Kilka słów o blogu + regulamin

Blog przedstawia moją wersję wydarzeń w anime Shaman King ("Król Szamanów") poczynając od trzeciej rundy.

Obecnie blog uznać można za zakończony. Oficjalne zakończenie ma miejsce w rozdziale 37. Pozostałe uznać można za dodatkowe. Nie mają one większego wpływu na fabułę.

niedziela, 28 października 2012

18. Inspektorowie


Ohayo!
Jednak się wyrobiłam na dzisiaj :) Co prawda późno, ale zawsze coś ^^
Koszmarną mamy pogodę, nie? Znaczy, niby lubię śnieg i w ogóle... Ale żeby w październiku? Bez przesady...
Heh, ostatnio na angielskim pisaliśmy sprawdzian, gdzie trzeba było napisać maila do kolegi z Anglii. I ja, jak to ja, nie przejmuję się treścią. Nie, moim największym problemem było: "napisać do Johna czy do Lyserga?". Normalnie kilka minut się zastanawiałam :D
Moje dziewczyny z klasy są niesamowite. Albo czytają mi w myślach, albo to ja mam jakieś dziwne szczęście... Bo ostatnio na wyjazd klasowy wzięły słone orzeszki (Porf by się ucieszył xD) i... szczypiorkowe chipsy :D Ale to drugie to już pomysł Lenny_Lover ;) Dzięki Moniczko <3 Niestety, moje dziewczęta nie dały się namówić na bekonowe... Gomen, Silva. Muszą Ci wystarczyć te, które jedliśmy w zeszłym tygodniu ^^
Co do rozdziału... Tytuł nudny, bo nie chciało mi się myśleć. Treść.. Za mało bliźniaków, niestety :( Ale nic na to nie poradzę... Następne notki będę lepsze, I promise!
Dedyk dla Jen i Natishy - nowych czytelniczek :D Mam nadzieję, że się spodoba i nie zawiodę Was ^^
Jak ci spadają te okulary 
to, sobie gościu kup mniejsze!


18. Inspektorowie

Mimo bólu czaszki i pleców, spowodowanych bliskim spotkaniem z Larchem, udało mu się szybko podnieść i opuścić Białą Salę, zanim Maco do reszty się zdenerwował. Niezależnie, czy budynek był przygotowany do wizyty, czy też nie, nie miał najmniejszej ochoty spotkać się z inspektorem-flirciarzem. Planował zamknąć się w swoim pokoju i nie wychodzić do końca dnia. Niestety, tuż przy drzwiach ujrzał Cebina i Chrisa, gorączkowo dyskutujących o nowo przybyłych urzędnikach.
„Heh, takim to dobrze… Nie muszą się kryć przed tym #&$^!% Inspektorem-pseudodżentelmenem…” – pomyślał John i zaczął uważnie szukać nowej kryjówki. Dopiero po chwili, przypomniał sobie o niewielkim pomieszczeniu służącym jako składzik. Przetrzymywano tam mopy, wiadra, środki czyszczące, elementy rakiet xD, a według plotek krążących wśród X-laws nawet zamrożone móżdżki kosmitów (odbija mi ^^) i inne dziwadła… (Kto wie, co ci psychole tam mogą trzymać…). „Może to i głupie, ale nie mam innego wyjścia… Oby mnie tam nic nie zjadło…”. Ostrożnie podkradł się do niewielkiego korytarzyka. Sięgnął ręką do klamki i nagle zdał sobie sprawę, że ktoś stoi dokładnie naprzeciwko niego i również zamierza zrobić to samo. Ktoś o delikatnych dłoniach z jasnoniebieskim lakierem do paznokci…
- John! – zawołała zaskoczona Meene i cofnęła rękę. – C-co tu robisz?
- Ja… Unikam pewnej osoby… - wyszeptał zawstydzony. Dziewczyna spojrzała na niego ze zrozumieniem.
- Ja tak samo. Nie mam ochoty na spotkanie z tym inspektorem „We love BHP”… - jej policzki przybrały kolor dojrzałych malin.
         Tę krótką rozmową przerwało nagle echo czyjegoś głosu rozchodzące się po korytarzach.
- Przejdźmy może na 2 piętro do Sali dziennej, nazywanej „Białą”.
         Odgłos zbliżających się kroków wystraszył Denbata i Meene. Niewiele myśląc, oboje wskoczyli do małego pokoiku, w ostatniej chwili zamykając za sobą drzwi. Zaledwie chwilę później tuż za ścianą przeszła mała grupka ludzi. Przez dziurkę od klucza, John (a któżby inny? xD) zobaczył jedną osobę w mundurze X-laws i trzy w szarych garniturach.
- Nasz inspektorek przyprowadził kumpli – poinformował towarzyszkę siedzącą na odwróconym do góry nogami wiadrze, trzymającą w ręku mała latarkę i ze strachem spoglądającą na piętrzący się tuż obok stos śnieżnobiałych książeczek z „Trylogii Psychopaty”.
         Dziewczyna nie odpowiedziała. Odwróciła jednak głowę od strasznych czytadeł i zamyślonym wzrokiem poczęła patrzeć się na kolegę o charakterystycznej fryzurze. Gdyby Denbat wiedział, o czym myślała… Zapewne nie stałby jak kołek przy dziurce od klucza ^^Jednak nie wiedział i jego uwaga poświęcona była raczej urzędnikom na zewnątrz, którzy jak na złość zatrzymali się zaraz za zakrętem korytarza. Z tego powodu nie można ich było zobaczyć, lecz dało się usłyszeć rozmowę.
- Chcą panowie zobaczyć całą ekipę…? Naprawdę, nie ma, po co!
- Ależ jest panie Lasso. Proszę tu zwołać wszystkich – odezwał się znajomy, nielubiany głos.
Dlaczego zawsze, gdy go słyszę, to mam ochotę mu przyłożyć?” – zastanawiał się Denbat. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę z zaistniałej, niebezpiecznej sytuacji.
- Oczywiście, pani Creepy (zainspirowałaś mnie Spokoyoh xD). Zaraz ich zawołam – oświadczył służalczo Marco, a po kilku sekundach dało się słyszeć charakterystyczne „pip, pip, pip”, gdy wstukiwał wiadomość na swoim dzwonku wyroczni.
         Minikomputerki na lewych przedramionach Meene i Johna również wydało dźwięk, odpowiedni dla otrzymania „SMS ‘a” (o ile można to nazwać smsem). Oboje spojrzeli po sobie ze strachem, a następnie natychmiast rzucili się do drzwi.
         Zaledwie minutę później stali już w szeregu w Białej Sali razem z pozostałymi białomundurowymi. Przed nimi ustawili się trzej inspektorzy oraz poważnie zestresowany Marco. W rogu pomieszczenia natomiast stała żelazna komnata Jeanne (żeby nie było, że o niej zapomniałam).
- Witam. Jestem inspektor Derec. A to inspektor Storm i inspektor Creepy, którego już poznaliście.
         X-laws wymruczeli coś w odpowiedzi. Lasso, dość porządnie się zdenerwował i po jego…ehhem…interwencji, cała siódemka wyrecytowała jak w przedszkolu:
- Dzieeeń – doooo – bryyyy!
- Zacznijmy od najważniejszej sprawy. Pan Creepy poinformował mnie, jakoby w tym zamku byli przetrzymywani więźniowie w nieodpowiednich warunkach, niezgodnych z regulaminem BHP.
- Ten problem został już rozwiązany – rzekł z uśmiechem Marco, zadowolony z wyjścia, które udało mu się znaleźć.
         W tym momencie przez małe, boczne drzwiczki wszedł Hao. W rękach trzymał tacę z dzbankiem, filiżankami oraz talerzykiem ciasteczek maślanych. Typowy formalny poczęstunek, żeby tym wszystkim ceregielom stało się zadość. Ale nie to było najdziwniejsze. Chłopak bowiem nie miał na sobie swojej pelerynki ani jakiegokolwiek innego elementu dawnej garderoby, za wyjątkiem kolczyków. A w co był w takim razie ubrany? Cóż.. było to coś w stylu służbowego uniformu kelnera jakiejś pięciogwiazdkowej restauracji pomieszanego ze strojem lokaja… Z charakterystycznym, krwistoczerwonym "X"na ramieniu. Szatyn, zdając sobie sprawę z dość nietypowego wyglądu, starał się mimo wszystko zachować kamienną twarz. Nie patrząc na z trudem powstrzymującą się od śmiechu część X-laws, podszedł do stolika i położył na nim tackę z poczęstunkiem.
         Tymczasem trzej urzędnicy gapili się na niego jak kosmici na kapustę xD
- Czy to…? Czy to jest Hao Asakura??? – zapytał inspektor Storm z niedowierzaniem. Pozostali dwaj byli tak zszokowani, że nawet zapomnieli, że to nieładnie stać tak z otwartą buzią i pokazywać palcem.
- Owszem – odparł Lasso z nieukrywaną dumą. Zmuszenie Asakury do takiego występu, zajęło mu dość sporo czasu. Dopiero wspomnienie o braciszku przesądziło sprawę.
         Pierwszy otrząsnął się inspektor Creepy. W jego oczach nagle pojawiła się nienawiść.
- Ty!!! To ty spaliłeś nasze maszyny budowlane, gdy budowaliśmy biurowiec!!! – krzyknął. Hao jednak nic sobie z tego nie robił.
- Wycięliście ponad hektar lasu.
- Nie pyskuj!!! – wrzasnął na niego Marco. Ognisty szaman, aczkolwiek niechętnie, pokornie schylił głowę. Pan Derec spoglądał na tę scenę z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
- No, no… Panie Lasso… Sądzę, że powinniśmy porozmawiać… Storm, Creepy! Idziemy!
         Cała trójka, razem z nieco zaskoczonym blondynem wyszła z Sali. Nikt jednak nie odważył się nawet pisnąć, nie mówiąc już o jakichkolwiek ruchach.
         Po kilkunastu minutach, do komnaty powrócili inspektorowie i Marco. Przywódca X-laws miał niezbyt zadowoloną minę, ale w tej chwili nie to było przedmiotem niepokoju u Johna i reszty. Otóż, trzej urzędnicy uśmiechali się w sposób zupełnie odmienny od dotychczasowej „profesjonalności”. Zaraz potem odezwał się Creepy:
- Koniec inspekcji. A jutro, ten tutaj – wskazał na zaskoczonego Hao – spotka się z wymiarem sprawiedliwości…
         Zaraz potem wszyscy trzej wybuchli (tak się mówi??) fanatycznym śmiechem, jeszcze bardziej przeraźliwym niż niegdyś Lasso. Asakura ze strachem spojrzał na swoich oprawców. Derec, zręcznym ruchem wyciągnął z kieszeni pewien pistolecik, skonfiskowany kilka minut wcześniej w biurze pewnego blondyna. Uważnie wycelował i strzelił w bezbronnego Hao. Wokół szatyna owinął się błękitny „sznur”. Pięć sekund później, wszystkie jego zmysł zostały stępione przez niewyobrażalny ból. Władca płomieni miał okazję zobaczyć, jak bardzo cierpiał przez niego Yoh. „Przepraszam Cię Yoh…” – pomyślał jeszcze zanim całkowicie stracił możliwość kontaktu ze światem. Wszystkie jego myśli zostały skierowane ku źródle owego cierpienia…
         Jednak Derec nie był tak łaskawy jak poprzednio Marco. Nawet po dwóch minutach nie puszczał spustu. Zdawało się, że jęki Asakury sprawiają mu przyjemność.
         Pewien zielonowłosy chłopak patrzył na tą scenę ze zgrozą. Po pewnym czasie nie wytrzymał. Przytulił się do stojącej obok panny Montgomery. Ta, objęła go troskliwie, lecz sama oparła głowę o ramię Denbata. Nikt z tej trójki nie chciał tu teraz być, patrzeć na to okrucieństwo. Ból zadawany bezbronnej osobie nie był niczym, co można nazwać za tolerowane.
„Tak dłużej być nie może” – John i Meene wymienili porozumiewawcze spojrzenia.

