Kilka słów o blogu + regulamin

Blog przedstawia moją wersję wydarzeń w anime Shaman King ("Król Szamanów") poczynając od trzeciej rundy.

Obecnie blog uznać można za zakończony. Oficjalne zakończenie ma miejsce w rozdziale 37. Pozostałe uznać można za dodatkowe. Nie mają one większego wpływu na fabułę.

sobota, 29 września 2012

10. Poszukiwany


Przepraszam! I'm sorry!  Pardon! Gomen'nasai! Et cetera, et cetera...
Ogólnie rzecz biorąc wielkie PRZEPRASZAM za zwłokę i... za coś jeszcze...
Po pierwsze, gomen za dosyć późne publikowanie notki (mam nadzieję, że zrekompensuje Wam nieco długość <5 stron Worda^^>). Ale w tym wypadku winę mogę zrzucić na szkołę - nadrabianie zaległych sprawdzianów, kartkówek.... i na pana Stefana Żeromskiego, który ponad 100 lat temu wydał pewną książkę o tytule "Syzyfowe Prace"... -.- Dla mnie syzyfową pracą jest czytanie tejże lektury... Life is so brutal, jak to mówią T.T
Po drugie... Za treść tejże notki... Stanowczo za mało w niej bliźniaków! Ale niestety to konieczne... Obawiam się, że jak dobrze pójdzie, to 1/5 wszystkiego będzie o Asakurach... T.T GOMEN!!
Ale tak poza tym, to jestem całkiem z tej notki zadowolona :) Dedykuję ją mojej najlepszej przyjaciółce, Monice, którą zaraziłam pasją do Shaman King i która jest ogromną fanką Rena. Dziękuję Ci za przecudowne obrazki, na które mogę się patrzeć godzinami *.* Od pewnego czasu namawiam ją do założenia konta na DevianArt. :)
Obiecane obrazki z Yoh, tradycyjnie pod notką (+ coś extra xD)
Zapraszam na rozdzialik (Mam nadzieję Moniko, że jest w nim wystarczająco dużo Rena ^.^)


10. Poszukiwany



Promienie porannego słońca oświetliły… niezbyt przyjemny widok. Szamani po imprezie padli zmęczeni do łóżek. Niektórzy to nawet i tam nie dotarli. A skoro sił brakło im na wczołganie się pod kołderkę, nie było już mowy o jakimkolwiek sprzątaniu…
         Ryu, który obudził się pierwszy zastał, delikatnie mówiąc, ogromne pobojowisko. Okruszki z chipsów (szczypiorkowych, bo bekonowymi dostatecznie dobrze zajął się Silva xD) leżały dosłownie wszędzie. Pod stolikiem walały się papierowe kubki i kilka butelek po Piccolo^^. Nawet lampa „przyozdobiona” została czymś, co można by nazwać „Niezidentyfikowanym obiektem wiszącym”. W rogu salonu znajdowały się resztki słynnego bananowego ciasta. Pod kanapą również ukryli się intruzi w postaci papierków po cukierkach i skórek z mandarynek ^.^. Szczęka szamana opadła do samej ziemi (zapewne wpadłaby do piwnicy, gdyby domki w Patch były w takowe podziemia wyposażone). Co prawda zdawał sobie sprawę, że ostatni goście wyszli koło trzeciej nad ranem i, że raczej nie zostawili po sobie zbytniego porządku… Wiedział, że będzie czekać ich trochę sprzątania… Ale nie aż TYLE! Jeśli Anna to zobaczy…
         Wrócił do sypialni. Jego przyjaciele tworzyli dość malowniczy obrazek. Na łóżku leżał Ren, traktując Mantę niczym poduszkę. Na nim ułożył się Horo, a szczytem owej „ludzkiej kanapki” został Choco. Ryu uśmiechnął się. Sam zasnął oparty o tę gromadkę w pozycji pół-siedzącej. Jednak teraz nie miał czasu do stracenia i zabrał się do budzenia zaspanych towarzyszy. Muszą choć trochę ogarnąć mieszkanie zanim obudzi się Anna. Z początku jego próby spełzły na niczym, gdyż śpiący koledzy nie mieli zamiaru współpracować. Dopiero informacja o koszmarnym bałaganie postawiła ich na nogi. Akcja „Sprzątanie” ruszyła pełną parą. Horo zmagał się z kapryśnym odkurzaczem, który ani myślał pochłaniać szczypiorkowych okruszków. [Ren: Widzisz? Nawet on ich nie lubi. Mądre urządzonko *pieszczotliwie poklepuje obudowę*.] Choco najpierw dorwał się do mokrej szmatki, lecz fioletowowłosy uznał, że nie byłoby to najmądrzejszym rozwiązaniem. W końcu chcieli posprzątać, a nie stworzyć jeszcze większy bałagan. Komik dostał, więc zadanie wyniesienia śmieci. Na jego nieszczęście, worek pękł dokładnie nad świeżo odkurzoną podłogą. Po krótkiej kłótni niebieskowłosego i Amerykanina oraz włączeniu się do dyskusji guan-dao, Ryu zaproponował małą zmianę planów. Cała drużyna „The Ren” zajęła się ponownym czyszczeniem podłogi, Manta objął funkcję odkurzającego, a sam wysoki brunet udał się do kuchni, by przygotować dla dziewcząt wystawne śniadanie. Dołączył do nich również Faust, który po przyjęciu jako jedyny zdołał dotrzeć do pustego łóżka w innym pomieszczeniu, a teraz obudzony został łoskotem spadających butelek. Razem z Elizą postanowił pomóc w nakrywaniu do stołu.
         Pół godziny później… nie można powiedzieć by dom lśnił czystością… Ale przynajmniej nie przypominał pola bitwy zaatakowanego przez wojsko olbrzymów, tornado i inwazję Marsjan. Na stole przygotowane było smaczne jedzonko. Chłopcy siedzieli już gotowi, gdy do pokoju weszła znana nam blondynka w towarzystwie Jun, Piriki i Tamao.
         Na pewno była mile zaskoczona widokiem cieplutkich tostów, jajecznicy ze szczypiorkiem (co ja mam z tym zielskiem? *pyta przygryzając kanapkę z pomidorem i szczypiorkiem*) i innych, najróżniejszych śniadaniowych przysmaków. Usiadła obok Rena i skinęła zadowolona głową. Dla chłopaków ten niewielki ruch był niemalże nowym powodem do świętowania, gdyż oznaczał on „Będziecie żyć”. Kiedy cała gromadka zajęła miejsca przy stole, jedno puste krzesło przyciągnęło uwagę szamanów.
- Zaraz! A gdzie jest Yoh? – zapytał Horo.
         Przyjaciele dopiero teraz zdali sobie sprawę z nieobecności szatyna. Ale ich wolne myślenie możemy chyba wytłumaczyć zmęczeniem po imprezie i obawą przed Anną :)
- To nie było go z wami? – spytała nieśmiało Tamao. Kilka osób zwróciło głowy w jej stronę, co jeszcze bardziej speszyło różowowłosą.
         Choco zabierał się właśnie do wielkiego gryza swojej ulubionej kanapki z dżemem morelowym, gdy czyjaś ręka wytrąciła ją z jego dłoni. Kyoyama ze wzrokiem niezwiastującym nic dobrego wpatrywała się gdzieś przed siebie.
- Znajdźcie go. Dowie się, jakie są konsekwencje wylegiwania się do późna – rozkazała tonem nieznoszącym sprzeciwu.
         Szamani tęsknie spojrzeli na leżące na stole frykasy i wyszli z pomieszczenia, aby znaleźć Yoh. Byli nieco zdziwieni nieobecnością przyjaciela na śniadaniu. Zwłaszcza, że szatyn nieczęsto ryzykował zachowania, które wzbudziłyby gniew Anny. A długie spanie lub wymiganie się od sprzątania na pewno do takowych zachowań należało.
         Chłopcy przetrząsnęli cały dom, jednak ku ich zdumieniu, nigdzie nie mogli znaleźć Asakury. Sprawdzili nawet na dachu, a Horo inteligentnie^^ zajrzał do zmywarki [Ren: To tutaj jest zmywarka??] Jak widzisz, jest. [Ale nie było…] A jaki jest pierwszy punkt regulaminu? [Yyy.. *czyta* „…Yohao ma zawsze rację”] No właśnie ^.^. Niepewni, co robić dalej, wrócili do jadalni.
- Nigdzie nie ma mistrza Yoh – oznajmił smutno Ryu.
- Jak to nie ma? – spytała zaskoczona Jun.
- Szukaliśmy wszędzie… - powiedział Manta.
- W takim razie poszukamy w wiosce. Gdzieś musi być! Nikt nie zje śniadania, dopóki go nie znajdziemy! – rozkazała Anna.
         Tak, więc pomimo głośnych sprzeciwów ze strony niezadowolonych żołądków wszyscy mieszkańcy małego domku wywlekli się na zewnątrz. Planowali już, jak odpłacą się uciekinierowi (oczywiście zanim dorwie go Anna).
- Spotykamy się tutaj za godzinę. Manta i Ryu pójdą w kierunku sklepu, Choco i Horo na stadion, Ren z Faustem i Elizą na tą niewielką polankę, Jun i Pirika do restauracji Karima, a Tamao ze mną na pustynię – ogłosiła Anna, po czym szamani posłusznie udali się w wyznaczonym dla nich kierunku.

