupek!
- Mówiłem już, że cię kocham?
- Tak. A ja?
- Też.
- Debil.
           Na czole Anny pojawiła się charakterystyczna kropelka. Dziewczyna, mimo iż przyzwyczaiła się do tych kłótni wiedziała, że nie wnoszą one zbyt dużo w trening jej narzeczonego. Co prawda Hao miał mieć dzisiaj walkę, jednak nie oznacza to, że może się lenić i psuć trening Yoh.
           W tym momencie, blondynka zauważyła Anabelle, siedzącą niedaleko na ławce i popijającą gorącą czekoladę (8,99$ w barze Karima). Kyoyama wiedziała, że dziewczyna obecnie nie ma zbyt wiele do roboty. Po wczorajszej, bardzo zaciętej, aczkolwiek przegranej walce z Faustem, Nowozelandka miała wolne. W pewnym momencie, Anna wpadła na pewien pomysł.
- Anabelle! – zawołała. Siedząca na ławce dziewczyna uniosła zaskoczona głowę. Widząc, kto ją zawołał, szybko podbiegła do narzeczonej Yoh.
- Tak, Anno? Mogę ci w czymś pomóc?
           Ku zdumieniu panny Wilson, blondynka wcisnęła jej do ręki stoper, po czym wskazała na Hao.
- Trudno nadzorować trening jednego Asakury, a co dopiero dwóch. Hao jest twój. Nie bądź dla niego zbyt łagodna. Powodzenia.

♥♥♥

           Ta walka trwa już zdecydowanie za długo… Jak on to robi?! Blokuje wszystkie moje ataki i nawet się nie męczy! Dość tego! Nie mogę przegrać tej walki! Nie mogę! Przecież to moje przeznaczenie… Byłem do tego szkolony odkąd tylko pamiętam. Rodzina liczy na mnie. Nie mogę przegrać. Pora skończyć ze słabszymi atakami. Teraz albo nigdy… Dla ciebie Jun…
- Przepraszam Yoh… Ale nie mam zamiaru go oszczędzić. – szepnął Ren i wkładając w guan-dao całe swoje foryoku, wskoczył w powietrze. Gigantyczne ostrze, jakiego nikt jeszcze nie widział, zbliżało się z ogromną prędkością do Hao, stojącego na ramieniu Ducha Ognia. Szatyn, który zaledwie przed chwilą odparł cios z lewej, teraz wydawał się zupełnie nieprzygotowany na tak nagłe i silne uderzenie. Tymczasem broń Chińczyka nieubłaganie zbliżała się do nieosłonionego władcy płomieni. I nagle…
BUM!
           Wszystkich w promieniu jednego kilometra oślepiło ostre światło. Fala ciepła rozniosła się po stadionie. Jednak było to nic w porównaniu do tego, co wydarzyło się na samej arenie. Nastąpił wielki wybuch. Ogień i foryoku zmieszały się w upiornym tańcu, a walczący zniknęli w kłębach gęstego dymu. Przez kilka sekund mogło się wydawać, że płomienie po prostu zmiotły przeciwników z powierzchni ziemi.
           Nastała cisza. Powoli ciemny dym począł się rozrzedzać, ukazując stojącego na ramieniu Ducha Ognia Hao oraz leżącego po drugiej stronie areny, nieprzytomnego Rena. Władca płomieni miał po wybuchu nieco…zmieniony wygląd. Mianowicie jego śliczne włoski ułożone były teraz mniej więcej na wzór Johna Denbata (podobnie jak w anime, gdy zmienił Ducha Ognia w Ducha Wody), a połowa pelerynki została po prostu spalona. Resztę ubranka pokryła sadza. Mimo to, chłopak uśmiechał się i nie wyglądało, aby był w jakikolwiek sposób ranny. Na ekranie pojawiła się informacja, którą potwierdził jeszcze członek rady:
- Wygrywa Hao Asakura!
           Ludzie poczęli wiwatować, a najgłośniej z nich rzecz jasna darł się Yoh. Jednak długowłosy nie pysznił się za bardzo zwycięstwem. Zrezygnował z wielkiej kontroli ducha i swobodnie wylądował na ziemi. Zaraz potem pobiegł do przeciwnika. Niestety, było z nim dużo gorzej niż myślał. Tao nie tylko stracił przytomność, całe jego ciało pokrywały pęcherze, powstałe w wyniku silnego poparzenia. Oprócz tego, wzdłuż piersi przebiegała dość długa, aczkolwiek niezbyt głęboka rana. Asakura sam nie wiedział, co było jej przyczyną. Sam nie zadawał zbyt wielu ciosów, więc możliwe, że Ren sam zranił się w wyniku sparowania jego ataku. Ognisty szaman wyglądał na dość przerażonego. Wcale nie chciał tak bardzo uszkodzić rywala. W końcu byli przyjaciółmi…
           Do nieprzytomnego podbiegło już kilku medyków, w tym również Faust. Kilku lekarzy spojrzało na Asakurę z lekkim… strachem? Zaraz potem dołączyła do nich także zaniepokojona stanem brata Jun. Na widok ran i poparzeń, zielonowłosa wydała z siebie głuchy okrzyk i gdyby nie Lee Pyron, zapewne upadłaby na ziemię. Hao poczuł się nagle jak intruz, jak najmniej pożądana tu w tej chwili osoba. Na moment przed oczami ukazały mu się obrazy jego dawnych ofiar. Spalone ciała, płonące budynki, krzyki bezbronnych ludzi… W oczach chłopaka odmalował się strach. Bał się. Bał się, że to może się jeszcze kiedyś powtórzyć. Przecież obiecał sobie, że nigdy już nikogo nie zabije, a tu… O mało co, a z jego ręki zginąłby ich bliski przyjaciel.
           Zrobił kilka kroków do tyłu. W pewnym momencie jednak poczuł, że na kogoś wpadł. Odwrócił się szybko przepraszając, gdy zdał sobie sprawę, kto przed nim stoi.