♥♥♥

         Właściwie to nie wymyślił dotąd żadnego sensownego planu i póki co, zmierzał po prostu do północnej części Patch. Liczył, że może będąc blisko Urzędu Sprawiedliwości, uda mu się cos wykombinować. Było już po południu. Gdyby nie Anna, zapewne wyruszyłby od razu. Blondynka uznała jednak, że skoro jego wyjście ma nie wzbudzać podejrzeń, powinno wyglądać na zwykły trening. A kto normalny wyruszałby na trening zaraz po powrocie do domu?
         Najbardziej cieszył się jednak z przyrzeczenia przyjaciół, że nie wydadzą jego sekretu bez pozwolenia. Yoh czuł się nieco dziwnie wiedząc, że może na coś nie pozwolić Kyoyamie. To było dla niego zupełnie nowe doświadczenie…
         Niestety, pomimo tłumaczeń Asakury ani Manta, ani Anna nie zmienili zbytnio swojego nastawienia do Hao. Tylko, że nie mieli oni jeszcze okazji się z nim spotkać…
         Słuchawkowy szaman wszedł ostrożnie do bocznej uliczki. Było tam dość ciemno, co względnie wysokie budynki utrudniały dostęp promieni słonecznych. Chłopak szedł ostrożnie. Do pasa miał przytroczone Harusame i „antyk”.
         Nagle poczuł, że ktoś chwyta go od tyłu, jedną ręką zatykając mu usta, a drugą trzymając go w żelaznym uścisku. Yoh próbował się wyrywać, jednak jego próby spełzły na niczym.
- Spokojnie. To tylko ja – szepnął ktoś tuż obok jego ucha.
- John?! John Denbat? – zapytał zaskoczony szatyn. Nasz romantyk wypuścił go już i stanął naprzeciwko.
- Nie uciekaj ani nie walcz ze mną. Jestem po waszej stronie – powiedział szybko Anglik – Chcę ci pomóc uratować Hao