♥♥♥

- Oaaa… - ziewnął Hao i leniwie otworzył ślepka. Poczuł przyjemne ciepełko na prawym ramieniu. Braciszek nadal smacznie spał, traktując rękę ognistego szamana niczym przytulankę. Ale długowłosemu wcale to nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie. Widok uśmiechniętej twarzyczki bliźniaka skutecznie poprawił mu humor. Jednak tylko na chwilę. Zaraz potem pojawiły się wyrzuty sumienia. Co z tego, że on, Hao, jest szczęśliwy, kiedy Yoh na pewno tęskni za swoimi przyjaciółmi? Zresztą… czy szczęściem można nazwać uwięzienie przez X-laws i wykonywanie ich poleceń bez najmniejszego sprzeciwu?
I pomyśleć, że jeszcze dwadzieścia cztery godziny temu przygotowywał się do walki… Pytanie, czy umiałby skrzywdzić brata, nawet gdyby ten nic wtedy nie powiedział? Nie znał odpowiedzi. Tylko co do jednego mógł mieć absolutną pewność. Nie ma zamiaru dłużej być więźniem. Znajdzie jakiś sposób na ucieczkę. Zrobi wszystko, co w jego mocy. Dla Yoh.
- Obiecuję ci to braciszku.
♥♥♥