- M-marco…? – zdziwił się młody szaman, wycofując się na względnie bezpieczną odległość. Blondyn nic nie odpowiedział. Spojrzał na Asakurę z nienawiścią w oczach, po czym przeniósł wzrok na grupkę lekarzy, którzy przenosili właśnie ciało Rena na nosze.
           W pewnym momencie, po lewej stronie okularnika stanął nie kto inny jak Iron Maiden Jeanne we własnej osobie. Z prawej zaś ustawił się… Antonio. Tak, ten sam Antonio Pessimo, który nie tak dawno o mało co nie pozbawił Hao życia.
- Cóż to, Asakura? – spytał drwiąco blondyn, przenosząc ponownie spojrzenie na szatyna. – Wracamy do dawnych przekonań? Widzę, że aby wygrać nie cofniesz się już nawet przed poważnym zranieniem przyjaciela… No no…
- To nie było zamierzone… - zaczął Hao, jednak jego ton nie był zbyt pewny. Lasso powiedział na głos to, czego władca ognia sam się obawiał.
- Czego tu szukacie? – odezwał się nagle nowy głos, wyraźnie wykazujący niechęć do trójki psychopatów. Do długowłosego dołączył Yoh.
- Niczego… Przyszliśmy tylko pogratulować walki – powiedział Marco ze sztucznym uśmiechem. – Ale nie będziemy przeszkadzać. W końcu Hao musi się nacieszyć swoim zwycięstwem – Włoch wyjątkowo mocno zaakcentował ostatnie słowo. Gdy tylko skończył, cała trójka posłała bliźniakom niezbyt przychylne spojrzenia i skierowała się ku wyjściu z areny.
- Co się dzieje, Hao? – spytał z troską właściciel pomarańczowych słuchawek, ustawiając się naprzeciw brata.
- Sam nie wiem… - odparł na to ognisty szaman i wzruszył ramionami. Jednak jego pozornie obojętna postawa skrywała niepokój, malujący się w oczach nastolatka.
           Wielbiciel cheeseburgerów spojrzał podejrzliwie na bliźniaka, odgadując, że coś jest nie w porządku. Zachowanie władcy płomieni było na to wystarczającym dowodem. Yoh wiedział, że Hao prędzej czy później powie, co go gryzie. Zrozumiał też, że to zapewne arena nie jest odpowiednim miejscem na takie rozmowy.
           W tym momencie, starszy Asakura zachwiał się i osunął bezwładnie na piasek. Młodszy, który zupełnie się tego nie spodziewał, aż krzyknął. Zwróciło to uwagę nekromanty oraz jeszcze kilku lekarzy. Faust dał im znak ręką, by zajęli się Renem, a sam podbiegł do nieprzytomnego Hao.
- Co się stało? – spytał, licząc, że Yoh będzie wiedział, co mogło być przyczyną zasłabnięcia. Ku jego zdumieniu, chłopak tylko pokręcił głową.
- Nie wiem… - rzekł cicho i delikatnie odgarnął kosmyk włosów z twarzy brata. Ten jednak nadal leżał bez ruchu, nie zdając sobie sprawy, że właśnie rozpoczął się dla niego wyjątkowo ciężki okres…

♥♥♥

- Yoh... Wiem, że to dla ciebie ważne, ale naprawdę musisz już iść… - powiedział powoli Manta, stojąc w drzwiach sypialni bliźniaków. Właściciel pomarańczowych słuchawek nie odpowiedział. Od wczoraj Hao się nie obudził, zresztą tak samo jak Ren. Młodszy Asakura większość czasu spędzał przy łóżku brata. Trochę szkoda mu było, że ognisty szaman nie zobaczy jego walki.
- Masz rację… Nie mogę przegapić własnego pojedynku… Zapewne Natalie już czeka…
           Wielbiciel cheeseburgerów uścisnął raz jeszcze dłoń władcy płomieni, po czym ostrożnie wstał i udał się do wyjścia. Gdy stał już w drzwiach, zatrzymał go cichy, niemal niedosłyszalny głos:
- Powodzenia, braciszku… - szepnął Hao unosząc się nieco na rękach, po czym ponownie opadł nieprzytomny na łóżko. Wywołało to lekki uśmiech na twarzy młodszego z braci.
- Dzięki… - powiedział, a następnie pobiegł za Oyamadą, który już dawno znajdował się poza budynkiem.

♥♥♥

           Silva spojrzał zniecierpliwiony na zegarek. Walka powinna trwać już od niecałej minuty. Gdzie jest Yoh? – zastanawiał się. – Jeśli nie przybędzie w ciągu trzydziestu sekund, przegra walkowerem…
           W tym momencie na stadion wbiegł zdyszany Asakura. Wyglądało, że odległość z domu na arenę przebył sprintem. A znając treningi Anny, biegu tego nie powstydziłby się i sam Usain Bolt.
- Jestem! – zawołał chłopak. – Przepraszam za spóźnienie… Możemy zaczynać.
- Nic się nie stało. Dobrze, że jesteś – uśmiechnął się do niego członek rady.
           Zaraz potem nakazał przeciwnikom ustawić się na pozycjach. Zaledwie kilka sekund później wykrzyknął:
-  Walczcie!
           Natalie, tak jak ostatnim razem od razu utworzyła wielką kontrolę ducha i stanęła na grzbiecie swojego smoka. W tym samym czasie, Yoh wprowadził Amidamaru do harusame i Futsunomitama no Tsurugi (szkarłatnego ostrza dla niezorientowanych ^^). Ledwie w jego dłoniach pojawił się świetlisty miecz, przeciwniczka zaatakowała. Asakura odskoczył nieco do tyłu, gdy tuż obok jego uszu przeleciały dwa jasnoniebieskie promienie. Następne, aczkolwiek niezbyt potężne ataki były już bardziej celne. Właściciel pomarańczowych słuchawek nie miał jednak żadnego problemu z odparciem ich. Wiedział już, że blondynka ma zamiar użyć podobnej taktyki jak w przypadku Ryu.