♥♥♥

         Ból.. Właściwie w każdej cząstce ciała. Koszmarne cierpienie, które nie chce się skończyć… Brak jakiejkolwiek nadziei. Żadnych przyjemnych myśli. Tylko pustka, gdy zdaje sobie sprawę, że jutro może go tu już nie być… Że nigdy już nie zobaczy tych, na których mu zależy… To przeczucie, że zawiódł wszystkich… Strach w oczach swoich dawnych ofiar… Ich krzyki, błaganie o litość, cierpienie, którego musiały doznawać ginąc w płomieniach… To wszystko zwaliło się na niego, do bólu ciała dodając jeszcze ból duszy.         Nie miał pojęcia, jak długo już tak leżał. Zdawało mu się, że całą wieczność. Czy tak wygląda śmierć? Może on już nie żyje…? Może to jest właśnie to, co czeka wszystkich, gdy już zakończą swą ziemską wędrówkę…?
         Nagle, z nietypowego transu obudził go dotyk czegoś chłodnego na czole. Chciał się poruszyć, otworzyć oczy, lecz ktoś go powstrzymał.
- Spokojnie – usłyszał czyjś głos. Wydawał się znajomy, lecz ogromne zmęczenie spowodowane cierpieniem i znaczną utratą foryoku, nieco zamroczyło mu umysł tak, że chłopak nie potrafił go rozpoznać.
         W tym czasie, jego dobroczyńca przemył mu rany i wymienił okład na czoło. Rozluźnił też nieco zapięcie koszuli długowłosego, aby łatwiej mu było oddychać.
- Dzie…dziękuję… - szepnął prawie niesłyszalnie Hao.
- N-nie ma sprawy – odpowiedział nieco zaskoczony „ktoś”.
         Nagle, gdzieś w oddali dały się słyszeć jakieś odgłosy. Asakura nie mógł jednak określić, co to dokładnie było. Wyczuł jednak, że osoba, która mu pomogła, zaczęła natychmiast zbierać swoje rzeczy. Zaraz potem wstała.
         Wykorzystując wszystkie odzyskane dotąd siły, ognisty szaman otworzył oczy i lekko uniósł głowę. Akurat, żeby zobaczyć znikającą w drzwiach zielonowłosą postać…

♥♥♥

- No przecież musi tu coś być! No dalej!
         Już od ponad godziny studiowała niesamowicie drobny druczek, używając najlepszego szkła powiększającego, jakie udało jej się znaleźć. Literki skakały jej przed oczami, lecz nie poddawała się. Nie chciała zrobić przerwy wiedząc, że od tej pozornie nieważnej informacji może zależeć bardzo wiele. Sama nie wiedziała, czemu aż tak się tym przejmuje. Czy to, dlatego, że JEMU na tym zależało? A może sama też zaczęła się martwić?
- Niech to! Znowu się zamyśliłam! I znowu muszę się nieco cofnąć…
         Nie! Musi się skupić, musi znaleźć… „Zaraz… Ile nas jest…?”
-Tak! – wykrzyknęła uradowana. Ze szczęścia pocałowała gęsto zapisany pergamin i odtańcowała jakiś dziwny układ taneczny. – Znalazłam rozwiązanie!!! 

I to by było na tyle ;)
Teraz obrazeczki z Anną., zgodnie z obietnicą.


http://okamikiba13.deviantart.com/ - obiecałam, że dam link ^^




Ulubiony obrazek Lenny-Lover :) Ma go na tapecie telefonu <3


 I to już chyba wszystko, co dla Was dzisiaj mam :)
Ankieta? Cóż.. Tym razem mam ochotę na duchy...
a) Kororo
b) Amidamaru
c) Eliza

Do zobaczenia :D
Pozdrawiam gorąco z zaśnieżonego południa Polski :*
PS: Czy jest to możliwe, by po tej notce mój blog przekroczył 2000 wejść? *.*

środa, 24 października 2012

17. Gdyby fanatyzm był dyscypliną sportową, Marco zdobyłby medal olimpijski^^


     Ohayo! 
Heh xD Zapewne zastanawia Was dzisiejszy tytuł... Cóż, powiedzmy, że miałam wenę twórczą ^^ Ale niestety... tylko na tytuł =.= Naprawdę... Moim zdaniem ten rozdział jest nudny, nijaki i ogólnie do skasowania... Ale nie mam żadnego pomysłu co tu wcisnąć, a gdybym tak szybko ciągnęła akcję, to wszystko wyszłoby nienaturalnie i w ogóle fe... 
Teraz drobna sprawa - kochany Anonimie, dziękuję Ci za miły komentarz^.^. Mogłabym jednak dowiedzieć się, kim jesteś..? Jakoś tak wolę znać imiona albo nicki czytelników =)
Hmm... Coś jeszcze miałam powiedzieć i nie wiem co... Yyy.... A tak! Może zauważyliście, że tu obok --> pojawił się pewien obrazek^^ Jest to mój duch-stróż. Nazywa się Will Treaty i jest zwiadowcą <3 Ogólnie to moja największa miłość, zaraz po bliźniakach^^ Co prawda wątpię, żeby się odzywał, ale może kiedyś... Will, przywitaj się!
Will: Witam... *posyła tajemnicze spojrzenie spod kaptura płaszcza*
Jak ktoś czytał "Zwiadowców", to wie o co chodzi :D
Dobra, nie gadam tyle. Rozdział dedykuję fanom Johna *.*


17. Gdyby fanatyzm był dyscypliną sportową, Marco zdobyłby medal olimpijski^^

Przechodził akurat obok wejścia do sypialni, gdy usłyszał głos przyjaciela:
- Hao… Ty idioto…
         Zaskoczony, podsunął się do drzwi i zajrzał do środka. Jego szok zwiększył się jeszcze bardziej, gdy zobaczył, że Yoh klęczy z pochylona głową, a na pościel przed nim kapią łzy. W ręce trzymał jakąś karteczkę. Manta czuł, że Asakura chciałby być teraz sam, jednak nie potrafił go zostawić. Widząc, że szatyn nie przejawia skłonności do uspokojenia się, powoli wszedł do sypialni.
- Yoh… Co się stało? – spytał cicho. Starał się mówić wolno i spokojnie, aby zbytnio nie zaskoczyć przyjaciela. Jednak zdruzgotany właściciel pomarańczowych słuchawek i tak aż podskoczył ze strachu.
- M-Manta?! – odwrócił głowę w kierunku jasnowłosego, bezskutecznie próbując ukryć łzy pod brązowymi kosmykami. Wyglądał naprawdę strasznie. Zaczerwienione oczy i policzki, szybki oddech i lekkie drżenie były idealnymi dowodami na to, że nic nie jest w porządku.
- Co się dzieje Yoh? – zapytał ponownie zaniepokojony Oyamada.
         Szatyn spojrzał na niewysokiego z niepewnością. W końcu dał mu znak ręką, aby się zbliżył.
- Nie mogę… Nie mogę tu bezczynnie siedzieć – wyszeptał Asakura. – On…mnie potrzebuje… - z jego oczu ani na chwilę nie przestawały płynąć łzy.
- Kto? – spytał zdziwiony Manta.
- Hao… - wypowiedział to tak cicho, prawie bezgłośnie.
- Co?! – zaskoczony jasnowłosy chłopak, nie potrafił wykrztusić nic więcej.
         Yoh jednak nic nie powiedział. Ukrył twarz w dłoniach i usiadł z podkurczonymi nogami.
- Jak to? Przecież…
- To…mój brat… - wyszeptał tylko słuchawkowy szaman.
- Ale to morderca! Jest zły!
- Nie mów tak o nim! – krzyknął wyraźnie wściekły Asakura. – Zresztą… On nie jest zły!
- No co ty? Yoh…
- CO TU SIĘ DZIEJE?! – w drzwiach pojawiła się niezadowolona Anna. – Manta! Przecież wiesz dobrze, że Faust zabronił… - przerwała, widząc załamanego narzeczonego. Jej głos natychmiast złagodniał. – Yoh… Co się stało?
- Anno…ja…
         Nie mógł już dłużej w sobie tego tłamsić. Podszedł do Kyoyamy i przytulił się do niej. Dziewczyna nie protestowała. Opiekuńczo pogłaskała go po głowie. Przez chwilę łkał cicho w jej ramionach. Gdy poczuła, że się już nieco uspokoił, delikatnie odsunęła go od siebie.
- O co chodzi?
         Chłopak westchnął. Spojrzał na siedzących obok przyjaciela i ukochaną.
- Prosił mnie by nikomu nie mówić… Ale ja tak nie potrafię… Wy jesteście moimi najbliższymi przyjaciółmi. Błagam, obiecajcie, że nikomu nie powiecie…
         Anna i Manta spojrzeli po sobie, a następnie przenieśli wzrok na załamanego szatyna.
- Obiecujemy – powiedziała cicho dziewczyna.
- Nie mogę tu z wami zostać Anno. Muszę uratować Hao.
- Że co?!
- On… Zaczęło się od naszej turniejowej walki. Ja…my… Sam nie wiem, jak to się stało. Ale wtedy pojawili się X-laws i uwięzili mnie. To przez nich na arenie pojawiła się ta dziwna mgła. Hao poddał się, aby mnie ratować.
         Na twarzach obojga słuchaczy pojawiło się zaskoczenie. Nie spodziewali się czegoś takiego. Jednak słuchawkowy kontynuował.
- Chciałem wam, powiedzieć, ale… Nie mogłem czekać. Wiem, że to się wydaje nieprawdopodobne, ale Hao naprawdę zmienił się przez te kilka dni. Już nie chce zniszczyć ludzkości. To mój brat, kocham go i muszę mu pomóc. On… nie wiem co konkretnie zrobił, ale prawdopodobnie zawarł pakt z tymi psycholami, żeby nas ratować. Już drugi raz się dla mnie poświęcił! Nie mogę tu siedzieć bezczynnie, kto wie, co oni mu zrobią!
         Kyoyama i Oyamada byli w totalnym szoku. Nie wiedzieli co powiedzieć. Chyba jeszcze nigdy nie widzieli Asakury w takim stanie. Pomimo  rozpaczy, w jego oczach widać było zdeterminowanie. Nawet, gdyby chcieli, to i tak nie udałoby się im powstrzymać szatyna. Tylko jak to możliwe, że w ciągu tak krótkiego czasu, Hao stał się dla Yoh tak ważny…?
- To jak? Mogę na Was liczyć? – w głosie chłopaka było tyle smutku i błagania, że chyba nikt nie potrafiłby mu odmówić…