- I jak? – spytała z nadzieją Tamao, która razem z Anną, jako pierwsza pojawiła się na miejscu zbiórki.
- Nic… Pytałyśmy Karima i Silvę, jednak oni go nie widzieli… - odpowiedziała smutno Pirika. Już od dawna nie żywiła do Yoh urazy za pokonanie jej brata i teraz martwiła się o przyjaciela równie mocno, co reszta. – Może chłopakom się udało?
         Jak na zawołanie, zza rogu wyszli Manta, Ryu, Ren oraz Faust z Elizą. Jednak po ich postawach można było łatwo wywnioskować, że poszukiwania nie zakończyły się sukcesem. Gdy podeszli bliżej, pokręcili tylko głową do dziewcząt i usiedli na ganku.
- Jeśli Choco i Horo go nie znajdą, to już naprawdę nie mam pojęcia gdzie może być – odezwał się Manta po chwili milczenia. Był naprawdę załamany. Yoh był jego pierwszym prawdziwym przyjacielem… Tyle razem przeszli… A Asakura nigdy nie znikał, ot tak…
- Nie martw się mój mały kolego – powiedział do niego Ryu. – Mistrz Yoh na pewno do nas wróci.
         Oyamada zasępił się. Chciał wierzyć w słowa bruneta, lecz coś mówiło mu, że nie odnajdą Asakury tak łatwo. I że nic nie będzie już tak jak kiedyś…
         Jego ponure przemyślenia przerwało pojawienie się na ulicy niecodziennego widoku. Wzdłuż drogi szedł sobie mały kolega Hao, Opacho. Murzynek był jednak sam i wcale nie wyglądał na szczęśliwego. Właściwie, to wydawało się, że mógłby się w każdej chwili rozpłakać. Rozglądał się niepewnie na boki. Gdy zobaczył naszą gromadkę, zawahał się na moment. W końcu jednak musiał powziąć jakąś decyzję, gdyż ruszył w kierunku siedzących przed domkiem szamanów. Z każdym krokiem stawał się coraz bardziej nerwowy i, gdy stanął przed Renem, nie potrafił wykrztusić ani słowa. Do chłopczyka podeszły Tamao i Anna.
- Cz-czy… - wyjąkał malec. – Czy nie w-widziałyście mo-może… m-mistrza Hao? – dokończył drżącym głosikiem. Z oczu spłynęła mu łezka.
         Dziewczęta zdziwiły się. Czyżby Hao również zniknął?
- Przykro mi… Niestety nie… - odpowiedziała blondynka. Mimo, że Opacho należał do „Drużyny Gwiazdy”, nie uważała go za złą osobę. A już na pewno nie nazwałaby złym, tego stojącego przed nią dziecka, które tak martwiło się o swojego mistrza.
         Wargi murzynka zaczęły drżeć. Nie potrafił powstrzymać płaczu. Spojrzał jeszcze raz na Annę i Tamao, a jego wzrok był tak okropnie smutny… Jun podeszła do niego i przytuliła malca. Chłopczyk nawet nie protestował. Przez chwilkę łkał cicho w jej ramionach, jednak zaraz potem odsunął się i pobiegł dalej wzdłuż ulicy. Zielonowłosa chciała za nim pobiec, lecz Opacho zamienił się w owieczkę i szybko zniknął jej z oczu.
- Biedne dziecko… - powiedział cicho Ryu.
- Pamiętajmy, że to poplecznik Hao – ostrzegł go Ren.
- Ja myślę, że on sam nie zdaje sobie jeszcze sprawy, co jest dobre, a co złe – odparła nieco obrażona na brata Jun.
         Wkrótce potem do czekającej gromadki dołączył Choco, ciągnący za sobą Horo Horo, zbyt osłabionego brakiem śniadania, by iść o własnych siłach.
- My nic, a wy? – zapytał krótko komik.
- Też nie – odparł Faust.
- Proponuję wejść do środka i zastanowić się nad tym wszystkim przy jedzeniu – stwierdził Ren. – Inaczej kolejne ofiary mogą paść z głodu – dodał wskazując na szamana z północy.
- Niech będzie – zgodziła się z nim Anna i cała grupa weszła z powrotem do domu.
         Kiedy już wszyscy siedzieli przy stole i przygotowywali sobie jedzonko, Jun zdecydowała się spytać:
- Czy wczoraj zauważyliście coś dziwnego w zachowaniu Yoh?
         Zamyślili się. Każdy przypominał sobie wczorajszy dzień oraz to, co wydarzyło się po walce. Nikt jednak nie odważył się powiedzieć tego, o czym wszyscy myśleli. W końcu Manta westchnął:
- No dobra. Wszyscy wiemy, że Yoh po walce nie zachowywał się tak jak zwykle… Nie jestem pewien, ale coś go chyba gryzło… Nie bawił się dobrze na przyjęciu.
         Reszta niechętnie przyznała mu rację. Jak mogli ignorować nietypowe zachowanie przyjaciela? Czemu nie spytali, co się dzieje…?
- Ryu, z tego, co mi się wydaje, to Yoh tylko tobie opowiedział o walce? – chciał upewnić się Ren. Ku jego zdumieniu, brunet speszył się i wbił wzrok w swój talerz, na którym leżały resztki jajecznicy.
- Właściwie… - zaczął. – To mistrz niczego mi nie mówił…
- Co?! – wyrwało się kilku przyjaciołom.
- To znaczy… że to, co wszystkim opowiadałeś… To była bujda? – zaczął się denerwować fioletowowłosy.
- Noo… Myślę, że nie… W końcu jak mogła wyglądać walka? Jestem pewien, że nie mijam się zbytnio z prawdą…
- Trzymajcie mnie, bo chyba go zaraz uduszę! – krzyknął Chińczyk. Czub na jego głowie zaczął niebezpiecznie drgać. W ostatniej chwili braciszka powstrzymała Jun.
- Przepraszam was wszystkich… - powiedział cicho Ryu.
- Spoko – odparł Horo. – Wiecie, co… Trochę głupio mi się do tego przyznać, ale… Yoh chciał mi wczoraj powiedzieć coś ważnego… A ja mu powiedziałem, że nie mam czasu…
- Ja też miałem podobną sytuację… - przyznał Choco.
         Powoli każdy zaczął potakiwać, szemrając coś na temat ignorowania Asakury. Wszyscy zaczęli robić sobie wyrzuty. W końcu ten potok samooskarżeń przerwały słowa milczącej dotąd Anny.
- Starczy. Wiemy, że popełniliśmy błąd – widząc zdziwione spojrzenia przyjaciół, dodała – Tak, ja też. Ale nie możemy wiecznie tego rozpamiętywać. Było-minęło. Zastanówmy się lepiej, czym mógł się martwić Yoh.
         Szamani ponownie się zamyślili. Niektórzy przypominali sobie słowa szatyna, inni szukali wskazówek w jego postępowaniu. Pierwszy odezwał się Horo Horo.
- A może to Hao coś mu zrobił? Mógł być wściekły po remisie i zażądać rewanżu… A wtedy…
         Wolał nawet nie kończyć zdania. Przecież niedawno na własne oczy mogli zobaczyć wściekłego Hao. A wtedy chodziło tylko o włosy…
         Manta spojrzał na Annę. W jej oczach pojawiły się łzy, które blondynka usilnie próbowała ukryć. Na ten widok, chłopak nie wytrzymał.
- Nie! Musi być jakieś inne wytłumaczenie! Ja wierzę, że Yoh żyje. I wróci – zaskoczony własną śmiałością i odruchowym stanięciem na krześle (trzeba zrobić wrażenie xD), speszył się nieco i dodał nieco ciszej. – Poszukajmy jeszcze raz…
         Ku swojemu zdumieniu, zobaczył, że Anna wstała od stołu i podeszła do niego. Sam, na wszelki wypadek zeskoczył z krzesła. Popatrzył na przyjaciółkę. Ona również na niego spojrzała, a po chwili przyklękła i przytuliła go. Po jej policzkach spłynęły łzy. Nie potrafiła już dłużej udawać obojętności.
- Dziękuję ci Manta… Dziękuję.