- Amidamaru! Ostrze Aureoli! – krzyknął chłopak i posłał ku dziewczynie potężną dawkę foryoku. Ta, przyzwyczajona raczej do atakowania niż obrony, w ostatniej chwili wzniosła się wyżej na grzbiecie swojego ducha. Jednak mimo to, tylne nogi smoka zostały dość mocno uszkodzone. Wielki potwór stracił na moment koncentrację i ryknął wściekle. W jego oczach pojawiły się płomienie.
           Na ten widok, nastolatek wytworzył przed sobą tarczę. Miał szczęście, gdyż w tym momencie oberwał naprawdę silnym strumieniem ognia, wydobywającym się z paszczy bestii.
- Amidamaru… Nie poddawaj się… - szepnął do swojego stróża, zapierając się mocno nogami, aby nie odlecieć do tyłu. Po obu stronach chłopaka znajdowały się teraz płomienie.
- Yoh, musimy uwolnić się z tej pułapki, inaczej ona nas pokona – ostrzegł przyjaciela samuraj. Szatyn skinął głową. Wiedział o tym bardzo dobrze, a lekkie oparzenia na jego przedramionach i łydkach, były tego doskonałym dowodem.
- No to na trzy… Raz… dwa… trzy! – krzyknął chłopak i nagle wzbił się wysoko w powietrze. Dzięki pomocy Amidamaru, udało mu się wznieść na ponad dwadzieścia metrów i chwilowo zniknąć smokowi z pola widzenia.
- Co do…? – zaczęła Angielka, jednak nie zdążyła skończyć, gdyż tuż obok niej wylądował przeciwnik.
- Cześć Nat! – zawołał z rozbrajającym uśmiechem. – Sorry, że tak wpadam bez zapowiedzi. Mam nadzieję, że się nie gniewasz?
           Natalie spoglądała na przeciwnika w osłupieniu. Właśnie znalazła się w dość nieciekawej sytuacji. Musiała coś jednak zrobić. Zebrała się w sobie i pewnie patrząc w oczy Yoh, zawołała do ducha:
- Late! Atak ogonem!
           Szatyn w jednej chwili został zmieciony z grzbietu potwora. Niestety, zręczność smoka w tym przypadku niewiele dała. Razem z chłopakiem, na ziemię spadła też panna Russo. To zaś poskutkowało zniszczeniem wielkiej kontroli ducha i zarazem utratą większości foryoku przez jasnowłosą.
- Nie mogę przegrać… - szepnęła do siebie Nat, myśląc o przyjaciółkach. Obie niestety nie zwyciężyły w swoich pojedynkach. – Dla Was, dziewczyny…
           W związku z niewielką ilością mocy szamańskiej, jaka jej pozostała, blondynka musiała ograniczyć się do zwykłej kontroli ducha. Wprowadziła smoka do wachlarza i od razu posłała ku Yoh silny atak.
           Asakura obronił go, jednak siła ciosu popchnęła go nieco w tył. Pora skończyć z obroną. Teraz moja kolej – pomyślał chłopak i krzyknął:
- Amidamaru! Niebiańskie cięcie!!
           To już był koniec walki. Natalie wykorzystała resztę foryoku do utworzenia słabej tarczy, jednak ta rozpłynęła się w kontakcie z silnym atakiem i niebieskooka odleciała jeszcze jakieś pięć metrów w tył.
- Wygrywa Yoh Asakura! – ogłosił Silva, a tłumy na widowni wręcz wstały z miejsc wiwatując. Nie to, że nikt nie kibicował Natalie. Po prostu wielbiciel cheeseburgerów w ciągu turnieju zdołał już zdobyć w wiosce niemałą sławę.
           Szatyn podszedł do leżącej na ziemi koleżanki. Bał się, czy przypadkiem nie zrobił jej krzywdy. Na szczęście, poza niewielkim guzem na głowie i kilkoma zadrapaniami, dziewczynie nic się nie stało.
- Świetna walka – powiedział właściciel pomarańczowych słuchawek pomagając jej wstać. – Serio, momentami byłem pewien, że przegram.
- Dzięki… - ku zdumieniu chłopaka, na twarzy tej wiecznie uśmiechniętej i wyluzowanej blondynki, pojawił się lekki rumieniec. Więcej nie zdołał już zaobserwować, bo pannę Russo dopadły przyjaciółki.
           Asakura wycofał się nieco, nie chcąc przeszkadzać członkiniom dawnej „The oak leaf team”. Odwrócił się i począł kierować ku wyjściu z areny.
- Ech… Szkoda, że cię tu nie ma… - westchnął Yoh, myśląc o swoim bracie. Jednak w tym momencie zobaczył, że ktoś czeka na niego przy brzegu areny. I nie, nie byli to Marco i jego „ekipa”…
- Hao! – zawołał uradowany chłopak i pobiegł w stronę bliźniaka, który podpierał się na ramieniu Lyserga. Zaraz potem rzucił się ognistemu szamanowi na szyję. No, może nie tak całkiem dosłownie, bo osłabiony Haoś takiego ciężaru mógłby nie udźwignąć… - Jak długo tu jesteś?
- Mniej więcej od połowy walki. Nie wiem co wydarzyło się na początku, ale jeśli było choć w połowie tak ciekawie jak później, nie mam żadnych zastrzeżeń – władca płomieni zdobył się na lekki uśmiech. – Gratuluję przejścia do półfinału.
- Brawo mistrzu! – rozległ się nagle głos Ryu. Cała NWG wkroczyła na arenę, chcąc pogratulować przyjacielowi zwycięstwa. Yoh uśmiechnął się. Tu, przy boku brata, w otoczeniu najważniejszych dla niego osób, czuł się niemalże tak szczęśliwy, jakby już wygrał cały turniej. Nie wiedział jednak, że wkrótce jego życie może się bardzo zmienić...