♥♥♥

         Marco znęcał się nad nim jeszcze przez jakiś czas. Po dość długim czasie, wykończony chłopak stracił przytomność. Dopiero wówczas,  blondyn „łaskawie” dał mu spokój…
         Obudził się w jakimś ciemnym lesie. Otaczała go jednak niepokojąca cisza, zupełnie jakby całe życie się stąd wyniosło. Wiatr nie szumiał w koronach drzew, nigdzie nie było widać żadnych zwierząt. Zupełnie jakby ktoś wyłączył głos.
         Wstał i rozejrzał się uważnie. Między grubymi, pokrytymi mchem pniami dojrzał jakąś czarno-pomarańczową sylwetkę. Ruszył w tamtym kierunku. Po kilkunastu krokach znalazł się na małej polance. Na pierwszy rzut oka nigdzie nie zauważył owej postaci. Dopiero, gdy wyszedł na środek łączki, dostrzegł ją, a właściwie GO, siedzącego na gałęzi jednego z drzew. Jego serce wypełniła radość i wielka ulga.
- Yoh! – zawołał uradowany. Bliźniak zeskoczył na ziemię i podszedł do Hao. – Tak się cieszę, że cię widzę!
- Ja też się cieszę braciszku – odparł słuchawkowy szaman i przytulił się do brata.
- Gdzie jesteśmy? – spytał władca płomieni.
- Hmm… Zdaje się, że w lesie – odpowiedział Yoh z powalającą szczerością. Hao uśmiechnął się tylko i poczochrał bratu włosy.
- Amerykę odkryłeś, Sherlocku…
         Weszli razem między drzewa. Z początku przedzierali się przez gęste zarośla, aż dotarli do niewielkiego jeziorka, którego błękitna tafla lśniła w blasku słońca. Cisza, mimo że nadal im towarzyszyła, przestała wydawać się taka groźna. Nie wiadomo tylko, czy właśnie to pozorne uczucie bezpieczeństwa nie było powodem do obaw…
         Długowłosy podszedł do brzegu i przykucnął, aby się napić. Jednak nie udało mu się zanurzyć rąk w chłodnej wodzie. Zaledwie kilka centymetrów od tafli jeziorka, natrafił na niewidzialną przeszkodę. Kiedy namyślał się nad tym niecodziennym zjawiskiem, usłyszał krzyk brata.
- Zostaw mnie! Puszczaj! Niee!
         Momentalnie się odwrócił. To, co zobaczył zmroziło mu krew w żyłach. Marco trzymał wyrywającego się Yoh i przykładał mu ostrze noża do gardła.
- Zostaw go! – krzyknął Hao. Chciał przywołać ducha stróża, lecz nie udało mu się to.
- Nie – Lasso uśmiechnął się wrednie. Następnie uważnie zmierzył wzrokiem ognistego szamana i szybkim ruchem wbił Yoh nóż w bok. Młody Asakura spojrzał ze smutkiem na brata, jęknął głucho i osunął się bezwładnie na ziemię.
- Nieee!!!!
         Gwałtownie otworzył oczy. Leżał na łóżku w jakimś niewielkim pomieszczeniu. Podeszła do niego pewna znana mu blondynka.
- Właśnie chciałam cię obudzić. Miałeś koszmary? Krzyczałeś przez sen – powiedziała szeptem. Hao odetchnął z ulgą . A więc to był tylko sen.
- Meene…? – spytał nie do końca przytomnie. Dopiero teraz zdał sobie sprawę z niecodziennej sytuacji. – Gdzie ja jestem?
- Ćśś… - przyłożyła palec do ust. – Jesteśmy w pokoju Johna. Gdy zemdlałeś, Marco kazał Chrisowi cię wynieść. Uznaliśmy jednak, że nie powinieneś leżeć na podłodze w takim stanie – wskazała na jego podrapane, posiniaczone ręce i twarz. Jego lewe przedramię zostało już opatrzone, a zaschnięta krew starta z dłoni i policzków.
- My…? Czyli kto? – jakoś nie wierzył, że np. taki Lasso zrobiłby dla niego coś miłego…
- John i ja – dziewczyna uśmiechnęła się lekko.
         Tymczasem Asakura powoli przetwarzał zasłyszane informacje. Tylko jedno mu w tym wszystkim nie pasowało.
- Dlaczego mi pomogliście?
         Panna Montgomery nieco się zawstydziła. Nie patrząc na rannego chłopaka odpowiedziała cicho:
- Wiesz… Nie wszyscy tutaj jesteśmy bezwzględnymi fanatykami… Zresztą, niezależnie, sojusznik czy wróg, gdy ktoś potrzebuje pomocy, to się mu jej udziela. Tak zawsze mnie uczono… - na chwilę przerwała i zamyśliła się, w końcu niemal bezgłośnie dodała – To, że jesteśmy członkami X-laws nie oznacza, że popieramy wszystko, co robi Marco. I nie wszyscy jesteśmy tutaj…z własnej woli…
         Mimo iż długowłosy zdawał sobie z tego sprawę, słowa blondynki wywołały u niego zaskoczenie. Mówiła to trochę tak jakby nie do końca wiedziała czy dobrze robi. Trochę jak zagubione dziecko. Tak jak on, gdy nie widział już sensu w zabijaniu i tworzeniu królestwa szamanów… Ale o co chodzi z tym „nie jesteśmy tu z własnej woli”?
         Te rozmyślania przerwało nagłe wpadnięcie Johna (oczywiście nie dosłownie xD). Był zziajany i wyglądał na nerwowego.
- Marco…chce…żeby Hao…spotkał się…z…Jeanne…Teraz… - wydyszał Denbat.
         Meene, nieco wystraszona, wydała z siebie cichy pisk i spojrzała niepewnie na leżącego na łóżku chłopaka. Hao usłyszał przypadkiem jej myśli: „A co, jeśli Jeanne dowie się, że mu pomogliśmy…?”
- Spokojnie – odezwał się Asakura. – Umiem blokować swój umysł. Nie wydam was.
         Zaskoczona Kanadyjka (taak… Meene pochodzi z Kanady. Sama zaczynam się siebie bać – coś za dużo wiem o X-laws… ^^) niepewnie spojrzała na szatyna.
- Przepraszam cię, ale wyjątkowo głośno myślisz – usprawiedliwił się Hao z rozbrajającym uśmiechem.