♥♥♥

         Hao był nieco zdziwiony, że od wyjścia ostatniego strażnika godzinę temu, nikt ich nie pilnował. W dodatku, poprzedni nieco dziwnie się zachowywał. Dziwnie, to znaczy, nie czytał książki, tylko spacerował po pomieszczeniu z zamkniętymi oczami i mruczał jakieś formułki pod nosem. O mało co, można by pomyśleć, że odprawia jakieś czary…
        Yoh obudził się zaledwie kilka minut temu i zbytnio jeszcze nie kontaktował. Za to jego żołądek na dobre się już ocknął i od razu zaczął dopominać o pożywienie. Bliźniacy nie dostali dotychczas jeszcze żadnego jedzonka, nie licząc małej butelki z wodą [Ren: To co, oni się mają plastikiem żywić? -.-] Kto wie…? Na początku młody Asakura chciał się swoim niezadowoleniem podzielić z bratem, jednak po krótkim zastanowieniu uznał, że nie będzie go martwić. Zwłaszcza, że długowłosy siedział tu bez jedzenia dużo dłużej.
         Właściciel mandarynkowych słuchawek ziewnął i przeciągnął się, przy okazji uwalniając rękę bliźniaka. Gdy zorientował się, czym była jego „przytulanka”, uśmiechnął się lekko. Jeszcze wczoraj, gdyby znalazł się tak blisko Hao, zapewne umierałby ze strachu. A teraz… W ciągu tak krótkiego czasu ognisty szaman stał się dla niego najbliższą osobą na świecie… (No, może na równi z Anną). Chociaż praktycznie wcale go nie znał…
         Chciał poprosić brata o opowiedzenie czegoś o sobie, jednak w tym momencie do pomieszczenia wszedł John Denbat. Położył obok nich talerz z kilkoma kromkami chleba z masłem [Ren: Jakie luksusy… -.-]. Yoh od razu wziął sobie jedną, jednak Hao skupił się raczej na nowo przybyłym. Członek X-laws wyglądał nieco jak zombie. Nieobecny wzrok, podkrążone oczy, twarz bez wyrazu. Szedł przygarbiony i na pierwszy rzut oka widać było, że coś go gryzie. Usiadł na krześle i począł tępo gapić się w przestrzeń.
- Cześć John! – zawołał Hao, starając się zwrócić na siebie uwagę strażnika. Yoh zdziwił się nieco jego zachowaniem, lecz nic nie powiedział, tylko dalej pałaszował kanapkę.
- Cześć Hao… - westchnął X-laws.
- Co się stało?
- Co się stało? Kartkówka się stała, ot co – odpowiedział jasnowłosy podchodząc bliżej do Asakurów i przysiadając na podłodze obok klatki.
- Nie zdałeś? – zapytał ze współczuciem starszy z braci.
- Zdałem. I to najlepiej ze wszystkich…
- Czemu więc jesteś smutny? – włączył się do rozmowy Yoh.
- Po pierwsze dlatego, że Mee…to znaczy pewna osoba była bardzo smutna, że nie napisała zbyt dobrze, a przeze mnie nie mogła protestować mówiąc o pytaniach, na które odpowiedzi nie było w książce… Ona nigdy mnie nie polubi! – John zdał sobie chyba sprawę, że powiedział nieco za dużo, więc szybko dodał – Marco jest ze mnie strasznie dumny i jako nagrodę, podarował mi TO.
         W ręce członka X-laws znajdowała się kolejna książeczka, z dedykacją autora na okładce.  Czerwone litery układały się w tytuł „3003 narzędzia przydatne w zwalczaniu szatańskiego nasienia w imię pokoju” (Dziękuję Spokoyoh ^.^)


I to na tyle :)
Tak jak mówiłam, o WIELE za mało bliźniaków T.T
Liczę, że zrekompensują to choć trochę, te śliczne obrazki z Yoh:



Uwielbiam obrazki z tej serii <3






Oraz coś specjalnego, czyli zeskanowane obrazki autorstwa mojej niezastąpionej Moniki *.*
PS: Te dwa z bliźniakami wiszą mi nad łóżkiem ^.^








I to chyba tyle na dziś :)
Powiedzcie mi tylko w komentarzach, z kim chcielibyście następną notkę:
a) Hao & Yoh & Anna
b) Drużyna  "The Ren"
c) Szamani i zwierzaki *.*

Buziaki i do następnej notki!

poniedziałek, 24 września 2012

9. "And I hurt myself, by hurting you..."

Ohayo! 
Serdecznie witam po nieco dłuższej przerwie :)
Od razu na wstępie zaznaczę, że ten rozdział nie należy do najbardziej udanych... Pozostawiam Waszej ocenie.
Chcę też bardzo podziękować za wszystkie Wasze komentarze!
Hao: Ma po nich straszny zaciesz^^
Pod tym rozdziałem, zgodnie z wolą większości (przepraszam Spokoyoh), obrazki z Haosiem *.*
Nie wiem czy wiecie skąd pochodzi cytat, którego użyłam na tytuł rozdziału. I tu wielki pokłon w stronę mojej kochanej Karoliny za zarażenie mnie piosenką Christiny Aguilery "Hurt". Jest ona naprawdę piękna... A te słowa akurat przypasowały mi do notki :)
Dobra, nie zanudzam. Zapraszam do czytania!


9. "And I hurt myself, by hurting you..."