Przetrwaliście do końca? Szacun :D
Teraz pozostaje mi tylko spamik obrazkowy! Zdaje się, że tym razem większość osób wyraziła chęć zobaczenia Choco.. Z czego bardzo się cieszę, gdyż nasz komik zbyt często jest osobą pomijaną... ^^























Od razu uprzedzę, że w dwóch następnych notkach pojawią się pozostali członkowie drużyny "The Ren". Nie pomijajmy nikogo :D
Do następnego razu i jak to mówią we Francji, 
A plus!

czwartek, 14 lutego 2013

Romeyoh i Julianna


Witam wszystkich!
Jeśli ktoś jeszcze nie zauważył, mamy walentynki! A to oznacza serduszka, kwiatuszki, czekoladki... I tak do znudzenia... Ech, moim zdaniem to po prostu komercyjne święto.. A szkoda.. 
Jednakże, nawet mi udzielił się ten romantyczny nastrój. I stworzyłam... coś xD A tym czymś jest pewna historia, oparta na... zresztą, sami zobaczycie ;)
Ostrzegam tylko od razu, że akcja dzieje się w nieokreślonych czasach. W większości jest to coś na wzór XVII wieku... Ale z pewnymi dodatkami... 
Dobra, tłumaczyć się nie będę. Dedykuję wszystkim zakochanym parom oraz Kasumi (za wielką pomoc i cierpliwość w poprawianiu) oraz Spokoyoh (za wymyślenie tytułu (patrz wyżej ^^)) :D
 Zapraszam na opowiadanko ;)

Yoh i Anna

Dawno temu, w czasach, gdy noszenie przy sobie szabli było czymś normalnym, a dziewczynki wychodziły za mąż już w wieku kilkunastu lat, w pewnym mieście stały dwie, bogato zdobione, otoczone pięknymi ogrodami rezydencje. Zamieszkiwały je dwa zwaśnione od pokoleń rody Kapuletów i Montekich. Nikt właściwie nie wiedział, co było powodem tej nienawiści. Obie rodziny były równie zamożne, lecz miały zupełnie różny gust. Jeśli tylko Kapuletowie zakupili nowego konia, ich sąsiedzi musieli nabyć całą stadninę.  Gdy zaś to Montekowie zamówili dla siebie rzeźbę znanego artysty, ich rywale musieli zlecić namalowanie wielkiego portretu najsłynniejszemu malarzowi w mieście. W ten sposób koło się zamykało i jedynymi osobami, które korzystały na sporze, byli wytwórcy luksusowych lub drogich przedmiotów. A kłótnie ciągnęły się i ciągnęły w nieskończoność, ku znudzeniu wszystkich pozostałych mieszkańców dzielnicy.
            Kapuletowie mieli nastoletnią córkę o imieniu Anna, która większość roku spędzała na stancji w stolicy. Teraz akurat oczekiwano jej powrotu do domu na przerwę.
            Państwo Montekowie byli za to rodzicami piętnastoletnich bliźniaków: Yoh i Hao. Chłopcy posiadali brązowe włosy i czarne oczy. Rozróżnić ich dało się tylko po długości kosmyków. Starszy z nich nosił bowiem włosy do pasa, młodszy, krótsze, nieco poniżej ramion. Kochali się szczerą, braterską miłością i zawsze wzajemnie wspierali. Szczególnie teraz pomoc Hao była niezwykle ważna dla Yoh, który zakochał się nieszczęśliwie w dziewczynie, która nie odwzajemniała jego uczucia.
            Najlepszym przyjacielem Yoh, poza Hao, był Manta Oyamada. Ten niewysoki chłopak brzydził się przemocą, a posiadał za to wyjątkowo wnikliwy umysł.
- Cześć, Yoh! Witaj, Hao! – Chłopak uśmiechnął się spotykając po drodze przyjaciół.
- Witaj… - odrzekł smutno młodszy z braci.
- Co się dzieje?
- Mój kochany młodszy braciszek zakochał się w Rozalinie… - westchnął Hao. – I w żaden sposób do niego nie dotrzesz…
            Manta chciał chyba coś powiedzieć, gdy przed nim, po drugiej stronie ulicy, zatrzymał się elegancki powóz, z którego wyszła młoda blondynka w towarzystwie wysokiej, zielonowłosej opiekunki. Oyamada wpatrywał się w dziewczynę jak zaczarowany, przez co miał nieco nieprzytomną minę.
            Hao odwrócił się, aby zobaczyć czemu tak przygląda się jego przyjaciel, jednak panienka zdążyła już wtedy wejść do środka.
- Hej, Yoh! Mam świetny pomysł – zawołał długowłosy, przypominając sobie o pewnym zaproszeniu, które otrzymał kilka dni temu. – Pójdziemy na bal maskowy! Tam na pewno spotkasz dziewczynę, przy której zapomnisz o tej swojej Rozalinie! ^^
- Rozalina… - załkał tylko jego brat.
***
Jeszcze tego samego wieczoru trójka chłopaków udała się na główny plac miasta w eleganckich strojach i maskach. Jak się okazało, przyjęcie cieszyło się dużym zainteresowaniem płci przeciwnej w najróżniejszym wieku. Od kilkuletnich dziewczynek w uroczych warkoczykach do poważnych, starszych dam, dyskutujących na najróżniejsze tematy przy niewielkich stolikach.
            Wśród tańczących, Monteki zauważył Horo Horo, chłopaka, który pochodził z rodziny Kapulet. Próbował on zmusić do tańca pewną blondynkę w stroju królowej. Dziewczyna jednak opierała się, a gdy namowy stały się zbyt nachalne, przyłożyła niebieskowłosemu z liścia.
- To my lecimy, a ty poszukaj sobie kogoś. – Hao uśmiechnął się znacząco i szturchnął brata w bok. Zaraz potem udał się z Mantą w stronę stolika z przekąskami.