♥♥♥

         John odprowadził go aż pod drzwi owej „Białej Sali”, jak zwykli ją nazywać X-laws. Następnie ostrożnie zapukał i po usłyszeniu krótkiego „Wejść!”, wpuścił młodego szamana do środka. Sam zaś, gdy tylko podwoje (podobno synonim…) się zamknęły, zajął stanowisko obserwatorskie przy dziurce od klucza xD.
         Wewnątrz, Hao zastał tylko Marco czytającego jakąś gazetę („Miesięcznik Psychopaty” :D) i Lyserga, gorączkowo studiującego treść jakiejś niewielkiej książeczki (nie, to nie to co myślicie ^^ Nie tym razem xD). Blondyn jakby nie zauważył Asakury. Przerzucił spojrzenie na zielonowłosego i zawołał do niego:
- Ucz się, ucz! Jeśli chcesz dorównać wiedzą pozostałym, musisz nadrobić jeszcze ponad rok nauki. To, że przeczytałeś „1001…” i „2002…”, nie znaczy, że nie masz zaległości.
         Diethel pokiwał gorliwie głową i wrócił do lektury. Tymczasem, okularnik łaskawie raczył zwrócić uwagę na czekającego władcę płomieni. Zmierzył szatyna uważnym wzrokiem, aż zatrzymał się na jego lewym, opatrzonym przez Meene, ramieniu. Nie przestając wpatrywać się w nieszczęsną rękę Haosia, wstał i podszedł do długowłosego. To, co wydarzyło się później, trwało zaledwie kilka sekund.
- Ty złodzieju! – krzyknął Lasso, zamachnął się i mocno uderzył biednego chłopaka w twarz. Ognisty szaman zachwiał się. Z jego noska popłynęła krew. Instynktownie, chciał zawołać swojego ducha stróża, jednak jego kochanego, ciepłolubnego stworzonka nigdzie nie było. No tak… Mógł się spodziewać, że X-laws zabiorą mu SoF.
- Co ja takiego zrobiłem…? – spytał cicho.
- Ukradłeś bandaże!
         Asakura nic nie odpowiedział. Co prawda, nie ukradł niczego, ale dla Marco każdy powód jest dobry, byle tylko się nad nim poznęcać… T.T Nie było sensu się spierać. Marco jednak nie poprzestał na jednym uderzeniu. Już drugi raz w ciągu tego dnia chwycił szatyna za jego śliczną czuprynkę i gwałtownie uniósł w powietrze.
         Znęcał się nad chłopakiem jeszcze przez jakiś czas, wywołując… niezbyt miłe odczucia zarówno u Hao, jak i u siedzącego obok Lyserga. W końcu pozostawił go obolałego, leżącego na podłodze. Świeżo zasklepiona rana na ręce znów się otworzyła, a bandaż zaczął przybierać czerwoną barwę.
         Starając się nie zważać na ból, podniósł się z ziemi i spróbował wstać. Jednak podpieranie się rannym ramieniem nie było najlepszym pomysłem i wysiłek ognistego szamana poskutkował jedynie przetoczeniem się na brzuch.
- A co…z Jeanne…? – spytał prawie bezgłośnie.
- Dla ciebie pani Jeanne! – krzyknął Marco, a Asakura zapragnął ponownie stracić świadomość. Byle tylko uwolnić się od tego bólu, byle oddalić się od tego psychopaty… Lasso kontynuował – Zaraz zabiorę cię do Jeanne. Chociaż i tak nie jesteś godny z nią rozmawiać…
         Blondyn dość brutalnie chwycił długowłosego za kołnierz pelerynki i sprowadził go do pionu. W tym samym momencie, do Sali wpadł przerażony Larch. Tym razem dosłownie „wpadł”, bo nie zauważył czającego się przy dziurce do klucza Denbata i razem z nim znalazł się w środku w trybie natychmiastowym, niemal wyważając drzwi. Biedny John został przygwożdżony do podłoża przez…ekhem…dość masywne cielsko Diarca. Amerykanin wstał zaraz, nieświadomie wykorzystując głowę naszego romantyka jako podpórkę. Pragnąc jak najszybciej stanąć przed Marco, spróbował biec, lecz tym razem na przeszkodzie stanęła mu ręka Anglika. Larch po raz kolejny runął jak długi tuż pod stopami nieco^^ zażenowanego okularnika. Wreszcie, pechowcowi udało się podnieść i wydyszeć:
- Przybyli…inspektorowie…

Ok, to wszystko^^
Znaczy, jeśli chodzi o tekst. Bo oczywiście jak zawsze czeka nas jeszcze spamik z obrazkami *.*
Zanim wkleję obiecany temacik, chcę się pochwalić tym ślicznym obrazkiem z Johnem i Meene, który udało mi się wczoraj znaleźć:
Oni są tacy kawaii^^

A teraz już "Bliźniaki i zwierzaki", czyli znając Haosia - duużo miauczenia^^
(przypominam - kliknij aby powiększyć)







Tak, żeby nie były same koty^^
Przetrwaliście tą notkę? Podziwiam *.* Mam wielką nadzieję, że następny rozdział będzie ciekawszy. Chciałabym już skończyć motyw z dręczeniem Haosia... :( Ehh...
To teraz ankieta:
- Anna
- Pirika
- Jun
Dajmy dziewczętom się wykazać^^
Buziaki i do next *.*

piątek, 19 października 2012

16. Jak wiele zależeć może od kilku słów...

Ohayo!
Dobry wieczór! Jestem strasznie happy :D
Ogólnie mam głupawkę xD. Może dlatego, że gadam już chyba ze cztery godziny z pewną osobą :D
No nic, nieważne.
Ten rozdzialik jest zapewne najdłuższym w mojej karierze... Mam nadzieję, że jakość też będzie znośna :D
Dobra, nie rozpisuję się, bo ktoś się niecierpliwi ^^
Rozdział dedykuję Spokoyoh za to, że wytrzymała pisanie ze mną przez tak dłuugi czas i za pokazanie przecudnych słuchawek i kolczyków *.* TEŻ TAKIE CHCĘ!! Mam nadzieję, że rozdział Cię nie rozczaruje ^.^
Na koniec, obrazki z Tamao <3.