Pierwszą rzeczą, którą poczuł po odzyskaniu przytomności był ból w tylnej części głowy. Zaraz potem zaczęły dochodzić do niego inne szczegóły, na przykład to, że ktoś go niesie oraz, że na nadgarstkach i kostkach ciążą mu łańcuchy. Powoli otworzył oczęta, wydając przy tym pomruk charakterystyczny dla budzącej się osoby.
- No nareszcie śpiąca królewna się obudziła – usłyszał jakiś męski głos tuż obok swojego ucha.
- Przestań Larch. Jak go tak uderzyłeś, to musiał stracić przytomność – powiedziała idąca obok Meene.
- No co? Jak każą mi walić, to walę… Ale nie mam zamiaru dłużej go nosić – obruszył się Diarc, po czym upuścił nieprzygotowanego na upadek Yoh. Chłopak dość boleśnie przywitał się z podłogą.
- Idioto! Możesz przestać błaznować! Jak tak dalej pójdzie, to nie doniesiemy go w jednym kawałku! W dodatku jak on ma niby iść ze skutymi nogami?
- Cicho wy tam! – odezwał się nagle ktoś zza pleców kłócących się członków X-laws. – To nie czas na kłótnie. Marco kazał go zabrać do lochów, prawda?
- Masz na myśli piwnicę? – wolała się upewnić Meene.
            Cebin, gdyż to do niego należał ów głos, uniósł brwi z poirytowaniem. To znaczy… zapewne by uniósł, gdyby nie maska.
- Podnieś go Larch i idziemy. Kartkówka już jutro, a mi zostało jeszcze 530 stron do przeczytania… Nie mamy czasu!
- O nie! A ja jestem dopiero przy 134 powodzie, „X-laws to organizacja, w której każdy poczuje się jak w domu”.
- W domu? Autor miał chyba na myśli zadania domowe i lektury…
            Cała trójka zaśmiała się. Diarc znowu podniósł Yoh i skierowali się w stronę schodów prowadzących w dół.


♥♥♥

            Hao spojrzał na godzinę na dzwonku wyroczni. Marco może tu wejść w każdej chwili. John z nieobecnym wzrokiem już od trzech minut wpatrywał się w to samo miejsce w książce. Długowłosy zamyślił się. Czy jest jakiś sposób na uratowanie Yoh?
            Jak na zawołanie, do pomieszczenia wszedł znany nam okularnik-psychopata. Ze złośliwą satysfakcją spojrzał na załamanego Hao. Zerknął też na wgapiającego się w śnieżnobiałe strony „2002 powodów…” kolegę.
- Podoba się lekturka? – spytał
- Co? Och, tak… Oczywiście… - odpowiedział niezbyt przytomnie strażnik.
- Dokończysz czytać na górze. A teraz zostaw nas samych.
- Znaczy koniec warty? – uśmiechnął się Denbat.
- Tak, tak. Idź stąd.
            X-laws nie dał sobie dwa razy tłumaczyć i natychmiast zerwał się z krzesła. Już prawie wyszedł, gdy usłyszał chłopięcy głos:
- Cześć John!
- Na razie Hao! – pomachał ognistemu szamanowi i zniknął.
            Marco wpatrywał się w tą scenę ze wzrokiem pod tytułem „czy-coś-mnie-ominęło?”. Zaraz jednak otrząsnął się z szoku i zbliżył do klatki, wyciągając z kieszeni… niewielki, śnieżnobiały  pistolecik. Hao spojrzał na niepozorny przedmiot ze zgrozą.
- To jest nasza najnowsza broń. Chciałbyś dowiedzieć się jak działa?
- Nie, dzięki… - odparł Hao starając się nie pokazywać, że to małe „coś” tak go przeraża.
- Oplata ona ofiarę czymś w rodzaju sznura zrobionego z Foryoku. Po pięciu sekundach… A zresztą, lepiej to zobaczyć! – zaśmiał się blondyn. – Larch, Cebin! Wprowadzić go!
            Przez jedną, krótką chwilę Hao miał nadzieję, że „nim” nie będzie jego bliźniak. Jednak pozytywna myśl prysła, gdy X-laws dosłownie „wrzucili” skutego łańcuchami Yoh do ciemnej Sali.
- Yoh! – krzyknął długowłosy. Jego głos pełen był bólu i żalu.
            Słuchawkowy szaman otrząsnął się z zamroczenia wywołanego upadkiem i spojrzał w stronę brata.
- Cześć Hao! – zawołał z rozbrajającym uśmiechem. – Przyszedłem cię uratować!
            Jednak uwięziony w klatce Asakura wcale nie podzielał jego optymizmu. Ze łzami w oczach wyszeptał:
- Przepraszam cię Yoh…
- No to teraz poczujesz, jak to jest, gdy cierpi ktoś bliski! – Marco uśmiechnął się ze mściwą satysfakcją. Zaraz potem uniósł pistolecik, wycelował i strzelił w skutego łańcuchami nastolatka. Z lufy wystrzelił niebieski promień i „owinął się” wokół szatyna.
            Przez krótką chwilę nic się nie działo. Wszyscy oczekiwali w napięciu. Nagle Yoh krzyknął głośno z bólu. Oczy zaszły mu mgłą, a chłopak zaczął bezwiednie rzucać się po podłodze. W miejscach, które dotykał promień, czuł potworne pieczenie połączone z uczuciem przypominającym pękanie skóry. Miał wrażenie, że w jego ciało wbijają się setki koszmarnie ostrych kolców.
- Dość! Dosyć! Błagam! – krzyknął Hao, nie mogąc znieść widoku cierpiącego bliźniaka. – Zrobię wszystko, tylko przestań!
            Marco spojrzał na długowłosego tak, jakby oceniał wynik jakiegoś eksperymentu naukowego. Widząc okropny ból na twarzy uwięzionego szamana, zaśmiał się fanatycznie i puścił spust. Yoh upadł bezwładnie na posadzkę wydając z siebie głuchy jęk.
- Yoh… - szepnął Hao, nawet nie starając się ukryć łez spływających po policzkach.
- Wrzucić tego tu do klatki! – rozkazał Marco.
            Cebin i Larch niechętnie podeszli do leżącego Yoh, który  zdawał się już odzyskiwać siły. Mendel rozkuł młodego Asakurę, a następnie razem z Diarciem przeniósł go w kierunku klatki.
            W głowie Hao natychmiast pojawił się mini-plan. Miał zamiar zaatakować, gdy tylko X-laws otworzą drzwiczki. Niestety, Marco najwidoczniej przewidział tę okoliczność, gdyż na wszelki wypadek ponownie wycelował pistolecikiem w Yoh. Tak więc „genialny” plan długowłosego szlag trafił. Drzwiczki otworzyły się, a Cebin i Larch wrzucili właściciela pomarańczowych słuchawek do środka. Zaraz potem zamknęli klatkę, (w której, nawiasem mówiąc, zrobiło się trochę ciasno ) i odsunęli się czekając na dalsze rozkazy. Marco polecił Diarcowi objąć straż, a sam razem z Mendelem i Meene wyszedł zadowolony z pomieszczenia. Jak się zapewne domyślacie, Larch usiadł na tym, jakże prześwietnym, krześle i zagłębił się w lekturze tej, jakże prześwietnej, książki.
            Tymczasem w klatce, Yoh otrząsnął się już całkowicie z chwilowej niemocy (przedtem był nieco otępiały i nie do końca wiedział, co się dookoła dzieje). Pierwszą „rzeczą”, którą zauważył był oczywiście Hao, siedzący w kącie, nadal załamany bólem, który niechcący zadał swojemu bliźniakowi. Niewiele myśląc, młodszy Asakura rzucił się braciszkowi na szyję.
- Hao… Tak długo na to czekałem…
            Długowłosy był nieco zaskoczony reakcją Yoh. Spodziewał się, że po tym, co musiał przeżyć, słuchawkowy szaman będzie na niego wściekły. A jednak tak się nie stało. Poczuł w sercu ogromną ulgę i, nieznane mu wcześniej, ciepło. Również przytulił się mocno do brata.
- Przepraszam cię Yoh… Obiecuję, że już nigdy więcej nie pozwolę Cię skrzywdzić… Kocham cię braciszku… Żałuję, że to się tak potoczyło… Byłem głupi…
            Nagle poczuł dość mocne uderzenie w policzek. Szatyn o nieco krótszych włosach  odsunął się od niego. Nadal miał uniesioną rękę. Zaskoczony Hao dotknął dłonią bolącego miejsca.
- Nikt nie będzie mówił, że mój brat jest głupi. Nawet on sam – powiedział słuchawkowy szaman z powagą. Zaraz potem wyszczerzył się – Tylko ja mam do tego prawo.
            Starszy Asakura uśmiechnął się lekko, po czym przyciągnął brata i zaczął przyjacielsko mierzwić mu włosy. Yoh nie pozostał mu dłużny. Po chwili obaj mieli na głowach perfekcyjną szopę. Głośny śmiech bliźniaków potoczył się echem po pomieszczeniu. Nawet Larch oderwał się od pasjonującej książki. Zastanowił się przez chwilę, czy sprowadzenie młodego Asakury na pewno było karą dla Hao. Jednak po kilku chwilach mózg członka X-laws prawdopodobnie uległ przegrzaniu, bo zrobił (znaczy członek, nie mózg) głupią minę i wrócił do lektury. Bracia natomiast usadowili się wygodniej, opierając o pręty (i o siebie nawzajem). Z racji, że była to już późna godzina, a niezwykłe zdolności Yoh są chyba wszystkim znane, nie minęło kilka minut, a chłopak spał już słodko z głową opartą o ramię braciszka. Chwilę później Hao dołączył do niego w krainie snów. I tak usnęli obaj, przytuleni do siebie, nie bojąc się już o przeciwności, które przyniesie przyszłość i wiedząc, że w razie czego, przejdą przez nie razem.