            Yoh przez chwilę stał i rozglądał się. W pewnym momencie napotkał wzrok blondynki, która nie chciała wcześniej tańczyć z Horo Horo. Przez długi czas nie potrafili oderwać od siebie oczu. Monteki czuł, jak jego serce bije coraz szybciej. W momencie z jego myśli uciekła Rozalina. Teraz liczyła się dlań tylko ta jasnowłosa piękność.
            Nogi same powiodły go w stronę nieznajomej. O dziwo, ona też się do niego zbliżyła. Ledwie stanęli przed sobą, a muzycy zagrali wolną, romantyczną melodię.
- Zatańczysz? – spytał z wahaniem Yoh wyciągając rękę.
- Chętnie – szepnęła cicho dziewczyna rumieniąc się lekko. Zaraz potem położyła mu dłonie na ramionach.
- Yoh ^_^
- Anna…
            W tym momencie zdawało się im, że wszystko dookoła rozpłynęło się w powietrzu. Byli tylko oni dwoje i muzyka. Nastolatkowie wpatrywali się w swoje ciemne tęczówki. Nogi same ich prowadziły. W ostatnim takcie utworu, Monteki chwycił mocniej blondynkę, przechylił ją do tyłu i złożył na jej ustach delikatny pocałunek. Ona nie opierała się, tylko położyła dłoń na jego policzku.
            Po chwili oboje stanęli już wyprostowani. Yoh chwycił dziewczynę za ręce.
- Wierzysz w miłość od pierwszego wejrzenia? – spytał.
- Teraz już tak… - odpowiedziała i pozwoliła, aby chłopak ponownie ją pocałował.
            Stali tak przez dłuższą chwilę, nie widząc świata poza sobą.
- Yoh! – Usłyszeli nagle głos Hao. Szybko odsunęli się od siebie zawstydzeni.  – Ojciec nasz szuka! Musimy szybko wracać do domu!
            Zanim szatyn zdołał cokolwiek zrobić, jego brat i przyjaciel pociągnęli go za sobą. Chłopak w ostatniej chwili wypowiedział bezgłośnie w stronę swojej nowej miłości:
- Kocham cię, Anno…
            Zaraz potem jej widok zasłonili mu tańczący ludzie. Jednak on nadal miał przed oczami jej niesamowicie piękną twarz, te cudownie lśniące w blasku księżyca włosy i głębokie, ciemne oczy okolone długimi rzęsami.
            W drodze do domu Manta spytał:
- Yoh, a tak właściwie to, co ty tam robiłeś z córką Kapuletów?
            Chłopak zamarł. Nie miał pojęcia, że blondynka, z którą tańczył była dziedziczką najzacieklejszych wrogów jego rodziny.
- Okrutny losie! – krzyknął zatrzymując się. – Dlaczego ja muszę mieć takiego pecha?!
- Proszę…? – Jego przyjaciel nic z tego nie zrozumiał.
- Moja ukochana, moja największa miłość musi być moim największym wrogiem?!
- Ojej… Ech, braciszku… Ty to masz pecha… Ale nie łam się, będą jeszcze inne…
- Nie! Nie będzie już żadnych innych!
***
Tymczasem Anna nadal wpatrywała się w miejsce, gdzie zniknął Yoh. Dlaczego czuła przy nim taką lekkość…? Nigdy wcześniej czegoś takiego nie doświadczyła. Mimo, że nie raz o tym czytała, nie chciała dopuścić do siebie myśli, że mogła się… zakochać…? Jednak ten chłopak był tak przystojny i delikatny…
- Jun? – spytała opiekunkę, która była zarazem jej najlepszą przyjaciółką. – Kim jest ten chłopak, Yoh? – Anna wiedziała, że zielonowłosa obserwowała jej taniec z młodzieńcem.
- Przykro mi, nie wiem… - odpowiedziała niania.
            W tym momencie podszedł do nich kuzyn Kapuletówny, Horo Horo. Szczerze mówiąc, dziewczyna niezbyt za nim przepadała. Był on dość porywczy i nieco zadufany w sobie.
- Co za szczęście, że Montekowie już poszli. Aż mnie korciło, by przyłożyć temu Hao… Myśli, że jest nie wiadomo kim… - mruknął niebieskowłosy, po czym dodał: - A jego brat, Yoh, jest taki sam…
***
Tej nocy, gdy wszyscy normalni ludzie leżeli już w swoich łóżkach, przez wysoki żywopłot przemykała się ciemnowłosa postać. Yoh, uważając, żeby nie wydać ani jednego dźwięku, powoli przeszedł na teren ogrodu sąsiada. Klucząc między starannie przystrzyżonymi rabatkami, zbliżał się do swojego celu. Jakże wielkie było jego zdziwienie, gdy zobaczył Annę, stojącą na balkonie i wpatrującą się w gwiazdy. Jej jasne włosy lśniły srebrzyście w blasku Księżyca.
- Anno! Najdroższa, spójrz na dół!
- Witaj, Yoh – szepnęła i posłała mu całusa. – Czego szukasz na tym niebezpiecznym dla ciebie terenie, Monteki?
- Przyszedłem tu, by popatrzeć na twoją cudowną twarz, która nie znika mi z pamięci nawet na sekundę!
- Nigdy nie wierzyłam, że prawdziwa miłość jeszcze istnieje… Powiedz Yoh, czy ty naprawdę mnie kochasz? Szepnij jedno słowo, a moje serce już zawsze będzie należeć do ciebie.
- Kocham, Anno! I nigdy nie przestanę! Jednakże… Czy nie obawiasz się gniewu rodziców?
- Dla ciebie gotowa jestem porzucić…
            Nagle, w krzakach za Yoh dały się słyszeć jakieś szelesty, trzaski i szepty. Chłopak gwałtownie odwrócił się, wyciągając szablę. Jednak, ku jego zdumieniu, z zarośli wypadł Manta.
- Hao! Coś ty nar… - zaczął jasnowłosy, nie zauważając z początku obserwującego go przyjaciela.