16. Jak wiele zależeć może od kilku słów...

Pisał chyba przez pół nocy, aż w końcu zmorzył go sen. Nie spał jednak zbyt długo, może kilka godzin. Gdy się obudził, była 4.00, a stanowisko strażnika obejmował Porf Griffith. Trzeba przyznać, że ten członek X-laws wywoływał w Hao pewien strach. Nie wiadomo, czy z powodu swojego dojrzalszego wieku, strasznych wynalazków, czy też po prostu nieco nietypowego wyglądu. Nie mniej jednak, ognisty szaman ucieszył się na jego widok. Misji, którą musiał wypełnić, nie chciał mimo wszystko powierzać Johnowi.
            Jeszcze raz rzucił okiem na napisany przez siebie tekst. Następnie westchnął i, nie zważając już nawet na obudzonych przyjaciół brata wstał i z drżącym sercem ruszył w stronę krat.
- Czego chcesz?! – warknął mężczyzna w białym mundurze.
- Chcę, żebyś przekazał to Marco – odpowiedział szatyn pokazując list.
- Co to jest?
- To jest… - ściszył głos – wiadomość dla Marco.
            Porf spojrzał na Asakurę nieufnie i po krótkim wahaniu chwycił wyciągniętą przez chłopaka kartkę. Oczywiście nie byłby sobą, gdyby nie zabrał się od razu do czytania. Po kilku pierwszych linijkach ponownie przeniósł wzrok na Hao.
- Kto by pomyślał… No, no… Może w tym szaleństwie Marco jest metoda…
            Władca płomieni nic nie powiedział. Stał tylko i czekał na odpowiedź.
- Niech będzie. Zostało mi jeszcze 10 minut warty, a potem oddam list Marco,
            Szatyn pokiwał potakująco głową. Następnie odwrócił się i zdecydowanym krokiem podszedł do przeciwległej ściany, odprowadzany podejrzliwym wzrokiem Rena, Choco, Horo i Fausta oraz nieco zaniepokojonym spojrzeniem braciszka.
            Teraz pozostał mu jeszcze jeden list do napisania…

♥♥♥

            Pewien blondyn w charakterystycznych okularach i mundurze spacerował po swoim gabinecie w zamyśleniu. Mimo tak wczesnej godziny, nie mógł spać. Wciąż próbował wymyślić jakiś sposób na uniknięcie … nieprzyjemnych konsekwencji drugiej zapowiedzianej wizyty inspektora. Nie mógł się pozbyć więźniów. Nie mógł też ich ukryć ani tym bardziej wypuścić bez powodu… „Niech to szlag! Wszystko było już tak dobrze!”
            Wtedy rozległo się pukanie do drzwi. Lasso usiadł przy biurku i rzucił tylko:
- Wejść.
            Do pomieszczenia wszedł Porf Griffith. Wyglądał na całkiem zadowolonego. Bez zbędnych ceregieli podał zdziwionemu Marco list od Hao.
- Nie uwierzysz, co przed chwilą dostałem.
- Co to jest? – spytał autor wielce popularnych książek^^.
            Wynalazca nie odpowiedział, tylko wskazał na zapisaną dość starannym pismem kartkę. Blondyn zaczął czytać. Z każdą linijką na jego twarzy pojawiał się coraz szerszy uśmieszek. Gdy skończył czytać, odchylił się i usadowił wygodniej w fotelu, opierając nogi o biurko. Porf widząc, że okularnik jest w dobrym humorze, wyciągnął z kieszeni paczuszkę orzeszków ziemnych (początkowo miało być cygaro, ale nie pochwalam palenia w żadnym wypadku, więc stanęło na słonej przekąsce).
- No, no… Kto by przypuszczał… - Marco nawet nie zdawał sobie sprawy, że prawie dokładnie powtórzył wypowiedź Gryffitha sprzed paru chwil.
- Wiesz, Marco… Moim zdaniem to całkiem korzystna propozycja. Zwłaszcza w naszej obecnej sytuacji…
- Dokładnie… Tylko zanim cokolwiek zrobimy, musimy całą sprawę dobrze przemyśleć…
- To zrobię nam kawę i zwołamy zebranie – oznajmił łysy. (A teraz małe pytanko – komu jeszcze skojarzyło się to z reklamą kawy Nescafe? ^.^) Wyszedł z pomieszczenia, zostawiając pana Lasso z jego fanatycznymi wyobrażeniami…

♥♥♥

            Mimo, że bardzo starał się nie zasnąć, by dowiedzieć się czegoś o dziwnym liście, zmęczenie wzięło górę nad samozaparciem i Yoh pogrążył się w krótkiej drzemce. I znowu – Yohao musiała być miłosierna i przez jakieś 10 minut jedyną osóbką, która nie spała, był nasz kochany władca płomieni. Po cichu podszedł do śpiącego brata i ostrożnie wsunął mu do kieszonki na piersi niewielką karteczkę… Na szczęście, młody Asakura się nie obudził. Hao wrócił więc spokojnie na swoje miejsce i czekał.
            Po pewnym czasie Yoh się obudził. Pierwszą rzeczą, którą postanowił zrobić, było myślowe skontaktowanie się z bliźniakiem. W końcu, skoro długowłosy posiada umiejętność reishi, powinien usłyszeć „wołanie” słuchawkowego szamana. Zawołał raz. Bez efektu. Po chwili postanowił spróbować ponownie. I tym razem bezskutecznie. W końcu skupił się najmocniej jak tylko potrafił i pomyślał:
- Hao! Hao, słyszysz mnie?! Odezwij się!
            Znowu cisza. Czyżby brat go ignorował? Dlaczego? Czemu? Tego już za wiele. Albo bliźniak się odezwie, albo Yoh sam go do tego zmusi!
            Już miał wstać, gdy usłyszał znajomy głos:
- Nie! Nie rób tego!
- Wreszcie się odezwałeś…
- Przepraszam Cię Yoh, ale to naprawdę nie jest dobry moment…
- Co to był za list? Hao! Proszę, powiedz mi!
- Yoh, ja…
            W tym momencie myśli, nie tylko Asakurów, ale też reszty uwięzionych zostały odciągnięte od poprzedniego tematu przez przybycie dwójki X-laws w zadziwiająco dobrych humorach: Cebina i Chrisa. Larch, obecny strażnik, wyszedł im na spotkanie. Po krótkiej rozmowie, nowo przybyli podeszli do krat i za pomocą dużego, złotego klucza otworzyli drzwi.
- Mamy zabrać Hao Asakurę – oznajmił mężczyzna w masce. Ognisty szaman spojrzał na nich spokojnie i wstał. Przez moment nic nie robił, lecz po chwili ruszył w stronę czekających członków X-laws. Za pomocą specjalnych kajdanek uniemożliwiających użycie mocy, skuli szatynowi ręce i, dość brutalnie, wyprowadzili go z celi.
            Zanim całkiem zniknęli za zakrętem, długowłosy popatrzył przez chwilę na bliźniaka.
- Nie martw się o mnie braciszku…