No i  to by było na tyle :)
Wiem, dzisiaj mało Johna... Ale nie miałam serca się tak nad nim znęcać...
PS: Mia, Marco nadal nie wyszedł ze studni xD Yoh "przypadkowo" wlał tam płyn do mycia naczyń i zrobiła się tam lekka piana^^.

A teraz obiecane obrazki z Haosiem:






I jeszcze coś specjalnego:

Wiem, że obrazek smutny, ale bardzo mi
przypasował do dzisiejszej notki...

Buziaki :*
Yoh & Hao: Machają łapkami i szczerzą ząbki do czytelników, przed nimi znajduje się duża tablica z napisem "FREE HUGS"

A+

niedziela, 23 września 2012

8. Uwięziony


Ohayo!
Mam dla Was smutną (chociaż dla mnie nie smutną) wiadomość - jestem już zdrowa, co oznacza, że wracam do szkoły i będę mieć mniej czasu na pisanie (chociaż w zeszycie to ja piszę na przerwach i lekcjach xD) No, ale na przepisywanie.... Notki postaram się umieszczać dość często. Póki mam wenę, liczę, że nie zejdę poniżej 1 notki na dwa dni. A już na pewno nie 2 notek na tydzień xD Więc chyba nie będzie tak źle. 
Chciałabym też serdecznie powitać Mię, która jest najnowszą czytelniczką bloga. Mam nadzieję, że Cię nie zawiodę ^.^
Obrazki, tym razem z Renem *.*, pod notką.
Rozdzialik dedykowany Akane, w zamian za obietnicę pokazania Kiku Hondy (Japonii) w lepszym świetle^^. Jak się pewnie domyślacie, jej blog jest o Hetalii - moim drugim ulubionym anime (zaraz po SK oczywiście xD). Problem jest taki, że dziewczyna naprawdę fajnie pisze, a nie ma prawie żadnych czytelników. Dlatego apeluję do Was - wejdźcie i zerknijcie na hetalia-poland-love.blogspot.com - może się akurat spodoba? ^.^
Ale się rozpisałam... No nic, zapraszam na rozdział :)

8. Uwięziony


Sam do końca nie wiedział, gdzie ma iść. Póki co, nogi niosły go same. On tymczasem próbował sobie przypomnieć, gdzie mogą stacjonować X-laws. Kiedyś, przypadkowo natknął się na Lyserga wychodzącego z alejki we wschodniej części wsi… Z tego, co było mu wiadomo, prowadziła ona na kawałek otwartej przestrzeni. „W sam raz na obóz” – pomyślał Yoh. Skierował się więc w tamtą stronę. Po kilku próbach udało mu się znaleźć odpowiednią dróżkę. Przy lekkim, księżycowym świetle nie było widać zbyt wielu szczegółów, ale nawet tak dało się dostrzec wyraźne pozostałości po niedawnym obozie. Gdzieniegdzie mocno ugnieciona trawa, jakieś śmieci i krąg wypalony przez ognisko. A więc ktoś tu był. Tylko skąd wziąć pewność, że tym kimś byli akurat X-laws? Zrezygnowany Yoh podszedł nieco bliżej. Zaklął cicho, gdy przypadkowo potknął się o jakiś twardy przedmiot. Zaintrygowany postanowił przyjrzeć mu się bliżej. Okazało się, że była to niewielka deseczka z wyrzeźbionym wizerunkiem młodej dziewczyny. Portret nie był może zbyt piękny, ale i tak widać było, że ktoś się nad nim napracował. W prawym dolnym rogu widniały inicjały „ML”. Trzymając drewnianą płytkę, Yoh wyczuł pod palcami jakieś zagłębienie po spodniej stronie. Odwrócił deseczkę. Jego oczom ukazał się wyrzeźbiony znak „X”, otoczony literami "L,A,W,S".
            Szatyn uśmiechnął się z ponurą satysfakcją. Może i miał rację, jednak „stróżowie sprawiedliwości” już dawno się stąd wynieśli. Nie wiedział, co robić dalej. Nie było tu żadnych poszlak, które mogłyby pomóc w określeniu obecnego miejsca pobytu szaleńców w białych mundurkach. Wiedziony impulsem, wspiął się na jedyne w okolicy drzewo. Znalazł sobie wygodną gałąź i rozsiadł się. Nawet nie wiedział, kiedy Morfeusz zabrał go do swojego królestwa.