- Co wy tu robicie?! – bardziej zdziwił się niż zdenerwował szatyn.
- My… tylko… - wyjąkał Hao, wyczołgując się spomiędzy gałęzi. W jego włosach utknęło kilka liści, przez co wyglądał dość komicznie.
            Yoh westchnął. Odwrócił się znów do Anny. Na twarzy dziewczyny widniał lekki uśmiech.
- Najdroższa, pozwól mi przedstawić mojego…ekhem… troskliwego braciszka, Hao… A także przyjaciela, Mantę.
- Ogromnie mi miło, mademoisselle – powiedział Hao, kłaniając się nisko.
            Wtem, z wąskiej alejki wypadł Horo Horo, z wściekłością w oczach i szablą w dłoni.
- Ty parszywy, podstępny… Jak śmiesz odzywać się do mojej kuzynki! – krzyknął rzucając się w stronę Yoh. Szatyn odskoczył w ostatniej chwili, odruchowo wyciągając miecz.
- Stój, Horo Horo! Nie chcę cię atakować – powiedział spokojnie młodszy Monteki.
            Jednak niebieskowłosy go nie słuchał. Z wściekłością w oczach skoczył ponownie na ukochanego Anny. Ostrze jego broni opadało z ogromną szybkością i siłą. Mogło się wydawać, że chłopak zaraz pożegna się z życiem. Jednak zaledwie kilka centymetrów od jego głowy szabla została zatrzymana. Monteki i Kapulet z lekkim szokiem spojrzeli na ostrze miecza, które w ostatniej chwili przeszkodziło niebieskowłosemu w odebraniu wrogowi życia. Hao, z wściekłością w oczach spoglądał na oprawcę swojego bliźniaka.
- Nikomu nie wolno krzywdzić mojego brata! – wycedził, a następnie zmusił niebieskowłosego do cofnięcia broni.
- En garde! – krzyknął równie wściekły kuzyn Anny.
            Rozpoczął się pojedynek. Ostrza, co chwila zderzały się ze szczękiem. Pośród różnego rodzaju flint, cięć i pchnięć trudno było powiedzieć, kto ma w danej chwili przewagę.
- Stójcie! Przestańcie! – zawołała zaniepokojona Anna. – Ciszej!
            Yoh widząc, że bójka staje się coraz bardziej zacięta, nie potrafił dłużej stać bezczynnie. Wskoczył pomiędzy walczących, wywołując u nich lekkie zdezorientowanie. Monteki odciągnął swojego brata na bok, jednak Horo skoczył za nimi i zanim młodszy z bliźniaków zdołał zareagować, pchnął Hao prosto w bok.
            Długowłosy otworzył szeroko oczy ze strachu i bólu. Popatrzył na trzymającego go bliźniaka.
- Po co wskoczyłeś między nas…? – spytał cicho, po czym osunął się bezwładnie w ramiona brata.
            Yoh czuł, że jego oczy się zaszkliły. Ostrożnie przesunął Hao na bok i oddał go pod opiekę Manty. Sam wyciągnął rapier i stanął naprzeciw zadowolonego z siebie Kapuleta.
- Zapłacisz mi za to – powiedział groźnym tonem i zaatakował.
- Nie, Yoh! – krzyknęła Anna, lecz jej głos nie przebił się przez odgłosy walki.
            Sam szatyn był bardzo dobrym szermierzem. Jednak zdeterminowany, był wręcz nie do pokonania. Po dwóch minutach zaciekłej walki, ostrze Montekiego przebiło udo Horo Horo. Niebieskowłosy upadł z jękiem na ziemię. Yoh stanął nad nim z ostrzem tuż przy jego szyi. Na ten widok, Anna zamarła.
- Yoh, coś ty zrobił… - szepnęła. W tym momencie usłyszała jakieś odgłosy w domu. – Uciekajcie! Nie mogą was tu znaleźć!
            Tego nie musiała powtarzać dwa razy. Młodszy Monteki wziął rannego brata na ręce i razem z Mantą wbiegł w jedną z uliczek ogrodu. Niestety, tereny należące do posiadłości Kapuletów, w dużej mierze pokryte były krzewami tworzącymi labirynt.  Z początku Oyamada próbował zapamiętać odnogi, w które skręcali.
- Lewo, prawo, prosto, lewo, lewo, prawo… - powtarzał pod nosem, jednak po chwili zupełnie się w tym zagubił. – Yoh! Zaczekaj! – zawołał do przyjaciela, który za bardzo nie zważał na to, gdzie biegnie.
            Zatrzymali się. Nie mieli pojęcia, jak wyjść. Zapewne dużo łatwiej byłoby im iść za dnia. Blask księżyca bowiem, nie dawał wystarczającej ilości światła.
            Nagle, na twarze nastolatków padło światło pochodni. Grupa żołnierzy zbliżała się do uciekinierów.
- Manta! Weź Hao! Ja ich powstrzymam – krzyknął Yoh, jednak zanim zdołał cokolwiek zrobić, przy jego gardle pojawiło się co najmniej dziesięć ostrzy.
- Monteki Yoh? Jesteś oskarżony o zaatakowanie członka rodu Kapulet.
***
Anna patrzyła ze strachem, jak żołnierze prowadzą ze sobą Yoh. Jego brat i przyjaciel gdzieś zniknęli. Wcale nie zdziwiłaby się, gdyby okazało się, że Hao zginął. Cios był naprawdę silny.
Horo został zabrany do rezydencji, gdzie zajął się nim uzdrowiciel. Oczywiście, niebieskowłosy musiał powiedzieć wszystkim jak to został zaatakowany bez powodu przez Yoh. Blondynka chciała zaprzeczyć, jednak nikt jej nie słuchał. O dziwo jednak, nie wspomniał nic o jej związku z Montekim. Siedziała teraz ponownie na swoim balkonie i zastanawiała się, co może się dziać z jej ukochanym.
W tym momencie, do komnaty weszła Jun.