♥♥♥

            Poprowadzili go wzdłuż lochów, a następnie po schodach na któreś z pięter. Tym razem podróż nie trwała tak długo i po dwóch minutach zatrzymali się przed wielkimi, białymi drzwiami z namalowanym złotym godłem X-laws. Cebin nacisnął mosiężną klamkę i wszedł do środka. Za nim podążyli Chris oraz Hao.
            Takiego widoku Asakura się nie spodziewał. Znaleźli się w olbrzymiej sali o śnieżnobiałych ścianach i podłodze. Po lewej stronie przez ogromne okna, do połowy zasłonięte złotymi zasłonami, wpadały jasne promienie wschodzącego słońca. Z sufitu zwisał wielki, ozdobny żyrandol. Centralny punkt pomieszczenia stanowił ogromny, marmurowy, rzeźbiony kominek, nad którym wisiało wielkie lustro w udekorowanej mosiądzowymi kwiatami ramie. Na środku stały, stylizowane na barokowe, meble wypoczynkowe, tj. trzy sofy obite skórą w kolorze jogurtu naturalnego (dzięki Klaudio :*) oraz niewielki stolik do kawy. Ogólnie rzecz biorąc – przepych godny królewskiej rezydencji.
            Na owych kanapach siedzieli sobie Marco, John i Meene oraz Lyserg. Nasz kochany Denbat oraz panna Montgomery zajmowali jedną sofę, jednak wyraźnie było widać ich zakłopotanie objawiające się przez zarumienione policzki oraz nieśmiałe spojrzenia. Diethel wyglądał na lekko przestraszonego. Gdy próbował napić się herbaty, jego dłonie trzęsły się tak, że jedna trzecia angielskiego specjału wylądował na podłodze.
            Tylko blondyn w okularach wyglądał na wyluzowanego, a nawet… (Uwaga, to drastyczne! Czytasz na własną odpowiedzialność!) … uśmiechał się [Ren: Dzięki… Będę mieć teraz koszmary -.-] Ja też! *otula się kocykiem i przytula do nieco zaskoczonych bliźniaków*. Dobra :) Już mi przeszło…
- Hao Asakura… - powiedział powoli Marco. – Dostałem twój list i muszę powiedzieć, że zainteresowała mnie twoja propozycja…
            Szatyn nie odpowiedział. Stał tylko i czuł, że strach zaczyna mieć nad nim coraz większą kontrolę.
- Przemyśleliśmy to i – Lasso zrobił dramatyczną pauzę – uznajmy, że się zgodzimy. Jednakże…
            No jasne… „Jednak”. Trudno, przecież i tak było to jasne, że zechcą negocjować…W końcu to oni mają większą kartę przetargową…
- Jednakże skąd mielibyśmy pewność, że nas nie oszukasz?
- Ja… - długowłosy nie wiedział, co na to odrzec.
- Dlatego też przygotowaliśmy to.
            Blondyn wstał i podszedł do stojącego przed nim Asakury. W ręce trzymał dość długi pergamin zapisany drobnym drukiem.
- Radzę przeczytać.
            Hao spojrzał na kartkę i począł rozszyfrowywać maleńkie literki. Jakieś pięć minut później podniósł wzrok na stojącego przed nim X-laws.
- Podpisujesz umowę? Czy też jednak wolałbyś się wycofać? – spytał Marco.
            Długowłosy zamyślił się. Tekst… nie dotyczył niczego przyjemnego… Może jednak…? „Nie! Nie mogę się poddać! Zrobię to! Dla Yoh…”
- Podpisuję – oznajmił pewnie władca ognia, patrząc bez lęku w oczy schowane za okularami.
            Lasso uśmiechnął się ponownie. Dał znak Cebinowi, który podał szatynowi gęsie pióro. Bez atramentu.
- Czym mam niby pisać? – zdenerwował się nieco chłopak. – I w jaki sposób, skoro mam skute ręce?
            Jak na zawołanie, Chris rozkuł mu ręce w tym samym momencie mówiąc cicho:
- Jeden numer, a Larch odpowiednio zajmie się twoim braciszkiem…
            Hao pokiwał głową na znak, że zrozumiał, a następnie podszedł do stolika, na którym leżał pergamin z umową. Przykląkł na podłodze i uniósł pióro. Westchnął. Nadal brakowało mu inkaustu.
- Mógłbym prosić o atrament?
- Po co atrament…? – zapytał retorycznie Lasso, a następnie szybkim ruchem zbliżył się do nastolatka, chwycił go za lewą rękę i naciął ją w jednym miejscu niewielkim nożykiem. Asakura syknął cicho z bólu. Ze świeżej rany wytrysnęła krew.
            „No i wszystko jasne…” – pomyślał długowłosy i ostrożnie zbliżył ostrą końcówkę pióra do lewego przedramienia. Mimo, że rana piekła niemiłosiernie, chłopak dzielnie znosił ból. Sprawnym ruchem złożył swój podpis. Gdy odstawił pióro, Marco wybuchł diabolicznym śmiechem. Podszedł do szatyna, który nadal klęczał na podłodze i trzymając za włosy, zmusił go do wstania. Jednak to nie wystarczyło członkowi X-laws. Pociągnął Hao jeszcze wyżej, tak, że chłopak oderwał się do ziemi i unosił jakieś kilka centymetrów nad nią. W kącikach jego oczu pojawiły się łzy. Na ten widok, okularnik puścił biedne włoski władcy płomieni, a sam nastolatek upadł na ziemię niczym worek kartofli.
            „Podpisałem cyrograf z diabłem…”

♥♥♥

            Hao nie było już od pół godziny. Yoh na próżno starał się skontaktować myślowo z bratem, lecz odległość musiała być zbyt duża.
            Tymczasem dopadli go już przyjaciele, zasypując gradem pytań, które bali się zadać w obecności ognistego szamana. Młody Asakura nie miał pojęcia, co odpowiedzieć. Potwierdził tylko, że długowłosy nie zrobił mu krzywdy, ani nie szantażował. Oznajmił też, że nie ma zielonego pojęcia, gdzie i po co zabrali władcę płomieni. Ciężko jednak było mu wysłuchiwać skarg i złorzeczeń na brata. Z trudem powstrzymywał się od przyłożenia Horo w twarz, gdy ten uznał, że X-laws zapewne prowadzą jego bliźniaka na egzekucję. Ale czemu był aż tak zły? Dlatego, że w głębi duszy właśnie tego się obawiał…?
            Wtedy do lochów przyszli Cebin, Porf i Chris. Ciemnoskóry wyciągnął jakąś dziwną maszynkę i wycelował nią w stronę krat. Uwięzieni szamani odruchowo zbliżyli się do siebie. Nagle, z przyrządu zaczęła się wydobywać dziwna, zielonkawa para o lekko słodkawym, odurzającym zapachu.
            Nie minęła minuta, a cała szóstka pogrążyła się w głębokim śnie…

♥♥♥

- Nie! Hao, nie rób tego! Nie!!
- Yoh! Yoh, obudź się!
            Otworzył oczy. Oślepiło go jasne słoneczne światło przedzierające się przez gałęzie drzew. Zaraz…? Skąd się tu wziął las? „Gdzie ja jestem?” – zapytał się w myślach Asakura i podniósł się, opierając o stojący obok pniak.
- C-co się stało? – zapytał niezbyt przytomnie.
- Nie jestem pewien, ale wnioskuję, że X-laws nas uśpili i wypuścili – odpowiedział mu Horo.
- …? Wypuścili?
- Tak mistrzu! Patrz, gdzie jesteśmy!
            Rozejrzał się. Jedyne, co zauważył, to to, że byli w jakimś lesie. Jednak nie przypominał sobie tego miejsca.
- To zagajnik za urzędem – rzekł Ren, widząc niezrozumienie na twarzy słuchawkowego szamana.
- A co z Hao?
- Nie wiem. Tu go nie ma. Ale co tam, i tak mnie to nie obchodzi – dodał Chińczyk, a następnie wstał i otrząsnął swój czarny strój z kurzu.
- Nie wiem jak wy, ale ja polecałbym powrót do domu, bo jeszcze nasi psychopaci się rozmyślą. W dodatku Anna pewnie jest zła, że musi tyle czekać…
            Anna? Jak on dawno jej nie widział!
- Chodźmy! –zawołał uradowany Ryu i pomógł Asakurze wstać.
            Cała wesoła gromadka ruszyła więc na południe, w kierunku małego domku, w którym czekały już szczerze zaniepokojone dziewczęta (i Manta).