♥♥♥

            Znudzony Hao siedział w klatce i bawił się niewielkim płomyczkiem przerzucając go z jednej dłoni do drugiej. John Denbat na dobre odłączył się od rzeczywistości zaczytując się w książce ofiarowanej przez Marco. Ognisty szaman, co jakiś czas przyłapywał go na krótkich spojrzeniach pełnych… współczucia? Długowłosy wolał nawet nie wiedzieć, jakie kary mógł wymyślić dla niego Lasso. Minuty mijały nieznośnie wolno. Z nudów, Hao zaczął wsłuchiwać się w myśli czytającego członka X-laws.
            „…kogoś z jego rodziny. Jeżeli zobaczysz w oczach ofiary strach, wiesz że jesteś górą. Najlepiej uwięzić również osobę, na której zależy twojemu wrogowi. Wtedy posiadasz pewność, że masz go w garści. Gdy ofiara nie uwierzy, że jesteś w stanie zrobić jej przyjacielowi krzywdę, udowodnij to. Najlepszym sposobem jest…”
            Długowłosy aż się wzdrygnął i natychmiast przestał słuchać. Uznał, że słuchanie o sposobach tortur nie jest najlepszym sposobem na spędzanie czasu. Zwłaszcza, gdy jest się skazańcem… Co za szczęście, że nie był aż tak zmęczony, by stracić kontrolę nad reishi!
            Wtedy do pomieszczenia wszedł Chris Venstar.
- Przyszedłem cię zmienić – powiedział ciemnoskóry.
- Taak!!! Zmiana! Nareszcie! O dzięki ci Królu Duchów!!!
- Aha…
- No co?! Myślałem, że przyrosnę tu do krzesła…
- Nie narzekaj. Marco kazał przekazać, że masz naoliwić drzwi komnaty żelaznej damy.
            Uśmiech momentalnie zniknął z twarzy jasnowłosego X-laws.
- Dlaczego zawsze ja?! Ten olej jest taki obrzydliwy! I cuchnie!
- A bo ja wiem… No nic, teraz ja się tu ponudzę.
- Chcesz może poczytać? Marco zostawił mi książkę…
- „1001 sposobów…”? Już czytałem. Niedawno wyszła druga część – „2002 powody, żeby wstąpić do X-laws” – Chris pomachał towarzyszowi przed nosem dosyć grubą książeczką w śnieżnobiałej okładce.
            John spojrzał na nią ze zgrozą i bez słowa wyszedł z pomieszczenia. Venstar natomiast usiadł na krześle i pogrążył się w lekturze. Po kilkunastu minutach bezczynności, Hao ponownie wywołał niewielki płomyk. Zaczął formować z niego sylwetkę brata. Udało się mu nawet uchwycić tą wyluzowaną pozę i uśmiech. Uśmiechnął się smutno. Żałował, że to wszystko tak się potoczyło…  Gdyby zrozumiał to wcześniej… Ale właściwie dopiero od niedawna przestał czuć jakąkolwiek urazę do Yoh. Zupełnie jakby ktoś wyrwał z niego tę część odpowiedzialną za nienawiść… Nie widział już wcale sensu w swoim królestwie szamanów. Nadal chciał chronić naturę, ale nie zabijać. Nikogo. Już nigdy więcej.
- Co to jest?! – usłyszał nagle krzyk zaledwie metr od siebie. Jego strażnik z wściekłością pomieszaną z lękiem wpatrywał się w małą postać Yoh spoczywającą na kolanie siedzącego Hao.
- Yyy… Płomień? – spytał inteligentnie szatyn, zbity z tropu naglą reakcją ciemnoskórego.
- Zgaś to natychmiast!!!
- W porządku… Nie denerwuj się tak, bo dostaniesz zmarszczek.
- Ja się nie denerwuję!
            Mimo swoich zapewnień, odetchnął głośno z ulgą, gdy miniaturka młodego Asakury zniknęła.
- Szczerze mówiąc, nie sądziłem, że plan Marco wypali – powiedział nagle Venstar.
- Tak?
- No… Tak. Myślałem, że jesteś mniej… uczuciowy.
- Doprawdy?
- Nom. Właściwie to zawsze myślałem, że jesteś strasznym, żądnym krwi mordercą, a nie zwykłym dzieciakiem o potężnej mocy, który w dodatku chodzi w tej głupiej pelerynie…
- Tak? – ognisty szaman ignorował wredne docinki swojego rozmówcy.
- Noo… Ale to Marco zawsze powtarzał, że jesteś największym złem tego świata… Hej, a może zrobimy sobie razem zdjęcie? 
- Nie… dzięki.
- Ale tak serio, to przez ciebie przegrałem dziesięć dolarów!
- Serio?
- Założyłem się z Meene, że nie dasz się złapać w pułapkę, a tu proszę…
- Pewnie mnie nie wypuścisz, jeśli zwrócę ci przegraną? – zapytał sarkastycznie Hao.
- Taa… Ale chyba tylko Meene wierzyła, że ten chory plan wypali… Nie sądziliśmy, że poświęcisz swoje życie dla tego słabego Yoh Asakury…
- Tak? – w ognistym szamanie zaczęła wzbierać wściekłość.
- No jasne! Jakby tak pomyśleć, to on był strasznie naiwny. Uwierzyłby każdemu, gdyby tylko „wyraził skruchę”. Głupi dzieciak…
- Licz się ze słowami!!! – wybuchnął rozgniewany do granic możliwości Hao. Oczy płonęły mu nienawiścią, a wokół niego pojawiły się groźne płomienie.
            Nie myśląc już nawet o ochronie zapewnianej przez klatkę, członek X-laws odsunął się szybko. Jakby tego było mało, do pomieszczenia wszedł właśnie Marco. Był, delikatnie mówiąc, lekko zszokowany zastałą sytuacją. Po jednej stronie wściekły Hao otoczony ogniem, z drugiej kulący się pod ścianą przerażony Chris.
- Nie wiem, o co poszło, ale miarka się przebrała – wycedził blondyn z nienawiścią patrząc na długowłosego. – Wiesz chyba, co to oznacza.
            Ogień momentalnie zniknął. Szatyn poczuł jak opuszczają go wszystkie siły, a krew odpływa z twarzy. Bezwładnie osunął się na ziemię. Był załamany. Przeklinał się w duchu za swoją lekkomyślność. Jak mógł dać się tak łatwo wyprowadzić z równowagi? No ale nie mógł przecież pozwolić, żeby ktoś mówił tak o Yoh. Yoh… Teraz to on będzie cierpiał. Przez jego głupotę! Jednak chyba żadne cierpienie fizyczne nie będzie w stanie równać się z bólem w sercu, jaki odczuwał teraz Hao. Spuścił głowę. Poczuł jak do oczu napływają mu łzy.
- Przepraszam Yoh… Przepraszam…