- Panienko Anno, czemu nie leży panienka w łóżku? – zapytała z troską podchodząc do zasmuconej dziewczyny.
- I tak bym nie zasnęła… - odparła Kapuletówna, opierając głowę o balustradę. – Jun, czy masz jakieś wiadomości o Yoh?
            Zielonowłosa nie odpowiedziała, tylko opuściła nieco głowę. Anna odwróciła się w jej stronę z podejrzliwym spojrzeniem. Opiekunka w końcu rzekła cicho:
- Skazano go na karę więzienia.
            Blondynka nie wiedziała, co powiedzieć. Horo, który prawdopodobnie zabił brata jej ukochanego, nie będzie ukarany, podczas gdy Yoh, który tylko zranił jej kuzyna, zostanie zamknięty w lochach!?
- Nie! – wykrzyknęła, nie zwracając za bardzo uwagi na pytające spojrzenie niani. – Tak nie może być… Muszę mu pomóc.
***
Tego samego dnia o wschodzie słońca, Anna opuściła swoją rezydencję udając się w mniej przyjazne tereny miasta. Tam, pośród zniszczonych, opuszczonych budynków, gdzie czasem tylko spotykało się żebraków, miał siedzibę tajemniczy alchemik, którego zwali Faust. Była to dość osobliwa postać. Nikt tak właściwie nie wiedział, kim jest lub czym się zajmuje. Kapuletówna, która jeszcze nigdy nie była w tej okolicy, nie wiedziała, czego się spodziewać. W jej sercu rodziło się coraz więcej wątpliwości, jednak on był jedyną osobą, która mogła jej teraz pomóc.
            Szła wąskimi uliczkami, aż w końcu dotarła do niewielkiego domku, oznaczonego na ścianie literą „F”. Uniosła rękę, aby zapukać, jednak zanim jej nadgarstek dotknął drewna, drzwi otworzyły się i stanęła w nich blada, straszna postać.
            Mężczyzna mógł mieć nieco ponad trzydzieści lat. Był bardzo wysoki i chudy. Jego jasne włosy sprawiały wrażenie nieczesanych od co najmniej kilku lat. Oczy podkreślone ciemniejszym kolorem. Ogółem, wyglądał dość przerażająco.
- Anna, tak? – spytał melancholijnym głosem, gestem zapraszając dziewczynę do środka. – Wiem, czemu tu przyszłaś. Wejdź, proszę.
            Blondynka zawahała się, jednak wiedziała, że nie ma innego wyjścia. Powoli weszła do budynku. Znalazła się w niewielkim pomieszczeniu, którego ściany obwieszone były mnóstwem półek, wypełnionych po brzegi różnymi fiolkami i ampułkami z dziwnymi, wielokolorowymi substancjami. Możliwe, że ludzie mieli rację mówiąc, że ten dziwny osobnik zajmuje się też magią. Faust podsunął jej drewniany stołek, po czym sam usiadł na wieku jakiejś skrzyni.
- Przybyłaś tu, abym ci pomógł uratować ukochanego, czyż nie? – spytał z dziwnym błyskiem w oku.
- Tak, panie… Czy…
- Owszem. – Mężczyzna nie dał jej dojść do słowa. – Jest sposób, abyście mogli być razem. Niestety, nie jest to zbyt bezpieczne. I wiele może pójść nie tak.
- Co należy uczynić? – spytała.
- Twój Yoh może karę więzienia zamienić na wygnanie. Problem jednak w tym, jak ty mogłabyś stąd uciec – oznajmił spokojnym tonem, zupełnie niepasującym do grozy sytuacji. – Znam rozwiązanie. Jednak musiałabyś mi zaufać.
            Dziewczyna tylko skinęła głową. Była gotowa na wszystko. Nie wiedziała jednak, że ktoś jeszcze przysłuchiwał się tej rozmowie…
***
            Anna spoglądała niepewnie na alchemika, który kreślił jakieś dziwne znaki na piasku. Nie była pewna, czy dobrze robi. Jednak… Faust ryzykował dla niej tak wiele… Udało mu się nawet przekazać Yoh kartkę z poleceniem, by zmienił karę na wygnanie. Plan wydawał się szalony, jednak to mogło się udać. Nadzieja nie znikała z jej serca.
            Słońce powoli wznosiło się nad horyzont. Znajdowali się teraz w ogrodzie przy rezydencji Kapuletów. Jedyne, co jej pozostawało to czekać, aż pojawi się jej ukochany i obserwować tajemnicze działania jasnowłosego mężczyzny.
- Wkrótce portal będzie gotowy. Przeniesie was dwoje do Werony we Włoszech. To daleko stąd, jednak tam będziecie bezpieczni.
- Dziękuję, panie – powiedziała dziewczyna, zresztą nie pierwszy raz tego dnia.
            Nagle, linie narysowane przez alchemika zalśniły złotym blaskiem, a przestrzeń pomiędzy nimi zaczęła wypełniać się dziwną mgłą. Faust wyprostował się i spojrzał zadowolony na swoje dzieło.
- Gotowe – oznajmił. – Zaraz wrócę, Anno. Muszę zająć się jeszcze jedną sprawą.
            Teraz pozostawało tylko czekać na Yoh. Blondynka przysiadła na jednym z kamieni i bezwiednie zaczęła nucić melodię, przy której tańczyli po raz pierwszy.
            Wtem, tuż przy jej gardle pojawił się nóż. Przestraszona Kapuletówna odwróciła powoli głowę i zobaczyła nad sobą jakąś wściekłą, czerwonowłosą dziewczynę.
- K-kim jesteś? – wyjąkała ze strachem.
- Rozalina – odparła oschle przybyszka. – A tobie zdaje się podoba się mój Yoh!?
- Twój!? – zdziwiła się Anna. Jednak wtedy o czymś sobie przypomniała. – Zaraz… To w tobie kiedyś kochał się mój Monteki! A ty go odrzuciłaś! Nie wiem, dlaczego masz do mnie jakieś pretensje!