♥♥♥

            Cała szóstka czekała pod drzwiami, aż ktoś im otworzy. Po długich rozważaniach, to Renowi przypadła rola „kozła ofiarnego” i to on miał za zadanie zapukać. Teraz wszyscy pozostali zręcznie kryli się za nim w obawie przed złem wcielonym (czyt. wkurzona Anna). Tak jak się spodziewali, drzwi otworzyła Kyoyama.
- A wy gdzie się pałętaliście przez tyle czasu?! 36 godzin bez znaku życia!! Dość tego! Cała piątka od razu 500 pompek! I cieszcie się, że tylko tyle!
- Yyy.. Cześć Anno – przywitał się Choco.
- Piątka? Czyli w takim razie, kto ma wolne? – odezwał się ktoś z tyłu i nieśmiało wyjrzał zza grupki wystraszonych szamanów.
            Wtedy blondynka go zobaczyła. Mimo usilnego starania, by pozostać tą groźną, wściekłą dziewczyną, nie potrafiła opanować nagłej radości w sercu. Uśmiechnęła się lekko, a w kącikach jej oczu pojawiły się łzy szczęścia.
- Yoh… - niewiele myśląc podeszła do chłopaka i przytuliła się do niego. Asakura nie pozostał jej dłużny. Mocno wyściskał narzeczoną i delikatnie ją pocałował.
- Nie znikaj tak nigdy więcej… Proszę… - szepnęła tak cicho, by tylko Asakura mógł ją usłyszeć.
            Tą jakże uroczą scenkę przerwało pojawienie się w drzwiach Jun, Piriki i Tamao, które (tak, nawet różowowłosa!) na widok szatyna pisnęły z radości i podbiegły go uściskać. Wspaniałomyślnie, Anna wyjątkowo im na to pozwoliła. Oczywiście, zaraz potem odsunęły się grzecznie i poszły przywitać się z resztą.
            Na widok wszystkich swoich przyjaciół, Yoh poczuł w sercu przyjemne ciepło. Patrzył na zawstydzonych przez siostrzaną miłość Rena i Horo, Fausta zapatrzonego w Elizę, Tamao wysłuchującą wraz z Ryu kolejnego suchara zaserwowanego przez Choco oraz na Annę. Jego cudowną Annę. Na moment zapomniał o X-laws, o więzieniu i głodowaniu. Z zamyślenia wyrwało go wołanie.
- Yoh! Wróciłeś! – w drzwiach pojawił się niewysoki, jasnowłosy człowieczek.
- Manta! – uśmiechnął się szatyn i przyjacielsko poczochrał towarzyszowi włosy.
            I wtedy te wszystkie wspomnienia wróciły ze zdwojoną siłą. Tych kilka dni spędzonych z bratem, w trakcie których Hao stał się dla niego najważniejszą osobą na świecie… Ich wygłupy… I widok bliźniaka wyprowadzanego z celi przez Cebina i Chrisa… Poczuł ogromny smutek. Gdzie jest teraz jego brat? Co się z nim dzieje? Czy on… jeszcze żyje…?
            Przy ostatnim pytaniu, Yoh opuściły wszystkie siły. „Nie! To niemożliwe! On żyje! MUSI żyć!”. Zakręciło mu się w głowie i stracił równowagę.
- Mistrzu! Czy wszystko gra? – Ryu natychmiast znalazł się przy Asakurze i w ostatniej chwili uratował go przed upadkiem.
- Yoh! – pisnęła wystraszona Tamao na widok chwilowo nieprzytomnego chłopaka.
            Na szczęście bezwładność nie trwała długo i po jakichś 30 sekundach słuchawkowy szaman odzyskał świadomość i otworzył oczy.
- Musi odpocząć – fachowo stwierdził Faust, który zdążył już zbadać puls i dokonać podstawowej oceny pacjenta.
            Anna zarządziła zabranie Yoh do sypialni i zakazała wszystkim, za wyjątkiem lekarza, przeszkadzania mu. Sama blondynka również powstrzymała się od siedzenia przy narzeczonym. Po jakichś dziesięciu minutach, nekromanta wyszedł z pokoju, informując wszystkich, że podał Asakurze witaminy na wzmocnienie i na razie prosi o pozostawienie chłopaka w spokoju. Nasza gromadka, aczkolwiek niechętnie, zastosowała się do poleceń doktorka.
            Tymczasem, szatyn leżał w swoim łóżku i pogrążył się w ponurych rozmyślaniach. Co prawda, Hao powiedział mu, by się o niego nie martwił, ale… No, przecież to niemożliwe…          
Wstał,  aby poprawić nieco poduszkę i kołdrę. Wtedy poczuł, że coś lekko uwiera go na piersi. Z małej kieszonki wyciągnął poskładaną karteczkę zapisaną dość starannym pismem. Zaintrygowany, zaczął czytać:

Drogi Yoh,
Na początku chciałbym Ci podziękować. Za to, że mi wybaczyłeś oraz za ten czas, który spędziliśmy razem. Okropnie żałuję, że to wszystko tak się potoczyło. Gdybym zrozumiał wcześniej, może nie skończyłoby się to w ten sposób. Wiem, że nie istnieje żadne wyjście z naszej sytuacji. Mam jednak nadzieję, że kiedy to czytasz, jesteś już bezpieczny z przyjaciółmi.
Chcę tylko, żebyś wiedział, że jestem dumny, że mam takiego brata i lepszego nie mógłbym sobie wymarzyć. Sam nie byłem najlepszym bratem i liczę, że chociaż tak będę Ci się mógł odwdzięczyć.
Żegnaj Yoh, kocham Cię braciszku,
Hao
PS: Wiem, że masz Amidamaru… ale… czy  w razie czego… mógłbym zostać Twoim duchem stróżem?

Yoh poczuł, że po policzkach spływają mu łzy. Z nieprzytomnym wzrokiem wpatrywał się w niewielką kartkę. Upadł na kolana i przycisnął list do piersi.
- Hao… Ty idioto…
            Nie wiedział jednak, że obserwował go pewien niewysoki, jasnowłosy człowieczek…

 A teraz pora na obrazki z Tamao:












 Wiem, dużo ich :) Ale nie wiem kiedy znowu uda mi się zrobić z nią SPAMIK, więc dodaję już teraz :D
No i jeszcze ankieta:
a) Bliźniaki i ktoś
b) Yoh i Amidamaru & Hao i SoF
c) Bliźniaki i zwierzaki ^.^
Bliźniakoholicy - to coś dla Nas! :D

Pozdrawiam i do następnej notki!