♥♥♥

            Obudziło go… dosyć bliskie spotkanie z ziemią. Na szczęście gałąź, którą wybrał na legowisko, nie wisiała wysoko. Naszemu szamanowi nic się więc nie stało. No… prawie nic…
            Leżał nieruchomo na brzuchu i, o ile to możliwe, zabierał się ponownie do spania (on to wszędzie potrafi zasnąć). Z błogiego, sennego nastroju wybiło go nagle pojawienie się ciężkiego, białego buta w zasięgu jego wzroku. Zaskoczony uniósł wyżej głowę i zobaczył jeszcze fragment alabastrowego munduru.
            Jedynym, co zapamiętał z późniejszych wydarzeń, był tępy ból z tyłu głowy i czyjś głos:
- Mamy go. A teraz do bazy.

♥♥♥

            Minęło kilkanaście minut. Marco z pomocą dzwonka wyroczni skontaktował się już z innymi X-laws. Venstar nadal miał dość nieobecne spojrzenie i wyglądało, że zbyt szybko się z tego szoku nie otrząśnie.
- Chris? Myślę, że lepiej będzie jak wrócisz na górę. Resztę twojej zmiany weźmie John. Już dałem mu znać – wskazał na swoje turniejowe urządzonko. – Kocham te unowocześnione przez Gryffith’a dzwonki wyroczni!
            Chwilę później do lochu wpadł zdyszany Denbat.
- Przybyłem najszybciej jak się da. Co się stało?
- Nieważne. Masz teraz wartę.
- Znowu? – zapytał płaczliwym tonem. – Za co?
- Za nic. Zastąpisz Chrisa. Chodź Chris, idziemy – powiedział Marco i razem z oszołomionym Venstarem ruszył do wyjścia. – A co do ciebie… - zatrzymał się na chwilę i spojrzał w stronę Hao, który od pewnego czasu nie ruszał się, tylko siedział przyciskając głowę do kolan. – Widzimy się za godzinę.
            Po tych słowach wyszli zostawiając ognistego szamana i załamanego Denbata samych. Kiedy tylko zniknęli, John podszedł do ściany i zaczął w nią walić głową. Zaintrygowany Hao podniósł na chwilę wzrok i przysunął się nieco bliżej do prętów od strony pomieszczenia. (Głupie zdanie, ale nie wiedziałam jak to ująć xD)
- Czy coś nie tak? – zapytał.
- Coś nie tak? Czy coś nie tak?! – powtórzył za nim jasnowłosy, dziwnie piskliwym głosem.- Nie! Nic się nie stało, co miałoby być nie tak? Och, no jasne! Musiałem przez pół godziny oliwić te koszmarne zawiasy, a potem przez piętnaście minut zmywać smar z rąk! Nie potrafię odezwać się do dziewczyny, która mi się podoba, muszę siedzieć tu przez kolejną godzinę! – mówiąc to spacerował szybkim krokiem od ściany do ściany. – No i jeszcze TO! – nagle podetknął dwie wyciągnięte z kieszeni książki pod sam nos Asakury. Obie miały śnieżnobiałe okładki i tytuły wypisane krwistoczerwonymi literami. „1OO1…” i „2002…” – książki Marco. Uwagę Hao przykuły przybite na obwolutach pieczątki z tekstem „X-laws. Lektura obowiązkowa”.
- Biedaku… - powiedział długowłosy ze współczuciem.
- I z nich będzie kartkówka! – rozpaczał dalej członek X-laws.
- Przepytać cię? – zaproponował Hao.
- Może byś się, choć trochę tym przejął?!
- Przejmuję się! Tylko to nie jest takie proste, gdy samemu ma się dużo większe problemy!
- Tak? A niby, jakie? – zapytał z niedowierzaniem strażnik.
- To nie ciebie więzi banda jakichś psycholi!
- Och… No tak… Racja.
- Ale ja wcale nie ignoruję twoich problemów. Jak chcesz to opowiadaj, na przykład o tej dziewczynie. Lepiej się poczujesz, jak to z siebie wyrzucisz.
- Może i racja…
- Opowiadaj. Ja mam czas… - westchnął ze smutkiem Hao.


Na dzisiaj to tyle :)
Gomen! Wiem, że 85% to dialogi... :(
Szczerze mówiąc przyznam się, że następny rozdział trudno się pisze i raczej nie będzie najlepszej jakości... No trudno, zostawiam to Waszej ocenie :)
A teraz zgodnie z obietnicą - obrazki z Renem!













Ostatnio kilka godzin spędziłam na DeviantArt wyszukując obrazki z SK... Mam ich ponad 400! Powiedzcie tylko w komentarzu kogo chcecie w następnej notce:
a) Yoh
b) Hao
c) Yoh & Anna
Tym razem Asakura Twins nie będzie w wyborze, bo inaczej co notkę musieliby być bliźniacy xD
Dziękuję i przesyłam buziaki :*