- Tylko udawałam! Nigdy tego nie próbowałaś!? – zdziwiła się Rozalina i opuściła nóż.
            Blondynka spojrzała na nią zdziwiona. Nie rozumiała, o co tutaj chodzi.
- Posłuchaj – ponownie odezwała się czerwonowłosa – albo pójdziesz sobie grzecznie do domu i zapomnisz o Yoh, albo na zawsze pożegnasz się z tym światem. Bo on może być tylko mój!
            Anna wstała i odsunęła się na kilka kroków. Nie pozwoli, aby jakaś dziewczyna, która pojawia się nie wiadomo skąd, niszczyła najpiękniejszy dzień jej życia!
- Nigdy! – krzyknęła.
            W tym momencie Rozalina płynnym ruchem rzuciła nożem w blondynkę. Nie było szans ucieczki. Kiedy wydawało się, że to już koniec, tuż przed Anną pojawił się Yoh.
- Nie, Anno! – zawołał rzucając się między dziewczęta. Nóz wbił się prosto w jego serce. Chłopak upadł bezwładnie na ziemię. Obie rywalki otworzyły szeroko oczy ze zdumienia. Anna upadła na kolana przy martwym ciele ukochanego. Po jej policzkach spłynęły łzy.
- Nie… Yoh… - szepnęła, po czym delikatnie pogłaskała go po głowie.
            Rozalina nie mogła uwierzyć w to, co się stało. Stała tam jak sparaliżowana.
            W tym momencie z dwóch różnych stron nadbiegli Faust oraz Hao, podpierający się o Mantę.
- Yoh! – krzyknął Monteki, widząc leżącego we krwi brata. Nie zważając na ból, przyspieszył, po chwili klęcząc już po drugiej stronie krótkowłosego szatyna. – Braciszku…
            Dla Anny i Hao świat właśnie się zawalił. Najdroższa im osoba zginęła, a oni nic nie mogli na to poradzić.
- Faust… - odezwała się w pewnym momencie dziewczyna, unosząc głowę. Jej oczy zaczerwienione były od płaczu. – Błagam… Powiedz, że jest jakiś sposób…
            Ku zdumieniu wszystkich, mężczyzna spokojnie powiedział:
- Jest.
- Jaki?! – nie mógł wytrzymać długowłosy i natychmiast znalazł się przy alchemiku chwytając go za połę płaszcza.
- Ktoś musiałby oddać za niego życie. Wtedy mógłbym go uratować.
            Anna i Hao spojrzeli po sobie ze strachem.
***
Był ranek. Pan Kapulet, jak co dzień przechadzał się po swoim ogrodzie. Nagle, natknął się na jakieś dziwne runy, wyżłobione w piasku, którym wysypane były alejki. Zaciekawiony tym, poszedł nieco dalej, wzdłuż narysowanej linii. Nagle, zobaczył przed sobą grupkę ludzi. Wśród nich rozpoznał swoją córkę, która pomagała wstać jakiemuś chłopakowi.
- Anno! – zawołał, podbiegając bliżej. Nagle zamarł. Na ziemi, w plamie krwi leżał starszy syn Montekich. Młodszy, zdawał się nieco zdezorientowany. Poza nimi, znajdowali się tam również trzej obcy ludzie: jakiś niewysoki chłopak, ze łzami w oczach spoglądający na leżącą postać, dziewczyna, która stała jak sparaliżowana i nieobecnym wzrokiem wpatrywała się gdzieś w przestrzeń oraz wysoki blondyn, wyglądający na bardzo zmęczonego.
- C-co tu się dzieje? – wyjąkał pan Kapulet.
            Anna spojrzała na ojca wzrokiem pełnym bólu. Nieco zawstydzona, opowiedziała mu całą historię. Nikt nawet nie zauważył zniknięcia Oyamady. Pan Kapulet z niedowierzaniem wsłuchiwał się w słowa córki.
            Ledwie blondynka zakończyła swą opowieść, z jednej z głównych alejek wybiegli Manta oraz państwo Monteki. Rodzice bliźniaków zatrzymali się zszokowani nad ciałem martwego syna.
- Hao… - szepnęła Keiko Monteki, klękając przy synu. – Moje dziecko…
- Manta opowiedział nam całą historię – oznajmił ojciec chłopców i spojrzał ze smutkiem na pana Kapuleta. – To naprawdę tragiczne zdarzenie.
- Łączę się z tobą w bólu, sąsiedzie – powiedział tata Anny i wyciągnął rękę do Mikihisy. – Ten spór trwa już stanowczo za długo. Spójrz, do czego doprowadził. Jeżeli tylko ty nie masz nic przeciwko, niechaj nasze dzieci wezmą ślub. Ta miłość jest zbyt wielka, by ją przerwać.
- Masz rację, drogi Monteki. – Mężczyzna uścisnął dłoń dawnemu wrogowi. 
-A na znak zgody między naszymi rodami, pozwól, aby moja rodzina wpłaciła kaucję za twego syna, by nie musiał się już martwić więzieniem.
***
Minęło kilka lat. Młode małżeństwo przechadzało się ze swoim maleńkim synem alejkami wielkiego ogrodu, powstałego z połączenia ze sobą dwóch posesji. Kobieta przytulała do siebie swoje dziecko, które zasnęło w jej ramionach, zmęczone długim spacerem.
- Minęło dokładnie osiem lat… - powiedział w pewnej chwili Yoh, obejmując żonę. – Osiem lat od dnia, w którym pogodziły się nasze rodziny.
- Pamiętam to, jakby minęło zaledwie kilka dni… - odparła Anna. – Tego dnia straciłeś brata… - dodała smutno. Chłopak sposępniał nieco.
- Właściwie nie do końca… - rzekł, po czym pogłaskał synka po główce. – Wierzę, że jego cząstka żyje teraz w naszym małym Hao…

Bo miłość, niezależnie czy romantyczna, czy braterska nie zginie nigdy…
Bo miłość nigdy nie umiera…